Grzegorz Strzemecki   Jak przegrać kulturową kontrrewolucję- część 2
data:11 grudnia 2016     Redaktor: ArekN

 
Publikujemy drugą część felietonu Grzegorza Strzemeckiego, w której autor wskazuje, jak powinna wyglądać prawidłowa, propolska polityka rządu w kwestii równouprawnienia.

 

W pierwszej części artykułu pisaliśmy, że podpisując w czerwcu br. "Konkluzje ws równouprawnienia LGBTI" nasz rząd zobowiązał się do szerzenia homopropagandy i spełniania szeregu innych żądań homolobby. Na dodatek ustanowił Komisję Europejską gwarantem prawidłowego wdrażania tych żądań, co oznacza, że

Własnoręcznie założyliśmy sobie pętlę na szyję,

ponieważ w dokumencie znajdujemy również taki zapis:

 

 

 

 

 

"W razie konieczności Komisja [Europejska] może podjąć kroki prawne przeciwko krajom członkowskim, które nie wprowadzą dyrektywy w odpowiednim czasie."

Sic! Mało nam kłopotów z Komisją Europejską, która bezprawnie, stronniczo i na podstawie bzdurnych, naciąganych zarzutów  wzywa Polskę "na dywanik" za rzekome łamanie prawa i zasad demokracji, całkowicie ignorując wszystkie rzeczowe i prawne argumenty. Mimo wszystkiego, co dzieje się od roku, w ręce tego uzurpatorskiego towarzystwa egzekutorów neo- czy też post- bolszewickiego manifestu z Ventotene i testamentu jego autora Altiero Spinellego, nasz rząd samobójczo  włożył narzędzia do zaatakowania Polski i wymuszenia na niej wdrożenia genderystowskich ustaw. Możemy być pewni: żadne "zabezpieczenia" którymi tak się chwalił minister Kaczmarczyk nie zadziałają wobec instytucji, które uzurpują sobie prawo do interpretowania wszystkiego  w sposób całkowicie dowolny, tak by pasowało to do ich celów. Instytucje te pokazują to dostatecznie dobitnie w sprawie TK, a jeszcze dobitniej pokazują to wdrażając ideologię gender-queer, której esencją jest taka semantyczna hochsztaplerka jak np. mianowanie kobiety mężczyzną (i vice versa) oraz narzucenie tej bredni polityczną przemocą.

W świetle takiej interpretacyjnej dowolności, która już stała się rutyną, "zabezpieczenia" ministra Kaczmarczyka padną niczym drewniany płotek pod szarżującym słoniem. Dlaczego zatem nie odgrodziliśmy się znacznie solidniejszym murem, czy choćby murkiem nie-podpisania dokumentu w ogóle?


Czy mamy jakąkolwiek przemyślaną politykę w tej dziedzinie?

Czy był to przejaw naiwności polskiego rządu, przyjmującego za dobrą monetę "troskę o dyskryminowanych homo- i queer-seksualistów" i w nieświadomości realizującego agendę rewolucji jakiej nie było dotąd w historii ludzkości, wywracającej do góry nogami fundamentalne instytucje społeczne? A może był to przejaw "pragmatycznego koniunkturalizmu"? Że niby podpiszemy dla świętego spokoju, by nie otwierać kolejnego frontu walki, a potem w świetle naszej tożsamości narodowej, naszej tradycji konstytucyjnej i naszego prawa rodzinnego okaże się, że nie będziemy tego wdrażać?

Chyba tak łatwo nie będzie. Dziesiątki genderystowskich fundacji tuczonych gigantycznymi środkami Unii, Funduszy Norweskich, Sorosa i im podobnych i tak zaatakują (jak co roku) nasze szkoły, a "zaprzyjaźnione media" wsparte licznymi dziełami współczesnej kultury zaatakują umysły dorosłych.  Jeśli spróbujemy to ograniczyć, poskarżą się Komisji Europejskiej, a ta z miejsca wyciągnie podpisany przez Polskę dokument i zażąda jego wdrożenia lekceważąc i ignorując wszystkie nasze obronne argumenty odwołujące się do "zabezpieczeń" ministra Kaczmarczyka, dokładnie tak, jak to od miesięcy robi w sprawie TK. Zwróćmy uwagę, że do Komisji Weneckiej zwróciliśmy się jedynie z prośbą o arbitraż, który okazał się nierzetelny stronniczy. Tu zrobiliśmy coś znacznie więcej: zobowiązaliśmy się uprawiać państwową propagandę na rzecz queer-seksualistów, a w praktyce na rzecz przywilejów dla nich, oddając monitorowanie i egzekwowanie wykonania tych zadań w ręce tak "przyjaznej" Polsce Komisji Europejskiej.


