Głos Polonii australijskiej: Smutna rocznica - 35 lat po stanie wojennym
data:12 grudnia 2016     Redaktor: ArekN

 


Już 35 lat mija od dnia, kiedy to wojskowa junta bezprawnie wprowadziła w Polsce stan wojenny. W 2013 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie uznał, że dokonała tego tajna grupa przestępcza o charakterze zbrojnym pod wodzą gen. Wojciecha Jaruzelskiego, a jej celem była likwidacja NSZZ "Solidarność" i zachowanie ustroju komunistycznego oraz osobistych pozycji we władzach PRL. Generał Jaruzelski odszedł z tego świata nieosądzony, szefa aparatu bezpieczeństwa Czesława Kiszczaka skazano wtedy na dwa lata więzienia w zawieszeniu.


 
Każdego roku dzień 13 grudnia przywołuje bolesne wspomnienia, w których dominuje smutek, przygnębienie i żal. W pamięci powracają wciąż obrazy z tamtego mroźnego poranka - czołgi na ulicach, milicyjne patrole i powtarzane bez przerwy przemówienie komunistycznego dyktatora. Od świtu 13 grudnia 1981 roku, poważnym, zatroskanym o losy kraju głosem i zwracając się do nas przez radio i z telewizyjnych ekranów "Obywatelki i obywatele", prosowiecki generał oznajmiał wprowadzenie stanu wojennego na terenie całej Polski. Do dziś nie sposób zapomnieć brzemienia tych złowrogich słów. Wryły się one w pamięć chyba już na zawsze, do końca.
 
 
 
 
Nie wiedzieliśmy wówczas jak wielu z naszych przyjaciół musi wysłuchać generała w więzieniach, po nocnym ich aresztowaniu w nocy z 12 na 13 grudnia. Nie były też wówczas znane konsekwencje jego zapowiedzi, którymi było zniszczenie dziesieciomilionowego ruchu społecznego, zabici górnicy z kopalni "Wujek", zamordowani księża, dziesiątki tysięcy internowanych, zwalnianych z pracy, sądzonych i uwięzionych.
 
 
 
 
Dziś, pomimo upływu 35-ciu lat wspomnienia te powracają ze szczególną siłą. Bo choć od pewnego czasu, właściwie rokrocznie pewna polskojęzyczna gazeta w kraju, popierana przez lewicowych dziennikarzy i polityków, na temat stanu wojennego wypowiadała się z entuzjazmem, a milcząca większość ubecka do tej pory siedziała cicho lub jeśli działała, to z ukrycia, dziś jest inaczej.
 
 
 
 
Oto stara, wysłużona w tamtych mrocznych czasach ubecja znów podnosi głowę. Nie tylko podpisuje się pod "Odezwą do narodu" wzywającą do obalenia rządu w Polsce, do antyrządowej demonstracji właśnie w dniu 13 grudnia. Dziś, potrafi się zebrać tłumnie na ulicy przed Sejmem, bezczelnie i bez wstydu ukazując swoje twarze, wykrzykując antyrządowe hasła, a nawet machając biało-czerwoną polską flagą. Flagą, za którą Żołnierze Niezłomni, AK-owcy i warszawscy powstańcy oddawali swą krew i życie.
 
 
 
 
Podczas ubeckiej demonstracji przed Sejmem Rzeczypospolitej, którą zwołano w dniu 2 grudnia br. na znak protestu przeciwko projektowi obniżenia emerytur komunistycznym funkcjonariuszom, nie tylko wykrzykiwano antyrządowe hasła. Brawami nagrodzono wysokiego oficera LWP, który oceniając stan wojenny uznał:
 
 
 
 
..."były jakieś bijatyki, ścieżki zdrowia… ale generalnie rzecz biorąc najczęściej jednak dochowano jakiejś kultury w tym całym zdarzeniu. Przeżyłem już stan wojenny, byłem już dorosłym oficerem i nie pamiętam, by po ulicach działy się jakieś dziwne rzeczy, szczególne prześladowania...".
 
