Tadeusz Witkowski: Biała flaga nad Belwederem cz1
data:20 kwietnia 2015     Redaktor: MichalW

Poniżej publikujemy pierwszą część tekstu nadesłanego nam przez naszego czytelnika T. Witkowskiego. Druga część już w następny poniedziałek, 27 kwietnia.

 

 

 

Nie zamierzałem zabierać głosu w sprawie zbliżających się wyborów prezydenckich w Polsce i pewnie wytrwałbym w zamiarach, gdyby nie fakty, wobec których trudno przejść obojętnie. Otóż w pewnym momencie trwająca w kraju kampania, zaczęła dryfować w kierunku, gdzie musi dojść do konfliktu interesów politycznego establishmentu „trzymającego władzę” w III Rzeczypospolitej z interesem osiadłych w Wolnym Świecie Polaków i ogółu ludności zamieszkującej kraje ich osiedlenia. Co więcej, 27 marca b.r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych wydało rozporządzenie, w którym chodzi najwyraźniej o to, by zniechęcić Polonię z okręgów, gdzie tradycyjnie oddawane są głosy na kandydatów prawicy, do udziału w głosowaniu. Z całą pewnością z perspektywy mieszkańca Stanów Zjednoczonych pewne rzeczy wyglądają inaczej niż z punktu widzenia kogoś, kto robi codzienne zakupy w Krakowie, w Grójcu, czy w Myszyńcu na Kurpiach. Gdy jednak lokalne polskie zaszłości zaczynają podważać poczucie bezpieczeństwa obywateli Wolnego Świata i gdy już na etapie przygotowania wyborów, podważana jest wiara w ich uczciwość, wszystkie sporne kwestie powinny zostać w sposób jasny wyartykułowane. Dlatego też pozwalam sobie na poniższe uwagi.

 

Niebezpieczna opieka

Powiązania Bronisława Komorowskiego z byłym szefostwem Wojskowych Służb Informacyjnych są tematem eksploatowanym do znudzenia ale mimo to raz jeszcze trzeba o nich wspomnieć, jako że nie po raz pierwszy (wbrew własnym hasłom wyborczym) urzędujący prezydent dał niedawno dowód swojej nieznajomości podstawowych zasad bezpieczeństwa narodowego.

15 marca, występując jako gość Radia Z w programie Moniki Olejnik, prezydent RP po raz któryś z kolei wziął w obronę skompromitowane i rozwiązane post-peerelowskie służby. Tym razem powiedział, że WSI to był polski wywiad i kontrwywiad wojskowy i hańbą było i zbrodnią było zniszczenie wywiadu i kontrwywiadu wojskowego, tak jak to zrobił PiS działaniami ustawowymi. Raz jeszcze wypada w tej sytuacji przypomnieć, że 24 maja 2006 roku podczas głosowania nad przyjęciem projektu ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego Bronisław Komorowski był jedynym posłem Platformy Obywatelskiej głosującym przeciw projektowi. PO ponosi więc w takim samym stopniu jak PiS odpowiedzialność za działania ustawowe, o których mówi prezydent. Dobrze to w gruncie rzeczy świadczy o ówczesnych posłach Platformy i jej ekspercie do spraw bezpieczeństwa narodowego, Konstantym Miodowiczu. To właśnie on, podobnie jak eksperci z PiS-u, uważał że WSI była służbą, która kontynuowała tradycje KGB i GRU i powinno się nią straszyć w muzeum komunizmu.

Pomijam w tej chwili kwestię patologii narosłych w rozwiązanych służbach wojskowych, takich jak nielegalny handel bronią we współpracy z międzynarodowymi grupami przestępczymi, prowadzenie inwigilacji polityków, ludzi Kościoła i mediów czy też tolerowanie i osłanianie przestępczości pospolitej wśród żołnierzy i funkcjonariuszy WSI. Sam fakt sprawowania w służbach specjalnych ważnych funkcji przez oficerów wykształconych w szkołach GRU i KGB wystarczył, by ustawowo zabezpieczyć się przed ryzykiem zatrudniania tego rodzaju kadry w resorcie bezpieczeństwa narodowego.

