Janusz Szewczak: Polskie władze są szantażowane przez lobby lichwiarsko-  bankowe
data:22 stycznia 2016     Redaktor: GKut

Zmiana konstytucji może mieć zbawienne skutki także dla gospodarki; chodzi o zabójczy artykuł 220.

 

 


W miesięczniku „Wpis” słynny ekonomista i poseł PiS-u Janusz Szewczak rozważa w rozmowie z Leszkiem Sosnowskim, jak pomnażać skarb narodowy w Polsce.



 

*********

 


Leszek Sosnowski: Trwa milczenie na temat skarbu narodowego. To, że milczą ci, którzy go przefrymarczyli, to zrozumiałe, tak jak i zrozumiały jest ich histeryczny wrzask wywołany strachem przed ewentualnym pociągnięciem do odpowiedzialności za manipulowanie prywatyzacjami, za likwidowanie całych gałęzi narodowego przemysłu. Ale co nowi przedstawiciele władzy?


Janusz Szewczak:  PiS i nowy rząd myślą np. o repolonizacji sektora finansowego, bankowego, czyli o odzyskaniu ich dla Polski i Polaków. Trzeba już podjąć konkretne działania, nie ma co zwlekać. Przecież tego typu instytucje jak PKO BP, PZU, Pekao SA, Orlen, Lotos, Warta, BZ WBK, wszystkie były firmami polskimi, były własnością Polaków i przynosiły im niemałe dochody. Żeby przywrócić narodowi ten majątek narodowy, trzeba niestety go teraz odkupić. Inną formą odzyskania byłby nacjonalizacja.


 


Nie uważasz, że nacjonalizacja byłaby lepszą i sprawiedliwszą formą repolonizacja?


Jest oczywiście wielu zwolenników takiej tezy. Skoro nam to w podstępny sposób wykradziono…


 


…albo sprzedano za grosze, co na jedno wychodzi.


Tak czy inaczej wyłudzono i to dzięki usilnym działaniom takich ludzi, jak np. Janusz Lewandowski, były minister przekształceń własnościowych – wyjątkowo elegancka nazwa dla grabieży narodowego mienia – który teraz poucza Polaków i oskarża PiS o „kolonizację” gospodarki. To dopiero trzeba mieć tupet! Nowy rząd i większość sejmową oskarża facet, który właściwie wysprzedał majątek narodowy za bezcen i to w atmosferze absolutnych skandali, afer. W związku z tym jest faktycznie wielu poirytowanych ludzi mówiących, że to, co podstępem zostało wyłudzone, trzeba znacjonalizować – i będzie problem z głowy. Moim zdaniem ta formuła na razie jest jednak absolutnie nierealna z wielu powodów, m.in. naszej przynależności do Unii Europejskiej. Nie możemy pomóc z własnych środków publicznych nawet padającej ważnej branży czy też gospodarczej strukturze państwowej, bo byłaby to niedozwolona pomoc publiczna, łamanie zasady wolnej konkurencji itd. Założono nam szczególny kaganiec – a zrobił to pan Leszek Balcerowicz z panami Aleksandrem Kwaśniewskim i Bronisławem Geremkiem oraz z całą tą grupą, która szanowała głównie międzynarodowy interes – który powoduje, że nie możemy normalnie funkcjonować… Otóż w Konstytucji z 1997 r. znalazł się artykuł 220, który mówi, że ustawa budżetowa nie może przewidywać pokrywania deficytu budżetowego przez zaciąganie zobowiązania w centralnym banku państwa. To jest zapis wprost zabójczy dla możliwości odzyskiwania majątku narodowego, repolonizacji banków, reindustrializacji przemysłu…


 


 


Innymi słowy można powiedzieć, że państwo nie ma możliwości sięgnąć do własnych zasobów w celu wspomagania własnej gospodarki.


