Jesienny las szeptał odgłosami wirujących liści. Zamyślony biegłem nie zwracając uwagi na zapadający zmrok. Niespodziewanie ujrzałem niezwykłą postać. Na szczycie opatulonego mgłą pagórka siedział stary człowiek. Ubrany w szary wojskowy płaszcz, na głowie czapka maciejówka, z rozwianą szarą jak przybrudzony śnieg długą brodą wyglądał niczym senna zjawa. Kulejąc, nieporadnie ruszył zboczem w moją stronę, zatrzymał się jakby zrezygnowany, machnął ręką i zniknął w wieczornym oparze.
Przez chwilę stałem zdumiony, potem ruszyłem przed siebie co sił w nogach. Od miejscowych dowiedziałem się później, że to był po prostu dziad i wielu go widywało i nie pytali nawet kto zacz. No, dziad. Nikt z nim nie rozmawiał, bo kto z dziadem jesiennym, listopadowym kumać się będzie. Oj, bieda, bieda, bo z listopadowymi dziadami przystawać trzeba. I słuchać ich lub po prostu zadumać się w przeszłości, która przed chwilą, w boju o niepodległość Ojczyzny, teraźniejszością była. Niektórzy mówią o nich świadkowie historii Polski. Efemeryczni w lesie szepczącym odgłosami wirujących, krwistych liści. Zjawy z innych czasów. Ale także ukryci w domach starców, samotni, zapomniani, żyjący własnymi wspomnieniami.
Jest wśród nich Jerzy, były legionista. Podczas okupacji wysiedlono go z Kujaw. Pamiętał, że w Lubelskiem, gdy nadeszły wojska sowieckie, nie chcieli brać parcelowanej ziemi. Hrabia Zamoyski był przecież dobrym człowiekiem. Potem, po latach Jerzy zdał mieszkanie i zamieszkał z ukochaną żoną w Domu Kombatanta i Pioniera. Dzieci nie mieli. Potem nadeszły same nieszczęścia. Najpierw lekarze odjęli mu nogę. Potem zmarła żona najdroższa. Został sam. I wspomnienia jego z dni chwały, szczęścia i radości. Nijak nie mogą one odsunąć smutku ołowianej teraźniejszości. Dziad polski. Gdy zobaczysz na szczycie opatulonego mgłą pagórka starego człowieka, podaruj mu choć krótką chwilę rozmowy, a potem biegnij przez las co sił w nogach, bo czas nie zna litości.
LechGalicki