Zła sytuacja! Dezubekizacja! A więc zarządzam! Ewakuacja!
data:26 sierpnia 2016     Redaktor: GKut

Felieton Krzysztofa Pasierbiewicza

 
 
 
 
 

Lekturze notki doda smaczku wysłuchanie pisanej w nieco innych „okolicznościach przyrody” kultowej pieśni starej Piwnicy pod Baranami pt. „Ta nasza wyspa” do słów Wiesława Dymnego i muzyki Jacka Zielińskiego, w wykonaniu zespołu nowej Piwnicy, która tym razem stała się azylem dla sierot władzy oderwanej od piersi we wrześniu 2015 – posłuchajcie proszę jak można koniunkturalnie wypaczać adres słów w innej epoce pisanych:

 

Na naszej wyspie
żyjemy wszyscy
śliczni i czyści
nagle do wyspy
płynie nieczysty
chrapie i sapie
on nas na pewno
łajnem ochlapie
wszystko nam wyje
whisky wypije.
Zła sytuacja!
Zła sytuacja!
A więc zarządzam:

EWAKUACJA!!!

 
 
 
 
 
 

A teraz do rzeczy.

Pierwszą połowę sierpnia spędziłem zwyczajowo w mojej ukochanej Jastarni na Półwyspie Helskim, gdzie od ponad półwiecza każdego lata ciągnę skądkolwiek bym był i cokolwiek ważnego miał do zrobienia. Tam, bowiem trafiłem w dzieciństwie, tam rokrocznie zbierałem siły, świętowałem sukcesy, bądź lizałem rany, tam przywoziłem swoje kobiety, z tamtejszych plaż napisałem doktorat i również tam wykładałem studentom pradzieje jeziora polodowcowego nazywanego szumnie „morzem”.    

 

Tam, nieraz pod jednym dachem pomieszkiwałem w młodości z helskimi Kaszubami zrazu w ich skromnych i zgrzebnych obejściach z wychodkiem na podwórzu i odbijającym zabójczo na zmianę pogody wiecznie przelanym szambem, gdzie za łazienkę służyły: mosiężna miednica i cynowy kubeł z lodowatą wodą, zaś, w dobie wolnego rynku, kiedy Jastarnia poczęła się zmieniać z surowej rybackiej wioski we wzięty wczasowy kurort, gdzie jak grzyby po deszczu wzrastały coraz to piękniejsze pensjonaty, znalazłem w Jastarni przycupniętą u stóp uśpionych bałtyckich wydm baśniowo urokliwą willę o niespotykanym już dzisiaj klimacie przedwojennego letniska, gdzie każdego roku miałem szczęście przeżywać z przeuroczymi Gośćmi owego dworzyszcza obrządek rytualnej porannej kawy popijanej w zacisznym patio drobnymi łyczkami w atmosferze cudownie leniwej beztroski, cienkiego dowcipu i frywolnej plotki, co potwierdziło maksymę mych dawno już nieżyjących rodziców, którzy mi mówili, że do osiągnięcia pełni wakacyjnego komfortu niezbędne są starannie dobierane miejsca i ludzie.  

 

I także tam przez cztery przeszłe dekady bawiłem w towarzystwie wziętych artystów jeżdżących latem do Chałup, buszujących w Jastarni wagantów kultowej GRUPY i rezydujących w Juracie biznesmenów, którym towarzyszyli nieodłącznie aspiranci z kręgów naukowych.  

Więc chyba mam prawo powiedzieć chełpliwie, że o Półwyspie Helskim wiem, jeśli nie wszystko to prawie.

 

Tego roku, jak już się nacieszyłem Jastarnią, postanowiłem zobaczyć, co słychać w Juracie, gdzie wraz z nastaniem Trzeciej RP zagnieździły się jej „elity”, które Półwysep Helski upodobały sobie za miejsce swych letnich wakacji.