Mało tego, narodowy bank centralny nie może nawet pożyczać pieniędzy rodzimym instytucjom państwowym, rodzimym firmom i budżetowi państwa. Ten zapis powoduje, że pieniądze na rozwój pożyczać możemy tylko w bankach komercyjnych, a te są w Polsce w olbrzymiej większości zagraniczne.


A więc państwo pożyczając w tych bankach, daje im zarobić, daje zarobić zagranicznym podmiotom, a nie daje zarobić Narodowemu Bankowi Polskiemu.


Tak właśnie jest, jesteśmy uzależnieni od woli zagranicznych bankierów – czy zechcą nam pożyczyć pieniądze na rozwój, czy też im się coś nie spodoba i nie zechcą. Nikt ich do tego nie zmusi. Proszę zobaczyć, co teraz mówią bankierzy, jak szantażują polskie władze poprzez lobby lichwiarsko-bankowe. Szantaż ten wzmacnia politycznie postawa Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej Ryszarda Petru.


 


Nawiasem mówiąc, co to za niebywała megalomania nazywać partię swoim imieniem; to ma być demokracja? Dlaczego przeciwko temu nie protestują media i Parlament Europejski? Najwięksi dyktatorzy tak nie robili.


To najlepiej świadczy, co oni rozumieją pod słowem „demokracja”. I tacy ludzie, jak Petru, wspierają zagranicznych bankierów, akceptują ich argumentację, że jak ich banki obciąży się jakimś podatkiem, to nie udzielą nam kredytów, nie będą kupować obligacji rządowych, skarbowych papierów wartościowych. To jest szantaż, który wynika właśnie z wmontowania do konstytucji tego zabójczego mechanizmu, powodującego zakaz nabywania obligacji Skarbu Państwa przez bank centralny, przez Narodowy Bank Polski. To jest de facto zakaz finansowania własnymi siłami, własnym pieniądzem deficytu państwa.


 


Zwykły obywatel w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy, a media wspomagane systematycznie przez drogie reklamy bankowe w ogóle nie zamierzają mu tego objaśniać. Czy w innych krajach też istnieją takie zapisy?


Polska jest jednym z nielicznych krajów na świecie, w którym bank centralny nie posiada zakupionych bezpośrednio przez siebie obligacji własnego państwa, choć NBP ma np. obligacje amerykańskie, szwajcarskie, niemieckie… Kupiliśmy tylko tych amerykańskich obligacji za ok. 100 miliardów dolarów, a nabywanie bezpośrednio obligacji własnych jest w Polsce zabronione. Za granicą jest to normalne działanie państwowych banków centralnych.


 


Musimy jednak wyjaśnić Czytelnikom, w jakim celu Narodowy Bank Polski kupuje obligacje np. u Szwajcarów lub Amerykanów?


Oczywiście coś się na tych obligacjach zarabia, są oprocentowane, mają jakąś rentowność, są dość bezpiecznym źródłem inwestowania itd. Ale stanowią też i ryzyko, bo dziś rentowna obligacja może być za rok warta tylko 50 proc. – i to jest właśnie przypadek Grecji. Regułą jest, że banki centralne poszczególnych państw mają przede wszystkim obligacje własnego państwa. (…)


 


Choć pieniądze na to w NBP są?


Tak, są. Mimo że nasze rezerwy Narodowego Banku Polskiego są duże, wynoszą 100 mld dolarów, to polski budżet nie pożycza pieniędzy w banku centralnym.


 


A skąd Narodowy Bank Centralny ma pieniądze?


Bo emituje własny pieniądz. Drukuje. I każdy bank centralny może takiej emisji dokonywać.


(…) NBP może co prawda kupić również obligacje emitowane przez polskie Ministerstwo Finansów, ale nie bezpośrednio w ministerstwie, tylko za pośrednictwem banków komercyjnych, które, jak wiemy, w Polsce są na dodatek głównie zagraniczne. Wykupując te obligacje, daje się im zarobić krocie, zarabia pośrednik. Ten straszny lament bankowych lobbystów, do których niestety trzeba również zaliczyć media publiczne, jaki się teraz podniósł, tak naprawdę ma na celu zakamuflowanie bogacenia się zagranicznych banków komercyjnych kosztem polskiego społeczeństwa i polskiego państwa. Boją się, że PiS to ukróci i powie społeczeństwu prawdę.


