Jak Węgrzy pokonali Unię Europejską, czyli sześć lat dobrej zmiany
data:20 maja 2016     Redaktor: GKut

Korespondencja z Budapesztu

 
 
 

 

Węgrzy argumentami zmietli Komisję Europejską, poradziły sobie z bankami i rozwiązali spór wobec TK. Jak to zrobili?

 

W Budapeszcie miałem możliwość przeprowadzenia rozmów z 6 ministrami, rzecznikiem rządu, szefem elektrowni jądrowej w Paks i wicemarszałkiem parlamentu. Każdy z urzędników mówił bardzo dobrym angielskim. Żaden z wysokich urzędników nie wysłał swojego zastępcy. Przyglądając się doskonale naoliwionym trybikom węgierskiej maszyny rządzącej, co rusz pojawiały się u mnie dwa skojarzenia: profesjonalizm i pragmatyzm. Największe wrażenie robi podejście Węgrów cechujące się właściwie całkowitym brakiem emocji – ich miejsce zajmowała chłodna analiza według tego wzoru: Jaki jest problem - jaki jest interes Węgier? Jak swoje rozwiązania pogodzić pod kątem obowiązującego prawa i umów międzynarodowych?

 

Argumenty kontra emocje

 Bardzo dobrym przykładem jest tutaj węgierska postawa wobec kryzysu imigracyjnego. Wymuszenie zmiany unijnej polityki migracyjnej jest dużym, wspólnym sukcesem Grupy Wyszehradzkiej, która przez ostatnie kilka miesięcy potrafiła w końcu mówić głośno jednym głosem. Sam problem Węgrów dotknął zaś najmocniej. Budapeszt musi chronić 1103,7 km granic z państwami, które nie należą do Schengen, w tym newralgiczne granice z Chorwacją i Serbią. W zeszłym roku nielegalnie do Węgier dostało się prawie 400 tys. osób. W sierpniu 2015 r. dzień w dzień granicę węgierską przekraczało 10 tys. imigrantów, a mówimy o kraju, który zamieszkuje niecałe 10 mln osób! Ten ciężar dla Węgrów był nie do udźwignięcia, stąd ich kolejne kroki (z płotem granicznym na czele), który wywołały wielką, bezrozumną krytykę strony brukselskiej. Wszyscy to pamiętamy.

 

Być może niektórzy zauważyli, że w ostatnich miesiącach jednak ta krytyka ucichła. Nie zniknęła, to oczywiste, ale jej wymiar jest już nieporównywalny z tym, co było w zeszłym roku. Odnosi się nawet wrażenie, że Bruksela, media i różnej maści eksperci bardziej rzucili się z atakiem w sprawie imigrantów na Austrię. A teraz chcą uczynić ofiarę z Polski. Dlaczego Węgrom udało się ujść z linii ognia?

 

Otóż Węgrzy znaleźli mocne argumenty, zarówno politycznie jak i prawne. I tak minister sprawiedliwości Trocsanyi przykładowo w zarodku zdusił jakąkolwiek dyskusję o propozycji Komisji Europejskiej w sprawie kwot uchodźców i finansowych kar dla krajów, którzy uchodźców przyjąć nie chcą. „Między obecną propozycją Komisji a postawą Węgier nie ma szans na kompromis,” powiedział wyraźnie minister. Laszlo Trocsanyi w przeciwieństwie do wielu brukselskich urzędników sam też odwiedził miejsca obecnych konfliktów. Był w Egipcie i Macedonii, opowiadał też o swoich wrażeniach z wizyty w Libanie, która w sposób widoczny zrobiła nam nim duże wrażenie. „Ludzie żyją tam w niegodnych warunkach. I to prawda, na Europie ciąży ogromna odpowiedzialność. Warto zadać w tym miejscu jednak jeszcze inne pytanie: gdzie te pieniądze, które Europa tam wysyła? Kto to kontroluje? Faktem bowiem jest, że te finanse często znikają. Nad tym warto się zastanowić, a nie narzucać kwoty. Trzeba znaleźć źródło problemu i tam je zwalczyć, nie tu w Europie,” przekonywał Trocsanyi.