Osoby z otoczenia prezydenta i on sam zdają się jednak traktować problemy związane z bezpieczeństwem Polaków w sposób co najmniej osobliwy. W okresie, gdy Bronisław Komorowski pozostawał  marszałkiem Sejmu i w czasach jego prezydentury systematycznie obcinano z planowanego budżetu wydatki na obronę i w ciągu siedmiu lat wydano w sumie na ten cel ponad 10.5 miliarda złotych mniej, niż planowano. Za to 1 kwietnia bieżącego roku media zaangażowane w kampanię prezydencką tryumfalnie ogłosiły fakt podpisania przez Bronisława Komorowskiego USTAWY […] o zmianie ustawy o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej..., Jej projekt, przygotowany przez  Biuro Bezpieczeństwa Narodowego, został wniesiony przez prezydenta 10 lipca 2014 roku i po uwzględnieniu poprawek Komisji Obrony Narodowej przyjęty 5 marca b.r. głosami koalicji rządzącej przy wsparciu 21 posłów niezrzeszonych i 3 SLD. Według specjalistów z resortu bezpieczeństwa ustawa miała na celu ustalenie kompetencji organów kierowania obroną państwa na poziomie polityczno-strategicznym, oraz określenie zadań Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych oraz organów mu podległych. To, co zatwierdzono w dokumencie, de facto wzmacnia władzę prezydencką (kosztem Ministerstwa Obrony Narodowej), otwiera jednak szerokie pole dla dowolnych interpretacji ustanowionego prawa.

 

Samodzierżawie w stylu postsowieckim?

Chodzi przede wszystkim o Artykuł 1 nowej ustawy, który mówi, że Prezydent RP w razie konieczności obrony państwa postanawia na wniosek Rady Ministrów o dniu, w którym rozpoczyna się i kończy czas wojny na terytorium Rzeczypospolitej. W Ustawie z dnia 21 listopada 1967 r. o powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej pojęcie czasu wojny miało charakter zdroworozsądkowy. Określenie to pojawiało się z reguły obok słowa „mobilizacja” i można było wnioskować, że chodzi o czas trwania działań wojennych. W jakim celu wobec tego prezydent ma decydować o czasie wojny, skoro działania obronne tak czy inaczej trzeba podjąć nie czekając na ogłoszenie, że taki czas nastał. To jakieś koszmarne nieporozumienie, bo nie podejrzewam, iż posłom głosującym za ową poprawką chodziło o sparaliżowanie systemu obrony Rzeczypospolitej. A może idzie o coś innego?

Czy ktoś wie, jak w okresie walk religijnych na wyspach brytyjskich zdefiniował czas wojny filozof tudzież promotor monarchii absolutnej i metod, które dziś nazwalibyśmy zamordyzmem, Thomas Hobbes (1588–1679)? Warto wiedzieć, bo właśnie na jego pomysły chętnie powołują się „bezpieczniacy różnych nacji”. Otóż czas wojny porównał Hobbes do złej pogody. Istota złej pogody — napisał w rozdziale XIII Lewiatananie polega […] na jednej nawałnicy czy też na dwóch, lecz na tym, że się na nią zanosi w ciągu wielu kolejnych dni. Podobnie natura wojny polega nie na rzeczywistym zmaganiu, lecz na widocznej do tego gotowości w ciągu całego tego czasu, w którym nie ma pewności, że jest przeciwnie. Odniesienie tej uwagi do kwestii stosunków polsko-rosyjskich w ostatnich dwudziestu pięciu latach i potencjalnego zagrożenia kraju ze strony dzisiejszej, Putinowskiej Rosji nie pozostawia złudzeń. Żyjemy w okresie, który Hobbes nazwałby bez wahania czasem wojny.

Proszę sobie wyobrazić teraz taki oto scenariusz wydarzeń. Prezydent systematycznie traci poparcie społeczne i jego obóz nabiera pewności, iż przegra w zbliżających się wyborach. Wykształcona w szkołach KGB i GRU kadra, która cieszyła się do tej pory prezydencką ochroną, porozumiewa się z ludźmi Putina i wraz z nimi dochodzi do wniosku, że trzeba dla dobra sprawy popracować nad pogorszeniem klimatu. Służby rosyjskie przygotowują prowokacje na granicy z obwodem kaliningradzkim i prezydent nie ma innego wyjścia: musi ogłosić, że nadszedł czas wojny, a więc wybory nie odbędą się. Jest to oczywiście wizja karykaturalna, ale w taki właśnie sposób mogą funkcjonować mechanizmy, które ustawa uruchamia.

Proponuję w tej sytuacji inne rozumienie warunków niezbędnych dla zapewnienia bezpieczeństwa Polakom i pośrednio sojusznikom Polski z NATO. Skoro okres, w którym żyjemy, jest faktycznie czasem wojny, Rzeczpospolita nie może pozwolić sobie na ryzyko powierzania swoich losów ludziom, na których ciąży podejrzenie, iż z jakichś niekoniecznie znanych przyczyn pozostają na celowniku operacyjnym swoich byłych moskiewskich instruktorów. Doskonale rozumiał to prezydent Lech Kaczyński. Nie można, niestety, powiedzieć tego samego o prezydencie Komorowskim.

c.d.n.

---------------

Autor jest emerytowanym lektorem języka polskiego w University of Michigan (Ann Arbor) i wykładowcą w Saint Mary’s College w Orchard Lake, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych. Represjonowany w czasach PRL i internowany w okresie stanu wojennego wyjechał z rodziną na emigrację w roku 1983.






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.