 
 
 
Słowa te wypowiedział publicznie, bez żenady podczas SB-ckiej demonstracji pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, Adam Muzgala obecnie prominentny działacz olsztyńskiego KOD-u /Komitetu Obrony Demokracji/ i harcmistrz opolskiego hufca ZHP. Od 1977 roku członek PZPR, który jako czynny oficer wprowadzał stan wojenny, a ostatnio w Dzień Podchorążego 29 listopada br. apelował do dowódców i żołnierzy o aktywne sprzeciwienie się obecnej władzy.
 
 
 
 
Czy on i ci, którzy podobnie mówią i popierają takie opinie mogliby spojrzeć dziś w oczy matkom zabitych górników? Czy mogliby zapewnić o kulturalnym traktowaniu rodziny tysięcy bitych i poniewieranych w komunistycznych więzieniach w latach 80-tych?
 
 
 
 
Po trzydziestu pięciu latach my, działacze antykomunistyczni dowiadujemy się więc, że "kulturalnie" zamordowano górników, studenta Grzegorza Przemyka, księży, że z pełną kulturą znęcano się nad księdzem Jerzym Popiełuszko, bito na "ścieżkach zdrowia", pałowano demonstrantów na placach i ulicach, a potem wydawano "uprzejmie i kulturalnie" drakońskie wyroki sądowe na kobiety.
Do oceny ludzi, którzy wyrażają takie opinie lub solidaryzują się z nimi, po prostu brakuje słów.
 
 
 
 
Smutne jest, że po tylu latach, kiedy wydawało się, iż komuna wreszcie upadła, jej przedstawiciele swobodnie występują na ulicy i publicznie wygłaszając pochwałę zbrodniczego stanu wojennego walcząc o zachowanie swoich przywilejów - nie rozliczono się z ubecką przeszłością i dziś mamy tego skutki.
 
 
 
 
Równie trudny do przyjęcia jest fakt, że tak zwana dzisiejsza opozycja, która wciąż nie może pogodzić się z utratą władzy i uważa, że rządzić powinna zawsze, wybiera się na antyrządowe marsze wspólnie z ubekami, ręka w rękę i ramię w ramię. Wzywając ludzi do wyjścia na ulicę w miastach i wsiach całej Polski w dniu 13 grudnia, jej przedstawiciele z PO i KOD uznali w swojej odezwie do narodu, że "Nadeszła chwila, aby wypowiedzieć posłuszeństwo władzy". Właśnie w dniu rocznicy, w którym komuna w 1981 roku zapanowała nad narodem wypowiadając mu wojnę, oni wzywają dziś otwarcie do rebelii, do aktywnego buntu i do walki o obronę tego co było, co utracili w wyniku Dobrej Zmiany.
 
 
 
 
Wyzwala to nie tylko głęboką niechęć do nich, ale i wstyd za tych Polaków. Bo szczególną podłością jest bratanie się z wrogiem, tak jak szczególną podłością jest donoszenie na własny kraj do obcych i bezustanne prowokowanie rozlewu polskiej krwi. Dosłownie przy każdej okazji - na marszu 11 listopada, w kościołach, na pogrzebie Żołnierzy Niezłomnych i teraz, na comiesięcznych modlitewnych manifestacjach smoleńskich, a nawet w niechlubną rocznicę grudnia 81.
 
 
 
 
 
 
 
 
Stan wojenny nie był żadną kulturalną zawieruchą, był narodową tragedią, w wyniku której z kraju wyemigrowały setki tysięcy inżynierów, lekarzy, informatyków i humanistów z wyższym wykształceniem. Bardzo wielu z ich bezpośrednio doświadczyło szykan, zastraszania i psychicznego udręczenia ze strony aparatu przemocy. Ludzie ci choć nie zostali zabici i żyją na emigracji, zostali jednak straceni dla Polski. Swoją wiedzą, kreatywnością i energią wzbogacili inne kraje i narody. Właśnie w wyniku stanu wojennego zabrakło ich przy transformacji ustrojowej i ważnych przemianach społecznych. Mieli dość.
 
 
 
 
Dziś widzą jak po tylu latach ich ówczesne poświęcenie dla Polski stało się tak mało warte, jak wychwalani są ich prześladowcy, partyjni aparatczycy, SB-cy. Jak "totalna opozycja" zabiega o względy silniejszych po to, aby znów zdławić w narodzie nadzieję na godne życie, jak chce za wszelką cenę powrotu do bezkarności, jak znów domaga się szczególnych przywilejów.
 