 

Imigranci to nie uchodźcy

Unia Europejska snuje od dawna narrację, że europejska solidarność jakoby zmusza państwa członkowskie do przyjęcia uchodźców. Ale oprócz owej solidarności, która jest czynnikiem etycznym, państwa zmusza też prawo, a dokładniej Konwencja Genewska z 1951 r. W mniemaniu Brukseli kraje Grupy Wyszehradzkiej łamią ustalenia międzynarodowe odmawiając zgody na przymusowe kwoty uchodźców.

 

Strona węgierska obala jednak te argumenty. Zwraca uwagę na to, że już u samych podstaw tego rozumowania leży błąd – świadomy lub nie, to kwestia otwarta. Nie rozróżnia się już bowiem pojęć migrant i uchodźca, lecz używa się obu wymiennie jako synonimy. Trocsanyi przypomina o międzynarodowym posiedzeniu właśnie w Genewie, gdzie nie mówiono już o migrantach, lecz jedynie o uchodźcach. Wyglądało to tak, jakby świadomie unikano słowa migrant.

 

To niby tylko słówko, ale w systemie prawnym robi nieraz wielką różnicę. Kwestię uchodźców faktycznie reguluje Konwencja Geneweska, zaś państwa członkowskie UE w licznych umowach i traktatach zgodziły się co do tego, że kwestia uchodźców leży w kompetencjach wspólnoty, a więc Unii. Inaczej jest natomiast w przypadku migrantów, którymi według prawa unijnego zajmują się poszczególne państwa narodowe. I wtedy Bruksela nie ma prawa głosu.

 

Węgrzy zwrócili Unii na to uwagę i toczy się teraz spór o nazewnictwo osób przybywających. Z definicji jednak uchodźca to osoba prześladowana w swoim kraju macierzystym. „W zeszłym roku do Węgier przybyły osoby ze 104 krajów świata! Czyli z ponad połowy wszystkich państw. To nie uchodźcy, lecz migranci,” tłumaczył Zoltan Kovacs, rzecznik rządu.

 

„Chcąc lokować na siłę migrantów w krajach członkowskich to Unia tak naprawdę łamie postanowienia Konwencji Genewskiej. Nie ma dzisiaj też żadnych podstaw prawnych do tego, co proponuje Komisja Europejska. Ona o tym wie, dlatego chciałaby te prawa stworzyć,” mówi wprost węgierski minister sprawiedliwości Laszlo Trocsanyi. Węgrzy podkreślali też wielokrotnie, że chcieliby tę kwestię dokładnie omówić z państwami Grupy Wyszehradzkiej, aby nie tylko politycznie, ale również prawnie reprezentować ten sam punkt widzenia.

 

Nawet euroentuzjastom trudno podtrzymać tezę, że każdy przybysz to człowiek prześladowany, a zatem uchodźca. Niemiecki minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière przyznał, że według szacunków berlińskich urzędów ok. 60% migrantów nie posiada podstaw prawnych, aby móc dostać azyl w UE.

 

„Oczywiście, w Syrii panuje wojna,” wyjaśnia Trocsanyi. „Ale zanim uciekający z Syrii dostali się do Węgier to po drodze minęli sześć czy siedem bezpiecznych krajów. Gdyby byli uchodźcami, to tam by się zatrzymali.” Z blisko 400 tys. zeszłorocznych migrantów na Węgrzech jedynie 160 tys. pochodziło z Syrii. Kolejna liczba jest jeszcze bardziej zatrważająca. Węgierskie służby odnotowały w 2015 r. 177 135 wniosków o azyl. Przyznano go jednak tylko 508 osobom. Nie dlatego, że nie chciano go przyznać. Reszta osób nie czekając na rozpatrzeniu wniosku… uciekła z kraju – najprawdopodobniej w stronę Europy Zachodniej, Austrii, Niemiec czy Szwecji.

