CO POWINNIŚMY WIEDZIEĆ O PAWLE PAWLIKOWSKIM?
data:02 marca 2015     Redaktor: MichalW

Komentarz Elżbiety Królikowskiej-Avis


  „Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć jak, mając Polskę w sercu, można bronić filmu Pawlikowskiego?” – pyta jeden z konserwatywnych dziennikarzy. Ale jak, ”mając Polskę w sercu”, można podobny film zrealizować?  Kiedy jednak przeczesać życiorys i dorobek reżysera, widać tam wszystko, prócz Polski – żydowskie korzenie, babkę, która zginęła w Auschwitz,  emigrację ojca w 1968 roku do Niemiec, potem wyjazd samego Pawlikowskiego z matką do Wielkiej Brytanii, a na koniec żonę Rosjankę. Polska w jego życiorysie, to stacja wyjazdowa, kraj, z którego się emigruje. I wszystkie te biograficzne składowe mocno odcisnęły się w jego filmografii,  także na „idzie”.


   To był uprzywilejowany rodzinny background: ojciec – lekarz, matka – lektorka języka angielskiego na Uniwersytecie Warszawskim. ”W Warszawie moja mama pracowała jako wykładowczyni angielskiego na Uniwersytecie i miała bezpłatną wejściówkę do British Council, więc często chodziliśmy tam na różne imprezy” – mówił mi w wywiadzie dla „Kina” w 2005 roku. Twierdzi, że ojciec wyjechał po rozpadzie małżeństwa, być może na skutek różnicy zdań co do emigracji?  Przypomnijmy, że był to rok 1968 i dookoła widziało się wiele rozpadających się z tego powodu związków.  W każdym razie reżyser wspomina, że „ojciec kochał Polskę jak nikt inny i wyjazd był dla niego ciosem”.  To bardzo chwalebne, ale gdyby rzeczywiście tak kochał kraj, jak Pawlikowski podaje do wierzenia, z pewnością by nie wyjechał, przecież wielu Zydów wyjechało, ale i wielu w Polsce pozostało. Już jako dorosły człowiek dowiedział się od ojca, że jego babka zginęła w Auschwitz. I z pewnością taka historia rodzinna, żydowskie korzenie, śmierć babki w Auschwitz i dramat 1968 roku, musiała odcisnąć się na twórczości tego reżysera. Trzeba pamiętać, że do dziś wielu emigrantów, rozsianych po świecie, za rok ’68 winią nie walki frakcyjne w PZPR, nie Gomułkę, ale niezidentyfikowanych „Polaków”. Ciekawe byłoby zapytać o to Pawlikowskiego i usłyszeć jego opinię.


  Kiedy miał 14 lat,  oboje z matka, „która wywodziła się z tradycyjnej katolickiej rodziny”,  opuścili Polskę. Po Niemczech i Włoszech – Londyn, gdzie zamieszkali. „Do żadnej szkoły filmowej nie chodziłem, studiowałem literaturę i filozofię w Londynie, a potem przeniosłem się do Oksfordu, żeby zrobić doktorat…Właśnie wtedy zacząłem chodzić do Filmmakers’ Workshop w Oksfordzie i  robić filmy” – opowiadał mi w tym samym wywiadzie dla „Kina”. Wtedy to poznał Helenę Wolińską – Brus, bywał u Brusów na herbatkach i kolacjach, i dziś tak wspomina gospodynię. „Fajna pani, otwarta, ironiczna, ciepła”.  Jak to się stało, że będąc dwudziestoparoletnim człowiekiem nie wiedział, kim była Helena Wolińska? Ale jeśli nie wiedział, to także jest sygnał, w jakim świecie obracał się reżyser. „To był dla mnie szok, kiedy dowiedziałem się – wiele lat póżniej – że Polska żąda jej ekstradycji”.  Tak to sformułował. Nie –„dowiedziałem się, co Wolińska zrobiła”, ale że „Polska żąda jej ekstradycji”. I dodaje: ”Dużo myślałem o ludziach, którzy cos kiedyś zrobili złego, ale potem się zmienili”. „Coś”, „kiedyś”, jakby nie chodziło po Helenę Wolińską, prokurator, która bez zmrużenia oka skazywała na śmierć polskich bohaterów, w tym gen. Augusta Fieldorfa „Nila”.  Myślał, myślał, i co wymyślił? A postać filmową Wandę Gruz, inspirowaną przez Wolińską, i  próbę „uczłowieczenia jej”, jak to się teraz nazywa – „ocieplenie jej wizerunku”. Przecież Helena Wolińska nigdy nie wykazała skruchy i  nie popełniła samobójstwa, lecz żyła bezpiecznie i dostatnio w Oksfordzie do końca swoich dni – w przeciwieństwie do jej ofiar, których rodziny do dziś nie mogą zlokalizować ich grobów.  Pawlikowski w wielu wywiadach mówił, że lubi postaci niejednoznaczne, niedookreślone, nie do końca dobre. Ale czy musiał   jako egzemplifikatora wybierać  „potwora w spódnicy”, seryjną morderczynię? Bo jak inaczej nazywać „a prosecutor for hire”, prokurator wymierzającą w procesach politycznych kary śmierci na zlecenie władz?


