Ewa Polak Pałkiewicz: Dwa narody w jednym, albo pragnienie ładu
data:11 listopada 2016     Redaktor: GKut

Demon wypędzony modlitwą i  p o s t e m. Jedyny sposób uszczuplania naszej wyobraźni: odmawiać jej pokarmów (Paul Claudel).

To nie przyroda ewoluuje, to Bóg rozwija swój zamysł we wszystkich szczegółach (Paul Claudel).

 
 

Po roku prezydentury Andrzeja Dudy i rządów Prawa i Sprawiedliwości możemy powiedzieć, że wiele się w naszym kraju zmieniło. Jest lepiej, lżej. Jest bezpieczniej, przebłyskuje nadzieja we wszystkich niemal dziedzinach życia kraju. Jest to zmiana realna, namacalna. To nie są marzenia, które zyskały jakiś dodatkowy impuls. To nie są puste obietnice i fantastyczne projekty, na których realizację życia nie starczy. To są rzeczy prawdziwe, owoc pracy intelektualnej grona bardzo twardych i odpowiedzialnych ludzi, którzy znaleźli się przy władzy. Owoc działania nie miękkich, a zdecydowanie krzepkich i odpornych na przeciwności charakterów.

 

A jednocześnie jest rzecz, która się nie zmieniła prawie wcale podczas tego długiego roku przesilenia politycznego. Pozostała w Polsce znacząca grupa osób tkwiąca na niewzruszonych stanowiskach negacji tej wizji Polski, którą realizuje ekipa Prawa i Sprawiedliwości, przy poparciu wszystkich patriotycznie nastawionych Polaków. Negowania przede wszystkim   o s ó b  sprawujących władzę – i symbolizujących zarazem przemianę systemu społecznego w naszym kraju. Tę grupę można nazwać różnymi imionami, jednak najtrafniejsze wydaje mi się określenie jej jako niewolniczo hołdującej zasadzie, jaką jeszcze przed wojną ujmowano w takich oto prostych słowach: „Ta pani jest głupia, bo ona nie lubi rosołu”.

 

Zamknięcie się w swoich urazach i fobiach zawsze przynosi niezaplanowany efekt komiczny. Nie mówię tu o socjotechnicznie perfekcyjnie działających animatorach, którzy potrafią bardzo skutecznie utrwalać i wzmacniać urazy i fobie wobec wyimaginowanych przeciwników. Mówię o ludziach tzw. zwykłych, zasilających z dobrej woli marsze i inne inicjatywy KOD-u, czy o tej grupie narodowców, w których ustach nawet okrzyk: „Niech żyje Polska” ma zabarwienie „antypisowskie”, oraz o potężnej armii malkontentów przekonanych święcie, że wszyscy politycy to jedna szajka, wszystkie partie są sobie równe w ich nienasyconej żądzy „nachapania się”, w dodatku są na pasku obcych, nienawistnych sił, które dążą do wywołania wojny światowej na naszym terytorium.

Wszyscy oni mogą być ujęci w jeden mianownik: żyją nie swoim, a cudzym życiem.

 

Prawie zupełnie nie interesuje ich to, co sami robią ze swoim istnieniem, z tą szansą, jaką otrzymali od Stwórcy, który powołał ich na ten padół, natomiast nieustannie nerwowo, żarłocznie „wgryzają się” w sens egzystencji swych bliźnich, na których widzą zawsze – bo w takim stanie ducha   m u s z ą  widzieć – jakąś plamkę, skazę, brud, nieczystość. To nerwowe „wgryzanie się”, czyli nadmierne, emocjonalne, czasem zakrawajce na obsesję, zainteresowanie cudzym rzekomym „brudem”, nieczystością, niedoskonałością, wypełnia szczelnie ich dni, a nieraz i noce, odbierając spokój i wypychając na ulice w poszukiwaniu podobnie podekscytowanych, nieutulonych w pretensjach „tropicieli zła”, a czasem wpychając z kolei na łamy różnych pism i pisemek, portali i forów, by tam wypowiadali niekończącą się litanię monotonnych skarg, żalów i złorzeczeń.

 

Problem nie jest wcale polityczny. Jest on natury duchowej.

 

Modelem dla omawianej grupy są faryzeusze z czasów Jezusa. Oni pierwsi padli ofiarą własnego fałszywego widzenia rzeczywistości. Doszukiwanie się w Tym, którzy wymagał od nich tylko jednego, by byli tymi, kim są – strażnikami Prawa Mojżeszowego, żyjącymi w zgodzie z zasadami, które głosili – jakiegoś braku, niedoskonałości, „nieczystości”, skończyło się, jak wiadomo, w ten sposób, że nie byli w stanie dłużej znieść obecności Jezusa obok siebie. Skoro Jezus nie zmieniał zasad, nie był skłonny do „reformowania” ich, do żadnego kompromisu, skoro je głosił wszystkim, a nawet pogłębiał (Dziewięć Błogosławieństw! ), nie uznawał pozycji społecznej faryzeuszy za wystarczające usprawiedliwienie do bycia „ponad prawem”, to był winien. Odbierał im spokój, „wyrzucał ich” z ich wygodnej pozycji, obnażał dwulicowość. Był niebezpieczny, był groźny. Wyrok musiał zapaść nieodwolalnie. To On musiał zniknąć, wcześniej osądzony i publicznie znieważony, opluty i wyszydzony. 

