AFERA MARSZAŁKOWA- mowy końcowe
data:12 grudnia 2015     Redaktor: GKut

Przedstawiam Państwu kolejną relację z procesu, w którym Prokuratura, powołując się na art.230 par.1 kodeksu karnego, oskarża dziennikarza śledczego Wojciecha Sumlińskiego oraz byłego wysokiego funkcjonariusza kontrwywiadu PRL, płk. Aleksandra L., o rzekomą płatną protekcję podczas weryfikacji żołnierzy WSI, prowadzonej przez komisję pod przewodnictwem Antoniego Macierewicza. Rozprawie przewodniczył sędzia Stanisław Zdun.

 

 

Na dzisiejszej rozprawie były przewidziane końcowe wystąpienia stron, jednak na początek Sąd zajął się sprawami formalnymi, oddalając wniosek prokuratora o zaliczenie wnioskowanych przez niego materiałów do akt sprawy. Jednocześnie Sąd zaliczył do akt sprawy inne materiały. Następnie Sąd poprosił strony, aby ustosunkowały się do wniosku Prokuratury o zaliczenie bez odczytywania zeznań 11 świadków, którzy składali swoje zeznania w Prokuraturze (a nie składali ich przed Sądem), oraz wyraziły swoje stanowisko co do ujawnienia stenogramów z rozmów telefonicznych mec. Giertycha z Wojciechem Sumlińskim (mec. Giertych w czasie nagrywania przez służby tych rozmów był obrońcą Wojciecha Sumlińskiego) oraz mec. Gutkowskiego ze swoim klientem, Aleksandrem L. Wszystkie strony zgodziły się na zaliczenie zeznań świadków w poczet materiału dowodowego. Natomiast w odniesieniu do kwestii stenogramów prokurator stwierdził, że rozmowy takie są objęte tajemnicą adwokacką i nie wolno ich zaliczać w poczet materiału dowodowego. Na uwagę Sądu, że wniosek o ujawnienie tych rozmów jest zawarty w akcie oskarżenia przygotowanym przez Prokuraturę, prokurator odpowiedział, że w takim razie jest on związany z aktem oskarżenia, a we wcześniejszej wypowiedzi wyraził tylko swoją prywatną opinię. Obrońca Aleksandra L. wniósł o nieujawnianie stenogramów i oddalenie wniosku Prokuratury w tej kwestii, natomiast obrońca Wojciecha Sumlińskiego, mecenas Waldemar Puławski, poprosił o przerwę przed podjęciem decyzji, celem przeprowadzenia konsultacji ze swoim klientem, bowiem dokonanie tych nagrań świadczy o metodach, jakimi posługiwały się w tej sprawie służby, podsłuchując rozmowy adwokatów ze swoimi klientami. Ostatecznie mecenas Waldemar Puławski również jednak wniósł o nieujawnianie tych stenogramów w poczet materiału dowodowego.

 

Po wysłuchaniu opinii wszystkich stron, Sąd postanowił nie ujawniać tych stenogramów w materiale dowodowym, uzasadniając na podstawie przywołanych przepisów prawnych, że rozmowy pomiędzy obrońcami i podejrzanymi dotyczyły kwestii obrony, w związku z powyższym były objęte tajemnicą obrony, co oznacza, że przeprowadzenie takiego dowodu jest prawnie niedopuszczalne. Sąd postanowił także uznać za ujawnione bez odczytywania do materiału dowodowego protokoły zeznań 11 świadków, o których była wcześniej mowa, a także oddalić złożony już wcześniej wniosek Wojciecha Sumlińskiego o przeprowadzenie dowodu z książki jego autorstwa ("Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego"), argumentując, że treść książki nie jest przydatna w rozstrzygnięciu sprawy z uwagi na inne procedury i zasady, jakie obowiązują w pracy dziennikarskiej czy publicystycznej.

 

Po tych postanowieniach Sąd zamknął przewód sądowy i rozpoczęły się wystąpienia stron.

 

 

Jako pierwszy zabrał głos prokurator, który uzasadniał akt oskarżenia, mówiąc, że ściganie przestępstw korupcji jest jednym z podstawowych zadań państwa, a ujawnione przed Sądem dowody świadczą o tym, że Aleksander L. oraz Wojciech Sumliński, działając w porozumieniu od nieustalonej daty grudnia 2006 r. do 25 stycznia 2007 r., powołując się na swoje wpływy, podjęli się pośrednictwa w przeprowadzeniu pozytywnej weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI za kwotę 200 tys. zł. Prokurator zaznaczył, że sprawa, która toczyła się przed Sądem, wywołała duże zainteresowanie opinii publicznej oraz czasem zbyt nadmierne emocje, a następnie przedstawił, jaki, zdaniem Prokuratury, był faktyczny przebieg wydarzeń: we wrześniu 2006 r. płk. Leszek Tobiasz składa dokumenty celem weryfikacji przed Komisją Weryfikacyjną WSI. W grudniu 2006 r. dzwoni do niego Aleksander L., prosząc o spotkanie. Do spotkania tego dochodzi w Centrum Handlowym KLIF, podczas którego Aleksander L. proponuje Leszkowi Tobiaszowi pomoc w weryfikacji jego i jego syna. Aleksander L. ponownie kontaktuje się z Leszkiem Tobiaszem w grudniu 2006 r., mówiąc mu, że może przeprowadzić jego pozytywną weryfikację w zamian za korzyść majątkową, a następnie na przełomie 2006/2007 r. informuje go, że podjął już odpowiednie działania i oczekuje w zamian od niego gratyfikacji w kwocie 100 tys. zł - 50 tys. na początek, a reszta po pozytywnej weryfikacji. W dn. 11 stycznia 2007 r. na parkingu CH KLIF dochodzi do spotkania Leszka Tobiasza z Aleksandrem L. oraz z pośrednikiem, do którego Aleksander L. zwracał się "Wojtek". Jak później ustalono, pośrednikiem tym miał być Wojciech Sumliński, który oczekiwał na Aleksandra L. i Leszka Tobiasza w samochodzie marki Skoda Octavia, którego numery rejestracyjne Leszek Tobiasz zapamiętał, a następnie zapisał. Pośrednik jest zdenerwowany, że Leszek Tobiasz nie ma ze sobą pieniędzy. Po tym spotkaniu Aleksander L. sugeruje Leszkowi Tobiaszowi, że w takim razie może go skontaktować z członkiem Komisji Weryfikacyjnej. Do spotkania tego dochodzi tego samego wieczoru w restauracji "Bawarska" na ul. Piwnej 2, przy czym najpierw Aleksander L. spotyka się z Leszkiem Tobiaszem na parkingu przy u. Miodowej (Leszek Tobiasz jest z żoną), a następnie już razem spotykają się przy Kolumnie Zygmunta z "Wojtkiem", z którym idą do restauracji. Tam "Wojtek" przedstawia Leszkowi Tobiaszowi członka Komisji Weryfikacyjnej Leszka Pietrzaka, a sam wychodzi, nie uczestnicząc w spotkaniu. Celem tego spotkania ma być uwiarygodnienie przed Leszkiem Tobiaszem Aleksandra L. i "Wojtka", poprzez pokazanie mu, że rzeczywiście mają możliwość dotarcia do członków Komisji. Po pewnym czasie od tego spotkania Aleksander L. informuje płk. Leszka Tobiasza, że rozmawiał z "Wojtkiem" i Leszkiem Pietrzakiem i wygląda na to, że zostanie on pozytywnie zweryfikowany, a na dodatek otrzyma ważne stanowisko w SKW, w związku z czym cena wzrasta do 200 tys. zł. W dn. 18 stycznia 2007 r. Leszek Tobiasz rejestruje za pomocą kamery i dyktafonu swoje spotkanie z Aleksandrem L. Podczas tego spotkania Aleksander L. twierdzi, że ze swoich pieniędzy założył za weryfikację Leszka Tobiasza 50 tys. zł., a ponieważ Leszek Tobiasz nie daje mu żadnych pieniędzy, zdenerwowany odjeżdża. Mimo tego następnego dnia Aleksander L. dzwoni do Leszka Tobiasza mówiąc mu, że dalej będzie zajmował się jego weryfikacją. Po 25 stycznia 2007 r. oskarżeni Aleksander L. oraz Wojciech Sumliński nie poruszają więcej tematu korzyści majątkowej, którą mieli uzyskać od Leszka Tobiasza.

