Publikujemy treść wystąpienia Jarosława Kaczyńskiego w sejmowej debacie nad odwołaniem rządu Jana Olszewskiego 4 czerwca 1992.
Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Dzisiejsza debata nie jest debatą nad takim czy innym rządem, nie jest debatą zwykłą - w demokracji rządy zmieniają się niekiedy często - jest to debata mimo tych ograniczeń, mimo tych 5 minut, o Polsce.
Ten kontekst, od którego nie uciekniemy, który stworzyły wydarzenia ostatnich godzin, właśnie o tym decyduje. Nie uciekniemy przed tym, że wielka część społeczeństwa będzie traktowała ten akt, który za chwilę będzie miał miejsce, jako akt skierowany przeciwko działaniom koniecznym z punktu widzenia fundamentalnych, podstawowych interesów państwa.
Żadne normalne państwo nie może tolerować w swoich władzach, w swoim parlamencie, w swoich strukturach ludzi, którzy byli agentami w istocie obcych służb specjalnych. (Oklaski) I żadne tłumaczenia, żadne frazesy o interesie państwa, które tutaj padały, tego faktu nie uchylą. (Oklaski)
Żadne imponujące większości, żadne przedziwne koalicje, w ramach których na przykład partia liberalna łączy się z partią, której przywódca niedawno z tej trybuny tłumaczył, że podręczniki ekonomii pisane w Moskwie - steki bzdur - i podręczniki pisane na Zachodzie są równie nieprawdziwe. (Oklaski)
Mowa była także w uzasadnieniu wniosku o odwołanie rządu o sporach między panem prezydentem a rządem. Otóż tak, były takie spory. Jest tylko pytanie, jaka była ich przyczyna. Jest pytanie, czy pewne instytucje, instytucje spersonalizowane, mają być oceniane niezależnie od faktów czy w zgodzie z faktami. Zdaje się, że wielka część tej Izby uważa, że powinny być oceniane niezależnie od faktów. Otóż my nigdy z tego rodzaju poglądem, poglądem, który godzi w demokrację, który odbiera temu najwyższemu dzisiaj w Polsce ciału prawo do oceny innych instytucji państwowych, się nie pogodzimy. (Oklaski)
W końcu sprawa najważniejsza, sprawa merytorycznej oceny tego rządu. Padały tutaj słowa brutalnej krytyki. Z całą pewnością - mogę się zgodzić z posłem Nowiną-Konopką - nikt nie jest dzisiaj doświadczonym kierowcą tego świeżo skonstruowanego samochodu. To z całą pewnością prawda. Ale jeśli tę prawdę uwzględnić, jeśli porównać osiągnięcia tego rządu z osiągnięciami rządów poprzednich, to wybaczcie państwo, ale nie ma tutaj powodów do wstydu.
Była już mowa o sytuacji gospodarczej, która się w jakiś tam sposób poprawia. Była mowa o budżecie, który został przygotowany bez kompromisów i dla którego nie ma żadnej alternatywy. Jest plan społeczno-gospodarczy Jerzego Eysymontta, dla którego też nie ma w tej chwili żadnej alternatywy. Z całą pewnością nie sytuacja gospodarcza, nie polityka gospodarcza spowodowały atak na ten rząd. Co do tego nie można mieć najmniejszych wątpliwości.
Byliśmy, Wysoka Izbo, zawsze za rządem szerokiej koalicji, ale jeśli koledzy z Kongresu Liberalno-Demokratycznego, z Unii Demokratycznej uważali, że ta koalicja ma w naszym mniemaniu powstrzymać proces przebudowy albo, użyję tutaj tak nie lubianego przez was słowa, dekomunizacji Polski, to było to nieporozumienie, wielkie nieporozumienie. W żadnym razie tak tej koalicji nie rozumieliśmy.
Nie rozumieliśmy jej tak dlatego, że proces dekomunizacji jest wielką, i można powiedzieć ciągle zwiększającą się, potrzebą tak tego kraju, jak i innych krajów postkomunistycznych. Jest to proces, który może być współorganizowany przez tę Izbę, o którym ta Izba może współdecydować, ale też jest to proces, o którym zdecyduje przede wszystkim społeczeństwo; społeczeństwo, które nas tutaj obserwuje; społeczeństwo, które zadecyduje o tym, że - chociaż wiemy, z kim mamy do czynienia, i wiemy, że dla zatrzymania tego procesu mogą być zastosowane różne, w tym także tak zwane administracyjne środki - jednak tego procesu powstrzymać się nie da. On się już zaczął - w ciągu tych ostatnich kilku miesięcy, a może szczególnie w ciągu ostatnich kilku dni. (Oklaski)
Publikujemy treść wystąpienia premiera Jana Olszewskiego w debacie sejmowej nad odwołaniem jego rządu 4 czerwca 1992 r.