 

Pierwszym zaskoczeniem było podejrzanie łatwe znalezienie miejsca do zaparkowania tuż przy wejściu na jurackie molo, co zwykle graniczyło z cudem. Zaś drugą niespodzianką był widok prawie pustych molo i deptaku, gdzie o tej porze roku niezależnie od pogody kłębiły się nieprzebrane tłumy „biznesowych” czeladników spozierających zazdrośnie w stronę już ustawionych beneficjentów Okrągłego Stołu rozpartych w fotelach przycupniętych wzdłuż corso modnych kawiarenek.

 

Zawróciłem tedy i ruszyłem w stronę otwartego morza, gdzie na północnym krańcu jurackiego corso, dosłownie na plaży, gdzie restrykcyjne przepisy ochrony środowiska nawet źdźbła trawy zerwać zabraniają puszy się „polskie Saint Tropez”, czyli hotel „Bryza” będący własnością czarodzieja interesu niejakiego Zbigniewa Niemczyckiego, serdecznego przyjaciela prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ten szpanerski zajazd, gdzie jak słusznie kiedyś zauważył Jerzy Iwaszkiewicz „goście kłaniają się właścicielowi, a nie odwrotnie”, od czasu nastania III RP stał się obiektem marzeń, westchnień i kultowego uwielbienia „salonu III RP”, dokąd, jak muzułmanie do Mekki każdego lata pielgrzymowali najwięksi baronowie polskiego biznesu i ich popłuczyny. To rezydujące w Bryzie „elitarne towarzystwo” żywiło się nie tyle frykasami ze szwedzkiego stołu, co nade wszystko głębokim przeświadczeniem o własnej doskonałości, polityką miłości i tańcami na lodzie spędzając czas podług niezmiennego od lat biorytmu: „ranny spacer obowiązkowo z tenisową rakietą lub kilem golfowym – plażowa rewia mód – biznesowy lunch na deku, popołudniowy przemarsz wahadłowy po molo – szkiełko – lulu”.

 

Modelowy gość hotelu Bryza ubierał się wyłącznie w najdroższych butikach, co zwykle skutkowało wrażeniem jakby nie miał lustra w domu, rutynowo grywał w golfa, żeby zaszpanować wysokością składki przed takimi samymi jak on kabotynami i choć z trudem odróżnił drivera od cepa bez obciachu, startował we wszystkich hotelowych turniejach, których największą atrakcją był finalny bankiet, gdzie można było załapać okazję klecenia doraźnych strategii i dętych aliansów.

 

Ulubionym zajęciem rezydujących w Bryzie rekinów finansjery było chełpienie się ilością hotelowych gwiazdek na wyspach skąd właśnie wrócili przeplatane przechwalaniem się mocą silników świeżo zakupionych audic i beemek, oraz przebijanie się pań ilością kafelków Versace w domowej łazience. Zaś atrakcją każdego nowego sezonu był nad wyraz obfity wysyp prawdziwków. Dobrze widziany był także nabyty na bazarze sygnet herbowy. Och! Zapomniałem jeszcze dodać, że wielce symptomatyczne było obwieszanie się pań brylantami i złotem w najtęższe upały. Najzabawniejszym zaś było to, że niczym niezrażeni rezydenci hotelu Bryza tkwili w świętym przekonaniu, iż są rzeczywiście „elitą” krajową – by wspomnieć choćby niedawny występ w Bryzie „Aniołków” Nawałki przed Euro 2016.

Blogerska rzetelność nakazuje mi w tym miejscu uszczknąć rąbka tajemnicy prawdziwej historii owej helskiej Mekki polskiego biznesu zwłaszcza, że w Internecie skrupulatnie wyczyszczono wszelkie informacje na ten temat.

 

Otóż bajerancki hotel Bryza – vide galeria obrazów:  http://www.booking.com/hotel/pl/bryzasparesortjurata.pl.html to w rzeczywistości podrasowana rekonstrukcja wybudowanego w tym miejscu jeszcze za komuny Domu Wczasowego Komitetu Wojewódzkiego PZPR - młodszym internautom wyjaśniam, że ten skrót oznacza grupę przestępczą o nazwie „Polska Zjednoczona Partia Robotnicza”. W tym czerwonym eldorado, gdzie wpuszczano tylko za przepustką, wypoczywali niegdyś najwięksi baronowie ludowej władzy. A Potem było już modelowo, czyli ów „Dom Wczasowy” doprowadzono do ruiny, którą wzięła w zarząd jakaś Fundacja Zdrowia, którą konsekwentnie doprowadzono do upadłości i bliski kumpel Olka mógł okazyjnie nabyć złotodajną działkę, aż się boję pomyśleć za ile.