 

Po przedstawieniu tej sekwencji wydarzeń, która, zdaniem Prokuratury, miała miejsce w tej sprawie, prokurator zauważył, że do weryfikacji Leszka Tobiasza nigdy nie doszło i nie został on też zatwierdzony na żadne ważne stanowisko. Leszek Tobiasz miał także próbować nawiązać kontakt z Antonim Macierewiczem, a potem z dziennikarzem Jarosławem Jakimczykiem, których chciał zainteresować tą sprawą. W dn. 15 stycznia 2007 r. Leszek Tobiasz zdeponował u notariusza kopertę zaadresowaną do ministra Zbigniewa Ziobro, w której opisał swoje spotkania z Aleksandrem L. i "Wojtkiem". W listopadzie 2007 r. Leszek Tobiasz uznał, że sprawa wymaga zainteresowania organów państwa i poprzez znajomych dotarł do marszałka Bronisława Komorowskiego. Podczas pierwszego z nim spotkania podał nazwiska Aleksandra L., Leszka Pietrzaka oraz opowiedział o "Wojtku", którego nazwiska nie znał. Na następne spotkanie z Bronisławem Komorowskim przyniósł nagrane przez siebie taśmy; w spotkaniu tym miał uczestniczyć także Paweł Graś. W kolejnym spotkaniu u Bronisława Komorowskiego brał udział Krzysztof Bondaryk, ówczesny p.o. szefa ABW, i po tym spotkaniu Leszek Tobiasz w siedzibie ABW złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa. Zdaniem prokuratora, przedstawiony przebieg wypadków potwierdzają zeznania Leszka Tobiasza, które należy uznać za w pełni wiarygodne, oraz częściowo jego żony, Leszka Pietrzaka, Jarosława Jakimczyka, a także wyjaśnienia Aleksandra L., którego rola, w świetle zeznań Leszka Tobiasza, nie budzi wątpliwości, tym bardziej, że roli tej nie zaprzeczył sam Aleksander L. Prokurator dodał, że wg wyjaśnień Aleksandra L., to Wojciech Sumliński miał go poprosić o skontaktowanie z człowiekiem, który był w Rosji, to on miał zorganizować spotkanie w restauracji "Bawarska", a także podnieść cenę za weryfikację do 200 tys. zł, ponieważ miały się tym zajmować 4 osoby, przy czym Wojciech Sumliński miał twierdzić, że jest tylko pośrednikiem.

 

Prokurator zaznaczył, że Aleksander L. dwukrotnie złożył wniosek o tryb konsensualny (dobrowolne poddanie się karze), natomiast Wojciech Sumliński nie przyznał się do zarzucanych mu czynów, a jego wyjaśnienia należy przyjąć za przyjetą linię obrony - zdaniem prokuratora, nielogiczną i niespójną. Następnie prokurator w 8 punktach przedstawił przesłanki, które mają zaprzeczać wyjaśnieniom oskarżonego dziennikarza:

 

1. Wojciech Sumliński miał pierwszy raz widzieć Leszka Tobiasza na poczatku 2007 r. na Starówce, kiedy kończył jakieś swoje spotkanie - przeczą temu zeznania świadków Leszka Tobiasza, Barbary Tobiasz i Aleksandra L.

 

2. Wojciech Sumliński zaprzecza, że spotykał się wspólnie z Aleksandrem L. i Leszkiem Tobiaszem; przeczą temu m.in. ustalenia dotyczące kontaktów obu oskarżonych, a także złożony do Sądu przez Prokuraturę akt oskarżenia przeciwko Sumlińskiemu i Aleksandrowi L. w sprawie 5DS134/08 dotyczącej ARiMR o czyn o charakterze korupcyjnym, który został zwrócony przez Sąd do Prokuratury wyłącznie ze względów formalnych, a który potwierdza ich kontakty w styczniu 2008 r.; świadczy również o tym zapłata ponad 40 tys. zł dokonana przez Aleksandra L. na rzecz Wojciecha Sumlińskiego, bowiem gdyby to miały być pieniądze dla informatora, jak przedstawiał Aleksandra L. oskarżony dziennikarz, to kierunek przepływu środków finansowych byłby odwrotny

 

3. początkowo rzeczywiście Leszek Tobiasz opisywał oskarżonego dziennikarza jako "pana Wojtka", ale zostało ustalone, że samochód, którego numery rejestracyjne podał Leszek Tobiasz, należał do Wojciecha Sumlińskiego; został on również rozpoznany przez Leszka Tobiasza na okazaniu

 

4. z materiałów postępowania nie wynika, aby Aleksander L. posiadał jakiekolwiek znajomości wśród członków Komisji Weryfikacyjnej WSI, za to o częstych kontaktach pomiędzy Wojciechem Sumlińskim z Leszkiem Pietrzakiem, a także z Aleksandrem L., szczególnie w okresie, w którym doszło do ich spotkania z Leszkiem Tobiaszem, świadczą m.in. zabezpieczone bilingi a także zabezpieczone materiały niejawne z przeszukania u Wojciecha Sumlińskiego

 

5. świadczą o tym materiały z kontroli operacyjnej stosowanej wobec Wojciecha Sumlińskiego, znajdujące się w aktach niejawnych

 

6. świadczą o tym także wyłączone z przedmiotowej sprawy akta z postępowania AP5D109/14, wskazujące na pozyskiwanie przez Wojciecha Sumlińskiego niejawnych materiałów z prac Komisji Weryfikacyjnej

 

7. zeznania bezstronnego świadka Barbary Tobiasz potwierdzają udział Wojciecha Sumlińskiego w organizacji spotkania w dn. 11 stycznia 2007 r. w restauracji "Bawarska"