  W końcu Pawlikowski został zatrudniony w BBC, w Community Programme Unit, który produkował dokumenty o problematyce społecznej – bezdomni, bezrobotni, azylanci.  W jakimś momencie,  ten Polak z pochodzenia, żonaty z Rosjanką, został w BBC „specjalistą od problematyki Europy Wschodniej”. Czy centralną rolę odgrywała tu Polska? Nie, Rosja.  Poświęcil jej całą serię dokumentów, m.in.”From Moscow to Pietushki”, „Dostoyevsky’s Travel”, „Tripping With Zhirynowsky”, zrobił nawet telewizyjną fabułę w angielsko – rosyjskiej koprodukcji „The Stringer”.  I od początku , od telewizyjnego „Twockers”, manifestował pasję do problematyki i stylu filmów ikon brytyjskiego lewicowego kina, Kena Loacha i Mike’a Leigh. „Tyle, że chcieliśmy ludzi z working class pokazać inaczej. Zdjęcia zostały więc wyczyszczone, wystylizowane” – mówił Pawlikowski dla „Kina”. I tak powstało „Ostatnie wyjście”, epizod z życia młodej Rosjanki, która przyjeżdża z synem do Wielkiej Brytanii i trafia do obozu dla azylantów.  


   I tak Paweł Pawlikowski znalazł się już na właściwej trajektorii, bo i temat politycznie poprawny i pokazany na sposób typowy dla jego póżniejszych prac. Za „ostatnie wyjście” otrzymał – jakżeby inaczej? – Baftę dla najlepszego debiutanta roku. Choć był to jeszcze okres, kiedy odrzucił propozycję zrobienia fabuły dla Hollywood na temat kultowej poetki Sylvii Plath, bo nie godził się na zmiany scenariuszowe studia oraz wykonawczynię głównej roli, średnio utalentowaną  gwiazdkę Gwyneth Paltrow. „Ja nie robię kariery, tylko robię swoje. Nie chcę podbić Hollwyoodu i nie marzę o Beverly Hills”. Ale wkrótce najwyraźniej zamarzył. Zekranizował powieść Helen Cross, która krytycy określili jako „wakacyjny romans dwóch nastoletnich lesbijek”. Które, żeby nie było wątpliwości co do intencji reżysera, „dzieli przepaść klasowa”. Był to typowy lewicowy gniot, tyle że wyczyszczony z politycznego tła, ładnie wystylizowany i sfotografowany przez Zbigniewa Lenczewskiego. Fabuła dostała, a jakże, Baftę dla najlepszego filmu roku. Pierwsza przymiarką do filmu o zakonnicy, która dowiaduje się, że jest Zydówką, była „Sister of Mercy”. Koło się zamknęło,  droga do „Idy” była otwarta.


   Nie będę recenzować samego filmu „Ida”, zrobiono to już wiele razy i na mnóstwo sposobów. Chciałam tylko wskazać, że „Ida” taka jaka jest, nie wzięła się z powietrza, że jest produktem życiowej drogi Pawła Pawlikowskiego i jego ideologicznych wyborów. I że wyborów tych dokonał już dawno, dawno temu.


                                                                            Elżbieta Królikowska-Avis. 27 lutego 2015


za: http://sdp.pl/felietony/10968,co-powinnismy-wiedziec-o-pawle-pawlikowskim-komentarz-elzbiety-krolikowskiej-avis,1425035515







Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.