Okiem Shorka - Gdzie jest logika, kiedy jej potrzebujemy?
data:24 lutego 2016     Redaktor: Shork

Pewnie w lesie. Zanalizujmy pod względem logiki agenturalność Lecha Wałęsy i wnioskujmy.






W sumie powinienem być zdziwiony, że nikt się tym jeszcze nie zajął z zawodowców, ale od wielu lat obserwuję nasilenie zjawiska potwierdzającego stare powiedzenie:
 
Nie potrafisz czegoś zrobić? Zleć to osobie, która nie jest ograniczona uważaniem tego za niemożliwe.
 
Mamy lata 1970-1976. Rozpoczęte krwawymi wydarzeniami w Gdańsku, gdzie robotnicy protestowali przeciwko podwyżkom cen mięsa.
Czy żyjącym w XXI wieku Polakom przyszłoby do głów manifestować, gdyby podrożało mięso?
To, posądzane o generowanie chorób, niezdrowe mięso?
Ktoś powie że to wtręt bez sensu, a ja wielokroć powtarzam, że nie ma wtrętów bez sensu. Ten właśnie ma uświadomić jak bardzo badając jakiś element historii, musimy wczuć się w otoczenie. Nawet wtedy gdy sięgamy wstecz tylko kilkadziesiąt lat.
 
Mamy więc początek współpracy Lecha Wałęsy z SB, jego udokumentowany początek, bo jak wiemy z książek Cenckiewicza chęć do kapowania zaczął wykazywać wcześniej, jako świadek koronny miary małego PRL. Z całą pewnością informacje wcześniejsze wpłynęły na werbunek.
Mamy oto kogoś już na haczyku, kogoś kto ma zobowiązania, kto ma coś za uszami, więc nabijmy go jeszcze bardziej.
W werbunku z całą pewnością pomógł wyrazisty profil psychologiczny. Wręcz szablonowy profil z jednej strony chciwego na pieniądze robotnika, a z drugiej strony chytrze próbującego ugrać coś więcej cwaniaka. Do tego ta skłonność do racjonalizowania swoich działań. Do tłumaczenia donoszenia, jako elementu walki z systemem.
Racjonalizowanie z wiekiem nasiliło się i jeżeli miałbym wskazać przykład osoby, która szczerze i w pełni uwierzyła we własne kłamstwa, to bez wahania wskazałbym na Lecha Wałęsę.
Ta cecha potęgowała jeszcze jego charyzmę. On nie grał, on w to wierzył. A ludzie widząc jego szczerość wierzyli jemu. Nawet żona i nawet w totolotka. Do tego stopnia, że uwzględniła tę wiarygodną bajkę w biografii.
 
W ostatnim tygodniu mamy wysyp jego komentarzy, z których każdy ma następującą historię.
Wałęsa wymyśla usprawiedliwienie czy legendę. Wmawia ją sobie samemu tak długo, aż w nią uwierzy, po czym głosi jako prawdę.
Dlatego powtarzające się coraz częściej pytanie „Czy jest na sali lekarz?” nie powinniśmy traktować ironicznie, ale zupełnie serio.
 
Mamy pierwszy etap współpracy, kapowania w zamian za złagodzenie czy umorzenie kary.
Mamy drugi etap, donoszenia w zamian za korzyści majątkowe. Zwróćmy uwagę na wynikającą z treści donosów chęć. On sobie zrobił z tego źródło dochodów. Brakuje pieniędzy na wyposażenie domu? Pójdę do stołówki, posłucham, może coś powiedzą. Nie powiedzieli? Sprowokuję.
I za te prowokacje, które władze stoczni wzięły za działalność wywrotową został wyrzucony z pracy. Przedobrzył.
Źródełko pieniędzy przestało płynąć. Co sobie ten chłopek-roztropek pomyślał?
Pomyślał, że wygrzebie sobie drugie źródełko? Może.
Pomyślał, że jednak powinien walczyć z komuną? Może.
Nieważne. Ważne że nie pomyślał o tym, że nadal jest na haczyku, a tylko żyłka została poluzowana.
Jego działalność w czasie Solidarności, błędy w działaniu, kompletna ignorancja w dziedzinie zarządzania, potwierdzają, że władza i własna legenda go przerosła. Prawdopodobnie wtedy dostał pierwsze rozkazy wydawane za pośrednictwem, zaistniałej nagle inteligencji, zwanej grubo na wyrost katolicką. Nagle dowiedzieliśmy się, ze robotnicy są za głupi, aby myśleć i musieli zostać wsparci przez koncesjonowaną i w większości skanalizowaną „opozycję”.
Podczas Stanu Wojennego, który miał na celu przyspieszenie transformacji, którą planowano już od lat 50-tych, a którego plany pokrzyżowało powstanie Solidarności, wybór Polaka na Papieża i radykalny antysowietyzm Ronalda Reagana, poszukiwano kogoś, kto markowałby trupa zarządu Solidarności własnym nazwiskiem. Wałęsa pasował jak ulał. Trzeba było tylko pozbyć się tych, którzy pamiętali. Niedrogo. Wystarczyło wydać kilkadziesiąt tysięcy paszportów i sami uciekli do lepszego życia. Skąd mogli wiedzieć, co Jaruzelski z Kiszczakiem szykują? Skąd mogli wiedzieć, że przylgnie do nich piętno uciekinierów, a konfident dostanie szlify bohatera i nagrodę Nobla?
Podczas rządów Jana Olszewskiego na krótko zacięto wędzisko. Przypomniano Wałęsie, że dokumenty nie giną, mimo tego co obiecano mu podczas internowania. To o tym oszustwie i zdradzie pisze ostatnio. Obiecano mu, że nigdy nie wypłynie jego agenturalna przeszłość.
Złamał się, nawet wydał oświadczenie, które potem wycofał. Właściwie nie miał nic do stracenia. Wrzód przecięty, a on do końca życia na emeryturze.
Ale on już nie był ważny. Ważni byli spadkobiercy neokomuny, którzy jeszcze nie zakończyli transformacji, zwanej prywatyzacją. Nie zniewolili kredytami i wędzidłami gospodarki Polaków.
Nie zdążyli sprowadzić 95% narodu do poziomu niewolników.
Nie opanowali mediów w 100%
Wydaje mi się, że wystarczająco czytelnie nakręciłem obraz dwóch stron. Z jednej cwaniaka, któremu wmówiono, że planowana transformacja jest wynikiem jego indywidualnej walki z komuną, a z drugiej machiny, która postępuję w kierunku wyznaczonego celu według elastycznego planu już od 60 lat.
 
Teraz wnioskujcie, czy ta machina, po Stanie Wojennym trzymająca wszystkie sznurki, pozwoliłaby, aby na czele odrodzonej Solidarności stanął ktoś od niej niezależny?





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.