POLECAMY! Bożena Ratter: Nienawiść małych funkcjonariuszy systemu
data:13 grudnia 2016     Redaktor: GKut

W ciągu 45 lat istnienia Polski Ludowej ton partii i państwu nadawali ludzie, którzy karierę rozpoczynali i rozwijali na służbie u Stalina - albo w szeregach przedwojennej KPP, albo w różnych strukturach tworzonych w czasie wojny i w komunistycznym państwie pierwszych lat powojennych.

 

Nie tylko Jaruzelski, który był główną postacią ostatnich lat PRL, zaczynał błyskotliwą karierę w okresie najgorszych zbrodni i krwawego zwalczania pozostałości Polskiego Państwa Podziemnego. (Maciej Korkuć - Komunistów „patriotyzm” instrumentalny)

 

W pierwszym okresie gdy „polscy” komuniści korzystali z ochrony Armii Czerwonej, sformowano i wyszkolono własny aparat terroru. Kursy w Kujbyszewie (kandydatów na przyszłych oficerów bezpieki wyłaniano spośród żołnierzy armii gen. Berlinga), szkoła NKWD w mieście Gorki - to kuźnia przyszłych kadr Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. W szeregi bezpieki, a także Milicji Obywatelskiej i powołanego w maju 1945 roku Korpusu Bezpieczeństwa Publicznego, wstępowali byli członkowie oddziałów komunistycznej partyzantki (szmuglownicy, recydywiści, bandyci), szukający łatwych karier żołnierze od Berlinga, ale także chłopi i robotnicy, którym nowa władza obiecywała szybki awans. W lutym 1946 roku było już ponad 20 tysięcy funkcjonariuszy Urzędów Bezpieczeństwa, wspieranych przez jednostki MO, KBW, Służby Więziennej, wojska. Od lutego 1946 roku wzmocnieni zostali przez formacje Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO), szybko rozbudowanej do 80 tysięcy członków. Na usługach bezpieki pozostawała gigantyczna armia donosicieli, których liczba szybko przekroczyła 100 tysięcy, a których zadaniem było tropienie nawet najbłahszych objawów niezadowolenia. Przystąpili do natychmiastowej walki z „odwiecznym wrogiem”, do walki „o wolną i niepodległą Polskę”.

 

W pierwszych miesiącach 1945 roku po zajęciu Wielkopolski, Górnego Śląska i Pomorza aresztowano i wywieziono do gułagów sowieckich około 50 tysięcy osób. Z terenów wschodnich wywieziono w głąb ZSRR około 50 tysięcy żołnierzy AK i NSZ. Wrócili zaledwie pojedynczy.  W latach 1944 -1956 orzeczono w Polsce ponad 8 tysięcy wyroków śmierci, blisko połowa skazanych należała do polskiego podziemia niepodległościowego, a liczba rozstrzelanych i powieszonych po wojnie członków podziemia była kilkakrotnie wyższa od liczby straconych w Polsce niemieckich zbrodniarzy wojennych. Ponad milion osób przeszło przez stworzony według sowieckich wzorców „gułag”, liczący 179 obiektów więziennych, gdzie przytrzymywano m.in. 81 tysięcy  skazanych za tzw. przestępstwa przeciwko państwu. Blisko 9 tys. ludzi zabito w walce lub skrytobójczo zamordowano, a ich zwłoki pogrzebano w większości nieznanych do dziś miejscach.

 

„Krzyki nie robiły na sekretarzu  wrażenia. Popatrzył, jak doktor  Pałka z poirytowaniem odstawia butelkę, po czym wytarł sobie twarz. Tłusty od tranu, przeszyty spojrzeniami nienawistnych oczu, nie potrafił uwolnić się od wrażenia, że znowu znalazł się przed jakimś dziwnym sądem. Prokurator Rudenko, Afanasjew, generał Ulrych, przewodniczący Trybunału Wojskowego w Moskwie nie innym mierzyli go wzrokiem. Inny tylko wyczytywał w nich wyrok. Nie wsławieni jak tamci procesami Zinowiewa, Bucharina, Tuchaczewskiego, nie występujący  jako oskarżyciele w Procesie Norymberskim, nikomu nie znani, mali funkcjonariusze systemu, pewni swej anonimowości, nie zawahaliby się przed niczym. Czuł ponurą nieuchronność tego ich milczącego wyroku”. ( Janusz Krasiński, Twarzą do ściany) . Cytowany fragment powieści Janusza Krasińskiego dotyczy Kazimierza Pużaka, zamordowanego w 1950 roku w więzieniu w Rawiczu.