 


Słusznie się boją, bo tak się zaczęło dziać. Również nasza rozmowa jest elementem odsłaniania finansowych mechanizmów strzyżenia społeczeństwa.


Oczywiście, że trzeba narodowi wyraźnie powiedzieć, kto i na czym w tym kraju zarabia. Niedobrze jest, że nie możemy zmienić Konstytucji, tego artykułu 220, bo na razie nie mamy większości konstytucyjnej. Powtarzam: to jest absurdalny, głupi, szkodliwy zakaz, który wiąże państwu ręce i uniemożliwia szybszy rozwój. Przez to mamy głód monetarny, towaru wszędzie pełno, ale ludzie pieniędzy na te towary nie mają, bo mają bardzo niskie płace, skandalicznie niskie świadczenia emerytalne, rentowe, socjalne. Skoro tak jest, musimy tę przeszkodę, ten artykuł, obejść w jakiś legalny sposób. Dlatego uważam, że zamiast nacjonalizacji jest inna metoda – stopniowego wykupienia tych podmiotów finansowych, głównie banków i firm ubezpieczeniowych, i stworzenia Narodowej Grupy Finansowej, jak ją roboczo nazwałem… Byłaby to grupa składająca się z banków, które dzisiaj są zagraniczne, a kiedyś były polskie, w których mamy dzisiaj tylko 30 czy nawet 20 procent udziałów. Zacząć można przykładowo od PKO BP, który państwowy jest już tylko w 30 procentach.


 


Ale trzeba by mieć bardzo duże pieniądze, żeby je wykupić.


Nie do końca tak jest. Neoliberałowie tacy jak Petru, Balcerowicz i inni lamentują, że spadają ceny bankowych akcji. A można powiedzieć: niech spadają. Będzie je można wtedy taniej kupić, a niektóre z nich może nawet za przysłowiową złotówkę. Dlaczego? Bo ceny te nie spadają z powodu przejęcia władzy przez PiS, tylko z powodu tego, co te banki same sobie narobiły z powodu oszukańczych zysków, a raczej z powodu wcześniejszych grabieży. Chodzi tu głównie o poliso-lokaty i tzw. kredyty frankowe, ale nie tylko. Chodzi o podwyższone wymogi kapitałowe, które akurat wchodzą w życie, czyli o potrzebę zgromadzenia większego kapitału przez banki dla ich bezpieczeństwa; to tzw. dyrektywa BRRD, wg której za upadające banki zapłacą w pierwszej kolejności ich udziałowcy i posiadacze obligacji. Maleją też zyski banków – a Polska jest w tym względzie wyjątkiem – mamy światowy kryzys sektora finansowego. To wszystko powoduje, że wartość banków znacząco spada. A im one będą tańsze, tym taniej i łatwiej my będziemy mogli je wykupić i przejąć.


Czyli chodzi o ich spolonizowanie poprzez wykupienie przez państwo udziałów? Byłby to zatem jakby odwrotny proces od tego, który występował w przypadku polskiej prywatyzacji; poprzez różne czynniki cena za państwowe firmy była doprowadzana do kwot symbolicznych i dopiero wtedy firmy te sprzedawane były za grosze.


Dokładnie tak. Tym sposobem przywróci się nie tylko banki pierwotnym właścicielom, czyli Polakom. Gdyby taka Narodowa Grupa Finansowa składała się z kilku wymienionych przeze mnie banków i instytucji finansowych, dysponowałaby naprawdę sporymi pieniędzmi. Skoro teraz np. samo PZU chce kupować za kilkanaście miliardów złotych udziały w bankach zagranicznych, jeśli byśmy do tego dodali PKO BP, Bank Ochrony Środowiska, który jest jeszcze państwowy, tak samo jak Bank Gospodarstwa Krajowego, Bank Pocztowy, to mielibyśmy potężną Narodową Grupę Finansową. Potężną, dysponującą szybko nawet 100 miliardami złotych.