 

8. przebieg przedstawionych wydarzeń potwierdzają również zeznania świadka, dziennikarza Jarosława Jakimczyka, któremu Leszek Tobiasz relacjonował na bieżąco zdarzenie, nie podając jednak jego szczegółów

 

Zdaniem prokuratora, dowody Wojciecha Sumlińskiego przeprowadzone przed Sądem, a w szczególności zeznania Tomasza Budzyńskiego i Krzysztofa Winiarskiego, nie odnosiły się do sprawy i niczego nie obaliły, a wyjaśnienia samego Wojciecha Sumlińskiego są nielogiczne i nie mają żadnego potwierdzenia w dowodach. Świadczy o tym również chociażby to, że Leszek Tobiasz nie został w żaden sposób wynagrodzony za złożenie zawiadomienia o przestępstwie korupcji, nie został też zatrudniony w SKW, a Aleksander L. nie aspirował do żadnych stanowisk, a na dodatek w rezultacie tego zawiadomienia przebywał w areszcie śledczym. Uzasadnianie przez Wojciecha Sumlińskiego, że jest to zemsta za jego pracę dziennikarską czy zajmowanie się fundacją "Pro Civili", nie znalazły potwierdzenia w postępowaniu - stwierdził prokurator.

 

Na koniec swojego wystąpienia prokurator, podkreślając wysoki stopień szkodliwości zarzucanego oskarżonym czynu i zasady sprawiedliwości społecznej, wniósł o uznanie obu oskarżonych za winnych, po czym zawnioskował o:

dla Aleksandra L. - 2 lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 5 lat oraz karę grzywny w wysokości 340 stawek dziennych po 160 zł, zwracając uwagę, że przyznał się on do zarzucanych mu czynów na etapie śledztwa, a jego postawa podczas procesu była poprawna

dla Wojciecha Sumlińskiego - 2 lata pozbawienia wolności oraz karę grzywny w wysokości 400 stawek dziennych po 400 zł, argumentując, że wykonywał on zawód zaufania publicznego, a także podejmował pozaprawne próby wpływu na toczące się postępowanie.

 

Po wystąpieniu prokuratora głos zabrał obrońca Aleksandra L., który podtrzymał, że jego klient zgadza się na tę karę i poprosił Sąd, aby w związku z tym zwolnił jego i jego klienta z dalszego udziału w rozprawie. Zaprotestował przeciwko temu Wojciech Sumliński, który chciał, aby Aleksander L. jednak wysłuchał, co ma do powiedzenia na jego temat. Sąd nie zezwolił Aleksandrowi L. na opuszczenie rozprawy i ogłosił krótką przerwę.

 

 

Po przerwie jako pierwsza głos zabrała Konstancja Puławska, która na dzisiejszej rozprawie występowała wspólnie ze swoim ojcem, mecenasem Waldemarem Puławskim, jako obrońca oskarżonego dziennikarza. Na początek stanowczo podkreśliła, że wobec braku dowodów, wnosiłaby o uniewinnienie swojego klienta, a następnie zwróciła uwagę na polityczny kontekst całej tej sprawy, przywołując tło wydarzeń z przełomu 2006/2007 r. - rządy PiS, likwidację WSI, osobę Antoniego Macierewicza jako likwidatora WSI - a także na postrzeganie Wojciecha Sumlińskiego, jako dziennikarza, ale także osobę związaną z prawicą. Zaznaczyła, że tak Aleksander L., jak i płk. Leszek Tobiasz, byli z kolei oficerami tajnych służb. Jej zdaniem, Wojciech Sumliński idealnie wpasowywał się w rolę ofiary - przyjaźnił się z osobami z Komisji Weryfikacyjnej, jak choćby z Leszkiem Pietrzakiem, łatwo było też ustalić jego "słaby" punkt - liczną rodzinę. Zastosowanie wobec niego aresztu wydobywczego mogłoby sprawić, że mógłby się ugiąć, i w rezultacie doszłoby do skompromitowania Komisji Weryfikacyjnej.

 

Następnie Konstancja Puławska zakwestionowała niektóre dowody Prokuratury, w tym zeznania Leszka Tobiasza oraz Aleksandra L., zwracając uwagę, że podany przez Leszka Tobiasza numer rejestracyjny samochodu Skoda, który stał się podstawą wyjścia organów ścigania na Wojciecha Sumlińskiego, nie jest zbyt trudny do uzyskania dla oficerów służb, a opis wyglądu oskarżonego dziennikarza, który podawał Leszek Tobiasz, zmieniał się wraz z jego kolejnymi zeznaniami składanymi w Prokuraturze i nie odpowiadał zbytnio jego rzeczywistemu wyglądowi. Zauważyła również, że skoro Prokuratura uznała, mimo posiadania nagrań spotkań Leszka Tobiasza z Leszkiem Pietrzakiem brak jest dostatecznych dowodów, aby Leszkowi Pietrzakowi postawić jakieś zarzuty, to mimo braku tego typu nagrań Leszka Tobiasza z Wojciechem Sumlińskim, jemu takie zarzuty zostały postawione. Zdziwienie musi również budzić sam fakt, że takich nagrań dokonanych przez płk. Leszka Tobiasza w ogóle nie ma i powstaje w związku z tym pytanie, dlaczego Leszek Tobiasz nie nagrywał tych spotkań, skoro twierdził, że takie spotkania miały miejsce. Przytoczyła również fragment zeznań Jana Olszewskiego z dn. 18 września tego roku, z których wynikało, że miał on bardzo negatywną opinię o płk. Leszku Tobiaszu, a prowadzenie przez oficera WSI prywatnego śledztwa zostało przez Jana Olszewskiego ocenione jako niedopuszczalne.

 

Konstancja Puławska odniosła się również do wyjaśnień Aleksandra L., uznając je za wielokrotnie wewnętrznie sprzeczne, a także podkreślając, że wszyscy z wyjątkiem Prokuratury kwestionują jego wiarygodność. Zeznania Wojciecha Sumlińskiego są jej zdaniem spójne i logiczne, a zeznania świadków takich jak Tomasz Budzyński czy Krzysztof Winiarski świadczą o tym, że ABW prowadziła w stosunku do Wojciecha Sumlińskiego działania mogące być określane jako prowokacja, oraz że pewne grupy wpływów potrafią zniszczyć komuś życie. Kończąc swoje wystąpienie, Konstancja Puławska powiedziała, cytując słowa świadka Tomasza Budzyńskiego, że są pewne granice, których się nie przekracza. To, że przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu zostało wszczęte postępowanie, jest wynikiem nie tylko przekroczenia prawa, ale także przekroczenia granic przyzwoitości. Mecenas Konstancja Puławska wniosła do Sądu o uniewinnienie Wojciecha Sumlińskiego od zarzucanego mu czynu.

