Tadeusz Witkowski: Biała flaga nad Belwederem cz1
data:20 kwietnia 2015     Redaktor: MichalW

Poniżej publikujemy drugą część tekstu nadesłanego nam przez naszego czytelnika Tadeusza Witkowskiego.



Izba czeladna

Niezwykle wysoko cenię publicystykę Rafała Ziemkiewicza, mam mu jednak za złe, że używa słowa „salon” w odniesieniu do dziennikarzy piszących pod dyktando postkomunistycznych władz. Rzecz w tym, iż czeladzi, słowo to może tylko schlebiać; nie sądzę, że wyczuje w nim ironię i skojarzy je z III częścią Mickiewiczowskich Dziadów. Jeśli ktoś swoim pisaniem daje dowód, że jego miejsce jest w czworakach bądź w chlewie, gdzież mu do zrozumienia sarkazmu i subtelnych docinków.

 

Użyłem mocnych słów, jako że dziennikarze tygodnika „Newsweek Polska” wydawanego przez koncern niemiecko-szwajcarski ale kojarzonego powszechnie z tytułem pisma amerykańskiego, sięgnęli ostatnio po metody przypominające czasy III Rzeszy. W artykule Duda Gracz sygnowanym przez Annę Szulc i Michała Krzymowskiego znalazłem takie oto zdanie na temat teścia kandydata na prezydenta RP: Julian Kornhauser, z pochodzenia Żyd, w jednym ze swoich wierszy rozliczał się z Polakami biorącymi udział w pogromie kieleckim, za co przez prawicowców został okrzyknięty polakożercą („Newsweek” nr 12 z 16–23 marca 2015, s. 20). Zdanie to zawiera kłamliwą informację obliczoną najwyraźniej na wywołanie nastrojów antysemickich w środowiskach prawicy popierającej kandydaturę Andrzeja Dudy.

 

Na czym polega jej kłamliwość? W tomiku Kamyk i cień (Poznań: Wydawnictwo a5, 1996) Kornhauser zamieścił cztery krótkie utwory z cyklu Żydowska piosenka. Znalazł się wśród nich Wiersz o zabiciu doktora Kahane, typowy utwór z gatunku liryki roli, gdzie słów osoby mówiącej nie należy przypisywać autorowi. Podmiotem lirycznym tej wypowiedzi uczynił poeta osobę posługującą się językiem średniowiecznego Wiersza o zabiciu Andrzeja Tęczyńskiego i właśnie w kontekście nawiązania do tamtego utworu należy odczytywać współczesne przesłanie. Różnica jest zasadnicza. Źródłem satysfakcji dla średniowiecznego autora był fakt, że sześciu zabójców „usieczono” w akcie zemsty (Już ci jich szeć sieczono […] Jaki to syn szlachetny Andrzeja Tęczyńskiego, / Żeć on mści gorąco oćca swego). W Wierszu o zabiciu doktora Kahane nie ma słowa o odwecie. Można go co najwyżej potraktować jak swego rodzaju skargę na los tytułowego bohatera i osób jemu podobnych.

 

Nikt ze światłych przedstawicieli środowisk prawicy nie uzna teścia Andrzeja Dudy za „polakożercę”, choćby dlatego, że powszechnie wiadomo, iż wydarzenia, które miały miejsce w Kielcach 4 lipca 1946 roku, kiedy to z inspiracji służb tajnych i przy udziale służb mundurowych zamordowano 42 osoby obojga płci, (w tym dwie ciężarne kobiety, dwójkę dzieci i dwie przypadkowe osoby, które wzięto za Żydów), były od początku do końca ubecką prowokacją. Każdy, kto ma jakie takie pojęcie o literaturze, wie ponadto, że Julian Kornhauser, pisarz związany w czasach komunizmu z opozycją demokratyczną i w latach 70. ubiegłego stulecia objęty zakazem druku, ma na swym koncie nie dające się zakwestionować zasługi dla kraju. Gdyby wspomniani autorzy tygodnika zapoznali się choćby z książką Henryka Głębockiego Policja tajna przy robocie (Kraków: Wydawnictwo ARKANA, 2005), gdzie można znaleźć sporo informacji o działaniach SB podejmowanych przeciwko krakowskim poetom Nowej Fali, być może nie odważyliby się na publikację tekstu zawierającego tak prowokacyjne brednie. Za opublikowanie czegoś podobnego w Stanach Zjednoczonych zarówno oni sami jak i redaktor naczelny pisma musieliby zapewne pożegnać się z czytelnikami „Newsweeka”. W III Rzeczypospolitej ignorancja chodzi jednak najwyraźniej w parze z bezkarnością, której gwarantem jest postsowiecki układ.