 
 
 
Rodzi się pytanie - jak długo jeszcze państwo polskie będzie milczeć w odpowiedzi na zapowiadane akcje? Jak długo rząd, premier i prezydent Niepodległej Rzeczypospolitej znosić będą upokorzenia i esbeckie pokrzykiwania.
 
 
 
 
Wobec takich wystąpień i gróźb kolejna grudniowa rocznica napawa jeszcze większym smutkiem niż zwykle.
 
 
 
 
Monika Wiench
 
 
 
 
 
 
 
 
ps. dla upamiętnienia wydarzeń z 13 grudnia 1981 roku przedstawiam poniżej za zgodą Autorki fragment książki Elżbiety Szczepańskiej "Zanim wybaczę. Pamiętnik walki i zdrady". Podrozdział "Cela numer 5" jest częścią rozdziału "Jak uwięziono Solidarność".
Elżbieta Szczepańska - psycholog, nauczyciel akademicki, internowana w nocy 13 grudnia 1981. zwolniona z pracy za to, że "nie zapewnia wychowania młodzieży w duchu socjalizmu", latami nękana przez SB, emigrowała do Australii z paszportem wydanym przez MSW w jedną stronę, w 1987.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
-------------------------------------------------------------------------
 
 
 
 
 
 
 
 

Cela numer 5

 

Kobiety wpuszczono do pojedynczej celi. Umywalka, ubikacja i jeden drewniany katafalk. Było nas tylko cztery ale i tak na katafalku było za mało miejsca, aby się położyć. Musiałyśmy siedzieć w poprzek i opierać się plecami o zimne cegływięziennej ściany. Zmarznięte nogi sterczały i cierpły. Po jakimś czasie zaczęły się nawoływania:

- Ludzie skąd jesteście ? – krzyczał jakiś męski doniosły głos.

Wymieniano regiony, nazwiska i funkcje. W celi po lewej stronie były dziewczyny z Podbeskidzia. Wszystkich kobiet było siedemnaście. Nad świtem mężczyżni zaczęli walić w drzwi i domagać się włączenia głośników zawieszonych nad dzrzwiami celi .

Wszyscy zaczęliśmy krzyczeć:

- Włączyć głośniki, włączyć głośniki!

Pięściami i butami waliliśmy w żelazne drzwi cel. Wszyscy, równo i miarowo.

Rozdzierający więzienną ciszę hałas, swoim brzmieniem przypominał kroki maszerującego rytmicznie tłumu.

***

Wtedy poczułam, jak opuszcza mnie lęk i poczucie bezradności. Z każdym okrzykiem i każdym walnięciem zaciśniętą pięścią w okute blachą drzwi bałam się coraz mniej. Ta kanonada trwała jakiś czas. Poczułam, jak zaczyna mnie pobolewać gardło. Dopiero o szóstej rano włączono „ kołchoźniki”. Przemawiał Jaruzelski.

- Obywatele i Obywatelki....

Po przemówieniu zapadła cisza, potem jakiś męski głos gdzies w oddali zaintonował, „Jeszcze polska nie zginęła”. Nie mogłam śpiewać. Przeszkadzały mi łzy, których nieprzebrany ocean zaczynał dusić w gardle.

Nad ranem przeniesiono nas z celi do lepszego baraku. Wydano nam pościel, ręczniki, mydło. Chaos w postępowaniu z nami był wręcz żenujący. W pokoju było sześć piętrowych łożek. Wybrałam sobie dolną pryczę pod oknem i położyłam się.

Nie znałam kobiet, z którymi się tutaj znalazłam zaczęłam więc pytać o nazwiska i funkcje. Wszystkie z komisji Zakładowych NSZZ „Solidarność” ze Śląska i Zaglębia. Nikt nikogo nie znał. Wszystkie byłyśmy bardzo nieufne. Nikt też nie potrafił powiedzieć co dalej z nami zrobią. Ta niewiedza i niepewność były bardzo trudne do zniesienia.

 

***

Około godziny dziewiątej do pokoju wszedł lekarz w lekko wymiętym, białym fartuchu i dwie pielęgniarki. Zdawkowe słowa powitania. Nie wiedzą co się dzieje. Stan wojenny ale Rosjanie nie weszli tylko polskie wojsko przejęło władzę w kraju. Rosjanie pewnie są na czatach. Przerwano połączenia telefoniczne. Wszyscy w szoku. Przywódców Solidarności wyłapano.

