Okiem Shorka - Z pamiętnika emigranta
data:19 kwietnia 2015     Redaktor: Shork

Często zadajemy sobie pytanie, dlaczego wyjeżdżają z Polski ludzie szczególnie młodzi. Na adres redakcji przyszedł list od takiego emigranta, który wiele wyjaśnia.






Dlaczego wyjechałem? Odpowiedź jest arcyboleśnie prosta. Za pracą.
Studia ukończyłem w zeszłym roku. Nie za bardzo się do nich przykładałem, ale wybrałem dobry kierunek: „Politologiodzienikarstwo z elementami gender”. Dobry, dotowany kierunek na którym świetnie wyszkoleni pracownicy naukowi, nowoczesnymi metodami kształcili ledwo ociosanych w liceum studentów. Zajęcia były bardzo ciekawe, a plan ułożony pod studenta. Częste przerwy sprzyjały integracji, sesja była bezstresowa. Żadnych staroświeckich nacisków o wiedzę. Ot spokojne rozmowy przy stoliku w prawie kawiarnianych warunkach. Pięć latek przemknęło jak jeden dzień.
Po doskonałych wakacjach dotowanych przez sponsorów kierunku, w październiku, na lekkim kacu zameldowałem się w Urzędzie Pracy.
Piękny budynek. Umundurowany portier wskazał mi pokój na drugim piętrze. Pojechałem windą.
Gdy wszedłem (oczywiście bez pukania) na mój widok zerwały się dwie urzędniczki, po rzucie monetą zajęła się mną blondynka. Ta ładniejsza. Usadziła mnie w fotelu, przyniosła kawę i cygaro, po czym zapytała z czym przychodzę. Na słowo „absolwent” uśmiechnęła się promiennie, a gdy pokazałem dyplom prawie wpadła w spazmy z zachwytu.
- Niech pan chwilę poczeka – krzyknęła i pobiegła do koleżanek.
Już po chwili miałem zaimprowizowaną sesję fotograficzną. Najpierw zbiorową, a później każda chciała sobie zrobić ze mną i z moim dyplomem selfie.
Mruknąłem coś o braku czasu, więc do kawy znalazł się koniaczek.
Wyszedłem po dwóch godzinach z zapewnieniem, że jutro się ktoś skontaktuje.
I skontaktował się.
O 11:00 pod dom moich rodziców podjechała limuzyna z kierowcą, a moja jak się później okazało, asystentka, zadzwoniła do drzwi.
Rozmowa kwalifikacyjna odbywała się w prywatnym gabinecie szefa, oczywiście przy kawie, cygarach i koniaku.
Był tylko jeden incydent, gdy przypadkowo oślepiony słońcem, uniosłem lewą brew w trakcie gdy szef podawał kwotę miesięcznego wynagrodzenia. Zmieszał się dość widocznie i podniósł pensję o 30%.
Miałem zacząć od jutra, ale obowiązywał okres wdrożenia, tak więc do pracy należało przyjść za dwa tygodnie. Przez ten czas czytałem regulamin. Dość surowy. Na przykład do pracy musiałem dojeżdżać samodzielnie, a z asystentki korzystać tylko w godzinach pracy. Stwierdziłem, że pensja mi to zrekompensuje. I słusznie.
Za pierwsze dwie wypłaty kupiłem kawalerkę. Pięć minut na piechotę do biura. Skromne 80 metrów kwadratowych z wyposażeniem. Praca była lekka. Jakąś tabelkę wypełnić, jakiś tekst napisać. Nic co przekraczało moje umiejętności. Ale były też wyzwania. Trzeba się było zmieścić w określonym formacie, albo zastosować podane wcześniej słowa klucze.
Przestałem jadać w firmowej, darmowej restauracji. Zatrudniłem gosposię do sprzątania i gotowania. Kupiłem pierwszy samochód. Później drugi i trzeci. Potem parę obrazów, a potem pół roku minęło jak z bicza trzasł i czas był na urlop.
Szef był zdziwiony, że nie korzystam z zaprzyjaźnionego biura oferującego 70% zniżki na Barbados. No ale decyzję uszanował. Wsiadłem w terenowego BMW. Tego srebrnego i pojechałem via Europa. Spokojnie, autostradą gładką jak stół. Niestety tuż za granicą zaczęły się schody. Asfalt był tak chropowaty, że zaniepokojony zjechałem do najbliższej stacji, żeby sprawdzić czy to przypadkiem nie opony. Niemiec giął się ukłonach, ale nie rozumiał nawet jak mówiłem bardzo wyraźnie. Telefonicznie wezwał tłumacza. Ten był wyraźnie zmieszany, gdy przedstawiłem mu problem. Chwilę miął czapkę w milczeniu w końcu wydukał, że mają cięcia na konserwację dróg i to dlatego. Jako rekompensatę zaproponował darmowe tankowanie. Pełen bak. Było mi naprawdę głupio, bo nawet napiwku nie chciał. Zostawiłem mu 100 Euro na blacie i uciekłem. Na wszelki wypadek nie przekraczałem 230km/h. W Niemczech już przygód nie było. Nawet nie zauważyłem, kiedy wjechałem do Francji. Trochę oznaczenia się zmieniły. W Paryżu zjechałem na parking pierwszego hotelu, gdy tylko zobaczyłem wieżę Einsteina. Oczywiście zwiedziłem. Przereklamowana. Obiad w restauracji przeciągnął się w kolację. Przysiadły się do mnie dwie wesołe Paryżanki, ale niestety nie zrozumiały moich propozycji i do hotelu wracałem sam.
Ponure kamienice, przemykający pod murami ludzie nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. Z mieszkań słychać było krzyki, na rogach stały podstarzałe prostytutki. Śmietniki śmierdziały a pod nogami plątały się szczury. Najbardziej przygnębiły mnie żebrzące, śniade dzieci. Gdy rzuciłem im 20 Euro pobiły się najpierw, a później zgodnie poszły kupić kilka butelek wina. Jeden z nich na odchodne opluł mi z pogardą buty.
Ta noc w Paryżu odmieniła moje życie. Przerwałem urlop. Wróciłem do Polski. W kilka dni spieniężyłem majątek i przesłałem na rachunek podany mi przez uprzejmego pana z Nigerii w mailu. Obiecał przeznaczyć go na głodujące dzieci. Za resztę kupiłem bilet na tanie linie lotnicze i wylądowałem w Londynie. Mam teraz pracę na zmywaku. Dwanaście godzin dziennie. Czasem muszę się chować do szafy, gdy w pakistańskiej knajpie jest kontrola z urzędu imigracyjnego. Jem resztki ze stołu. Mieszkam w szopie pod schodami razem z kulawym kotem. I w końcu wiem, że żyję. Zachęcam was do emigracji. Aha. Byłbym zapomniał.
#glosujenabronka.





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.