 

Jeszcze jedna uwaga. W kościele Chrystusa Króla w Ann Arbor, gdzie wraz żoną często uczestniczymy w niedzielnej mszy świętej, papież Jan Paweł II na długo przed kanonizacją nazywany był i nadal jest (tak przez wiernych jak i osoby duchowne) John Paul the Great (Jan Paweł Wielki). Amerykańscy Polacy, którzy przywykli do takiego traktowania ich rodaka nigdy nie przejdą obojętnie wobec aktu chamstwa, do którego posunęła się niedawno postsowiecka agentura zagnieżdżona w Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Na bilbordzie tejże organizacji pojawił się w marcu fotomontaż przedstawiający mężczyznę w świeckim garniturze z twarzą ojca świętego. Napis nie pozostawiał złudzeń. Brzmiał jak hasła zbliżone w brzmieniu do sloganów wyborczych Bronisława Komorowskiego: Karol Wojtyła / Twój kandydat w codziennych wyborach / Zawsze razem, nigdy przeciw sobie! Przeciwko odzieraniu Świętego z sacrum zaprotestowało krakowskie Centrum Jana Pawła II. Jednego wszakże nie mogę pojąć. Dlaczego wody w usta nabrały władze Kościoła w Polsce?

 

Estetyka może być pomocna w życiu…

Powyższa (śródtytułowa) fraza pochodzi z wiersza Zbigniewa Herberta Potęga smaku ze zbioru Raport z oblężonego miasta (Paryż: Instytut Literacki, 1983). Autor tego wydanego w okresie wojny polsko-jaruzelskiej tomiku w takich oto słowach charakteryzował język komunistycznych władców:

 

Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana 


(Marek Tulliusz obracał się w grobie) 


łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy 


dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu 


składnia pozbawiona urody koniunktiwu

 

Dziś niejeden miłośnik poezji Herberta staje zapewne przed innym dylematem natury estetycznej. Musi określić się wobec faktu, że wypowiedzi i zachowanie prezydenta zasłużonego w walce z komunizmem, wyłonionego w wolnych wyborach i rzekomo cieszącego się poparciem większości polskiego elektoratu przyprawiają wielu rodaków o ból zębów i wywołują na ich twarzach rumieniec wstydu. To prawda, złośliwe komentarze niezależnych mediów nie pomagają Bronisławowi Komorowskiemu, ale czy coś lub ktoś jest jeszcze mu w stanie pomóc, gdy widać jak na dłoni, że każdy kontakt z przywódcami cywilizowanych narodów stawia pod znakiem zapytania jego znajomość dobrych manier, wyzwala słabo kontrolowane odruchy i pozostawia ślad w postaci niewybrednych anegdot. Nieznajomość języków obcych (jakże rażąca, gdy słyszy się choćby przywódców Ukrainy płynnie mówiących po angielsku), szampan królowej Szwecji, waszyngtońska opowieść o bigosowaniu, zdjęcia z sali obrad parlamentu japońskiego, no i te błędy ortograficzne… Złośliwi przeciwnicy prezydenta pisali o tym i mówili wielokrotnie, wypada więc zadać już tylko pytanie: czy nieznajomość etykiety i braki w edukacji przywódcy narodu nie przeszkadzają „większości”, która wyniosła go do władzy.

