Kartka z kalendarza: Rozbicie niemieckiego więzienia w Mielcu (1943)
data:28 marca 2016     Redaktor: ArekN

 
29 marca 1943 roku partyzancki oddział „Jędrusie” rozbił katownię Gestapo – więzienie w Mielcu. Więziono tam wówczas 180 osób.

 
Po brawurowym rozbiciu więzienia w Opatowie o partyzanckim oddziale "Jędrusie" stało się głośno w całej Generalnej Guberni. Wtedy krakowski okręg AK poprosił dowódcę "Jędrusiów" Józefa Wiącka - "Sowę" o rozbicie innej katowni Gestapo - więzienia w Mielcu. Hitlerowcy więzili tam wówczas i maltretowali 180 osób, m. in. komendanta tarnobrzeskiego okręgu AK Kazimierza Krasonia, jego zastępcę, a zarazem profesora gimnazjum tarnobrzeskiego Zygmunta Szewerę, a także Franka Rutynę z Wielowsi i księży: Władysława Czopka i Józefa Walczyna, nauczycieli tajnego nauczania - Jana Lubera, Rudolfa Jakubca i małżeństwo Oberców z Mielca.
Dowódca "Jędrusiów", dzięki kontaktom wywiadowczym, dowiedział się, że wszyscy więźniowie - w ramach akcji tępienia polskiej inteligencji - mają zostać wywiezieni do Oświęcimia. Czasu miał niewiele.

   Józef Wiącek opowiada: - 29 marca 1943 roku dzięki zaufanemu człowiekowi przeprawiliśmy się przez Wisłę, a następnie, z ciężką bronią maszynową, amunicją i materiałami wybuchowymi przebyliśmy 20 kilometrów do Złotnik pod Mielcem.

   Ze Złotnik Józef Wiącek w towarzystwie Andrzeja Skowrońskiego ps. "Konar" udał się do Mielca na rozpoznanie. Opracował plan ataku, ubezpieczenia i rozbicia więzienia, ale nie widział jeszcze drogi bezpiecznego . odwrotu z więźniami. Wracając dotarli do wału nad Wisłoką i tu dopiero Wiącek dostrzegł galar do spławu wikliny. Do "Konara" powiedział: Tym galarem spłyniemy do Wisły, przeprawimy się na drugą stronę i będziemy bezpieczni. Po powrocie na punkt zborny w Złotnikach Wiącek omówił plan akcji i podzielił oddział na grupy uderzeniowe.

   Padający w tym dniu deszcz sprzyjał powodzeniu akcji, choć utrudniał widoczność. Na szczęście wielu partyzantów znało dokładnie miasto, ponieważ chodzili tu do gimnazjum. Pozostawał jeden problem - Józef Wiącek będąc na rozpoznaniu zauważył przy mieleckim rynku zmotoryzowaną jednostkę Wehrmachtu, która stacjonowała na drodze ich odwrotu. Nieopodal umieścił zatem pierwszą grupę ubezpieczającą, którą tworzyli: Zbigniew Modzelewski - "Warszawiak", Stanisław Czub - "Inżynier", Stanisław Kuraś - "Szkot" oraz Franciszek Stala - "Kuwaka". W skład drugiej grupy, ubezpieczającej drogę do Dębicy wchodzili: Jan Mazur - "Stalowy", Jan Działkowski - "Jasio Mały", Michał Żarów - "Michałek" i Jan Mazur - "Jasio Duży". Mniejsza grupka chłopców pilnowała drogi od strony Tarnobrzega, natomiast od strony znajdującego się obok więzienia budynku Gestapo ubezpieczali Stanisław Wiącek - "Inspektor" i Eugeniusz Dąbrowski - "Genek".
 

