Raz na pastelowo! - recenzja z wystawy
data:14 stycznia 2016     Redaktor: Redakcja

POLECAMY!

Warszawa, Muzeum Narodowe
Mistrzowie pastelu . Od Marteau do Witkacego. Kolekcja Muzeum Narodowego w Warszawie
29 października 2015 – 31 stycznia 2016



Jeszcze tylko przez kilkanaście dni można je będzie oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. Potem znów większość z nich zniknie w tajemniczych zakamarkach muzealnych magazynów.

Pastele. 250 wydobytych po latach pasteli reprezentuje bogatą, a rzadko prezentowaną kolekcję warszawskiego Muzeum Narodowego. Wszystkie lekkie, malowane w pozornym pośpiechu...  Niekiedy w pośpiechu faktycznym – jak w przypadku Stanisława Wyspiańskiego, któremu szkoda było 38-letniego życia na schnące zbyt opieszale oleje i malował niemal wyłącznie pastelami.
Zauroczeni wyjątkową portretową manufakturą Witkacego, którego prowokujące pastele zdominowały dwudziestowieczny polski portret, nie pamiętamy, że rozkwit tej techniki w malarstwie światowym przypadł na XVIII wiek. Pastele z tamtego czasu są wzorcowo pedantyczne, choć jednocześnie zachowują rokokową finezję i dostrzegalną puszystość. Z tego czasu pochodzą „pudrowe”, może nawet „upudrowane” portrety króla Stasia, prezentowane na wystawie. Wykwintny monarcha pewnie spogląda na widza – z portretów  nie emanuje żaden niepokój czy wahanie rychłego zdrajcy Ojczyzny.
Nie nazywajmy pochopnie próżnością powszechnego wówczas zamiłowania do pastelowego portretu. Dziś naśladuje je moda na powszechnie obowiązujące „selfiki” natychmiast zamieszczane na „fejsie”. Pastel także gwarantował szybkie tempo działania i nie nużył pozującego modela.
Arystokratyczna moda na portret przyciągnęła wówczas do Polski renomowanych europejskich malarzy, takich jak Louis Francois Marteau. Jego damska „Alegoria rozkoszy”[1766-1767] z rozchylonymi ustami i rozwiniętą różą u sukni świetnie oddaje zainteresowania ówczesnych arystokratycznych dworów.
Czy dramatyczne wypadki końca XVIII wieku i następujące po nich lata zaborczej udręki oraz niepodległościowych zrywów, czy też znużenie ugrzecznioną techniką odbiegającą od ducha romantycznej już epoki, a może odkrycie i rozwój fotografii sprawiły, że  w XIX wieku osłabło zainteresowanie pastelowymi cudami? Powstawały wprawdzie znakomite portrety Anny Rajeckiej i Emilii Dukszyńskiej-Dukszty – specjalistek w tej technice, nazwanej nawet „sztuką kobiecą” -  ale potrzeba było aż kilkudziesięciu lat, by metoda ta wzniosła się na wyżyny artyzmu w malarstwie polskim.

Dopiero zastosowanie pastelu w malarstwie pejzażowym, w graficznym reportażu z podróży czy pełnym realizmu zapisie scenek obyczajowych odświeżyło możliwości tej techniki i unowocześniło środki wyrazu. Stanisław Wyspiański, Teodor Axentowicz, Leon Wyczółkowski, Władysław Podkowiński - to plejada wielkich mistrzów, którzy wspięli się na szczyty malarstwa pastelowego. Już nie grzeczny portret damy, a huculskie dziewczyny w egzotycznych dziś strojach, zimowe widoki z okien pracowni malarzy i secesyjne roślinne motywy gęsto zapełniały stosy kartonowych podkładów. Kartony mniejsze i większe, a nawet gigantyczne - jak w wypadku projektów witraży Wyspiańskiego. Te ostatnie są skromnie reprezentowane na warszawskiej wystawie. By napatrzeć się na nie do syta, trzeba wyruszyć do Krakowa, gdzie stanowią niewątpliwą ozdobę stałej ekspozycji tamtejszego Muzeum Narodowego.

Na marginesie zgłaszam pretensje do organizatorów, skądinąd świetnej warszawskiej wystawy. Powód? Brak swoistego postscriptum w postaci odesłania widza do małej, bocznej salki wypełnionej obrazami Wyspiańskiego, które są eksponowane w ramach wystawy stałej stołecznego muzeum. Są tam wyłącznie pastele, i to najznakomitsze, ze słynnymi „Chochołami” i „Autoportretem szafirowym” artysty. Nie znalazły się na wystawie, ale można  było wspomnieć o ich obecności w tym gmachu, szczególnie, iż wielu przybyszy spoza Warszawy, nasyconych już pastelami, zapewne nie zawędruje tam, gdzie ukryły się dzieła prawdziwego geniusza tej techniki. Pozostaje napawać się kilkoma, jakie zdecydowano się włączyć do wystawy.