 


Ale co robić, gdy obecni właściciele nie będą chcieli sprzedać udziałów w swych bankach?


Będą chcieli, już chcą. BPH i Alior Bank zostały wystawione na sprzedaż, Millenium Bank część akcji już sprzedał, Raiffeisen Bank, który jest poza giełdą, też chce się sprzedać – zorientowali się, że nie będzie już kokosów. Jeśli spada wycena, jeśli wartość firmy zaczyna lecieć na łeb na szyję, a indeksy bankowe na giełdzie spadają o kilkanaście czy kilkadziesiąt procent, to wszyscy mówią: dobra, możemy sprzedać, i tak już sporo zarobiliśmy.


 


Czy jednak opłaca się kupować bankruta?


Nam tak. Im ta wycena jest niższa, tym bardziej nam się opłaca. Najlepiej byłoby kupić za przysłowiową złotówkę, są takie przypadki na świecie, np. hiszpańska Bankia została kupiona za jedno euro. Nie każdy oczywiście mógł to kupić, trzeba spełnić wiele warunków, a państwo je spełnia.


 


Znów jednak zapytam: skoro kupujemy coś, co bankrutuje, jaki państwo ma w tym interes?


Taki, że otrzymujemy tę instytucje z powrotem do własnych rąk. Całą gotową firmę z wszystkimi strukturami, wyposażeniem, fachowcami, klientami itd. Twoje pytanie jest oczywiście uzasadnione, bowiem banki wystawione do kupienia nie są wolne od różnych obciążeń i zobowiązań, z którymi nowy właściciel będzie musiał sobie poradzić. Do nich należą właśnie poliso-lokaty, opcje walutowe dla przedsiębiorstw, tzw. kredyty frankowe itp. Ale tu właśnie pomóc może emisja pieniądza przez bank centralny.


 


Czyli innymi słowy dodrukowanie pieniądza.


Tak, choćby taki program LTRO Europejskiego Banku Centralnego, tyle że w polskim wydaniu.


 


Objaśnijmy Czytelnikom, że program LTRO, to nic innego jak superatrakcyjne pożyczki udostępnione bankom komercyjnym strefy euro przez bank centralny (u nas byłby to NBP) na niezwykle korzystnych warunkach: oprocentowanie 1 proc. na 3 lata. Po te pieniążki zgłosiły się aż 523 banki strefy euro, w tym celu dodrukowano już od 2011 r. parę bilionów euro. To bardzo poratowało europejską gospodarkę.


Dlaczego zatem bank centralny w Polsce nie mógłby w ten sam sposób zasilić złotówkami polskich instytucji finansowych i budżetu? NBP powinien wykonać podobną operację, jak LTRO, tylko dla strefy złotówki. To nie są jakieś niezwyczajne działania. Tak dzieje się w USA, Wielkiej Brytanii, Japonii, i we wspomnianym wyżej Europejskim Banku Centralnym.


Załóżmy więc, że parę banków repolonizujemy, staną się one bankami państwowymi. Jaka będzie ich rola na rynku finansowym?


Np. obywatele naszego kraju będą mogli wykupywać akcje takich banków. Przede wszystkim zaś nie będą one nas straszyć, że nie pożyczą nam pieniędzy. Uwolnimy nasz rozwój gospodarczy od zależności od obcego kapitału, który w naszym kraju ma różne interesy, bardzo rzadko zbieżne z naszym interesem narodowym. Nie będziemy się pytać, czy na rozwój polskiego górnictwa albo gazyfikacji węgla na Śląsku np. niemiecki bank zechce dać pożyczkę, bo wiadomo, że nie da. Nie będziemy się też pytać, czy włoski bank Pekao SA, którego właścicielem jest będący w marnej kondycji finansowej UniCredit, będzie chciał łaskawie kredytować rozwój przemysłu makaroniarskiego w Polsce.