Scenariusze na przyszłość

W rezultacie możemy nakreślić taki scenariusz na przyszłość: prowadzona bez przeszkód "Kampania na rzecz społecznej akceptacji osób LGBTI" będzie nieubłaganie zmieniać świadomość polskiego społeczeństwa w ramach procesu, który papież Franciszek nazywa kolonizacją ideologiczną i o której mówił ostatnio polskim biskupom.

Może się zatem okazać, że wysiłki rządu i całego obozu niepodległościowego będą, wprawdzie na innym polu, neutralizowane przez ową genderystowską kolonizację ideologiczną. Jeśli nasze (czyli tego obozu) przeciwdziałanie w tej sferze nie będzie dostatecznie kompetentne i skuteczne, to wypadkowa tych procesów może okazać się dla nas niekorzystna. W korzystniejszym przypadku może osłabić pozycję tego obozu, np. utrudniając osiągnięcie tak potrzebnej i cennej większości konstytucyjnej. W najgorszym, ale niestety dotąd we wszystkich krajach konsekwentnie powtarzającym się scenariuszu, nadejdzie dzień, w którym sprawa obrony normalnego rozumienia człowieczeństwa, rodzicielstwa, rodziny i małżeństwa stanie się sprawą przegraną, bo większość "skolonizowanego" społeczeństwa przyjąwszy genderystowską narrację uzna prawo homoseksualistów do małżeństwa za prawo człowieka. Dalej będzie już tylko zsuwanie się  po równi pochyłej wprowadzania odrażającej i koszmarnej wizji anty-cywilizacji queer połączonej zabiegami stopniowego z nią oswajania.

Będzie to skutek braku jakichkolwiek działań w celu zrównoważenia i przezwyciężenia genderystowskiej propagandy w złudnym przekonaniu, że społeczeństwo swoim "zdrowym rozsądkiem" samo oprze się absurdom genderyzmu. A przecież wiemy, że jak dotąd żadne zachodnie społeczeństwa im się nie oparły. Wiemy też, że społeczeństwo polskie nie było bynajmniej immunizowane na propagandę komunistyczną i postkomunistyczną, zwłaszcza w jej pseudopatriotycznym i pseudo-anty-komunistycznym wydaniu PO. Rzeczywistość pokazuje, że jak dotąd, propaganda genderystowska jest najnowszą, ewolucyjnie najbardziej rozwiniętą i najbardziej skuteczną propagandą lewicy.


"Bezsensowne wydatki" a przemyślany opór
  
Przykładem owego braku jakichkolwiek działań jest przywołane na początku irytująco naiwne pytanie portalu wpolityce.pl: "czy naprawdę nie ma na co wydawać pieniędzy?". Równie dobrze można byłoby się dziwić niepotrzebnym kosztom budowania gułagu przez komunistów czy komór gazowych przez hitlerowców - przecież w ten właśnie sposób realizowali oni swoje główne programowe cele! Skoro istotą genderystowskiego programu jest - jak to zostało powiedziane - semantyczna operacja na umysłach, to owa kampania propagandowa jest esencją tej operacji. Ironiczne pytanie o sens wydawania na nią pieniędzy jedynie dezinformuje czytelnika, jakby owo wydawanie pieniędzy było jedynie jakąś finansową ekstrawagancją. A przecież ono jak najbardziej ma sens, tyle że wydatki te mają służyć złej i niebezpiecznej dla ludzi sprawie. Nieuświadamianie tego czytelnikom jest ciężkim zaniedbaniem: "prawdom" genderystów sączonym przez lata w tysiącach przekazów, za pomocą niezliczonych mediów i środków wyrazu przeciwstawiamy wzruszenie ramion i słowne docinki.