Po obiedzie, który był o godzinie dwunastej. Kazano się nam spakować. Z obiadu pozbierałam resztki gotowanej wołowiny, zawinęłam w kawałek papieru i schowałam do kieszeni. Do pierwszej budy wpuszczono 10 kobiet. Nikt nie powiedział nam dokąd jedziemy. Zapytałam strażnika, jaka długa będzie podróż - Godzina może więcej - odpowiedział półgębkiem.

Jechałyśmy budą czyli ciężarówką z plandeką. Naprzeciw mnie kobieta z rękami skutymi kajdankami do tyłu. Na oczy spadała jej zimowa czapka. Pod niedopiętym płaszczem zupełnie nieadekwatna na tę porę roku lekka letnia bluzeczka, spódnica z niedopiętym zamkiem błyskawicznym i męskie, za duże półbuty na nogach bez pończoch.

Przyglądałam się jej zaciętej i nieobecnej twarzy. Patrzyła na mnie, ale niczego nie widziała. Mamrotała coś sama do siebie. Próbowałam odczytać z ruchów warg sens wypowiadanych przez nią słów ale hałas warczącego silnika zagłuszał to co mówiła. Dopiero jak zatrzymaliśmy się chyba przed jakimś przejazdem kolejowym, udało mi się coś zrozumieć .Nachyliłam się aby poprawić czapkę, która przy zatrzymaniu zsunęła się jej na twarz. Usłyszałam wtedy wyraźnie:

- Wy czerwone świnie, ja wam tego do śmierci nie zapomnę.

Spojrzała na mnie gdy poprawiłam jej czapkę.

-Dziekuję, te skurwysyny dzieci mi zatrzasnęli w mieszkaniu same, nie chciałam się ubrać, to sami mnie ubrali. Męża stare półbuty założyli i wlekli po podwórku darłam się na całe gardło, ale nikt nawet światła nie zapalił.

Jak się moim dzieciakom coś stanie to znajdę i własnymi rękami uduszę tego co mi dzieci nie pozwolił zaprowadzić do sąsiadki.

Milczałam, wyobrażając sobie cała opisywaną przez kobietę scenę.

- Że też takie ścierwo polska ziemia nosi- zakończyła swoje opowiadanie szeptem.

***

Zatrzymałyśmy się przezd bramą więzienia. Wysiadłyśmy na placu, wokół grube, stare mury. Sosnowiec Radocha 25, pawilon żeński. Znowu rewizja osobista,spisywanie danych, rejestracja. Wchodzimy na pierwsze piętro. Wydawanie więziennej odzieży i kolejna rewizja. Dano nam więzienne koszule i pozwolono nam sie położyć. Wtedy przyszła klawiszka i znowu kazała nam się pakować. Pierwszy czarny więzienny chleb i czarna kawa.

Z kieszeni płaszcza wyjęłam kawałki zabranego z Szerokiej mięsa. Więzienną łyżką starałam się je poucinać na równe kawaleczki. Nie wszystki mogły jeść. Skarżyły sięna nudności i bóle brzucha. Znowu zakaz położenia się na pryczach. Na pytanie:

- A jak sie położę co to się stanie ? - nie usłyszałam odpowiedzi.

Dwie kobiety popłakiwały. Jedna z nich, która dostała boleści pojękiwała.

W kącie stała ubikacja, obok umywalka. Kobieta usiadła na toalecie. Wszystkie odwróciłyśmy się, aby na nią nie patrzeć.

Po dwunastej na obiad kasza i brudnawy sos. Żadna z nas nie miała apetytu. W celi umosił się zapach źle spłukanych odchodów ale okna nie można było otworzyć.Każda z nas byla sama ze swoimi myślami.