 

Wykorzystać prawo

Żeby się jednak nie narazić na zarzut totalnej ignorancji na krzywdy ludzkie Budapeszt zorganizował 5800 stypendiów, które płyną do mieszkańców państw sąsiadujących z Węgrami. „Humanizm i solidarność europejska są dla nas bardzo ważne,” mówią zgodnie wszyscy moi rozmówcy ministrowie. Brukselska nowomowa z ust węgierskiego rządu? Jestem mocno zdziwiony. „Ale cóż te pojęcia znaczą? Czy jest jedna definicja europejskiej solidarności albo humanizmu? Bruksela ma swoją, a my swoją,” tłumaczy rzecznik rządu Zoltan Kovacs. Kolejna odsłona węgierskiego sprytu – in dubio pro reo. Jak nie wiadomo o co chodzi w UE, to trzeba zinterpretować to na swoją korzyść. Natomiast czym te wartości są dla Węgier, najlepiej odczytać z Konstytucji z 2011 r. Zaczyna się ona od słów: „Niech Bóg błogosławi Węgrów! Narodowe wyznanie wiary”.

 

Są także inne przykłady jak Węgrzy sprytnie wykorzystali mechanizmy działające w Unii Europejskiej na swoją korzyść. Z pieniędzy przeznaczonych na Węgry w budżecie Unii Europejskiej na lata 2007-2013 r. Budapeszt wykorzystał… 108% dostępnych funduszy, tzn. że przekroczył normę o 8%, co powinno oznaczać zwroty. Zrobili to jednak świadomie, żeby tę nadwyżkę spożytkować w przypadku nieprzewidzianych kar nałożonych na Węgry przez UE lub „ewentualnych sporów z Komisją Europejską”, jak to dyplomatycznie ujęła minister ds. rozwoju europejskiego Eszter Vitalyos. I w jednym przypadku faktycznie tak się stało – ale Węgrzy zamiast płacić i stracić, po prostu posłużyli się swoją „rezerwą”. Ale co równie ciekawe – Vitalyos zaznaczyła, że „zanim rząd wyda pieniądze europejskie, to przeprowadza szerokie konsultacje społeczne, szczególnie z Kościołem. Lepiej to dokładnie uzgodnić, bo wpływają do nas także prośby np. o dofinansowanie ośrodka wellness SPA dla psów. Wydajemy pieniądze tylko na ważne projekty.” Co by to było, gdyby w Polsce rząd postanowił konsultować unijne dotacje także z Kościołem…

Kolejna rzecz: Trybunał Konstytucyjny. Węgrzy kilka lat temu przechodzili przez ten sam problem, co obecnie Polacy i również musieli zmagać się z Komisją Wenecką. Obecny minister sprawiedliwości Laszlo Trocsanyi zwrócił się wówczas do trzech wybitnych ekspertów w dziedzinie prawa, ale zagranicznych, prosząc ich o opinię. „Nie pokrywała się w ogóle z werdyktem Komisji Weneckiej. A wie Pan dlaczego? Bo to wszystko kwestia interpretacji danych przepisów,” wspomina Trocsanyi. Z tymi opiniami w ręku odwiedzał kolejne brukselskie instytucje przekonując ich oraz opinię publiczną, że zdania mogą być różne, a Komisja Wenecka jest tylko jednym z wielu ciał doradczych. Wykorzystał do tego liczne kontakty, które nawiązał w latach 2000-2004 jako ambasador Węgier w Belgii. Dzisiaj nikt już nie ma pretensji co do działalności węgierskiego TK.

 

Banki pokonane

Gdy Wiktor Orban został premierem swojego kraju, aż pół miliona jego rodaków miało kredyty w frankach. „To była dramatyczna, straszna dla Węgrów sytuacja,” przypomina sobie te chwile Zoltan Kovacs, rzecznik rządu. To tak jakby w Polsce było ok. dwa miliony takich frankowiczów. „Banki rozdawały kredyty w obcych walutach w ogóle nie biorąc za to odpowiedzialności. To był wielki problem dla całego społeczeństwa, nie tylko dla samych kredytobiorców.” Sprawa była o tyle trudniejsza, że podobnie jak w Polsce na finansowym rynku węgierskim de facto nie było rodzimych banków.

 

Od 2011 r. rząd w Budapeszcie starał się rozwiązać ten kryzys, działał krok po kroku, i pod koniec 2014 r. przeforsował w końcu swoje. Przewalutowano kredyty frankowe na forinty; de facto banki nie mogły mówić, że są stratne, bo musiały oddać to, co niesprawiedliwe zagarnęły. Musiały się zobowiązać do oddania klientom pieniędzy, które zarobiły na tzw. spreadach i podwyżkach oprocentowania. Te działania zostały potwierdzone sądownie. Mimo tego, banki wytoczyły państwu węgierskiemu 78 procesów. Przegrały wszystkie.