 

„Kontakt z więźniami ograniczał się zazwyczaj do ceremonii przygotowania ich do śmierci. Ksiądz otrzymywał niebieski kartonik, z którego dowiadywał się, że tego i tego dnia ma być obecny przy egzekucji i spełnić swoje kapłańskie powinności wobec skazańca lub grupy skazańcowi. Tak, bo były przecież egzekucje grupowe, jak w najgorszych czasach faszystowskiej okupacji. Jeżeli skazaniec był jeden, do wykonania egzekucji wyznaczano 3 funkcjonariuszy, natomiast jeśli była egzekucja grupowa, było ich 6 lub 9. Zawsze byli uśmiechnięci, młodzi mężczyźni, którzy wprost rwali się do tej roboty, do unicestwienia wrogów Polski Ludowej - jak to określał w motywacji wyroku prokurator, wyliczając im przed śmiercią rzekome zbrodnie, jakie popełnili.(…) Pamiętam - mówi ksiądz - że tej zimy były ostre mrozy, dochodzące do 20 C. Otrzymałem polecenie udzielenia pociechy religijnej jednemu z młodych chłopców. W celi zimno, a on w bieliźnie i trzęsie się z chłodu. Było to krótko przed Bożym Narodzeniem. Zwróciłem się do naczelnika o jakiś cieplejszy przyodziewek dla niego. Odpowiedź była jak zawsze krótka i brutalna: «to są bandyci, wrogowie Polski Ludowej, dla nich nie może być żadnego miłosierdzia». Wyrok na tym młodym chłopcu wykonano w więzieniu przy ulicy Kleczkowskiej we Wrocławiu 23 grudnia, a więc z przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia.

Inny przypadek związany z egzekucją młodego chłopca, który ledwie wykaraskał się z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego, wpadł w ręce UB. Przesłuchania, tortury, wyrok śmierci, egzekucja. Zwykła komenda oficera, salwa, dwa niewypały, jeden strzał, skazaniec ranny, ale nie śmiertelnie, powtórka, znów niewypał, skazaniec krwawi, krzyczy, jęczy... Oficer podchodzi do niego, wyciąga rewolwer i strzela mu prosto w serce jak w tarczę. Umierali przeważnie z daleka od rodzin, matek, ojców, rodzeństwa, starali się do końca być dzielni i nie okazywać swoich stanów duchowych, ale nie zawsze się to im udawało - łzy, które ronili, to na pewno znak żalu za umykającą wizją dziecinnego i młodzieńczego świata, z którym się musieli rozstać, a to rozstanie zgotowali im w okrutny i brutalny sposób ich współrodacy. Milczymy wszyscy trzej jakiś czas, jakbyśmy tą minutą milczenia chcieli uczcić ich martyrologię i śmierć.MORTUI VTVENTES OBUGANT... Zmarli zobowiązują żywych...” ( Janusz Horodniczy, Młodsi od swoich wyroków).

W powieści została przytoczona relacja świadka historii, kapelana więziennego, księdza Jana Skiby.

8 grudnia 2016 r. podczas spotkanie w siedzibie IPN z cyklu „Łączka” i inne miejsca poszukiwań, prof. Krzysztof Szwagrzyk pokazał odnaleziony w archiwum propagandowy film z egzekucji niemieckiego zbrodniarza. Obecni funkcjonariusze i  kaci salutowali wieszanemu niemieckiemu wojskowemu.  

 