 

Ale wróćmy do tematu, bowiem czekała mnie w Juracie kolejna siurpryza.

 

No, bo wchodzę ja do Bryzy i znów oczy ze zdumienia przecieram, bowiem na dziedzińcu z okrzyczaną fontanną, nad basenem i na deku ani żywego ducha. Może się wystraszyli pogody? – pomyślałem udając się do kawiarni, gdzie zwykle o tej porze przy vipowskich stolikach, w trosce o kosztowne efekty chirurgii plastycznej tkwiły w żółwim bezruchu, że tak powiem modelowe eksponaty salonowe przebogatej palety pań biznesmenowych, ministrowych, dyrektorowych, profesorowych, mecenasowych et consortes, zaś ich partnerzy przebijali się na wyścigi ilością właśnie nabytych działek na Majorce, bądź Ibizie. I znowu musiałem oczy przecierać, bo w szczycie sezonu, w najbardziej prestiżowej kawiarni w Polsce nie było nikogo.

 

Krańcowo zadziwiony pomyślałem, że być może towarzystwo siedzi w słynnym „grajdole intelektualistów”, gwoli wyjaśnienia dodam żmijowisku przemądrzałych snobów, gdzie od roku 1989 o losach Polski deliberowało trendotwórcze grono salonu mazowieckiej Warszawki uformowane z kolegów prezesa Rzeplińskiego z Wydziału Prawnego Uniwersytetu Warszawskiego, które na swój prywatny użytek nazywam „międzynarodową mafią opiniotwórczych instytucji prawnych” z kwaterą główną w Wenecji i zaufaną "tutti di capi" Hanną Suchocką na czele. Tu wypada także wspomnieć, że to wiecznie rozgadane towarzystwo wzajemnego zachwytu nad samymi sobą nie zostawiwszy zwykle suchej nitki na rezydujących z Bryzie biznesmenach, modliło się jednak skrycie by owi aferzyści nie zapomnieli ich jednak zaprosić na swojego grilla rozpalanego w miejscu, w którym warto bywać, gdyż tam właśnie zrodziła się na Helu złotodajna symbioza docentów marcowych z ober majstrami od kręcenia lodów. No i do reszty zdębiałem, gdyż po "grajdole intelektualistów" nie zostało ani śladu, zaś na pustej plaży łopotały na wietrze białe baldachimy pustych łóżek, na których zwykli leczyć swe kompleksy genealogiczne pretendenci do elit biznesowo-naukowych.  

 

Ki diabeł? Pomór jakiś, czy co? – pomyślałem opuszczając wymarły hotel. Ale na deptaku zoczyłem stojącego tam od zawsze sprzedawcę wakacyjnych pamiątek i spytałem go z głupia frant, czy przypadkiem nie wie, co się stało, że Bryza świeci takimi pustkami, a on bez namysłu odpowiedział:

Jak to, co? Nie słyszał pan? Dezubekiazcja! Jak byś pan przez ponad 20 lat brał osiem tysięcy emerytury, a Kaczyński by to panu obciął do średniej krajowej, to też byś pan z Bryzy zrejterował!

 

I wtenczas uświadomiłem sobie, że właśnie jestem świadkiem drugiego już exodusu z Półwyspu Helskiego „elit” o agenturalno-pezetpeerowskim rodowodzie. Bowiem pierwsze uchodźstwo z Półwyspu tej jeszcze młodej czerwonej szajki miałem okazję obserwować w sierpniu 1980, kiedy na wieść o strajkach robotniczych na Wybrzeżu odwołano z urlopu wszystkich funkcjonariuszy służb i kacyków PZPR-u. Nigdy nie zapomnę bezkresnego sznura polonezów z mającymi śmierć w oczach ówczesnymi bonzami wiejącymi z Półwyspu, jak szczury z tonącego okrętu.