 


A wiemy, że nie chce.


Mamy nawet przykłady działań banku, które doprowadziły do zniszczenia polskich producentów makaronu. (…) Udział kapitału zagranicznego w sektorze bankowym w Polsce ma ok. 70 proc., a w krajach OECD, organizacji zrzeszającej 34 rozwinięte i demokratyczne kraje, udział zagranicznych podmiotów w sektorze bankowym waha się średnio w granicach 12 proc. W wielu krajach Unii Europejskiej jest to 5-10 proc., w związku z czym banki te nie mogą dyktować warunków rozwojowych państwu, w którym goszczą. (…)


 


Takimi groźbami wpływają też na opinie agencji ratingowych. Ze strukturą bankową, jaką obecnie mamy w Polsce, nie mamy szans wybicia się na suwerenność gospodarczą. A bez suwerenności gospodarczej trudno mówić o suwerenności w ogóle…


Są kraje o dużo większym deficycie niż my, ale mające swoje banki. Państwa te są zadłużone w swoich bankach, swoim bankom płacą odsetki, a nie futrują zagranicznych posiadaczy. Mają też swój bank centralny, do którego udają się w potrzebie. Z takiej pomocy Europejskiego Banku Centralnego skorzystał np. hiszpański Santander, który przyjechał do polski i kupił BZ WBK za pieniądze po części z omawianego wcześniej programu LTRO.


(…) Repolonizacja sektora finansowego prowadzić będzie do odbudowy polskiego przemysłu i handlu; ktoś musi dać pieniądze na budowę fabryk, albo na odkupienie centrów handlowych czy mediów… Skoro np. ponad 90 proc. prasy regionalnej jest w rękach niemieckich, to trzeba by ją było albo znacjonalizować, albo odkupić…


Gazet tych nie odkupisz, ponieważ nie zostały nabyte w celach biznesowych, tylko germanizacyjnych. Niemcy kupili gazety regionalne i doprowadzili je do ruiny finansowej, do olbrzymich spadków nakładów. Dopłacają do nich, ale nie chcą sprzedawać.


Taka teoria również jest uprawniona. Ale można też powiedzieć tak: w im większych tarapatach finansowych się one znajdą, bo nie będą już tuczone reklamami spółek Skarbu Państwa, rządowymi ogłoszeniami itd., tym prędzej obecni właściciele będą skłonni się ich pozbyć. Nawet taki koncern Agora można odkupić i przekształcić; świat na pewno byłby lepszy bez Agory. Na to wszystko trzeba znaleźć środki. Albo zbudujemy Narodową Grupę Finansową składającą się z podmiotów głównie bankowych czy ubezpieczeniowych i ona wykreuje polski pieniądz, albo będziemy zawsze półkolonią gospodarczą. Ta Narodowa Grupa Finansowa stymulowałaby rozwój polskiej gospodarki poprzez wzrost polskiego Produktu Narodowego Brutto, a nie PKB, lecz produktu narodowego, czyli tego wytwarzanego przez polskie podmioty.


 


Produkt Narodowy Brutto od wielu już lat nie jest w ogóle obliczany, bo wychodził bardzo marnie, wykazywał, że ginie nasz skarb narodowy.


Tak jest, objaśnialiśmy to we „Wpisie” poprzednio. Oczywiście Narodowa Grupa Finansowa musiałby współgrać z nieistniejącą jeszcze Agencją Skarbu Narodowego. Obie te instytucje mogłyby być ściśle powiązane z ideą, którą od dawna głoszę, a mianowicie przekształcenia ZUS-u w Państwowy Bank Emerytalny. Bank komercyjny, profesjonalnie inwestujący nasze składki, które w ten sposób służyłyby również odzyskiwaniu udziałów we własności, głównie w spółkach giełdowych. Państwowy Bank Emerytalny dysponowałby kwotą około 200 miliardów złotych rocznie. Prawda, że obecnie do ZUS trzeba dokładać 50 miliardów rocznie, ale gdyby taki bank wszedł np. na rynek nieruchomości, czy na rynek akcji itp., byłby potężnym graczem, a kwota dopłaty z 50 mld szybko zmalałaby do zera. Taki bank mógłby podyktować warunki, mógłby spowodować obniżkę marż, opłat, które dzisiaj musimy w zębach zanosić do zagranicznych banków.