„NIENAWIŚĆ

(…) Tutaj wtłoczył się tłum wypchany sprzed kościoła. Uliczka kończyła się skwerem i tędy była jedyna droga ucieczki. W tę stronę runęli ludne. ZOMO deptało im po  piętach. Mieszkańcy domów znajdujących się po dwóch stronach ulicy przyszli w sukurs ściganym. Grad słoików i innych przedmiotów posypał się na zomowców. Patrzyłem urzeczony. I właśnie na balkonie trzeciego piętra narożnego  domu pokazał się mężczyzna w podkoszulku. Wyrwany z poobiedniej drzemki? Dźwigał telewizor ! Z trudem uniósł to pudło. Twarz miał czerwoną z wysiłku. Oparł telewizor o balustradę. Telewizor zachybotał niebezpiecznie. Wreszcie wyważył swój ciężar. Akurat tłum pierzchnął i szarżowali zomowcy. Cała falanga. Na przedzie armatki wodne, dwie nysy, wokół nich gromady rycerzy uzbrojonych w pałki i rakietnice. Wtedy na twarzy mężczyzny w podkoszulku pojawił się grymas swoistego uśmiechu.  Uśmiechu złej rozkoszy. Przywarł do balustrady, oburącz trzymając telewizor. Jego oczy były wytrzeszczonej. Cały czas ten uśmiech. Puścił pudło na dół. Celował w ludzi. W tę gromadę zomowców. Przymknąłem mimowolnie oczy. Ta straszna chwila!. Krew, miażdżone ciała, rozłupane czaszki... Rozległ  się łomot, huk i zgrzyt. Nie trafił w ludzi. Telewizor grzmotnął w dach nysy. Wygięła się jak puszka konserw. Stanęła. Zamieszanie wśród zomowców. Zomowcy ochłonęli już i pędzą dalej. (…) Strumień wody bije z lufy armatniej pod dużym ciśnieniem. Przewraca ludzi, wali niby stalowy bicz. Kilku leżało na bruku. Pokonani przez wodę. Nieprzytomni, pokrwawieni. Jeżeli w porę nie wciągnięto ich do bram, to zomowcy jeszcze młócili pałami i kopali te ciała bezwładne na bruku. W ekstazie walki. Z chęci rewanżu.

Samotny zomowiec w pogoni za wyrostkami zapędził się w ogródki znajdujące się na tyłach kolonii. Osłonięty tarczą, z pałą w jednej ręce, a rakietnicą w drugiej, wpadł wielkimi susami do ogródków. Rozglądał się, dysząc jak zwierz. Chłopcy zniknęli. Potoczył obłąkanym spojrzeniem wokół. Pogrążony w bitewnym transie, walił pałą w tarczę. Ludzie z okien śledzili go uważnie. Dostrzegł widzów. Wściekłość wykrzywiła jego twarz. Pianę miał na ustach. Tak! Żadna to przenośnia. Ściekała mu z warg. „Ach, wy skurwysyny!” - zaryczał. Złożył się z rakietnicy. Strzelił w któreś okno. Nie trafił. Na szczęście jego uwagę od okna oderwał jakiś szelest. Drapieżnym skokiem rzucił się w kępę bzów. Tupot, nieartykułowany ryk. Wynurzył się z bzów. Zawiedziony. Nikogo tam nie dopadł. I jak ślepa bryła niewyżytej nienawiści przetoczył się przez te grządki, zagonki, rabaty i klomby pieczołowicie uprawiane przez mieszkańców domu. Tratował, łamał, deptał. Szczególnie wyżył się na małych wisienkach. Były już wyrośnięte, rozgałęzione. Wyrwał je z korzeniami. Walił nimi o ziemię. Pognał gdzieś dalej. Zza altanki wysunęli się dwaj chłopcy w wieku szkolnym, może dwunastoletni. Zachwyceni! Byli tuż, przyczajeni. Dla nich to przygoda. Ale gdyby ich dopadł, nie daj Boże! Skojarzenie nasunęło się nieodparte. Ten cywil z balkonu, mężczyzna w podkoszulku. I zbrojny przedstawiciel władzy. Zderzyć ich ze sobą. W tych dwóch ludzkich działaniach było tak ogromne nagromadzenie nienawiści. Mężczyzna z balkonu, żaden osiłek, cherlak raczej, ciskał telewizorem jak zabawką. Ten znów wyrwidąb. A więc tłum na ulicach oraz oni, zomowcy. Bój na śmierć i życie. Tak pomyślałem. Ogarnęła mnie nienawiść. Byłem gotowy. (Marek Nowakowski, Raport o stanie wojennym. Notatki z codzienności).

 

Mali funkcjonariusze systemu, „to nie byli protoplaści Piotrowskiego. Oni byli prostymi chłopakami ze wsi. Dostali buty, jedzenie i władzę do ręki – i już im się w głowie przewróciło. Zapragnęli mieć to z czym walczyli” – to wypowiedź pani Prokurator  w artykule Polityki z 1995 roku.