***

Po obiedzie przyszła oddziałowa i zapowiedziała, że w poniedziałek, jak przyjdzie naczelnik to nas przeniosą ale dzisiaj śpimy tutaj. Trzeba wybrać kogoś kto będzie meldował strażnikowi stan celi i odpowiadał za dobrze ułożoną „kostkę”. Przez chwilę nikt się nie zgłaszał więc zgłosiłam się ja. Do celi wniesiono taboret i jedna z więźniarek, która rozdawała obiad pokazała nam jak układać tę kostkę. Składanie więziennych koszul, spódnic, ułożenie łyżki. Zapowiedziano przeniesienie nas do innego skrzydła bydynku wydzielonego specjalnie dla nas czyli politycznych. Tam będziemy same, bo zaniżamy poziom więziennej dyscypliny i demoralizujemy innych więźniów. Zaburzamy porządek, zadajemy pytania i sprawiamy kłopot.

***

Znowu pakowanie. Wychodzimy na dziedziniec, wokół niskie zabudowania starego więzienia. Pralnia, łaźnia i kuchnia. Nad nimi z prawej strony widać budujące się wysokościowce. Mijamy budynki gospodarcze wieżyczka strażniczą i ostatni po lewej stoi nasz pawilon w nim pięć cel. Parter, a wlaściwie piwnica. Okienko w celi prawie przy suficie. Dziesięć piętrowych, więzienych prycz. Po prawej stronie stół i zawieszona na ścianie szafeczka. Po obu stronach stołu dwie ławki do siedzenia.

W głębi celi tuż za piętrowym łóżkiem brudna i cuchnąca uryną muszla klozetowa, przeżarta rdzą umywalka i kran z zimną wodą. Zajęłam sobie górną pryczę tuż przy lufciku okiennym na przeciwko drzwi.

Obok naszej celi były jeszcze dwie cele z dziewczynami z „Solidarności”. Nie wiedziałyśmy kim są do czasu pierwszego spaceru. W celi numer 5 sosnowieckiegio więzienia było bardzo zimno. Kran z wodą zamarzł. Na końcu zardzewiałego aluminiowego kurka martwo zastygła kropelka wody. Spać kazano nam iść bardzo wcześnie. Pewnie obsługa kończyła pracę, kuchnia wydawanie posiłków i na świetle można było zaoszczędzić. Już o czwartej było po kolacji wieczorne liczenie. O szóstej wieczorem koniec dnia, na prycze marsz i cisza nocna. Cienkie śmierdzące koce. Sienniki wypełnione przegniłą, wilgotną słomą, zapadające się dziurawe,zniekształcone pod ciężarem innych ciał siatki. Łażące po ścianach karaluchy, popiskujące w szparach szczury i ślizgające się leniwie po brudnych odrapanych ścianach światło więziennego reflektora.

***

Początkowo w celi było nas osiem. Pode mną na dolnej pryczy spała Barbara Rusek. To jej zatrzasnęli dzieci 2 i 4 latka, mąż był na nocnej zmianie w kopalni. Naprzeciw Basi spała Gabriela Sadkowska, w domu zostawiła dwóch dorastających synów, nad nią Anka Nowińska z Mysłowic, bezdzietna mężatka, obok niej Basia Czyż, której w domu zostały dwie dziewczynki 9 i 12 lat i chłop, który odwagą nie śmierdział, ale teraz przynajmniej mógł się zająć dziećmi. Pod Basią Czyż spała Krystyna Niedbała z Będzina, najstarsza z nas , dorosłe dzieci i zaawansowany, postępujący reumatyzm. Każdy palec miała wykręcony w inną stronę. Nie mogła się sama ubierać, rozbierać ani zapinać guzików. Na ostatniej górnej pryczy Baśka Zawada, dziewczyna przewodniczącego MKZ-tu Andrzeja Rozpłochowskiego.

***

W niedzielę wieczorem strażniczka z blizną na twarzy szepnęła, że mamy się przygotować na odsiadkę. Nie wiedziała na jak długo, ale wpisano nas na miesiąc do rozdzielnika w zaopatrzeniu i kuchni. Zapadła cisza. Tak czy inaczej święta spędzimy prawdopodobnie w więzieniu. Po zgaszeniu światła przez chwilę wsłuchiwałam się w popłakujące kobiety. Nie wiem dlaczego zaczęłam się modlić.

Ojcze Nasz... kilka podchwyciło wraz ze mną.

Któryś jest w niebie....- zaszumiała w celi szeptana modlitwa, skarga do Boga na wyrządzone nam bezprawie i krzywdę.

 
 
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.