 

Mecenas Waldemar Puławski rozpoczął swoje wystąpienie od przywołania fragmentu jednej z mów obrończych Eugeniusza Śmiarowskiego, przedwojennego adwokata, obrońcy w wielu procesach politycznych:

 

"Sprawa ta powstała na pobojowisku, a na pobojowisku żerują hieny i maruderzy; obdzierają trupy i dobijają rannych. W tej atmosferze prochu i krwi, w atmosferze zamętu i chaosu, niskie instynkty wydobywają się na powierzchnię. Obnażają się nikczemne strony natury ludzkiej. Tam, gdzie dopiero co miały miejsce czyny najwyższego bohaterstwa, najszczytniejsze akty poświęcenia i ofiary, tam już grasuje zbrodnia, panoszą się zachęcone bezkarnością popędy chciwości i zysku. Szukają ujścia niewstrzymane grozą kar uczucia nienawiści i zemsty. Po jasnym dniu rycerzy i bohaterów, przychodzi mroczne święto nikczemników i tchórzów, i po tamtych wspaniałych triumfach oni gotowi są święcić swoje triumfy, ciemne i zbrodnicze."

 

Mecenas Puławski, tak jak wcześniej zauważyła jego córka Konstancja, powtórzył, że ta sprawa ma kontekst polityczny. Nawiązując do słów z mowy Eugeniusza Śmiarowskiego, mecenas Puławski powiedział, że mamy przeszłość w teraźniejszości. Stwierdził, że Prokuratura nie przedstawiła kompletnie żadnych dowodów na okoliczność winy Wojciecha Sumlińskiego. Przedstawił swoją tezę, do której chce przekonać Sąd, opartą na tle wydarzeń, który miały miejsce w 2006/2007 r.

 

Latem 2006 r. przewodniczącym Komisji Weryfikacyjnej WSI zostaje Antoni Macierewicz. Jesienią 2006 r. dochodzi do jego głębokiego konfliktu z Radosławem Sikorskim, który pisze do ówczesnego premiera Jarosława Kaczyńskiego wniosek o odwołanie z funkcji wiceministra MON Antoniego Macierewicza. Wniosek nie zostaje przyjęty, a w grudniu 2006 r. Sikorski otrzymuje tzw. czarną polewkę. Sikorski pisze pismo do premiera, w którym zarzuca Macierewiczowi demolowanie służb specjalnych. W styczniu Sikorski sam składa dymisję. Również w styczniu 2007 r. rozpoczyna się operacja na Pana Sumlińskiego, ale Sumliński jest tylko zającem, żeby ustrzelić tura, a tym turem jest Antoni Macierewicz. Wyeliminowanie z zycia politycznego kogoś w rodzaju Antoniego Macierewicza nie tylko zdemolowałoby jego życie polityczne, zawodowe i osobiste, ale spowodowałoby zmianę całej rzeczywistości politycznej - odmieniłaby się nam przyszłość. Dziś nie bylibyśmy w miejscu, w którym jesteśmy. Przewodniczący Antoni Macierewicz jest osobą w rodzaju rycerza niezłomnego, patriotą, osobą posiadającą cechy odporności, które przez wiele lat znosiła kalumnie i niechlubne opinie, działając w interesie Narodu i Państwa. Jego wyeliminowanie miało w konsekwencji zrujnować życie polityczne ówczesnej już wtedy opozycji. Działania operacyjne były podjęte przy pomocy dwóch funkcjonariuszy służb post-komunistycznych, działających zewnątrz, ponieważ do października 2007 r. rządził jeszcze PiS, w koalicji.

 

Zdaniem mecenasa Puławskiego, operacja mogła zostać przeprowadzona bardziej skutecznie, lecz się nie udała nie z powodu popełnionych przez tych doświadczonych funkcjonariuszy błędów, ale z powodu cech Wojciecha Sumlińskiego. Mecenas zwrócił także uwagę, że bardzo przyzwoity Sąd pierwszej instancji nie zastosował wobec niego aresztu. Sąd drugiej instancji zastosował areszt - Pan Sumliński targnął się na swoje życie i nie trafił w rezultacie do aresztu. Gdyby tam trafił, mając czwórkę dzieci i niepracującą żonę, mógłby się załamać i ta historia mogłaby się wtedy potoczyć inaczej. Chodziło o zdemolowanie państwa, o skuteczne "dorżnięcie watahy" - ale dzięki Wojciechowi Sumlińskiemu nie dorżnięto tej watahy, ponieważ jego czyn wpisuje się w historię największych Polaków. Pan Sumliński nie zasłużył może na tytuł największego Polaka - ale miał swój przyczynek w tym, żeby odmienić losy wielkiej wpływowej partii, która zmierza do sanacji tego państwa, narodu, społeczeństwa, do odnowy wielu gałęzi gospodarki, nie mówiąc o innych gałęziach.

 

Mecenas Puławski zwrócił uwagę, że brak dowodów w tej sprawie jest jasny i widoczny, a teza, którą przedstawił, jest motywem - bo nie można uznać za motyw 200 tys. zł za pozytywną weryfikację, ponieważ nie istnieje żadne nagranie to potwierdzające, mimo, że Aleksander L. i Wojciech Sumliński prowadzili wtedy ze sobą wiele rozmów. Następnie nawiązał do początku swojego wystąpienia - fragmentu mowy obrończej mecenasa Śmiarowskiego - mówiąc, że należy wnikliwie sprawdzić, czy osoby składające doniesienie mogły mieć interes, aby kogoś oskarżyć. Wbrew temu, co mówi prokurator - tak Aleksander L., jak i Leszek Tobiasz, mieli w tym interes. Zbliżały się wybory - Leszek Tobiasz liczył na awanse syna, a Aleksander L. na możliwość otrzymania posady choćby w spółkach Skarbu Państwa. Nie można sobie pozwolić, aby udawać, że przedstawiciel Prokuratury jest niedoświadczony zawodowo, bo nie można zapominać, że Aleksander L. i Leszek Tobiasz byli wysokiej klasy specjalistami w wywiadzie i służbach.

 

Mecenas Puławski powiedział także, że gdyby był prokuratorem, to odmówiłby wystąpienia w tej sprawie. Jego zdaniem, na zarzuty wobec Wojciecha Sumlińskiego nie ma w akcie oskarżenia dowodów, są za to dowody na coś innego. Można sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby Wojciech Sumliński został złamany w areszcie wydobywczym i potwierdził, że miał się podzielić pieniędzmi z członkami Komisji Weryfikacyjnej. Była perspektywa, że faktycznie dojdzie do "dorżnięcia watahy". Dowody prokuratury opierają się na zeznaniach niewiarygodnych osób, w tym również Bronisława Komorowskiego, który nie pamiętał, kiedy i kto z najwyższych urzędników państwa do niego przyszedł. "To jakiś dramat jest" - dobitnie stwierdził mecenas Waldemar Puławski, dodając, że nie chce takiego Prezydenta. Żądanie przez Prokuraturę dwóch lat więzienia jest jakimś obłędem, brnięciem w przepaść, może kiedyś się dowiemy, kto zażądał dla Wojciecha Sumlińskiego dwóch lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Nie ma żadnych dowodów, że w ogóle brał on udział w tej sprawie.