 

Gwoli prawdy trzeba jednak dodać, że i Węgrzy, i banki mieli trochę szczęścia, bo kurs franka eksplodował dopiero kilka miesięcy po zastosowania powyższego rozwiązania. Z drugiej strony można nazwać to również przenikliwością. Kiedy rząd Orbana działał, rząd Tuska problemu w ogóle nie dostrzegał, a Komisja Nadzoru Finansowego zajmowała się atakami na SKOK-i oraz ochroną banków, a nie obywateli.

Koszty rozwiązania kryzysu frankowego poniosły zatem banki, a nie podatnik. Ale czy przez to podrożały opłaty bankowe, jak straszą nas niektórzy „nowocześni” politycy? „U nas też budowaną taką narrację strachu,” odpowiada mi na to pytanie Agnes Hornung, węgierska minister ds. finansów. „Rodziny u nas w kraju były bardzo mocno obciążone i ten kompromis po prostu był konieczny. Nie miało to żadnego wpływu na inne produkty bankowe, gdyż z połączeniem wejścia węgierskiego kapitału na rynek bankowy powstała zdrowa konkurencja i współzawodnictwo.” Ano właśnie: „z połączeniem wejścia węgierskiego kapitału na rynek”… Oto czego nam trzeba, o co nawołują światli ekonomiści jak np. prof. Witold Modzelewski, czy autor „Banksterów” Janusz Szewczak.

 

Dzisiaj na Węgrzech tylko w wyjątkowych sytuacjach można brać kredyt we frankach, na przykład kiedy posiada się nieruchomości w Szwajcarii albo lokaty we frankach. Ogólnie jednak ta możliwość została bardzo ukrócona. Wprowadzono też dyrektywę, że sektor bankowy w 50% ma być w rękach węgierskich – co niekoniecznie oznacza państwowych. Obecnie zaś państwo węgierskie przymierza się do tego, aby kupić 15% udziałów austriackiego Erste Bank. A Międzynarodowy Fundusz Walutowy, który jeszcze 5 lat temu wieszał psy na węgierskim rządzie i jego premierze, rok temu raczkiem się z tych słów wycofał i… pochwalił Węgry za ich sytuację makroekonomiczną.

 

„Na Węgrzech musieliśmy się uporać z bardzo dużym wpływem zewnętrznych grup lobbystów. Zamiast do naszych rodaków pieniądze trafiały bowiem do nich,” mówiła Eszter Vitalyos, minister ds. rozwoju europejskiego. I faktycznie za rządów socjalistów spora część funduszy europejskich – nawet 30% do 40% – mogła zostać przekierowana z projektów do osób zarządzających projektami.  

 

Węgrzy swoje argumenty dopracowali do perfekcji, znał je każdy z ministrów, z którymi miałem okazję rozmawiać i jeżdżą z nimi po całej Europie (nie tylko premier lub prezydent) spotykając się z najważniejszymi politykami. Jeden z ministrów odpowiedzialnych za finanse dopiero co wrócił z Brukseli, wicemarszałek parlamentu po naszej rozmowie wsiadł w samolot, aby lecieć do Berlina. Instytucje europejskie są obsadzone ludźmi lojalnymi wobec premiera Orbana i w ten sposób Węgrzy powoli, ale wytrwale pracują nad tym, aby wzmacniać swoje stanowisko. Systematyczne zapraszanie zagranicznych dziennikarzy na rozmowy jest tylko kolejnym, logicznym krokiem w tej układance.

 

Węgry pokazały ile dobrych rzeczy można dokonać w trwającej od sześciu lat dobrej zmianie. Najtrudniej było zdobyć większość parlamentarną. Potem to już tylko kwestia wizji i bardzo potrzebnej kreatywności. Niezbędna jest odwaga, zdecydowanie i dopuszczenie do głosu naprawdę wykształconych ludzi, najlepszych specjalistów. No i ciężka praca.

 

Adam Sosnowski

Artykuł w całości znajduje się w ostatnim numerze miesięcznika „Wpis”. Autor jest publicystą i redaktorem prowadzącym miesięcznika „Wpis”, autorem kilku książek i wielu tłumaczeń z języka niemieckiego.

 

 

 
 
 





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.