 

Lecz te gryzonie nie potopiły się bynajmniej i w czasie, gdy „Solidarność” walczyła z komuną narażając życie, przefarbowani na różowo dekownicy tworzyli na sępa przy Okrągłym Stole obłudne pryncypia Trzeciej Rzeczpospolitej.

 

I niestety skołowany naród dał się zrobić w konia, bo uwierzył zwolennikom grubej kreski i w roku 1995-tym wybrał Olka prezydentem, a post-komusze szczury już w wieku emerytalnym znów na ponad 20 lat do hotelu Bryza powróciły.

 

Lecz Pan Bóg się jednak od nas nie odwrócił i jesienią 2015 oszkapiony naród w końcu się skapował, co jest grane i najpierw wybrał prezydentem Andrzeja Dudę, a parę miesięcy później w wyborach parlamentarnych dał partii Kaczyńskiego zwycięstwo z przewagą sejmową.

 

A więc wychodzi na to, że podczas helskich exodusów 1980 i 2016 ulatniali się z Półwyspu de facto ci sami cwaniacy tyle, że w roku 1980 wiali polonezami, zaś w 2016-tym czmychali wozami nieco lepszych marek, czego dowód znalazłem przypadkiem w „wakacyjnej księgarni” nomen omen vis a vis kortów tenisowych hotelu Bryza, gdzie nabyłem promowaną tam przed dwoma tygodniami wydaną przez Edipresse Polska S.A. książką pt. „Piegi na katar” autorstwa łasującego w Bryzie pieczeniarza, od jakiegoś czasu jawnego współpracownika Szkła Kontaktowego niejakiego Iwaszkiewicza Jerzego, obecnie redaktora naczelnego drukowanej na przedostatniej stronie ambitnego dwutygodnika VIVA! szpalty o bajeranckim tytule „Salony Iwaszkiewicza” będącej obiektem westchnień naczelnych bufonów w państwie, gdyż jak fama niesie zamieszczenie czyjegoś nazwiska na tej stronie VIVY! nobilituje do (Sic!) „krajowych elit”.  

 

We wstępie do tej ambitnej pozycji literackiej, niemogący się pogodzić z porażką starej władzy i niemniej od Jerzego Iwaszkiewicza uwielbiany pieszczoch różowego salonu niejaki Głowacki Janusz łże w zaparte pisząc, cytuję:

Pierwszy wybór felietonów Iwaszkiewicza z „Vivy!” poszedł świetnie. No to jest drugi. Ten drugi, podobnie jak pierwszy, mógłby nazywać się „Dyskretny urok burżuazji”, gdyby Buñuel już tego nie użył.A rzecz dotyczy nadwiślańskich elit. Świat schodzi na psy, bomby wybuchają, głowy obcinają, dookoła wygnani, wściekli i odrzuceni. Ale na salonach całego świata ruch. Titanic zatonął, ale bal w Bryzie trwa…”, koniec cytatu.

Zaś sam Autor rzeczonego dzieła znany na salonach Warszawki pod ksywą „Iwaszko” również mija się z prawdą pisząc, cytuję:

Na salonach nic się specjalnie nie zmienia. Bogaci stają się coraz bardziej bogaci, a pozostali vice versa. W tym roku na urlop do hotelu Bryza w Juracie przyjechało dwanaście samochodów porsche, jeden bentley, parę mercedesów oraz jeden ambitny jeep grand cheeroke, ale z napędem na cztery koła i można pojeździć po plaży…”, koniec cytatu. Lecz w czasie mojej wizyty w Bryzie nie omieszkałem zajrzeć na hotelowy parking, gdzie próżno było szukać wymienionych przez Iwaszkę marek.