 

"Proszę o uniewinnienie naszego klienta" - zakończył swoje wystąpienie mecenas Waldemar Puławski.

 

 

Wojciech Sumliński, rozpoczynając swoje wystąpienie, podziękował swoim obrońcom za ich zaangażowanie, dodając, że od początku bronią go w tej sprawie za darmo. Stwierdził, że w tej sprawie walczy o życie, bowiem jeśli zapadnie jakikolwiek wyrok skazujący, wszystko, czym do tej pory się zajmował, zostanie zamordowane, straci jakiekolwiek znaczenie. Zwracając się do Sądu, ale odnosząc do słów prokuratora, zapytał retorycznie, skąd się biorą tacy podli ludzie, którzy doskonale wiedzą, że nie zrobił nic złego, a żądają kary pozbawienia wolności.

 

Zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, Prokurator opiera swoje twierdzenia tylko na słowach płk. Leszka Tobiasza oraz wspierających go słowach Aleksandra L., któremu się nic nie stanie, bo dostanie wyrok w zawieszeniu - natomiast on pójdzie do więzienia. Oskarżony dziennikarz odniósł się do bilingów o których mówił prokurator, mówiąc, że prosił, aby zrobić analizę tych bilingów, by stwierdzić, ile w nich było prób połączeń, załączania się poczty głosowej itp. Zwrócił uwagę, że jeśli chodzi o Leszka Pietrzaka, to w tamtym czasie wielokrotnie występował on w jego programach, więc ich częste kontakty nie były niczym niezwykłym. Jeśli chodzi o świadków, na których głównie opiera się Prokuratura, to jest ich czterech: płk. Leszek Tobiasz, płk. Aleksander L., Pani Barbara Tobiasz i Pan Jarosław Jakimczyk. Ten ostatni zeznał tylko tyle, że przyszedł do niego płk. Leszek Tobiasz mówiąc, że ma jakieś dowody na rzekomą korupcję, ale o Wojciechu Sumlińskim nie było w ogóle mowy. W aktach sprawy jest, w jaki sposób Barbara Tobiasz rozpoznała Sumlińskiego - to jej mąż go pokazał jej kiedyś w telewizji, mówiąc, że jest tym człowiekiem, z którym się spotykał. Aleksander L. z kolei wielokrotnie plątał się w zeznaniach, a w końcu zamilkł. Wojciech Sumliński poprosił Sąd o dołączenie do akt sprawy wyroku z dn. 8 grudnia 2010 r. Sądu Okręgowego w Warszawie, dotyczącego sprawy firmy "Megagaz", o której to firmie pisał artykuły, a która to firma próbowała go za to zniszczyć, wytaczając mu procesy karne o wielotysięczne odszkodowania. Płk. Aleksander L. występował w tym procesie przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu, ale Sąd Okręgowy, a potem Apelacyjny, wydał korzystny dla Wojciecha Sumlińskiego wyrok, a o zeznaniach Aleksandra L. wypowiedział się, że są nie tylko niewiarygodne, ale także urągające podstawowym zasadom logicznego myślenia, co dobitnie świadczy o wiarygodności tej osoby. Wojciech Sumliński zakwestionował również wiarygodność płk. Leszka Tobiasza, wskazując, że był on prawomocnie skazanym przez Sąd przestępcą, osobą fałszywie pomawiającą innych o czyny, których nie popełnili, szantażystą abp. Paetza w sprawie "Anioł", człowiekiem inwigilującym Kościół Katolicki, którego życie było pasmem intryg i niszczenia innych istnień ludzkich.

 

Wojciech Sumliński zwrócił uwagę, że płk. Leszek Tobiasz po złożeniu zawiadomienia o popełnienia przestępstwa korupcji bardzo wiele zyskał, ponieważ zawieszone zostały wszystkie sprawy karne, jakie były przeciwko niemu prowadzone w Prokuraturze Garnizonowej. Odnosząc się do sprawy pieniędzy, które przelał mu Aleksander L., dziennikarz zauważył, że prokurator nie wspomniał o tym, że pieniądze te zostały błyskawicznie zwrócone. Wojciech Sumliński powiedział również, że Prokuratura wybiera z 2008 r. te sprawy, które pasują, jak np. sprawa tych pieniędzy czy ARMiR-u, a te, które jej nie pasują, pomija, jak choćby zeznania Tomasza Budzyńskiego, które również dotyczą 2008 r., twierdząc, że nie są to sprawy z okresu grudzień 2007 - styczeń 2008 r., którego dotyczy akt oskarżenia.

 

Po tych swoich słowach Wojciech Sumliński demonstracyjnie podarł akt oskarżenia.

 

Po tym emocjonalnym geście Wojciech Sumliński powiedział, że gdyby poszedł do aresztu, nie wie, jak by się wszystko potoczyło, ponieważ nie zna swojej odporności. Opowiedział w tym kontekście o zastraszaniu i niszczeniu jego rodziny, żony i dzieci, dodając, że winę za to ponoszą koledzy prokuratora, którzy stali za tymi działaniami. Stwierdził, że poniósł w ten sposób już bardzo wielką karę - bo zaufał ludziom, którym nigdy nie powinien zaufać. Popełnił wiele błędów, ale daleko mu było do popełniania przestępstw. Wojciech Sumliński w sposób stanowczy powtórzył, że nigdy nie prowadził żadnych rozmów o korupcji. Prokuratorzy nie przewidzieli, że może się załamać i popełnić największy błąd swojego życia, choć z perspektywy czasu, być może wcale to nie był błąd, bo teraz by go tu nie było.

 

Następnie oskarżony dziennikarz opowiedział, jak po wyjściu ze szpitala on i jego rodzina nadal byli nękani przez Prokuraturę. Przypomniał wyrok, jaki wydał sędzia Piotr Gonciarek, w którym jako szokujące zostały ocenione standardy postępowania prokuratorów Jolanty Mamej i Andrzeja Michalskiego. Mimo prób pociągnięcia tych prokuratorów do odpowiedzialności, Prokuratura umarzała ich sprawy, a w końcu ich awansowała przed odebraniem im immunitetów prokuratorskich, aby wzmocnić ich pozycję.

 

W kolejnej części swojego wystąpienia Wojciech Sumliński nakreślił obraz swojej pracy jako jednego z pierwszych dziennikarzy śledczych, aby poprzez to pokazać podłoże i mechanizmy, na czym ta praca polegała i w jaki sposób zdobywał informacje, które potem wykorzystywał pisząc swoje artykuły czy też robiąc programy. Zdaniem dziennikarza, zakładnikiem tej sprawy jest prawda i wszyscy, którzy śledzili ten proces od początku, mają tę prawdę przed oczami - ale nie każdy może ją dostrzec. Ta prawda jest sponiewierana, niszczona - nawet nie przez samych prokuratorów, którzy w tej sprawie, jego zdaniem, są tylko pewnego rodzaju narzędziem w rękach służb. Aby dotrzeć do tej prawdy, trzeba sięgnąć głęboko wstecz, do początków jego pracy jako dziennikarza śledczego, połowy lat 90-tych, oraz cech, jakimi wg niego powinien się wykazywać taki dziennikarz, m.in. uczciwości i obiektywizmu. Przypomniał swoich kolegów, z którymi stworzył pierwszy zespół dziennikarzy śledczych. Zwrócił uwagę, że dziennikarstwo śledcze w tej chwili praktycznie nie istnieje, a jego koledzy z dawnych czasów, z którymi kiedyś tworzył ten zespół, pracują teraz m.in. na rzecz tych, których kiedyś w swoich artykułach opisywali.