 


To są olbrzymie zadania przede wszystkim dla obecnego Ministerstwa Skarbu Państwa. To jest potężna praca, tymczasem podobno planuje się to ministerstwo zlikwidować…


Były faktycznie takie pomysły, ale nie sądzę, żeby ktoś chciał je naprawdę wcielać w życie. Chodzi natomiast o zasadniczą zmianę zadań tego resortu: z wyprzedaży narodowego majątku na jego gromadzenie. Inaczej nie zdobędziemy źródeł własnego finansowania, nie stworzymy własnego, polskiego kapitału i tym samym nie osiągniemy gospodarczej suwerenności – na osiągnięcie tego celu trzeba przeznaczyć wszystkie siły. (…) Źródłem dochodów polskiego państwa nie może być jedynie najemna, tania, niskopłatna siła robocza, albo zadłużanie się u obcych. Dzisiaj 50 proc. całego naszego długu, z tych prawie 900 mld zł, jest w rękach zagranicy. A powinno być w rękach NBP, tak jak jest np. w amerykańskim FED. Skok euro, franka czy dolara już o jednego centa powoduje, że natychmiast mamy do płacenia kilka miliardów więcej w ramach kosztów obsługi zadłużenia – właśnie dlatego, że ten dług jest w obcych rękach.


Gdyby tak nie było, poruszalibyśmy się w obrębie własnej waluty. Tutaj też jawi się bezsens wprowadzania euro, bo wówczas także nie będziemy poruszać się w obrębie własnej waluty, tylko waluty, którą rządzą głównie Niemcy.


Tak, wtedy omawiane tu rozwiązania nie mają sensu, pomijając już problem, czy euro w ogóle przetrwa, albo czy euro nie zostanie ograniczone do 4 lub 5 krajów. Dzisiaj nie mają z niego wiele ani Grecja, ani Hiszpania, ani Portugalia, ani Włochy… Brytyjczycy są poza strefą euro i w ogóle nie rozważają zmiany waluty. Euro jest korzystne tylko dla Niemców, jeszcze nieco dla Holendrów, może troszkę dla Francuzów. Niemcy fantastycznie zarobili na euro. Szacuje się, że właśnie dzięki funkcjonowaniu tej waluty są do przodu przynajmniej 100 miliardów euro. (…)


 


Dlatego trzeba zdać sobie sprawę, że wybić się na suwerenność gospodarczą u boku Niemiec jest niemożliwe, bo dla nich nie jesteśmy partnerem, tylko krajem penetracji i dominacji gospodarczej.


Moim zdaniem otwarte głowy w PiS-ie, w nowym rządzie, w parlamencie powinny myśleć o tym, jak Polskę wydobyć z tego dołka, bo gospodarka narodowa jest w dołku, a dalsze w nim kopanie powoduje, że zapadamy się coraz głębiej. Trzeba z tego dołka wyjść na zewnątrz, nie kopać coraz głębiej.


 


Trzeba tu wyraźnie powiedzieć, że siły polityczne, które wyprowadzają teraz ludzi na ulicę, dążą do tego, żeby kopać w tym grajdole bez końca, zakopać się w nim na amen.