   W grupie uderzeniowej na więzienie znaleźli się dowódca Józef Wiącek - "Sowa", Zdzisław de Ville - "Zdzich", Roman Szelest - "Uszaty", Zbigniew Kabata - "Bobo" i Marian Lech - "Marian Wielki". Grupa ta posuwała się cicho w kierunku więzienia, gdyż Józef Wiącek chciał zaskoczyć więzienny patrol obchodowy bez strzału To się nie udało. Partyzanci zostali zmuszeni do otwarcia ognia. Na przemian skacząc lub czołgając się dotarli do bramy więziennej, pod którą Wiącek podłożył kilogramową kostkę trotylu. Wtedy z budynku Gestapo padły strzały z broni maszynowej. Mimo to dowódca spokojnie odbezpieczył granat, położył na kostce trotylu i odskoczył za mur. Silna detonacja rozsadziła bramę. Droga do więzienia była otwarta. Grupa uderzeniowa pod osłoną "Stacha", "Genka" i "Jasia", którzy skutecznie ostrzeliwali okna budynku Gestapo, wdarła się do więzienia i zdobyła klucze do cel. Uwolnieni więźniowie zgromadzili się w korytarzu, ale nie wszyscy po okrutnych przesłuchaniach mogli wychodzić o własnych siłach. Nieprzytomnego profesora Szewerę wynieśli na rękach jego uczniowie. Bardzo pobity był także Franek Rutyna.
 

   Detonacja zbudziła nie tylko mieszkańców miasta, ale również niemiecki garnizon, obstawiający fabrykę samolotów. W różnych częściach Mielca słychać było strzały. Co chwila z budynku Gestapo zrywał się krótki seryjny ogień w kierunku więzienia, jednak "Stach" z kolegami momentalnie i celnie odpowiadali ogniem. W tym czasie pod więzienie chciała się przedrzeć zmotoryzowana jednostka niemieckiej żandarmerii, która kwaterowała na stacji PKP, ale na ulicy Kościuszki przywitała ją ogniem grupa "Warszawiaka". Kierowca stracił panowanie nad pojazdem i uderzył w pobliski budynek. Wycofujących się w kierunku rynku żandarmów ostrzelali od tyłu zdezorientowani żołnierze ze wspomnianej już, stacjonującej obok jednostki Wehrmachtu.

   Józef Wiącek opowiada: - Wielu z uwolnionych więźniów uciekło na własną rękę przez pola do pobliskich lasów. Chorzy i pobici wycofali się z nami na przygotowany przez nas galar na Wisłoce. Dopiero tutaj profesor Szewera odzyskał przytomność i dowiedział się, że jest wolny. Popłynęliśmy z prądem Wisłoki w kierunku Wisły. Wisłoka po obu stronach zarosła wikliną i w ciemnościach ledwo było widać koryto rzeki. Dwukrotnie osiadaliśmy na mieliźnie. Cały czas padał deszcz, byliśmy przemoknięci do suchej nitki, zmarznięci i głodni, ale zadowoleni z akcji. Z daleka widzieliśmy olbrzymie reflektory, które oświetlały okolicę. To Niemcy otoczyli Mielec w poszukiwaniu "Jędrusiów" i uwolnionych więźniów. Na szczęście nie wpadli na pomysł, że Wisłoka może być najbezpieczniejszą drogą odwrotu.

   Rozwidniało się, kiedy naszym oczom ukazał się szeroki pas wody. Wisła! - Przepłynęliśmy na jej drugą stronę do Niekurzy. Chłopi powitali nas serdecznie, więźniów ubrali (niektórzy byli tylko w bieliźnie i nakarmili. Galar puściliśmy z prądem w kierunku Sandomierza. Niedługo po akcji do mojego gabinetu stomatologicznego w Połańcu zgłosił się z bólem zęba pewien folksdojcz. Opowiadał mi o przerażeniu Niemców, kiedy nocą cała armia Polaków wkroczyła do Mielca, a potem gdzieś momentalnie znikła.
 
za: jedrusie.org
 
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
 
Józef Wiącek

W sierpniu 1944 r. aresztowany przez NKWD, a po ucieczce ukrywał się w rejonie Trzcianki, gdzie był jeszcze trzykrotnie aresztowany. 3 lipca 945 r. r. został aresztowany przez UB i uwięziony w Sandomierzu. Postrzelonego torturowano i w ciężkim stanie umieszczono w szpitalu więziennym.

W kwietniu 1946 r. wyszedł na wolność, ale w listopadzie został ponownie aresztowany przez UB w Sandomierzu i oskarżony o współpracę z Niemcami. W lipcu 1948 r. Sąd Najwyższy ostatecznie uniewinnił go od wszystkich zarzutów, mimo to zmuszony był opuścić rodzinne strony. Jesienią 1953 r. wyjechał na Pomorze i osiadł w Kwidzynie. W latach 1953-1978 kierował gospodarstwem przy Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Oborach.

Zmarł 20 listopada 1990 r., został pochowany na cmentarzu w Kwidzynie.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.