Takimi metodami, a raczej brakiem jakichkolwiek metod, nie sposób wygrać batalii o "rząd dusz" z przeciwnikiem, który w ciągu ostatnich stu lat tak wiele razy udowodnił jaką władzę potrafi roztoczyć nad umysłami. Wieloletniej, konsekwentnie prowadzonej i piekielnie skutecznej narracji genderystów przeciwstawiamy przypadkowe, bijące w oczy swoją nieporadnością komentarze.

Tak niefrasobliwie zachowuje się medium "z naszej strony". Nic dziwnego, że "nasi" politycy (tzn. obozu niepodległościowego), ukształtowani na tak przedstawiających temat "naszych" mediach, równie niefrasobliwie traktują piekielnie groźną ofensywę genderyzmu i dla świętego spokoju podpisują wyrok na Polskę w przekonaniu, że to głupoty, od których można opędzić się paroma korektami naniesionymi w podpisanym dokumencie. Rozumiem niechęć do otwierania kolejnego frontu z potężnym eurolewactwem (a administracja USA ma podobne zapędy), jednak brak jakichkolwiek realnych działań obronnych może się na nas bardzo zemścić. Rozumiem, że można nie chcieć otwierać kolejnego frontu, jednak on - w takiej czy innej postaci - i tak już istnieje. Ustawienie na nim szańców oraz koncepcyjne rozpracowania obrony powinno być oczywistością. Dlaczego nie jest?

Przedstawione wyżej fakty nasuwają odpowiedź, że choć padło przytoczone w tytule hasło "kulturowej kontrrewolucji", to w opisanej sferze nikt jej nie podjął, a wygląda na to, że nawet o niej nie pomyślał. Dlatego w ostatniej, trzeciej części nie tylko opowiemy jak doszło do wydania krytycznej opinii o Konkluzjach, ale podsuniemy pewną sprawdzoną receptę na kontrrewolucję. Dlatego ostatnia część będzie nosiła tytuł "Jak rozpocząć i wygrać kulturową kontrrewolucję".





Część 3.
Jak rozpocząć i wygrać kulturową kontrrewolucję.

  
W poprzednich częściach cyklu "Jak przegrać kulturową kontrrewolucję" pisaliśmy o podpisaniu przez rząd w czerwcu br. tzw. "Konkluzji ws równouprawnienia LGBTI", zobowiązujących nas do uprawiania homopropagandy, wspierania uzurpatorskich żądań homolobby oraz upoważniających KE do kontroli naszych poczynań na tym polu i karania nas jeśli nie wywiążemy się z tych zadań wystarczająco gorliwie. Jednak sejmowa komisja ds UE wypowiedziała się o "Konkluzjach" krytycznie, dając dobry punkt wyjścia do zmiany samobójczej polityki podkulania ogona.


Raban i jego skutki
Trzeba zaznaczyć, że krytyczna opinia sejmowej komisji była skutkiem rabanu podniesionego przez organizacje broniące praw dzieci, rodziców i rodziny, które latem starały przebić się ze swoimi protestami do rządu i do opinii publicznej. Skutkiem był wniosek posła Kukiz'15 Sylwestra Chruszcza o przyjęcie przez Komisję ds UE krytycznej opinii o "Konkluzjach ws równouprawnienia osób LBGTI". 19 października  przegłosowano (15 głosami przeciw 5) opinię, która stwierdza, że

Komisja [...] zdecydowanie krytycznie ocenia Konkluzje [...] Dokument ten – w warstwie merytorycznej i pojęciowej – stanowi oczywiste poparcie dla postulatów politycznego ruchu homoseksualnego. Ochrona osób [LGBTI]...powinna odbywać się i odbywa się w ramach ogólnych przepisów prawa. Nie można natomiast przedstawiać moralnej dezaprobaty aktów homoseksualnych czy uzasadniających je opinii i wystąpień społecznych jako dyskryminacji czy fobii. Nie można również tą drogą wymuszać  rewolucyjnych zmian w prawie czy w edukacji publicznej – przedstawiając sprzeciw wobec nich jako właśnie „dyskryminację”. Działania tego rodzaju prowadzą do realnych przypadków naruszania wielu praw obywatelskich, jak wolność sumienia czy wolność wychowania. Komisja wyraża głębokie przekonanie, że Polska na forum międzynarodowym powinna bronić praw rodziny i wartości, na których opiera się życie i status społeczny monogamicznej rodziny.