Panie Marszałku! Wysoka Izbo! Gdybym przemawiał dzisiaj rano, to przemówienie byłoby inne, byłoby pewnie dłuższe, do innych odwołałoby się argumentów. Pewnie bym mówił o tym, jaki był start tego rządu, na jakie napotykaliśmy trudności - aby choćby ocenić zastany stan rzeczy - ile trudności wymagało zdyscyplinowanie finansów publicznych na elementarnym choćby poziomie, ile włożyliśmy wysiłku w przywrócenie normalnych funkcji podstawowym gałęziom tego aparatu, jaka była linia polityczna rządu i co robiliśmy, aby przygotować całościową reformę, reformę administracji ogólnej i gospodarczej, i jakie akty zostały przygotowane i dlaczego nie zostały wniesione przed budżetem. Mówiłbym pewno o tym, że ten rząd, o którym tu tyle mówiono, że żadnego programu nie ma - tylko on jeden - potrafił sformułować wieloletnie założenia polityki społeczno-gospodarczej, przez ten Sejm nie przyjęte, ale jedyne, jakie zostały sformułowane i jakie są realizowane, i na których oparty jest budżet, który wy, państwo, jutro przyjmiecie, bo żadnego innego budżetu, opartego o inne założenia, pod groźbą katastrofy tego państwa i gospodarki, nie można skonstruować. I chociaż tego rządu nie będzie, to będzie jego budżet. I przez wiele miesięcy będziecie musieli testament tego rządu wykonywać, bo nie ma innej możliwości, i przekonacie się o tym.
Ale to wszystko powiedziałbym dzisiaj rano. Teraz mówić o tym nie warto, bo nie o to teraz tu chodzi, bo nie dlatego głęboko w nocy debatuje się nad tym, aby odwołać rząd natychmiast, zaraz, żeby już go nie było zanim rozpocznie się następny dzień. Nie dlatego, że był zły, bo nie dawał sobie rady z gospodarką, nie dlatego, że miał złą linię polityczną, nie dlatego, że nie miał polityki informacyjnej, o czym bardzo dużo mówiono, w czym może i jest źdźbło prawdy. I nie dla stu innych powodów, które tutaj można by było podać i pewnie byłyby przytaczane, gdyby dyskusja toczyła się w normalnym czasie, w normalnym trybie i w normalny sposób, tylko dla zupełnie innej przyczyny. Przyczyny leżącej w istocie poza tym rządem.
Kiedy obejmowałem moje funkcje - i wcześniej, po wielokroć wcześniej, wiele miesięcy, może lat - wiedziałem, że przyjdzie nam budować nowy system władzy demokratycznej w Polsce, nowy ustrój, nową, trzecią, naszą, polską Rzeczpospolitą w sytuacji, kiedy będziemy obciążeni potwornym spadkiem pozostawionym przez tę dziedzinę, ten sektor komunistycznego reżimu, który był jego istotą, a jego istotą był aparat przemocy, aparat policyjnej przemocy, aparat policji politycznej. I jak ten aparat pracował, i jakie były jego zasady działania, mało kto na tej sali wie tak dobrze jak ja. Latami mogłem na to patrzeć, występując w obronie ludzi przez ten aparat ściganych. Wielu z nich jest dziś na tej sali. Wiedziałem, jak tragiczne bywają przypadki, losy, fakty. Nikt nie wie tego lepiej ode mnie, ale też nikt lepiej ode mnie nie wie, jak straszliwy jest ten spadek, jak rozległy, jak wielki, jak straszne może pociągać skutki dla losów jednostek w to wplątanych. A wtedy kiedy te jednostki biorą udział w kierowaniu życiem publicznym - jak w warunkach, w których my działamy - jak tragiczne może mieć to skutki dla interesu już nie publicznego, dla interesu narodowego. Mówiłem to po wielokroć w roku 1990, 1991, w ruchu obywatelskim, kandydując do Sejmu. Kiedy mówiłem o dekomunizacji, kiedy polemizowałem z teorią grubej kreski, miałem zawsze w pamięci ten problem. I kiedy objąłem funkcję premiera, wiedziałem, że mój rząd musi się z nim zmierzyć. Przyjąłem pewne założenia wiedząc, jak bardzo jest to problem ważny, jak zarazem trudny i jak ogromnie tragiczny dla wielu ludzi, więc szukałem, starałem się szukać najlepszego wyjścia. W takich sprawach, w moim przekonaniu, spieszyć się nie należy. Ale byłem w błędzie, byłem w błędzie. Są sytuacje, kiedy trzeba się spieszyć.