 

Wojciech Sumliński powiedział, że trwało rok, zanim napisał swój pierwszy duży tekst, w którym opisywał przestępstwa popełniane na granicy w Terespolu, o kulisach zdobywania informacji, sposobach ich weryfikacji, swoich kontaktach z gangsterami, dziesiątkach rozmów z przemytnikami, a także z pogranicznikami. Po publikacji tekstów o tej przestępczości, próbowano podpalić mu dom, wybito szyby w oknach, a jego żona wyprowadziła się na pół roku, namawiając go, aby te tematy zostawił. Nie chciał tego zrobić, ponieważ uważał, że taka jest właśnie misja dziennikarza śledczego. Ze względów bezpieczeństwa zaczął publikować pod pseudonimem - m.in. jako Stefan Kukulski. Opowiedział też o swoich kolejnych artykułach, jak np. "Korpus szpiegowski", w którym ujawnił, że dyplomaci rosyjscy to tak naprawdę agenci GRU. W oparciu o dowody przedstawione w tym artykule, 17 rosyjskich "dyplomatów" zostało wyrzuconych z Polski. Ten tekst, jako jeden z niewielu w tamtym czasie, podpisał swoim imieniem i nazwiskiem, ponieważ podczas jego pisania został zdekonspirowany.

 

Następnie oskarżony dziennikarz opowiedział, jak zaczęli się zgłaszać do niego prokuratorzy i policjanci, z prośbą o pomoc w ujawnianiu działań przestępczych. Dzięki temu udało się wiele zmienić na lepsze na granicy, pozbyto się funkcjonariuszy pracujących na rzecz takich grup. Później zgłaszali się do niego także oficerowie UOP czy CBŚ, którzy informowali go o zaistniałych przestępstwach, dostarczali tajne dokumenty, aby na ich podstawie mógł pisać artykuły o przestępstwach, które były ukrywane przed opinią publiczną, a funkcjonariusze ci nie widzieli innego sposobu, aby społeczeństwo się o tym dowiedziało. Opisał w tym kontekście przypadek gangstera "Masy", który w swoich zeznaniach pogrążał znanych polityków SLD, opowiadając o ich współpracy z mafią pruszkowską przy zyskach z automatów do gier, ale ta część jego zeznań była ukrywana przez prokuratorów. Za publikację artykułu o tej sprawie Wojciech Sumliński mało nie trafił do więzienia, ponieważ Prokuratura w Płocku zażądała od niego ujawnienia informatora, grożąc w przypadku odmowy więzieniem. On jednak swoich informatorów nie wydawał, nawet, jeśli nie zawsze ich szanował - dlatego mu właśnie ufano. Jedynym, o którym mówi, jest siedzący obok Aleksander L., ale jego na sto sposobów wydali inni dziennikarze - on sam by o nim nigdy nie powiedział, bo to by było wbrew zasadom dziennikarstwa śledczego. Jedynym, który się ujawnił, ale sam z siebie, był ten, który do niedawna go szczerze nienawidził - Tomasz Budzyński.

 

Wojciech Sumliński opowiedział też o sprawie morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki, która wbrew pozorom, jego zdaniem, jest mocno związana ze sprawą, która toczy się przed sądem, ponieważ Aleksander L. wiedział, jak bardzo kwestia rozwikłania tego morderstwa jest dla niego ważna. Aleksander L. dozował swoją wiedzę na ten temat, wykorzystywał ją, aby w pewnym sensie "tresować" dziennikarza. Wojciech Sumliński dodał, że informacje, które otrzymywał o sprawie morderstwa ks. Popiełuszki od Aleksandra L., generalnie okazywały się prawdziwe. Pilnował się, by nie przekroczyć pewnej granicy w tych swoich kontaktach z Aleksandrem L., ale ma świadomość, że był rozgrywany, o czym uczciwie pisze w swoich książkach. Oskarżony dziennikarz, celem zobrazowania, jak wyglądało takie rozgrywanie, przytoczył dwie historie: o publikacji zdjęcia Aleksandra Kwaśniewskiego z Markiem Dochnalem oraz o informatorach, którzy dostarczali dziennikarzom wiele cennych informacji o WSI. Na bazie tych historii wykazał, w jaki sposób służby potrafią manipulować informacją, często prawdziwą, w stosunku do dziennikarzy i polityków, czy też w sposób długofalowy budować swoją wiarygodność, celem uzyskania założonych przez siebie celów.

 

Zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, jest coś takiego, jak litera prawa, i duch prawa. Jeżeli opinia publiczna jest oszukiwana, jeżeli się przed nią ukrywa bardzo ważne fakty, niszczy się ludzi, to jego rolą (dziennikarza śledczego) jest odsłanianie przed opinią publiczną tego, co w pewnym sensie jest jej własnością.

 

"Nie psułem otwartych śledztw. Nie było tak, że śledztwo szło dynamicznie, a ja dla sensacji się w coś wpakowywałem i coś publikowałem. Wchodziłem tam, gdzie śledztwo mordowano, gdzie spychano je na manowce, gdzie miano z tej sprawy zrobić proch i pył - jak w sprawie ks. Popiełuszki, jak w sprawie "Pro Civili", jak w sprawie odłożonych na bok tajnych akt "Masy" - powiedział oskarżony dziennikarz.

 

Wojciech Sumliński stwierdził, że starał się pracować tak, jak potrafił najlepiej, choć nie udało mu się uniknąć błędów. Poprzez opowieść o kulisach swojej pracy dziennikarskiej starał się jednak pokazać Sądowi, że oprócz dziesiątek czy setek spotkań z Aleksandrem L. były też dziesiątki, setki czy tysiące spotkań z innymi osobami, również niebezpiecznymi, których nazwisk nie może tu przywołać. Wszystko to robił po to, aby coś odsłonić, pokazać, coś naprawić.

"Pan prokurator chce, żebym teraz został za to skazany?   A Aleksander L., który teraz przeszedł na drugą stronę, a w zasadzie od początku pełnił role "konia trojańskiego" w tej historii, zresztą i w wielu innych, jak później czas pokazał - to ma być ten przyzwoity, uczciwy człowiek... Wiem, że mam się zwracać do Wysokiego Sądu, nie do prokuratora, ale w tym jednym, jedynym wypadku zapytam - jak Panu nie wstyd?" - zapytał prokuratora Wojciech Sumliński, choć było to raczej pytanie retoryczne.