Komisja zachowała się "jak trzeba", dlaczego jednak rząd nie zachował się w ten sposób dwa miesiące wcześniej? Dlaczego podpisał dokument, który stanowi oczywiste poparcie dla postulatów politycznego ruchu homoseksualnego, czego nie mogą zmienić żadne prawne "zabezpieczenia"? Dlaczego nie stworzyliśmy koalicji z krajami przeciwnymi ideologii LGBTQ, jak Węgry, Łotwa i Litwa, ale wywiesiliśmy białą flagę pokazując innym krajom i własnym obywatelom, że nie wychylamy się z szeregu i respektujemy dyktat totalitarnego mentalnego terroru eufemistycznie nazywanego "polityczną poprawnością". A przecież działanie takiego terroru i jego znaczenie dla podtrzymania systemu są doskonale znane z czasów poprzedniego lewicowego totalitaryzmu.


"Siła bezsilnych".
Funkcjonowanie tego systemu pokazał kiedyś Vaclav Havel w eseju "Siła bezsilnych" na przykładzie kierownika sklepu warzywnego, który na wystawie między cebulą a marchewką umieszcza hasło "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". Robi to dlatego, że należy tak robić, że tak robią wszyscy od lat, że tak być musi, bo to zapewnia mu stosunkowo spokojne życie. Przyszły prezydent Czech dokonuje swoistej dekonstrukcji wystawionego hasła odsłaniając jego ukryty, rzeczywisty sens: "Ja XY, kierownik sklepu warzywnego, czuwam i wiem, co mam robić; zachowuję się tak, jak się tego ode mnie oczekuje; można na mnie polegać i nic mi nie można zarzucić; jestem posłuszny, toteż mam prawo do życia w spokoju. Zawiadomienie to jest przeznaczone dla 'góry', dla przełożonych kierownika, i jest zarazem tarczą, którą osłania się on przed ewentualnymi donosicielami."

System jest przebiegły: "gdyby kierownikowi polecono umieścić na wystawie napis: 'Boję się i dlatego jestem bezgranicznie posłuszny' - nie odniósłby się do jego semantycznej treści tak obojętnie, mimo ze tym razem pokrywałaby się ona całkowicie z ukrytym znaczeniem hasła. Wzdragałby się zapewne wyeksponować... tak niedwuznaczną informację o swoim poniżeniu, wstydziłby się, bo przecież ma poczucie ludzkiej godności.   Natomiast  deklaracja posłuszeństwa wyrażona w ideologicznych sloganach odwołuje się "do jakichś wyższych sfer bezinteresownych przekonań" ukrywając niskie pobudki posłuszeństwa ludzi i niskie fundamenty władzy za fasadą "czegoś wzniosłego". Daje człowiekowi złudzenie, że jest jednostką autentyczną, godną i moralną, pozwala oszukać własne sumienie i zamaskować przed światem niechlubne "modus vivendi". Jest popłatną - a zarazem niby to pełną godności - manifestacją, adresowaną  'do góry', 'na dół' i 'na boki'  ", przykrywką, którą człowiek może osłonić swoją uległość. Stanowi "alibi, z którego może skorzystać każdy: od kierownika sklepu warzywnego, skrywającego strach o posadę pod płaszczykiem rzekomego zainteresowania łączeniem się proletariuszy aż po działacza na szczycie, który pragnienie utrzymania się przy władzy może przyodziać w słowa o służbie klasie robotniczej."

Człowiek nie musi w to wszystko wierzyć; ma tylko zachowywać się tak, jakby wierzył i tolerować to, czyli żyć w kłamstwie. Ta hipokryzja jest podstawą systemu: Każdy kto wywiesza podobne hasło zmusza... drugiego do podejmowania gry i w ten sposób do akceptacji systemu - wzajemnie pomagają utrzymać się w posłuszeństwie - są ofiarami systemu oraz jego instrumentami.