 

Ale te butne łgarstwa to pestka, wobec opisanych kryteriów hierarchii wartości i listy osób godnych szacunku rekomendowanych przez Autora rzeczonego dzieła, cytuję za Jerzym Iwaszkiewiczem:

Minęły wakacje, wrócić trzeba do rzeczywistości, ale mamy też sprawę ciekawą. Dawno to było, ale było, kiedy to w Expresie Wieczornym napisaliśmy felieton pod tytułem „Osoby godne szacunku” i proponowaliśmy utworzenie listy osób, które byłyby ogólnie aprobowanym autorytetem, uczyły jak żyć i w ogóle byłyby swego rodzaju wzorcem moralnym. Wszyscy pytają teraz, jak żyć, ale premier Donald Tusk wyjechał i nie chce powiedzieć. Sprawa jest aktualna, jak najbardziej. Potrzebny jest ciągle jakikolwiek autorytet. Tomasso di Lampedusa mówił ustami don Fabrizio w książce „Lampart”: „My byliśmy lampartami i Lwami, zastąpią nas szakale i hieny”. Hieny – jak mówi don Fabrizio – pojawiają się na każdym zakręcie historii. „Potrzebny jest, jako autorytet – pisaliśmy 9 sierpnie 1983 roku przed 32 laty – człowiek bezinteresowny, życzliwy, obdarzony jednocześnie promykiem intelektu i etyki”. Autorytetami tamtych lat byli Tadeusz mazowiecki, Bronisław Geremek, Ksiądz Józef Tischner, a także Jacek Kuroń i Adam Michnik, którzy dodatkowo jeszcze siedzieli. Czasy były takie, że jak ktoś miał swoje zdanie, to z reguły szedł siedzieć. Obecnie dla świata autorytetem jest bez wątpienia prof. Zbigniew Brzeziński bez względu na to, co mówi rzecznik PIS Mariusz Błaszczak (…). Na liście godnych szacunku widzielibyśmy też byłą wicemarszałek Sejmu Olgę Krzyżanowską, a może nawet Waldemara Pawlaka, który w zasadzie nikomu nie zrobił żadnej krzywdy (…). Autorytetami są też bez wątpienia Marek Borowski i Włodzimierz Cimoszewicz (…), pisarze Jerzy Pilch i Józef Hen, a także Kazimierz Kutz (…). Na autorytet pasowałby również Janusz Głowacki, który wraz z laureatem Oscara za film „Ida” Pawłem Pawlikowskim pisze nowy scenariusz, ale nie chcą mówić o szczegółach (…). Dobry byłby także, jako autorytet Radosław Sikorski (…). Autorytety obecne to, może nie dla wszystkich, ale jednak, toLech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski i Bronisław Komorowski (…). A także marszałek Sejmu Małgorzata Kidawa-Błońska i Ewa Kopacz. Autorytety to na pewno Andrzej Wajda i Jan Englert”, koniec cytatu. Przyznacie Państwo, że ta creme de la creme może na kolana powalić! Ja tylko dla porządku dodam, że, kultowy tenisista kortów w Bryzie Jan Englert słynie na Półwyspie z tego, iż rakietą macha głównie na deptaku.

 

I na koniec jeszcze jedno godne uwagi spostrzeżenie. W przeddzień wyjazdu z Jastarni odebrałem od już ostatniego na Półwyspie starego rybaka wędzącego bałtyckie ryby na czereśniowym drewnie, - wierzcie mi - nieziemskie cymesy o smaku, który podlany kieliszeczkiem czystej przywraca wątpiącym pewność, że życie potrafi być piękne.  A, że czekała mnie długa droga poszedłem zakupione pyszności zafoliować do punktu sprzedaży ryb wędzonych, którego właścicielem żeby było śmieszniej jest pewien biznesmen spod Warszawy. Na odchodnym zapytałem go jak im minął sezon, a on poczerwieniał ze złości i wyrzucił z siebie: „Panie! Od ponad dwudziestu lat tak złego sezonu nie było! Tragedia! Istna katastrofa”.

 

Jak to? – spytałem, przecież w Jastarni pełno ludzi. A on jeszcze bardziej spurpurowiał, wybałuszył gały i zasyczał: „to wszystko proszę pana przez to pieprzone „500 Plus! Całymi rodzinami poprzyjeżdżają! Kupują panie jedną rybę i dzielą między sobą. Jak tak dalej pójdzie to na przyszły sezon będę musiał zamknąć budę, albo zjechać z ceną!”.

 

A zawistnicy od Petru i Schetyny jojczą, że nie widać następstw „dobrej zmiany”.

 

Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki)

 

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.