Mało tego, dolewają szamba do tego dołka, żeby wszystko bardziej cuchnęło. Trzeba więc szukać dróg wyjścia. Jak w 2008 r. przyszedł kryzys, banki zagraniczne działające w Polsce natychmiast przykręciły śrubę z kredytami i przestały ich udzielać. Co działo się wtedy na rynku finansowym w Polsce? Kredytowanie zwiększyły banki spółdzielcze; SKOK-i wtedy nie odmawiały. Tak samo PKO BP, bank z udziałem Skarbu Państwa. To jest kolejny dowód na konieczność posiadania własnego sektora bankowego i w ogóle finansowego.


 


Koniecznie trzeba szukać partnerów poza Unią Europejską, która staje się dla naszej gospodarki poważnym utrudnieniem w rozwoju. Na horyzoncie rysuje się obiecująca współpraca z Chińczykami, z największym bankiem na świecie ICBC, który chce w naszej części Europy uruchomić duży międzynarodowy fundusz inwestycyjny. Szlak przetarł w Chinach prezydent Andrzej Duda, zobaczymy czy strona rządowa pójdzie za ciosem.


Unia kończy z dawaniem środków. Mówi wprost: teraz wy, Polacy, dajcie nam na uchodźców, na finansowanie projektów infrastrukturalnych. (…) Chińczycy są dla nas absolutnie kartą przetargową. Ten fundusz, o którym mówisz, na razie zadeklarował 10 miliardów dolarów na inwestycje, ale równie dobrze mógłby bez problemu wygenerować 50 miliardów dolarów albo i więcej. Chodzi o to, byśmy umieli z Chińczykami dogadać się w tej kwestii, by rząd był otwarty, by prezydent Andrzej Duda podjął inicjatywę, żeby siedziba tego funduszu mieściła się w Polsce, w Warszawie a nie w Pradze.


 


Ale jakąś koncesję Chińczykom trzeba by na pewno zapłacić poza zwykłymi procentami. Cały biznes chiński jest totalnie powiązany z polityką i możemy dostać warunki również polityczne.


Moim zdaniem nie. A jeśli nawet tak, to będą to warunki nieszkodliwe polityczne, na pewno lepsze niż te, które stawia nam dzisiaj kapitał zwłaszcza niemiecki, czy w ogóle Unia Europejska, która chce regulować nam życie na każdym poziomie, włącznie ze światopoglądem, obyczajami, tradycją, mediami, a nawet sumieniem. Oczywiście Chińczycy chcieliby zapewne, by wykorzystywać ich urządzenia czy technologie. Ale to wszystko jest do dogadania. Chińczycy bacznie obserwują polską gospodarkę. (…)


 


Na razie funkcjonują jako obserwator, nie są jeszcze graczem na naszym rynku.


Bo potrzeba partnera. Do tej pory koalicja PO–PSL była chłopcem na posyłki niemieckiego kapitału i biznesu oraz lobby lichwiarsko-bankowego.(…)


 


Partnerem nie muszą to być tylko Chiny, partnerów trzeba szukać wszędzie w świecie.


Oczywiście, przecież spośród potęg gospodarczych nieobecne są praktycznie w Polsce Brazylia, Indie, nawet Afryka Południowa – a to są olbrzymie kapitały. My ograniczyliśmy się do grajdołka europejskiego, a Niemcy wzięły sobie nasze media, tak samo fabryki, wspólnie z Francuzami, Holendrami i Włochami. Rachunki za gaz i ropę płacimy zaś Rosjanom. Jesteśmy dojną krową, mamy tylko dostarczać świeżego kapitału i taniej siły roboczej. Nie powinniśmy być zbyt głodni, powinniśmy mieć ciepłą wodę w kranie, a latem możemy zrobić sobie grilla i wypić piwko. Jednak o suwerenności i własnym kapitale powinniśmy zapomnieć – oto rola wyznaczona nam przez Unię i jej największego beneficjenta zza Odry. Polacy jednak wybierając PiS zagłosowali dokładnie przeciwko utrwalaniu takiego modelu naszej Ojczyzny.  


 


Rozmowa w całości ukazała się w styczniowym numerze miesięcznika „Wpis”.



 

 

 








Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.