 

Ktoś może te fakty zbagatelizować i odpowiedzieć, że Japończycy też nie znają pisowni słowa „ból”, a powinni znać, skoro co najmniej od roku 1633 (kiedy to ks. Wojciech Dembołęcki ogłosił drukiem swój Wywód jedynowłasnego państwa świata) powszechnie wiadomo, iż Pan Bóg przemawiał do Adama i Ewy po polsku. Zabrzmiałoby to fajnie, tyle że nikt spoza polskiego zaścianka tego nie kupi. Innymi słowy, chodzi nie tyle o prezydenta, ile o stan świadomości tych spośród Polaków, którzy skłonni są zaakceptować każdą niedorzeczność, jeśli daje im to poczucie względnego spokoju i bezpieczeństwa.

 

Czy istnieją granice, poza które nie sięga propaganda? Czy straszenie Polaków PiS-em przez ludzi zagrożonych utratą władzy może przynieść jeszcze propagandowy efekt? Czy fakt, że kogoś stać na kupno ryżu i makaronu, wystarczy, by opowiedział się za utrzymaniem dzisiejszego status quo? Czy w szeregach członków PO są osoby skłonne przyznać się do pomyłki, jaką było wysunięcie pięć lat temu kandydatury obecnego prezydenta? Czy warunkiem poprawy sytuacji w kraju, jest odejście ze sceny politycznej pokolenia Solidarności,  posiadającego liczne zasługi, ale z przyczyn czysto biologicznych dotkniętego postępującą demencją? Pytania takie stawia sobie zapewne każdy, kto oczekuje w Polsce zmiany na lepsze.

 

Dla Polaków osiadłych daleko od Polski wszystko to ma zapewne mniejsze znaczenie (choć kto wie, czy niektórzy na wieść o prezydenckich gafach nie ulegają panice i nie zaczynają obawiać się powrotu Polish jokes, które dzięki pontyfikatowi Jana Pawła Wielkiego niemal całkowicie odeszły w zapomnienie). Ale gdy wspominając symboliczną datę 13 grudnia 1981 roku uśmiechnięty prezydent mówi, że to naprawdę bardzo fajnie, że możemy dzisiaj anegdotą opowiadać tamten trudny czas, możemy razem śmiać się i z tych zdjęć i z tych scen, emigrantom, którzy w następstwie tamtych wydarzeń opuścili kraj, pozostaje tylko skrzywić się i wycedzić szyderstwo.


Trudno przewidzieć, jaka część Polonii mieszkającej za oceanem weźmie tym razem udział w głosowaniu, bo liczbę komisji wyborczych zredukowano i osoby zamieszkałe np. na terenie metropolii detroickiej będą musiały udać się do Chicago (co najmniej pięć godzin jazdy w jedną stronę). Istnieje możliwość głosowania korespondencyjnego, ale na załatwienie formalności z tym związanych pozostało niewiele czasu, jako że konsulat wysyła karty do głosowania listem poleconym i w taki sam sposób należy je odesłać, co może zabrać w sumie kilkanaście dni. A sprawa była w gruncie rzeczy prosta, gdyż członków komisji powoływano zawsze spośród lokalnej Polonii i rola konsulatu sprowadzała się do tego, że ktoś z jego pracowników przywoził urnę i pakiety z kartami, po czym zabierał wypełnione karty, gdy głosy zliczono i spisano odpowiedni protokół. Z całą pewnością Polonia uzna więc decyzję MSZ za kolejną manipulację i jeszcze jeden dowód na tchórzostwo ekipy rządzącej.

 

Jeśli wierzyć sondażom, już ponad połowa mieszkańców Polski zaczyna zdawać sobie sprawę, że w ciągu pięciu lat amarantowa część flagi powiewającej nad Belwederem mocno wypłowiała i niemal całkowicie została wchłonięta przez biel. A że z odległej perspektywy pewne rzeczy widać niekiedy wyraźniej niż z bliska, ta metaforyczna biel bardziej kłuje dziś w oczy Polaków za oceanem. Kłuje, razi i rani do bólu. Choćby dlatego podobnie czujący rodacy w kraju winni dokonać wyboru, który przywróci polskim symbolom świeżość i blask godny narodowych barw.

 

Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983.

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.