29 marca w Dublinie odbędzie się odsłonięcie tablicy pamiątkowej w domu, gdzie w r.1846 mieszkał Paweł Edmund Strzelecki kierując akcją pomocy dla głodujących Irlandczyków, dotkniętych zarazą, która w niezwykłym tempie obracała ziemniaki w śmierdzącą bryję. Ten niezmordowany podróżnik – a zaledwie kilka lat wcześniej przemierzał Australię i wspiął się na szczyt Kościuszki – stał się opiekunem ludzi umierających z głodu na Zielonej Wyspie.
Głodujący irlandzcy chłopi we wnętrzu ubogiej chaty na kolorowej rycinie z XIX wieku.
Na czym polegała rola Strzeleckiego?
W styczniu 1847 r. zgłosił swój udział w akcji humanitarnej. Od dwóch lat był już obywatelem brytyjskim, dobiegał 50-tki, ale w pełni sił. Był też nieskazitelnie uczciwy, współczuł ubogim i pokrzywdzonym, miał dar jednoczenia ludzi, co udowodnił np. godząc skonfliktowanych księży katolickich i protestanckich, by wspólnie działali dla dobra głodujących Irlandczyków. Brytyjski Komitet Pomocy doceniał zalety Strzeleckiego, podziwiano to, że w Australii pokonał pieszo ponad 11 tysięcy kilometrów, a swoje obserwacje zawarł w wiekopomnym dziele „The Physical Description of New South Wales and Van Diemen’s Land”, opublikowanym w Londynie w r.1845, w dwa lata po powrocie z antypodów. Skierowano go do pracy w zachodniej Irlandii, gdzie sytuacja była najtrudniejsza, w hrabstwach Donegal, Sligo i Mayo. Gdy Strzelecki dotarł tam, był wstrząśnięty tym, co ujrzał:
“Westport, 29 stycznia 1847. W Carrick-on-Shannon znalazłem dom ubogich I szpital zatłoczony półnagimi wychudzonymi mężczyznami, kobietami i dziećmi, ofiarami dezynterii i febry...codzienna ilość zgonów przewyższała ilość trumien...Pomiędzy Carrick i Sligo zaobserwowałem niezliczoną ilość błąkających się i obszarpanych rodzin...”
Podobnie brzmią inne zapiski Strzeleckiego, który czasem wstrzymany przez burze śnieżne musiał opuścić wóz i kontynuować drogę pieszo. Bolał zwłaszcza nad losem dzieci i usprawnił stosowany dotychczas rodzaj pomocy, udzielany rodzicom. Pomoc szła teraz wprost do dzieci: Strzelecki polecił im rozdać ubrania i ustanowił jeden szkolny posiłek dziennie. Dbał o higienę, kazał dostarczyć dzieciom wodę, mydło, ręczniki i grzebienie. Zalecił, by przed posiłkiem każde dziecko umyło twarz i ręce oraz uczesało włosy. Te proste pomysły polepszyły położenie dziatwy, a świadomość tej bezpośredniej pomocy dzieciom wpływała korzystnie na stan ducha rodziców, którzy mogli zająć się np. pracą albo poszukiwaniem zajęcia. Niestety, aż cztery miesiące Strzelecki błagał Brytyjczyków, aby jego rewolucyjny plan pomocy zastosowano w całej Irlandii, a nie tylko w hrabstwie Mayo. Dopiero w październiku 1847 r. ulegli pod wpływem argumentów Polaka, popartych listami od innych wolontariuszy, którzy potwierdzali, że dokarmianie i odziewania dzieci w szkołach nie tylko ratuje je od śmierci głodowej, ale jest też dużą ulgą dla rodziców. Z wielu takich świadectw zacytujmy kapitana Gilberta ze Sligo: „Rodzice uwolnieni od troski o dzieci nabierają energii do walki o lepsze jutro” ( 20 stycznia 1848).
O pracy i poświęceniu Strzeleckiego pisze prof. Christine Kinealy w książce „A Polish Count in County Mayo. Paul de Strzelecki and the Great Famine”, która postuluje również, by w hrabstwie Mayo wystawić mu pomnik. I ma rację, bo kiedy misja pomocy dla głodujących dobiegała końca komisarze Brytyjskiego Komitetu Pomocy pisali peany na cześć Strzeleckiego, a w czerwcu 1849 r. Komitet prosił go o powrót do Dublina w celu dodatkowej akcji dla ubogich w Connaught i Munster. W sumie Strzelecki pracował wytrwale i bez wynagrodzenia prawie dwa lata w dotkniętych głodem i nędzą, także chorobami, rejonach Irlandii. Zapadł na tyfus, który pozostawił powikłania.
Po powrocie do Londynu otrzymał – 21 listopada 1848 r. – z rąk królowej Wiktorii tytuł lorda, a wcześniej jego książka o Australii została nagrodzona Złotym Medalem Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Nadano mu też doktorat honoris causa Uniwersytetu w Oxfordzie. Ale on sam cieszył się bardziej tym, że ocalił prawie ćwierć miliona dzieci od śmierci głodowej! Zmarł w Londynie na raka wątroby w r.1873, a dziś spoczywa w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w kościele Św. Wojciecha w Poznaniu(fot.poniżej).
W czasach, gdy imię Polski szargane jest przez kalumnie fabrykowane przez Grossa czy Hena (powieść „Pingpongista” tłumaczona chętnie na języki obce!) albo podważane zafałszowanymi filmami typu „Pokłosie” czy „Ida” każde świadectwo polskich zasług prosi o szczególną atencję.
Marek Baterowicz
-----------------------------------------------
Marek Baterowicz ( ur. w 1944 w Krakowie ), poeta, prozaik, publicysta, tłumacz poezji krajów romańskich, latynoskich i Quebec’u. Romanista – doktorat o wpływach hiszpańskich na poetów francuskich XVI/ XVII wieku ( 1998), fragmenty tej tezy ukazały się we Francji. Wydał też tomik wierszy w języku francuskim – „Fée et fourmis” ( Paris, 1977). Jako poeta debiutował na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Studenta” ( w 1971). Debiut książkowy: „Wersety do świtu” ( W-wa,1976) – tytuł był aluzją do nocy PRL-u. W r.1981 wydał zbiór wierszy poza cenzurą: „Łamiąc gałęzie ciszy”. Od 1985 roku na emigracji, po czterech latach czekania na paszport, najpierw w Hiszpanii, a od 1987 w Australii. W roku 1992 odwiedził Polskę, w tym samym roku listem w „Arce” zrywał ze środowiskiem „Tygodnika Powszechnego”, które poparło grubą kreskę ułatwiającą nowe zniewolenie. Autor wielu zbiorów wierszy jak np. „Serce i pięść” ( Sydney, 1987), „Z tamtej strony drzewa” ( Melbourne, 1992 – wiersze zebrane), „Miejsce w atlasie” ( Sydney, 1996), „Cierń i cień „ ( Sydney,2003) czy „Na smyczy słońca” ( Sydney, 2008). W r.2010 we Włoszech ukazał się wybór jego wierszy – „Canti del pianeta”, "Status quo"(Toronto, 2014). Wydawca ( Roma, Empiria) tak określił jego poezję: „to zaproszenie człowieka planetarnego, ceniącego wartości uniwersalne całej ludzkości i braterstwo między ludźmi”.Wydał też kilka tytułów prozy, w tym powieść ze stanu wojennego pt. „Ziarno wschodzi w ranie” ( Sydney,1992). Mieszka w Sydney. |