Na początek kilka westchnień. Maj się zaczął, przyroda kwitnie, korzystamy z dobrodziejstwa długich weekendów, rozleniwiliśmy się? Komentarzy pod "Dyktaturą debili" coraz mniej, już nawet kłócić się nikomu nie chce?
Po tygodniu odpoczynku od komputera otworzyłam Internet i zostałam zmuszona do bolesnego powrotu do rzeczywistości. A rzeczywistość pełna jest smutnych i bolesnych zdarzeń. Wychodzą na jaw kolejne matactwa i manipulacje w sprawie tzw. "śledztwa" smoleńskiego. Trwają głodówki w obronie historii w szkołach. Nielicznym walczącym wytaczane są procesy sądowe "za obrazę". "Prawicowi" dziennikarze produkują nowe odcinki różnych antysalonów, przeglądów tygodnia i spektakli publicystycznych o charakterze kabaretowym. Słusznie. Polacy zawsze mieli poczucie humoru i śmiechem bronili się przed otaczającymi ich koszmarami. Mam jednak niejasne wrażenie, że w dzisiejszych czasach śmiech już nie wystarcza. Komentarze do wypowiedzi blogerów roją się od kłótni, krytyk, inwektyw i pseudofilozofowań, z których nie wynika kompletnie nic.
Tak mi się marzy, żeby na "Dyktaturę debili" reagowali nauczyciele i rodzice? Znów odsyłam do wypowiedzi Tych, Którzy Wiedzą, O Co Chodzi: W wywiadzie dla "Plusa Minusa" z ostatniej soboty prof. Nalaskowski mówi o konieczności zmuszenia rodziców do pojawiania się na wywiadówkach w szkole (skąd ja to znam, pisałam dość obszernie w poprzednim odcinku), a prof. Ewa Nawrocka diagnozuje rozpaczliwą sytuację uniwersytetów, zwłaszcza uniwersyteckiej humanistyki (patrz: http://solidarni2010.pl/n,3147,8,prof-ewa-nawrocka-wszyscy-jestesmy-przestepcami.html; wPolityce. pl), czyli robi to samo, co niegodna autorka niniejszych tekstów w odniesieniu do niższych szczebli edukacyjnych. "I co? I nic." (cytat z prof. Nawrockiej)
Wyrażając wiarę w to, że coś się jednak zmieni, pozwolę sobie na kilka słów refleksji o? potrzebie uczenia się historii. A to w związku z pojawiającymi się i na naszej stronie komentarzami typu "Na Zachodzie są od nas lepsi" albo "I czym to takim możemy się pochwalić?", czy "Skoro mieliśmy taką świetną edukację, to dlaczego nie ma nas w międzynarodowych rankingach?" itp., itd., itp.
Dlaczego Anglicy (narodowość przykładowa) są lepsi od nas? Bo podobno są. W czym? Ano na przykład w liczbie aborcji nastolatek. Wątpliwy sukces. Nie zamierzam jednak ironizować, tylko - piórem laika wychowanego i uczonego historii w polskiej szkole ? przypomnieć kilka brutalnych prawd. Pierwsza z nich jest taka, że Anglicy nigdy nie byli pod panowaniem Stalina i następców, i w ogóle pod żadną okupacją, o zaborach już nie wspomniawszy. Nie mieli też swoich? "Anglików", którzy by ich pod taką okupację sprzedali, dokonawszy bezprzykładnego aktu zdrady w jakiejś Jałcie. Kiedy Zachód triumfował na defiladach zwycięstwa, polscy żołnierze, którzy się do tego zwycięstwa najwalniej przyczynili, stali na trotuarach Londynu i Paryża, zaciskając pięści w bezsilnej goryczy. Wyspy Brytyjskie przed inwazją Hitlera uchronili podobno lotnicy czescy, Kanadyjczycy zdobyli Bredę, a Monte Cassino ? Amerykanie. Poziom wiedzy historycznej o tych choćby wydarzeniach na Zachodzie jest od dawna taki, jak ? od niedawna ? w Polsce. Co to jest? Wyparcie? Za co? Za zdradę czy zawiść spowodowaną brakiem własnych sukcesów w sprawie Enigmy, V1 i V2, tworzenia Państwa Podziemnego na skalę nieznaną przedtem w historii?
"Anglicy" nie mieli swoich Katyni, Oświęcimiów, systematycznego mordowania elit, ulicznych egzekucji na masową skalę, milionów Żydów do ocalenia i potrzeby organizowania powstań narodowych oraz konieczności wylizywania się ze skutków stanu wojennego. Nie mają także, o ile mi wiadomo, swojej GW -z precyzyjnym i systematycznie, od lat realizowanym planem zakłamywania i opluwania wszystkiego, co wiąże się z dumą narodową i tradycyjnie pojmowanym patriotyzmem. Nie byli i nie są skłonni do uznawania wad za zalety, a zalet ? za wady. Do kompleksów i poczucia niższości za cudze winy. Nie mają potrzeby emigracji za chlebem i wolnością.
Są też bezprzykładnie asertywni i oszczędni. Moja gospodyni pod Londynem w 1979 roku, gdy w Polsce cukier był na kartki, słodziła każdemu domownikowi i gościowi herbatę w kuchni, unikając stawiania na stole cukiernicy, i przygotowywała tylko tyle kanapek, by wystarczyło po jednej na głowę. Zaś po każdej rozmowie telefonicznej pilnowała, by na talerzyku przy aparacie znalazła się wyliczona przez nią ilość pensów. Odmawiała też obiadu spóźnialskim studentom, którzy z powodu programu zajęć przewidzianych na kursie językowym nie byli w stanie zdążyć na jakąś świętą angielską godzinę ("English home is not a hotel!"), co bezskutecznie próbowała uzgodnić szefowa kursów. Mąż gospodyni i jego brat beż żenady opowiadali sobie dowcipy o polskim maśle (myśląc zapewne, że nie rozumiem), a w chwilę potem pytali naiwnie, czy ludzie w Polsce mają samochody i bardzo się dziwili, że tak.
Wiem, przemawia przeze mnie gorycz i złośliwość. Chcę jednak zapytać: Czy również TAKICH prawd mamy nie znać przez następne pokolenia? W TYM celu ograniczamy liczbę godzin historii, literatury, likwidujemy umiejętność logicznego myślenia, zadawania pytań, dyskutowania? Rezygnujemy z wzorów moralnych i odwiecznych etosów europejskiej (tak, europejskiej!) kultury?
Witajcie w świecie dyktatury debili!