Wydałem instrukcje, polecenia kierownictwu resortu spraw wewnętrznych, aby przygotowało akt, który będzie pozwalał przez zakreślenie pewnego czasu, możliwie bezboleśnie, jak najbardziej humanitarnie wycofać się z życia publicznego ludziom obciążonym tym tragicznym, tragicznym spadkiem przeszłości, bez wystawiania kogokolwiek pod pręgierz opinii publicznej, z zachowaniem wszystkich zasad humanitaryzmu i z zachowaniem jednocześnie w tych wypadkach, gdzie osobista, własna wola czy własna decyzja zainteresowanych by nie nastąpiła lub była niewystarczająca, możliwości stworzenia rzeczywistego, gwarantującego obiektywne rozpoznanie sprawy organu i procedur, które by takiego ostatecznego rozliczenia zamykającego tamten trudny czas i otwierającego możliwości normalnego działania w życiu publicznym III Rzeczypospolitej dokonały. Nie doszło do tego, chociaż prace nad tym były, jak mnie informowano, zaawansowane.
Ja sam, muszę się przyznać tu przed Wysoką Izbą, uważałem, że w natłoku zajęć, których premierowi tego rządu, żadnego zresztą rządu w Polsce, na pewno nie brakuje i nie będzie brakowało, że nie warto tracić czasu na czytanie akt zgromadzonych przez dawne służby bezpieczeństwa. I po niczyje akta, ani własne, ani moich ministrów, nie sięgałem. Jeżeli byłaby sprawa - wychodziłem z takiego założenia - która wymagałaby ostatecznego rozliczenia i zakończenia, odkładałem to do momentu stworzenia takiego właśnie racjonalnego mechanizmu.
To tu na tej sali padł wniosek zobowiązujący resort spraw wewnętrznych do przedstawienia, jak ujmował ten wniosek, listy agentów. I to tutaj, na tej sali, on został uchwalony. I jego wykonaniem wola tego Sejmu obciążyła ministra spraw wewnętrznych. Mógłbym pozostać poza tym, mnie tam nie fatygowano. Uważałem jednak, że w tej trudnej, prawie beznadziejnej sytuacji nie mogę uchylić się od współodpowiedzialności. Prosiłem ministra Macierewicza o to, aby zostało dokonane nie zestawienie agentów, bo takiego przygotować nikt w resorcie spraw wewnętrznych nie jest władny, tylko zestawienie takich informacji (Głos z sali: Może pomówień.), jakie w archiwach można znaleźć (Głos z sali: Wybiórczo.) Wszystko jest zawsze wybiórcze i wszystko może być pomówieniem. Ja o tym doskonale proszę państwa wiem, dlatego - dlatego, podkreślam - po pierwsze, uważałem, że dopóki sam Sejm nie zdecyduje się co zrobić, nie można uchylić tajemnicy tych faktów. A po drugie... (Wesołość na sali) Ja rozumiem ten wesoły śmiech, bo są przecież ludzie, dla których fakt, że coś jest tajemnicą, jest w ogóle niezrozumiały ale ja zakładam, zakładałem, miałem prawo zakładać, że w tej Izbie, która gromadzi najwyższe przedstawicielstwo narodowe, takich ludzi nie ma. (Oklaski) Ponadto starałem się o stworzenie pewnych procedur kontrolnych, w imię czego zwróciłem się do pierwszego prezesa Sądu Najwyższego profesora Adama Strzembosza o podjęcie się funkcji osoby powołującej - tak się mogło wydawać - najbliższy tym sprawom organ, który mógłby dokonać choćby wstępnej pewnego rodzaju weryfikacji. Nic więcej, nic więcej - bez woli Sejmu - we własnym zakresie rząd ani premier zrobić nie mogli, tylko tyle.