 

Wojciech Sumliński podkreślił, odnosząc się do kwestii motywu, że w okresie, którego dotyczy również akt oskarżenia, prowadził bardzo wiele programów, miał dobrą pracę, bardzo dobrze zarabiał, nawet ponad 20 tys. zł miesięcznie, a Aleksander L. w tym samym czasie, ze względu na problemy rodzinne, miał sytuację pod tym względem tragiczną, co było podnoszone podczas toczącego się procesu. "Pakowanie się" w tej sytuacji w takie sprawy, jak propozycja korupcyjna, uznał za niedorzeczne.

 

Po przerwie, Wojciech Sumliński przypomniał rozprawę w Pałacu Prezydenckim, gdzie były obecne wszystkie główne stacje telewizyjne, ale żadna z nich nie prowadziła relacji na żywo, poza TV Republika, która zrobiła to za pomocą telefonu komórkowego, ponieważ jej kamer nie dopuszczono na salę. Taka jest, zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, właśnie rzeczywistość, o której opowiada. Odniósł się też do dowodów Prokuratury, w postaci opisu jego osoby przez Leszka Tobiasza oraz numerów rejestracyjnych jego samochodu - nawet, gdyby wersja Tobiasza była prawdziwa, to zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, nie było żadnego problemu w 2007 r., aby opisać jego wizerunek, ponieważ występował w tym czasie w telewizji, choćby prowadząc program "30 minut", a jeśli chodzi o ustalenie numerów rejestracyjnych jego samochodu, to zgadza się z opinią mecenas Konstancji Puławskiej w tym temacie.

 

Wojciech Sumliński odniósł się też do sensu słów prokuratora, że toczący się proces ustalił jego winę - w jego głębokim przekonaniu, a także zapewne w przekonaniu większości osób, które uczestniczyły w tym procesie przychodząc na wszystkie rozprawy, pan prokurator chodził chyba na jakiś inny proces, bowiem ten proces wykazał jego całkowitą niewinność oraz to, że była to zwyczajna kombinacja operacyjna tajnych służb. Kończąc pierwszą część swojego wystąpienia, Wojciech Sumliński poprosił, aby popatrzeć na tę całą sprawę właśnie jako na grę tajnych służb, gdzie nie zawsze wszystko jest widoczne, i postarać się spojrzeć na to również sercem, bo ono nam podpowiada, gdzie jest prawda - a nie tylko rozumem.

 

W drugiej części swojego wystąpienia Wojciech Sumliński wyraźnie podkreślił, że przyczyną zaistniałych wydarzeń był płk. Leszek Tobiasz - bez tej osoby nie byłoby tej historii. Kluczowym pytaniem jest to, czy była to w takim razie prowokacja, którą przygotował płk. Leszek Tobiasz. Oskarżony dziennikarz wskazał na fakty, które jego zdaniem na to wskazują, przywołując m.in. postać Mariana Cypla, przez którego Leszek Tobiasz próbował nawiązać kontakty z biskupami, a także osobę niechętnego mu dziennikarza Michała Majewskiego, który opisał w swoim artykule, znajdującym się zresztą w aktach sprawy, jak płk. Leszek Tobiasz próbował wciągnąć inne osoby w działania korupcyjne, mające polegać na organizowaniu pieniędzy od biznesmenów i firm, aby nie pojawiły się w Aneksie do Raportu z likwidacji WSI. Świadczy o tym również to, że płk. Leszek Tobiasz, na samym początku tej historii, nagrywając pierwszą kasetę, sam mówi - "to jest prowokacja".

 

Wojciech Sumliński przywołał też werdykty Sądów w procesach Pani Pazury czy Pani Sawickiej, gdzie Sąd Apelacyjny stwierdził, że "demokratyczne państwo ze swej istoty wyklucza testowanie uczciwości obywateli czy dokonywanej wyrywkowo na chybił-trafił kontroli tej uczciwości, przy użyciu w tym celu tajnych i podstępnych metod. Postępowanie takie jest cechą i praktyką państwa totalitarnego", a Sąd Najwyższy że "nie może być takiej sytuacji, że kreuje się przestępstwa na zasadzie, że się prowokuje do ich popełnienia". Wedle tych werdyktów, do takich prowokacji nie mogą się posuwać nawet tajne służby, nie mówiąc już o Leszku Tobiaszu, którego działania były w takim razie albo wielkim nadużyciem, albo przestępstwem.

 

Oskarżony dziennikarz powrócił także do kwestii wiarygodności płk. Leszka Tobiasza, która wg niego, w odróżnieniu od stanowiska Prokuratury, ma bardzo duże znaczenie dla tej sprawy. Przywołał przykłady z pracy policji, która w przypadku danego rodzaju przestępstwa, zawsze najpierw sprawdza kartoteki osób, które już były notowane za popełnienie takich przestępstw. Zdaniem dziennikarza, to, co robimy w życiu pokazuje, kim jesteśmy, a płk. Leszek Tobiasz całe swoje życie zajmował się właśnie niszczeniem ludzi, ich szantażowaniem czy prowadzącymi do takich sytuacji kombinacjami operacyjnymi. Wojciech Sumliński zauważył, że on zajmował się w swoim życiu zupełnie czymś innym - m.in. pokazywaniem zła.

 

Odnosząc się do osoby Aleksandra L., Wojciech Sumliński przypomniał, że wykazał już wcześniej jego kłamstwa, poprzez zadanie mu podczas procesu pytań dotyczących jego (Aleksandra L.) rozmów z dziennikarzem Przemkiem Wojciechowskim, który to dziennikarz podjął swojego rodzaju grę z Aleksandrem L., gdy ten zaoferował mu jakieś informacje mówiące o tym, że Antoni Macierewicz jest rosyjskim agentem. Zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, w rezultacie analizy odpowiedzi Aleksandra L. na te jego pytania, gdy Aleksander L. przyznał się, że już od jesieni 2007 r. wiedział, że Prokuratura prowadzi przeciwko niemu postępowanie, a nie, jak wcześniej twierdził, dowiedział się od tym właśnie od Sumlińskiego, można wysnuć wniosek, że wszystko zaczęło się od płk. Leszka Tobiasza, który szukał ofiary i ofiarą taką stał się właśnie Aleksander L., ponieważ miał w tamtym czasie problemy, również finansowe. Kiedy płk. Tobiasz nagrał Aleksandra L. i mu to przedstawił, ten, nie widząc innego wyjścia, zaczął dla niego pracować. Aleksander L. kontaktował się również z Anną Marszałek, której oferował możliwość dostępu do Aneksu. Biorąc pod uwagę różne działania Aleksandra L., które zintensyfikowały się na początku 2008 r. i zakładając jego wiedzę o prowadzeniu przez Prokuraturę przeciwko niemu postępowania, a jednocześnie dalsze utrzymywanie bliskich kontaktów z płk. Leszkiem Tobiaszem, który na niego doniósł, wniosek taki, zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, jest prawidłowy - Aleksander L. Był wzięty przez płk. Leszka Tobiasza na smycz i prowadzony jak pies. Wojciech Sumliński dodał, że właśnie wtedy Aleksander L., wytwarzając wobec jego osoby różne sytuacje, najprawdopodobniej rozpoczął z nim grę, której rezultatem było oskarżenie dziennikarza o korupcję. Wojciech Sumliński zwrócił również uwagę, że obaj oficerowie dotarli prawie w tym samym czasie, ale na różne sposoby, do Bronisława Komorowskiego, który "wyraził zainteresowanie" uzyskaniem dostępu do Aneksu.