 

Bycie tym, kim się jest, z racji swego powołania, stanu – także ludzkiej kondycji, wiary – ojcem, matką, synem, szefem rządu, dyrektorem, przeorem, generałem, biskupem, proboszczem, obywatelem, poddanym – nie jest łatwe. Jest trudne, wymagające. Wymaga często zaparcia się siebie, stoczenia heroicznej walki ze swoimi słabościami i pokusami. Pokusa tkwi także w pozornym ułatwieniu, gdy zamiast skupić się na swoich najistotniejszych zadaniach, czyli obowiązkach stanu, zaczynamy przypatrywać się podejrzliwie bliźnim i w nich widzieć przyczynę naszych porażek. Efekt jest murowany – psychiczną ulgę z powodu niewypełnienia własnych obowiązków przyniesie zawsze zniekształcony, przeczerniony obraz człowieka, na którym zatrzymaliśmy nasze spojrzenie. Obraz, który tworzymy sobie w naszej głowie, którym nasycamy wyobraźnię, który tam rośnie i potwornieje. „Acha, to ten gagatek… A ja tu samotnie wyję…”

 

Józef i Bronisław Piłsudcy z kolegami z kołka samokształceniowego w gimnazjum

Józef i Bronisław Piłsudcy z kolegami z kołka samokształceniowego w gimnazjum

 

Taką drogą poszli Litwini już w XIX wieku – za poduszczeniem sprytniejszych od nich, znających dobrze ten mechanizm psychologiczny uruchomiania chorych emocji, ambicji, zawiści – zaczęli Polakom przypisywać swoje niepowodzenia, swoją „niższość”. Zaczęli nie znosić, tępić zwalczać swoich polskich braci. Mścić się na nich. 

Jeśli odejdzie się od chrześcijańskiego pojmowania słowa „miłość” i zamiast rozumowej postawy wobec bliźniego, która zakłada konkretne obowiązki wobec niego, zacznie się miłość ograniczać tylko do uczucia, które jest zmienne i przemijające, czynić się będzie karykaturę z miłości bliźniego. Ten, kto nas czasem denerwuje, irytuje, złości – bo „nie lubi rosołu” – staje się wtedy wcale nie tym, którego trzeba znosić cierpliwie, wytrzymywać jego irytujące niekiedy zachowanie, ponure nastroje, czy lenistwo, ale kimś kogo trzeba za to ukarać, wyrzucić, zdeptać. Kto nie ma prawa istnieć. Wcześniej czy później stanie się dla nas śmiertelnym wrogiem, totalnym zagrożeniem. Takie są zawsze konsekwencje porzucenia chrześcijańskiej zasady miłości. 

Ludzie Prawa i Sprawiedliwości z pewnością nie są aniołami. Z pewnością mają mnóstwo słabości, grzechów, wad. Popełniają błędy. Jak wszyscy – nie są doskonali. Ale w oczach ich ideowych przeciwników, którzy przyjęli mentalność faryzejską, nie zasługują nie tylko na żadne pochwały, ale na żadne usprawiedliwienie. Przede wszystkim dlatego, że realizują rację stanu Polski. Rację nadrzędną, zasadę główną – która ma źródło nie tylko w dziedzinie politycznej, ale i duchowej – rację, dla której Polska istnieje. To jest ich najstraszniejsza „wina”.

 

Marszałek Józef Piłsudski

Marszałek Józef Piłsudski

 

Józef Piłsudski nie był barankiem. Porywczy, nieprzejednany, pamiętliwy. Spryciarz i cwaniak, który potrafił z ludzi wyciągnąć to, co chciał. W dodatku kochliwy, kobieciarz. I antyklerykał. To fakt. Ale tego człowieka Pius XI, przedostatni papież wierny Magisterium Kościoła, chroniący nieskażoną doktrynę wiary nazywał Obrońcą Kościoła – z uwagi na jego zasługi w odparciu nawały bolszewickiej – i swoim Przyjacielem. Nad drzwiami pokoju w Castelgandolfo kazał powiesić herb Piłsudskich – Kościesza. Achilles Ratii potrafił oddzielić istotę od marginalium. Wiedział, że nikt z ludzi nie jest ideałem. Ludzie mają skazy. Ale docenić prawdziwą wielkość, umysł, odwagę, charakter, polityczny geniusz, odpowiedzialne przywódstwo jest obowiązkiem każdego myślącego i uczciwego człowieka, tym bardziej zaś Głowy Kościoła. Pius XI znał Marszałka osobiście. Przez wiele lat obserwował z Rzymu jego poczynania. Był w swej ocenie stateczny i sprawiedliwy.