 

A co dziś czują „ mali funkcjonariusze systemu” i ich potomkowie, wielcy zbrodniarze z lat stalinizmu, 1956 roku, 1970 roku, 1976 roku, 1981 roku i innych dat skrytobójczych zbrodni? Co czują odpowiedzialni za likwidację elity intelektualnej Polski, za okaleczenie fizyczne i psychiczne tych, co przeżyli, za okradzenie i dyskryminowanie poprzez odmawiania im i ich rodzinom prawa do pracy, do nauki, do godnego życia. Tak bardzo widoczny jest brak tej elity w XXI wieku.

 

Zamienili oficerki na apartamentowce z milionowymi dochodami, konta w zachodnich bankach, liczne posiadłości i hektary, hacjendy w Hiszpanii, domy w Londynie, pałace w Polsce,  złote zegarki, „skórę, furę i komórę” i wciąż nienawidzą i nawołują do walki z wrogiem, z Polakami.

 

„Później – w nowych, powojennych okolicznościach politycznych – chodziło po prostu o utrzymanie władzy przez komunistów w kraju. Jeżeli wśród przywódców polskiej partii pojawiały się hasła bądź odwołania patriotyczne - zawsze miały charakter taktyczny. Dlatego też odpowiedź na pytanie, jaki był stosunek polskich komunistów do patriotyzmu – negatywny czy pozytywny – wydaje się dosyć oczywista: patriotyzm, narodowe symbole i tradycje komuniści zawsze traktowali instrumentalnie. Treści i hasła z tymi pojęciami związane starali się wykorzystywać przede wszystkim propagandowo dla osiągania najważniejszych w danym momencie celów. Główną treścią odezwy były wezwania do natychmiastowej walki z „odwiecznym wrogiem” oraz do „utworzenia frontu narodowego do walki o wolną i niepodległą Polskę”. W odezwie ani razu nie padło słowo „komunizm”, natomiast szerokim gestem PPR przypisało sobie niepodległościowe tradycje: „Jesteśmy krwią z krwi, kością z kości Pułaskiego, Kościuszki, Traugutta, Henryka i Jarosława Dąbrowskiego.” (Maciej Korkuć - Komunistów „patriotyzm” instrumentalny)

 

Mali funkcjonariusze systemu nie zmienili się, działają taktycznie szafując wartościami narodowymi. Nie znają łaciny, MORTUI VTVENTES OBUGANT... i dlatego 13 grudnia  nie zobowiązują ich do upamiętnienia zamordowanych i zniszczonych przez nich lub ich protoplastów, psychicznie  i fizycznie, ofiar stanu wojennego ( nie mówiąc o  wyrzutach sumienia, ale to pojęcie, jak i łacina, jest zbyt abstrakcyjne). Rdzenni Warszawiacy, byli powstańcy, żołnierze AK  i budowniczy  II RP odeszli lub zostali wywłaszczeni przez "małych funkcjonariuszy systemu" ze swoich mieszkań i przeniesieni do domów opieki społecznej. Szkoda, może grad  słoików i innych przedmiotów spadający na głowy maszerujących za panem z kucykiem otrzeźwiłby ich umysły. Wrażliwi są młodzi. Po zakończeniu spotkania z prof. Krzysztofem Szwagrzykiem poprosiła o głos młodziutka dziewczyna. Jesienią br. miała zaszczyt pracować  jako wolontariuszka  z panem profesorem na Łączce. Marta podziękowała za ten zaszczyt, mogła szukać naszych bohaterów .  Stało się to inspiracją  do napisania utworu.

 

Jest pewna łączka gdzie nie jest zielono.

Nie jest spleciona kwiatów wianuszkiem.

Tam w listopadzie jest biało czerwono.

Niejedna łza z oka się puści.

Tam pod osłoną nocy furmanka zajeżdżała

A na niej ciała dobitych straceńców.

Wrzucani do dołów śmierci bez opamiętania,

Bez potylicy, krzyża, nazwisk,

Znicza, łez i wieńców.

Ziemia miała zasypać o tych mężach pamięć,

Czarną jak ich ubiór opaską zakryć oczy.

Lecz myśmy usłyszeli ich ciche wołanie

„polegliśmy w ubeckich katowniach zeszłej nocy”.

 

Cześć ich pamięci

Bożena Ratter

 






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.