Portrety Ofiar 10 kwietnia 2010 niesiemy w marszu Traktem Królewskim po raz piąty. Z rozproszonej grupy w ciągu kilku zaledwie chwil formuje się kolumna i ruszamy spod pomnika Witosa. Kondukt z Placu Trzech Krzyży ciągnie ku Pałacowi Prezydenckiemu, żałobnicy w ciszy wznoszą osobiste modlitwy – każdy za swojego, który nad nim góruje – czarno-biały, często nieznany do tej pory. Góruje ofiarą życia złożonego w eksplozjach.
Idziemy – w tym roku inaczej niż w minionych czterech marszach, już nie jesteśmy spychani do krawężników, nie mijają nas miejskie autobusy i nie towarzyszą drwiny czy wrogie spojrzenia. Rozbrzmiewa jedynie przejmująca muzyka Lorenca, na zawsze związana z tamtym dniem. Płyną portrety Ofiar Smoleńskich jak wyrzut sumienia, jak prośba, jak wyzwanie. 96 twarzy, życiorysów, losów...
Idziemy całą szerokością Nowego Światu, godnie. Mężczyzna z dziećmi, stojący na chodniku, skłania swoją flagę na nasz widok, oddaje hołd.
Chodnikami, poboczami płynie rzeka towarzyszących osób z flagami, gęstnieje z każdym metrem. Dzisiaj nie ma roześmianych obserwatorów z piwem w ogródkach, jak w minionych latach. Czy tylko dlatego, że zimno i pora kawiarniana nie nastała? Czy raczej już wiedzą, że czas inny, i zmaleli wobec kilkuset tysięcy przybyłych do Warszawy na obchody smoleńskie, skarleli w cynizmie i kpinie, schowali się na TEN dzień?
Rzeka płynie – w spokojnym rytmie marszu zbliżamy się do Krakowskiego Przedmieścia. Odstępy, szyk, odległość między rzędami, idziemy... Nagle przystanek przy Koperniku, co polskie go wydało plemię. W mikrofonie rozlega się głos: ze względu na wyjątkowy tłok przy Pałacu Prezydenckim trzeba zacieśnić szyk, wziąć się szóstkami pod ręce i nie wpuszczać osób bez portretów, spoza marszu, które mogą nas rozdzielić. Czuję ramię, które ciasno chwyta mnie pod rękę i obejmuje, przybliżam się do szeregu przed nami... Nagle robi się ciasno. Jak w samolocie, jak w prawdziwym samolocie, gdzie z konieczności dotykamy obcych przez wiele godzin. Tak musiało być i w tamtym tupolewie, wówczas.…
Tak ściśnięci, jeszcze bliżsi sobie niż na początku marszu, dochodzimy pod Pałac. Na widok Portretów z setek gardeł rozlegają się okrzyki: Cześć i chwała bohaterom!
Tak! Trzeba się zbliżyć, iść razem, a nie obok - zewrzeć szyk! Jeszcze ciaśniej, bliżej siebie, by dojść tam, gdzie jest nasz prawdziwy cel. Do wolnej Polski.