 

Józef Piłsudski i nuncjusz apostolski Achilles Ratti wśród dostojników Kościoła i państwa

Józef Piłsudski i nuncjusz apostolski Achilles Ratti wśród dostojników Kościoła i państwa

 

Jeden z duchownych, znany z mediów sarkastycznie określił dzisiejsze skakanie do oczu zwolennikom Prawa i Sprawiedliwości przez zagospodarowywaną przez media i różne koterie polityczne opozycję, tę „kulturalną”, spod znaku Krystyny Jandy, i tę „uliczną”, nie przebierającą w słowach: Mamy w Polsce dwa plemiona, Hutu i Tutsi, które niedługo będą się nawzajem zażynać. Brak w tych słowach stateczności, brak powagi, mądrości, brak miłości. Tej prawdziwej, która jest nie tylko uczuciem.

Jest tu natomiast jakiś niepojęty determinizm, który wychodzi naprzeciw oczekiwaniom radykałów, dla których istnieje tylko „wszystko albo nic”. Lepiej zamienić kraj w pustynię, niż gdyby miał rządzić PiS. „Lepiej, żeby zginął jeden Człowiek, niż żeby miał zginąć naród”.

Tak jest łatwiej. Tak się zrzuca z głuchym łoskotem z barków ciężar poczucia odpowiedzialności. I już „nie jest się” tym, kim się jest – ze swej natury, powołania, stanu.

Bycie Polakiem to zobowiązanie, to ciężar. Przeszłości nie da się wymazać. Wczorajszy (już prawie) „Król Europy” nie mógł tego ciężaru znieść, uwierała go przeszłość: wielkość moralna Polski. „Polskość to nienormalność”, potrafił publicznie powiedzieć. Tak, jakby chciał tę polskość z siebie wypluć. 

Kiedy nie jest się tym, kim się naprawdę jest, a zatem inni Polacy nie są dla nas braćmi, chcąc nie chcąc żyje się z powoływania do życia demonów, upiorów. Tym właśnie owocuje podejrzliwość wobec bliźnich. Czyli – żyje się tworami swojej nieokiełznanej wyobraźni, rozbuchanymi uczuciami, sprawującymi coraz silniejszą kuratelę nad świadomością – w miarę jak człowiek im ulega. I z dnia na dzień staje się coraz bardziej ich niewolnikiem. Do tego potrafią doprowadzić człowieka plotka, obmowa i oszczerstwo, gdy człowiek ich słucha i im ulega, gdy nie walczy, nie odrzuca od siebie negatywnego, przeczernionego obrazu drugiego człowieka. Gdy nie potrafi wybaczać żadnej wady, żadnej niedoskonałości. Św. Franciszek z Asyżu przestrzegał przed obmową jako największym zagrożeniem dla duszy człowieka. Ten rzekomo łagodny przyjaciel ptaszków i roślinek nazywał  obmawiających i oszczerców „śmierdzielami”.

Chrystus na krzyżu modlił się do Ojca: „Przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. A nie: „Ukarz ich za to, co czynią”.

Mamy iść w każdej sytuacji za Chrystusem, jako Polacy, jako katolicy. Po to mamy wolną Polską. Po to mamy wiarę. Po to, żeby kochać, nie nienawidzić.

 

Marszałek Józef Piłsudski na Jasnej Górze

Marszałek Józef Piłsudski na Jasnej Górze

 

Czy różnego rodzaju marsze Polaków, jakie przemierzały w ostatnich latach, a i dziś nawet, tak licznie, ulice miast nie wyrażają, choć nie wprost – pragnienia ładu w naszej Ojczyźnie opartego o ład nadprzyrodzony? Na szczęście biskupi polscy przypominają ostatnio, że Autorem takiego ładu może być tylko sam Bóg. Chwała im za to! Bez takiego ładu każda ziemska organizacja życia – choćby ustanowiona uroczyście dla „powszechnego dobra, sprawiedliwości, pokoju” – jest żałosną utopią. W demokracji zwycięża większość. Czy w ten sposób można jednak osiągnąć jakikolwiek ład? Choć wszystko odbywa się w sposób legalny pozostaje wątpliwość. Dlaczego? Bo adresat „demokratycznych postulatów” nie jest właściwy. Przypomnijmy: rewolucja zawsze się zaczyna od wykreślenia Pierwszego Przykazania.

Ewa Polak-Pałkiewicz

 

całość artykułu:

http://ewapolak-palkiewicz.pl/dwa-narody-w-jednym-albo-pragnienie-ladu/






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.