 

"Jeżeli druga osoba w państwie mówi, na propozycję zdobycia w sposób nielegalny najbardziej tajnego dokumentu w Polsce, mówi - "wyraziłem zainteresowanie" - czym? - zdobyciem w sposób nielegalny, sprzeczny z prawem, najbardziej tajnego dokumentu w Polsce - no to co jest, jeśli nie przestępstwo - no to co to jest?" - zapytał retorycznie Wojciech Sumliński.

 

Następnie oskarżony dziennikarz przypomniał datę swojego zatrzymania, 13 maja 2008 r., oraz fakt, że Sąd pierwszej instancji nie zdecydował się na areszt. Po zatrzymaniu dziennikarza Leszek Tobiasz dzwonił do Szuma oraz innych osób, próbując wywrzeć na nich presję, aby zeznawali przeciwko Wojciechowi Sumlińskiemu. Szum dzwonił w tej sprawie do dziennikarza - ponieważ telefon Wojciecha Sumlińskiego był w tamtym czasie podsłuchiwany przez ABW, nagranie to powinno być w aktach sprawy, ale oskarżony dziennikarz wyraził wątpliwość, czy rzeczywiście się tam znajduje, biorąc pod uwagę działania, jakie ABW prowadziła w tej sprawie.

 

Wojciech Sumliński powiedział, że zgadza się z opinią mecenasa Puławskiego - to nie on był zwierzyną, na którą prowadzono polowanie. Nie sądził też, że zdarzy się coś takiego, że na procesie jako świadek wystąpi Tomasz Budzyński, tym bardziej, że w swoim nieszczęsnym liście, napisanym siedem lat temu, napisał o parę zdań za dużo i Tomaszowi Budzyńskiemu jego firma, ABW, zgotowała za to piekło. Dziennikarz starał się też wykazać, na postawie analizy działań prowadzonych w tamtym czasie przez Aleksandra L. wobec jego osoby, że gdyby wiedział o prowadzonym przez Prokuraturę postępowaniu, zachowywałby się wobec Aleksandra L. zupełnie inaczej, zerwałby z nim kontakt, a już na pewno nie pozwolił na to, aby Aleksander L. wysyłał mu na konto jakieś pieniądze, bo nie ma w tym żadnej logiki ani zdrowego rozsądku. Jego zdaniem potwierdza to, że tylko jeden z nich wiedział o prowadzonym przez Prokuraturę śledztwie i człowiekiem tym był Aleksander L. Dopiero po artykule w "Dzienniku" na początku maja 2008 r. Wojciech Sumliński zaczął się czegoś domyślać i urwał swoje kontakty z Aleksandrem L. Wracając jeszcze do zeznań Tomasza Budzyńskiego, Wojciech Sumliński stwierdził, że będzie wnioskował do Prokuratury, może nie od razu, ale za kilka miesięcy, kiedy do Prokuratury przyjdą ludzie, którzy rzeczywiście zajmą się łapaniem przestępców, aby zajęła się tymi zeznaniami, bo nie można tego tak zostawić, a szczególnie roli, jaką odgrywał w tej sprawie wiceszef ABW, Jacek Mąka

 

Zdaniem Wojciecha Sumlińskiego, nie jest to historia zero-jedynkowa, czarno-biała. Dziennikarz przyznał, że cały czas żyje tą sprawą - a nawet, jak jest w domu, to tak naprawdę go tam nie ma, a jego rodzina przeszła w związku z tą sprawą bardzo ciężkie chwile.

 

"Szkoda, że Pan prokurator nie zobaczył, co Prokuratura zrobiła z życiem moim, mojej żony i moich dzieci" - powiedział oskarżony dziennikarz.

 

Wojciech Sumliński powiedział także, że próbowano na niego znaleźć również inne zarzuty, m.in. defraudacji pieniędzy podczas produkcji przez niego programów telewizyjnych, a także prowadzono akcję oczerniania jego osoby wobec jego znajomych i przyjaciół, poprzez rozsyłanie do nich za pomocą maili i listów kłamliwych informacji na jego temat. Wojciech Sumliński wyraził również swoje rozczarowanie, że nie mógł wykazać kłamstw płk. Leszka Tobiasza podczas jego przesłuchania przed Sądem, co utrudniło mu w znaczny sposób obronę. Powiedział także, że dostaje wiele listów od ludzi z wyrazami otuchy i poparcia, a wielu z tych ludzi uważa, że ta sprawa, która toczy się przed Sądem, jest w pewnym sensie również ich sprawą.

 

W swoich końcowych słowach Wojciech Sumliński stwierdził, że Sąd zrobi tak, jak będzie mu dyktowało sumienie i ocena materiału dowodowego, natomiast on prosi Sąd, aby wydał sprawiedliwy wyrok.

 

Po wystąpieniu Wojciecha Sumlińskiego o głos poprosił jeszcze Aleksander L., który oświadczył, że jego zeznania w Prokuraturze i przed Sądem polegają na prawdzie, i jest zdumiony kolejnym obrażaniem go przed Sądem przez Wojciecha Sumlińskiego - jest to niechrześcijańskie i nieludzkie, bo to nie tak było, jak przedstawia to Wojciech Sumliński.

 

Na tym wystąpienia stron zostały zakończone. Sąd postanowił, że ogłoszenie wyroku nastąpi w dn. 16 grudnia 2015 r. o godz. 12:00 w sali 24 Sądu Rejonowego dla Warszawa Wola, ul. Kocjana 3.

 

Na rozprawie było kilkanaście osób publiczności. Restrację audio-video za zgodą Sądu i stron prowadzili: Pan Grzegorz Kutermankiewicz z Solidarni2010/KSD, Pan Janusz Gajewski z KSD, Pan Krzysztof Karnkowski z SDP oraz ekipa TV Republika. Na sali był również obecny obserwator z ramienia CMWP SDP, Pan Piotr Wolniewicz. Po wystąpieniach Pani mecenas Konstancji Puławskiej, Pana mecenasa Waldemara Puławskiego oraz Wojciecha Sumlińskiego, obecna na sali publiczność zareagowała brawami.

 

Proszę Szanownych Czytelników tej relacji, aby w ewentualnych komentarzach posługiwać się imieniem i inicjałem nazwiska, współoskarżonego w tym procesie wraz z dziennikarzem Wojciechem Sumlińskim, byłego wysokiego oficera kontrwywiadu PRL, Aleksandra L., ponieważ nie wyraził on zgody na podawanie w relacjach z procesu swoich danych osobowych ani na publikowanie swojego wizerunku.

 

relację przygotował bloger ander

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.