Nie znam ani jednego głośnego w dużych mediach publicysty czy humanisty, któremu życie sprawiałoby tyle bólu, co Piotrowi Skórzyńskiemu. Niemal wszyscy ludzie przestrzeni publicznej – i lewicowcy, i prawicowi – potrafili jakoś urządzić się w życiu. Nie wszyscy zostali milionerami. Ale wielu. Także wśród tych, którzy uchodzą publicznie za oszołomów (z perspektywy lewicy) i bohaterów walki o uniwersalne wartości (z perspektywy prawicy).
Piotr Skórzyński nie dorobił się ani majątku, ani medialnej miłości tłumów. Mógł zrobić karierę błyskawiczną i błyskotliwą, zapewnić sobie i bliskim komfortową egzystencję. Komfortową materialnie i psychologicznie. Wystarczyło, by wmówił sobie, że jest kimś w rodzaju Konrada Wallenroda. Że bez niego wiele podlecowatych mediów byłoby jeszcze gorszych. Że bez niego także „Gazeta Wyborcza”, w której pisywał na początku jej istnienia, byłaby jeszcze gorsza. http://www.prawica.net/node/12216
Nie godził sie na nikczemnienie świata - pisała w czerwcu 2008 roku w Rzeczpospolitej Teresa Bochwic .Od 1989 roku szukał dla siebie miejsca tam, gdzie mógł ostrzegać przed nierozliczeniem PRL, przed relatywizmem i moralnym upadkiem Europy, która wzięła rozbrat z tradycją i dekalogiem. (...)
3 czerwca rano wyszedł z psem. Dwa dni potem policja rzeczna znalazła zwierzaka wiernie strzegącego plecaka swego pana. W liście do żony napisał, że nie godzi się na nikczemnienie świata. I już tylko tyle może zrobić, żeby w nim nie być.
http://www.rp.pl/artykul/145844.html
Paradygmat materializmu (2002), Pejzaże pamięci (2004), Intelektualna historia „zimnej wojny” (2011).