Warszawskie zbiory, jak i ta czasowa ekspozycja, mogą się poszczycić także innym wyjątkowym klejnotem w koronie. To cykl Leona Wyczółkowskiego pt. „Skarbiec wawelski”[1907], prezentowany w osobnej sali - niezwykłe dzieło malarza w roli archiwisty, zafascynowanego przywracaniem świetności wzgórzu wawelskiemu na progu XX wieku, po blisko stuletnim rezydowaniu tam zaborczych wojsk austriackich. Oglądając pastele ma się doskonałe złudzenie obcowania z trójwymiarowymi oryginałami: ornatami, relikwiarzami, naczyniami liturgicznymi i insygniami koronnymi z Włócznią Świętego Maurycego, wręczoną na Zjeździe Gnieźnieńskim Bolesławowi Chrobremu przez Ottona III. Kruche, osypujące się pastele przetrwały wywiezienie do Niemiec przez ówczesnych zdobywców Europy i wróciły do Polski w 1947 roku. Ocalały, jak niewiele z polskiego dziedzictwa kultury minionych wieków, byśmy po raz pierwszy mogli podziwiać całość tego cyklu w ramach jednej prezentacji - 17 pasteli, a na nich 30 zabytków ze skarbca katedralnego oraz sarkofag św. Stanisława.

Świetne pastele Kazimierza Mordasewicza i Olgi Boznańskiej, pokazane na wystawie, robią mniejsze wrażenie  niż dokonania Firmy Portretowej Stanisława Ignacego Witkiewicza. Przenikliwa analiza psychologiczna portretowanych osób w połączeniu z groteską i ironią spojrzenia wyznaczają wyjątkowe miejsce tego artysty. Nieprzypadkowo Witkacy z równym powodzeniem eksperymentował w dziedzinie fotografii portretowej. Przypomnijmy choćby jego słynny „Autoportret wielokrotny”, na którym widzimy zwielokrotnione przez lustra odbicie artysty, siedzącego tyłem i ukrywającego przed nami prawdziwą twarz.
Na wystawie możemy oglądać znakomity „Fałsz kobiety – autoportret z portretem Maryli Grossmanowej”[1927]. Witkacy przedstawia samego siebie, malującego portret półleżącej piękności. Kontrast obu przedstawień – zniekształcona demonicznie na malowanym portrecie kobieca twarz tuż obok pozującej wysublimowanej damy - znakomicie uzasadnia tytuł obrazu. Boleśnie przenikliwe spojrzenie na świat, egzystencjalny ból doprowadzą Witkacego do decyzji o samobójczej śmierci na wieść o inwazji Sowietów. Zapowiedź tego kroku odnaleźć można w śladach rozszczepienia osobowości skrywanym na podwójnym autoportrecie prezentowanym na wystawie  "Dr. Jekyll" i "Mr. Hyde". Ugrzeczniona – jak na tradycyjnym portrecie - wersja samego siebie, „Dr. Jekyll" , udowadnia, że Witkacy potrafił namalować wszystko. Nie wszystko jednak chciał i mógł. Nie mógł także się zgodzić na rzeczywistość spod znaku czerwonej gwiazdy. Odebrał sobie życie 18 września 1939 roku.

Pastelowy świat zakończył się wraz z II wojną światową. Tylko nieliczni malarze, jak choćby Starowieyski, wrócili do pastelu w drugim półwieczu XX wieku. Ten okres nie był już przedmiotem zainteresowania twórców wystawy. Jak jest dziś? Trudno dostrzec pastel jako technikę powszechną. Być może jego pudrowa lekkość nie jest na te czasy.

Warto jednak pozwolić sobie na chwilę pastelowej beztroski -  zdaje się mówić moja babcia z portretu, namalowanego w  dwudziestoleciu międzywojennym, na który często spoglądam. Warto - i sto lat temu, i dziś.

Hanna Dobrowolska

------------------------------------------------------------------------------------------
Na zdjęciu głównym: Maria Ścibor-Wasilewska - malarz nieznany.

Zdjęcia z wystawy zostały nadesłane do redakcji przez Monikę Bayer.
W kolejności prezentujemy obrazy ilustrujące tekst recenzji:  Louis Francois Marteau, Stanisław Wyspiański,  Olga Boznańska, Leon Wyczółkowski[3], Stanisław Ignacy Witkiewicz[2].
Serdecznie dziękujemy!
Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.