System trwa dopóki ktoś się nie wyłamie. "Wyobraźmy sobie, że nasz kierownik zbuntuje się i przestanie wywieszać hasła. Zacznie mówić, co naprawdę myśli i znajdzie nawet w sobie siłę, aby solidaryzować się [z innymi, którzy postępują podobnie]. W ten sposób zaczyna żyć w prawdzie, mówi, że król jest nagi, przerywa grę, rozbija świat pozorów, narusza strukturę władzy. Oczywiście ponosi konsekwencje: traci stanowisko, doznaje szykan. Jednak prawda jest zaraźliwa, a siłą buntowników okazują się >>żołnierze nieprzyjaciela< i w każdej chwili mogą - przynajmniej teoretycznie - również wybrać życie w prawdzie. Właśnie dlatego władza prewencyjnie zwalcza każdą taką, nawet najbardziej nieśmiałą próbę życia w prawdzie".

Opublikowany w podziemiu esej Havla zrobił w PRL-u duże wrażenie. Kilka miesięcy później powstała Solidarność, która wyrosła z pragnienia życia w prawdzie i była odmową okazywania lojalności systemowi kłamstwa i zniewolenia przez wystawianie i wygłaszanie zakłamanych haseł.


A mury rosną, rosną, rosną...

To było 36 lat temu, a teraz totalitarne ciągoty lewicy znów dają znać o sobie: zakłamany język ideologii gender-queer staje się filarem nowego totalitaryzmu. Znów chodzi o równość i dyskryminację, tym razem nie klas, ale "genderów" i "małżeństw". Dewiacje i perwersja zostają zrównane z tym, co naturalne i moralne.

Mamy uwierzyć i powtarzać, że płeć (prawdziwa, biologiczna), podstawowa cecha człowieka się nie liczy, bo liczy się jej perwersyjna i kuglarska imitacja - gender (jeden z dziesiątków), że małżeństwo nie jest usankcjonowaniem biologicznego i duchowego związku kobiety i mężczyzny, bo ma być związkiem mężczyzn lub kobiet w dowolnej liczbie i konfiguracji. Mamy uznać, że takie relacje są czymś normalnym, a nie patologią, bo obłąkani ideolodzy oraz zdeprawowani politycy i plutokraci przymuszają i przekupują lekarzy, psychiatrów i psychologów, by uznali, że perwersyjne zaburzenia seksualne nie są zaburzeniami, zaś propagandziści wmawiają to reszcie społeczeństwa. Że dzieci można zabrać prawdziwym rodzicom i oddać, rzekomo dla ich dobra, dewiantom. Powtarzanie tych bredni staje się obowiązkiem i spoiwem Nowej Wspaniałej Europy i Nowego Wspaniałego Świata.


Czas na kulturową kontrrewolucję

"Konkluzje ws równouprawnienia LGBTI" są wyrazem tej zakłamanej, obłąkanej totalitarnej ideologii, a polski rząd zdecydował się je podpisać. Postąpił dokładnie tak, jak ów kierownik sklepu warzywnego, który wystawił hasło "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się". Dał sygnał, że jest posłuszny, można na nim polegać, nic mu nie można zarzucić, należy mu się życie w spokoju. Nie zauważył (?), że swoim podpisem zmusił innych do podjęcia tej gry pomagając tej obłędnej ideologii utrzymywać wszystkich w posłuszeństwie. Rząd, który miał Polskę podnieść z kolan, "położył ruki pa szwam" i stanął w na rozkaz totalitarnych lewaków w szeregu. Na szczęście jego własne zaplecze polityczne w komisji sejmowej przywołało go do porządku. Czas zatem się opamiętać: zdjąć z wystawy wyrażające posłuszeństwo hasło i poszukać wokół siebie tych, którzy zrobią to samo. Głoszenie prawdy i przywracanie normalności będzie ową "kulturową kontrrewolucją" i receptą na zwycięstwo rozsądku nad genderystowskim obłędem.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.