Niemiecki urząd zabrał polskie dziecko, bo za słabo mówiło po niemiecku
data:06 kwietnia 2015     Redaktor: ArekN

 
Na naszych oczach odbywa się pełzająca rewolucja: stopniowe przejmowanie uprawnień polskich urzędów i sądów przez instycje unijne lub wprost niemieckie. Polscy obywatele pozostawienie są sami sobie, bez wzparcia ze strony państwa.

 

Nie mogę własnego syna przytulić, nie wolno mi z nim rozmawiać po polsku ani wytłumaczyć, dlaczego jest u obcych ludzi – mówi 36-letnia Sylwia Szypulski z Ustronia, mama 5-letniego Julka w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”.

Najpierw kobieta została zmuszona przez niemiecki sąd rodzinny do stawienia się na rozprawę wraz z dzieckiem, choć już mieszkała na stałe w Polsce. Potem zakazano jej opuszczać Niemcy pod groźbą odebrania syna. Julek czekał na mamę w przedszkolu w Solms pod Wetzlar w Hesji, ale przyszli pracownicy Jugendamtu i zabrali go do rodziny zastępczej. Zdaniem Sylwii Szypulskiej odebrano jej syna bo wystąpiła do niemieckiego sądu o alimenty od jego niemieckiego ojca.

Jugendamt twierdzi zaś, że Julek trafił do rodziny zastępczej, bo za słabo mówił po polsku, a matka m.in. „nie potrafiła się z nim bawić”. Od sierpnia ubr. mama Julka może go widywać tylko raz w tygodniu, w piątek, i to tylko między godziną 14 a 17, w obecności niemieckiego nadzorcy.

    Niemiecki urząd ds. dzieci i młodzieży Jugendamt, niemieckie sądy robią wszystko, żeby nam ograniczyć kontakty z dzieckiem, a nie by pomóc. […] W sierpniu ubiegłego roku został zabrany i przekazany obcym ludziom. Ja tej sytuacji nie rozumiem, to jak ma ją zrozumieć 5-letnie dziecko?

—żali się kobieta w rozmowie z „Dziennikiem Zachodnim”. Jak twierdzi nadal nie wolno jej rozmawiać z nim na ten temat.

     Mówię, że musi zostać w rodzinie zastępczej, ale robię wszystko, żebyśmy znów byli razem. „Nie kochasz mnie, skoro mnie nie zabierasz?” - mówi dziecko, a mnie wtedy serce pęka. Wiadomo, że niemiecki system opiekuńczy przerodził się w biznes, bo za dzieckiem idą duże, państwowe pieniądze.

—twierdzi Sylwia Szypulska. Polka studiowała w Niemczech pedagogikę i germanistykę dla obcokrajowców i tam poznała ojca Julka, Niemca. Ich związek – jak pisze „Dziennik Polski” - nie przetrwał próby czasu. Sama zajmowała się dzieckiem z pomocą swoich rodziców w Polsce. Dziadkowie rozmawiali z wnukiem wyłącznie po polsku.
 

    Nasze problemy zaczęły się po rozstaniu z ojcem Julka. Doniósł na mnie do opieki społecznej

—wspomina. Pewnego dnia do jej drzwi zapukały dwie panie i powiedziały, że są z Jugendamtu.

    Nikogo takiego nie zapraszałam, więc „Auf Wiedersehen”, mówię. Wtedy usłyszałam: albo będę z nimi współpracować, albo zabiorą mi dziecko. […] Potem regularnie pojawiała się pani i szperała po szafach, lodówce, zarzucała, że niepunktualnie odprowadzam syna do przedszkola, co było nieprawdą, że nie umiem się z nim bawić. Każdy normalny człowiek wpadłby w końcu w furię

—tłumaczy. Wróciła z Julkiem do Polski, do rodziny w Ustroniu. Opuściła Niemcy w lutym 2013 r. W Ustroniu podjęła pracę. Nie zrezygnowała jedynie z dochodzenia od ojca Julka alimentów. I tym uruchomiła lawinę.
 

Jugendamt (niemiecki urząd ds. młodzieży), powiadomiony przez ojca Julka, skierował do niemieckiego sądu rodzinnego opinię o rzekomym „znacznym opóźnieniu rozwojowym” dziecka i rzekomym odmawianiu przez matkę pomocy koniecznej z powodu tego „opóźnienia”.

Dwa miesiące po powrocie do Ustronia sąd niemiecki wezwał Sylwię do przybycia na posiedzenie i nie powiadomił jej, że może podnieść zarzut niewłaściwości sądu niemieckiego, jeśli mieszka z dzieckiem w Polsce. Sylwia nie zareagowała na wezwanie, więc została ukarana grzywną.

Ostatecznie stawiła się jednak na rozprawie, i to wraz z synem. Postępowanie nie zakończyło się żadnym rozstrzygnięciem. Nakazano jej jednak pozostać „do dyspozycji sądu”. Sąd wyraźnie dał jej do zrozumienia, że jeśli wyjedzie, straci dziecko. Dziecko zostało zabrane z przedszkola 1 sierpnia bez jakiejkolwiek decyzji sądowej.

Z sądowych akt wynika, że główny zarzut pod adresem Polki jest ten, że Julek słabo mówił po niemiecku, a więc rozwijał się nieprawidłowo.

     Uważałam, że dziecko powinno być dwujęzyczne i obu języków uczyłam go naraz. Bawił się z kolegami z Polski i częściej mówił po polsku. Chodził do niemieckiego przedszkola, by podciągnąć niemiecki. Dzieci dwujęzyczne w wieku 3 lat (a Julian był w tym wieku badany) zwykle nie mówią na oczekiwanym poziomie w żadnym z tych języków

—wyjaśnia kobieta. Jak twierdzi - ojciec Juliana sądownie przekazał jej przed jej wyjazdem do Polski pełnię władz rodzicielskich.

     Nie miałam pojęcia, że ojciec Juliana, gdy tylko zaczęłam wywozić rzeczy do Polski, zawiadomił sąd o swoich „wątpliwościach” co do moich kompetencji wychowawczych. Niemiecki sąd natychmiast wszczął postępowanie w sprawie opieki nad dzieckiem

— opowiada Polka. Jej zdaniem ojciec Julka wystąpił przeciwko niej, bo nie chciał płacić alimentów.

    Od pół roku czekam na decyzję sądu, by spotkania z synem przełożył mi z piątku na czwartek, bo w piątek wieczorem mam kłopot z powrotem do Polski i nie mogę pracować w weekendy. Sąd milczy. Liczę na Polskę, że mi pomoże

—mówi Sylwia Szypulska.

    Czekałam na to dziecko, pragnę go. Dlaczego w Niemczech nikogo nie obchodzi, że kocham mojego syna?

—pyta.
 
Za: wpolityce.pl
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.