Dzisiaj na tej sali dotarł do mnie dokument, który został doręczony klubom poselskim i udostępniony państwu posłom i państwu senatorom. Dotarł do mnie równocześnie, a właściwie o godzinę później niż do was, z przyczyn, jak zwykle u nas, pewnych niedowładów technicznych. Przeczytałem go po zakończeniu rannej sesji. Tak, to jest lektura porażająca. I wiem, teraz wiem, dlaczego temu wszystkiemu co się tutaj dzieje nie mam prawa się dziwić (Poruszenie na sali), ponieważ ta lektura była porażająca, jak sądzę, nie tylko dla mnie.
Myślę, że czas, który nadchodzi, da odpowiedź na wiele pytań. Wiem, że w tym, co przeczytałem, jest ogromny ładunek ludzkich nieszczęść. Wiem także, że jest w tym ogromny ładunek niebezpieczeństwa dla Polski i trzeba te dwie sprawy, te dwie wartości bilansować, w bardzo trudnym wyważeniu.
Sądzę, że nie warto tutaj mówić o tym, w jakich warunkach ten rząd działał. Sądzę, że nie warto tutaj mówić o tym, ile jego premier i jego ministrowie spokojnie znosili potwarzy, pomówień, pogardliwych aluzji, nie ze zwykłej tam prasy brukowej w rodzaju tygodnika ˝Nie˝ (Wesołość na sali) tylko z takich pozycji i od takich osób, od których naprawdę było to ciężko znieść, bo trudno było takie wypowiedzi lekceważyć. Ale służba publiczna to nie jest przyjemność, jeżeli ktoś się jej podejmuje, musi być na wiele gotowy. Ja byłem gotowy i nie to może mnie wyprowadzić z równowagi. Jeżeli dzisiaj mówię, że nie składam w tym momencie, mimo że mam tych doświadczeń ostatnich miesięcy, a zwłaszcza tygodni serdecznie dosyć, mimo to oświadczam, że nie składam rezygnacji (Oklaski) i z pełną świadomością stawiam przed wami państwo posłowie to zadanie, abyście według własnego sumienia głosowali za odwołaniem lub przeciw odwołaniu tego rządu, to czynię tak w przekonaniu, że od dzisiaj stawką w tej grze jest coś innego niż tylko kwestia, jaki rząd będzie w Polsce wykonywał ten budżet do końca roku, że w grze jest coś więcej, że w grze jest pewien obraz Polski - jaka ona ma być. Może inaczej, czyja ona ma być?
Jest Polska, była Polska przez czterdzieści parę lat, bo to jednak była Polska - była własnością pewnej grupy, własnością może z dzierżawy raczej przez kogoś nadaną. Potem myśmy w imię racji, ważnych racji politycznych zgodzili się na pewien stan przejściowy, na kompromis, na to, że ta Polska jeszcze przez jakiś czas będzie i nasza, i nie całkiem nasza. I zdawało się, że ten czas się skończył. Skończył się wtedy, powinien się skończyć, kiedy uzyskaliśmy władzę pochodzącą z demokratycznego, prawdziwie demokratycznego wyboru. A dzisiaj widzę, że nie wszystko się skończyło, że jednak wiele jeszcze trwa i że to, czyja będzie Polska, musi się dopiero rozstrzygnąć. To się będzie rozstrzygało także (Oklaski) w jakiejś mierze, w jakiejś cząstce dziś tutaj na tej sali.
Chciałbym stąd wyjść tylko z jednym osiągnięciem. I jak do tej chwili nam przekonanie, że z nim wychodzę. Chciałbym mianowicie wtedy, kiedy ten gmach opuszczę, kiedy skończy się dla mnie ten, nie ukrywam, strasznie dolegliwy czas, kiedy po ulicach mojego miasta mogłem się poruszać tylko samochodem, albo w towarzystwie torującej mi drogę i chroniącej mnie od kontaktu z ludźmi eskorty, że wtedy, kiedy się to wreszcie skończy, będę mógł normalnie na ulice tego miasta wyjść i popatrzeć ludziom w oczy. (Oklaski) I tego wam, państwo posłowie, panie posłanki, życzę po tym głosowaniu. Dziękuję bardzo. (Oklaski)
[podkreślenia własne redakcji]
Źródło: http://www.pis.org.pl/article.php?id=20374