Bożena Ratter: Czerwony obraz w ramach demokracji 70 lat później
data:24 stycznia 2015     Redaktor: Agnieszka

Wraz ze zbliżającym się wybuchem wojny nasiliły się represje władz niemieckich wobec polskich działaczy mniejszościowych: zsyłki do obozów koncentracyjnych, aresztowania, wywłaszczenia oraz nakazy opuszczenia Śląska. Mnożyły się ataki, wyzwiska, napaści na znanych w regionie Polaków. Przygotowano imienne wykazy działaczy polskich, których aresztowania w ramach tzw. „Septemberaktion” rozpoczęły się na Śląsku już 30 VIII 1939r.


„KWK Jas-Mos” autorstwa Original uploader was Mariuszjbie at pl.wikipedia - Transferred from pl.wikipedia; transferred to Commons by User:Drzamich using CommonsHelper.. Licencja CC BY-SA 2
 
Ponieważ państwo przejęło majątek organizacji polskich, dla członków rodzin, kobiet i dzieci oznaczało to utratę środków do życia, pozbawiano ich  też  mieszkań. Wojna wymagała szczególnego hartu ducha od kobiet, osamotnionych, wielodzietnych matek. Niektóre z nich znajdowały w sobie ogromne pokłady sił. ”Powiedziałam sobie – wspomina Franciszka Wawrzynek - że choćby diabeł na diable stał, choćby wszyscy Niemcy się zaprzysięgli, ja będę żyć, będę zdrowa dla dzieci, na złość Niemcom. I ta złość pomogła mi wszystko przetrwać”.  (Rodzina na Śląsku 1939-1945 pod redakcją Adriany Dawid i Antoniego Maziarza).
 
Śląsk to specyficzny teren, po obydwu stronach frontu znaleźli się ludzie doskonale znający drugą stronę (czasem granica międzypaństwowa przebiegała przez podwórko dzieląc zabudowania gospodarza). Były to wspaniałe warunki dla działalności dywersyjnej obu stron, istotne dla strony atakującej, czyli Trzeciej Rzeszy. Z polskiego Śląska na Śląsk niemiecki uciekają niemieccy aktywiści albo poszukujący pracy w niemieckich zakładach. Jednych i drugich bada się i kieruje do specjalnych obozów na szkolenia. To z nich tworzone są  formacje dywersyjne  pod auspicjami niemieckiego wywiadu. Wykorzystuje się je do propagandy niemieckiej. To one napadają  na niemiecką mniejszość, by winą obarczyć Polaków. ( film „Śląski wrzesień” z 2009 r.)
 
Mieszkańcy przedwojennego, polskiego województwa śląskiego, w październiku 1939r. wcielonego do Trzeciej Rzeszy, znaleźli się w orbicie działań związanych ze sferą polityki narodowościowej Niemiec zmierzającej do tzw. „odzyskania Ślązaków dla niemczyzny”, co wiązało się z wprowadzeniem Niemieckiej Listy Narodowościowej (DVL), a , w konsekwencji, służbą w armii niemieckiej, najczęściej w charakterze żołnierzy drugiej kategorii. ( „Czasypismo” nr 1/2012)
 
W propagandzie niemieckiej nigdzie się  nie mówi o zajęciu Śląska, ale o powrocie Górnego Śląska  do Niemiec, wszystkie święta 3-4 września obchodzone były jako święta wolności. „Górny Śląsk znowu wolny” to tytuł jednego z artykułów w niemieckiej prasie. W Katowicach włączonych do Rzeszy  usuwano ślady polskiego panowania m.in. poprzez  rozebranie Muzeum Śląskiego, by dać jasno do zrozumienia, że polski rozdział historii wschodniej części Górnego Śląska się skończył.
 
17  stycznia 1945 roku Niemcy zostali wyparci z Warszawy przez żołnierzy Armii Czerwonej, przynoszących ze wschodu nowego, bolszewickiego okupanta, wspieranego przez polskich  komunistów.
 
Pierwsze czołgi sowieckich „wyzwolicieli” wjechały również na teren Górnego Śląska. Ludność wyszła na ulice, obok mnie stał elegancko ubrany człowiek, czołgista wyskoczył z przejeżdżającego czołgu z butelką wódki i skopał go brutalnie – wspomina Anna Kuźnik – oni przecież nie lubili, żeby się tak elegancko ubrać.
 
27 stycznia, gdy najwięcej osób rozstrzelano w  Miechowicach (dzielnica miasta Bytom), widziałem jak z piwnicy sowiecki żołnierz wyprowadził chłopaka, który przybiegł do babci, bo jego rodzinę już rozstrzelano. W masakrze, jakiej dopuścili się w dniach 25-28 stycznia w Miechowicach, sowieccy bandyci zastrzelili albo zamordowali w inny sposób, bagnetem, kolbą (obrażenia głów zabitych były tak rozległe, że trudno było ocenić, czy zostali zastrzeleni, czy też zmiażdżono im głowy kolbami) około 320 osób, najmłodszy miał 14 lat a najstarszy ponad 70 lat. (Józef Bonczoł współautor książki „Ofiary stalinizmu na ziemi bytomskiej 1945-1956). „Wyzwoliciele” przeczesali dokładnie miejscowość, zewsząd wybierając swoje ofiary. Zginęło wielu inwalidów, bo żołnierze zakładali, iż kalectwa nabawili się na wojnie, choć wielu z nich było rencistami kopalnianymi.
 
Skryłyśmy się  w piwnicy, gdy przyszli Rosjanie, znaleźli nas, musiałyśmy wyjść i usiąść na ławce. Wzięli moją kuzynkę, moją przyjaciółkę, wszystkie gwałcili – opowiada 16-letnia wówczas kobieta. Siostra (15 lat) Konrada, który miał w 1945 r. 11 lat, została wielokrotnie zgwałcona  co odbiło się na jej zdrowiu i do dzisiaj przebywa w domu opieki.
 
Panował strach, wielki strach – wspomina Paul Koss, syn inżyniera w Biskupicach. Na Śląsku  było wielu mężczyzn, którzy nie zostali wcieleni do Wermachtu, gdyż stanowili siłę roboczą w niemieckich zakładach. Po przeprowadzeniu spisu ludności, 13 lutego 1945r., ku zdziwieniu mieszkańców Bytomia i okolic, pojawiły się starannie przygotowane przez władze, dwujęzyczne plakaty, z tym, że były one w wersji niemieckiej i radzieckiej, w polskiej nie było. Było to obwieszczenie o internowaniu mężczyzn w wieku od 15 do 50 lat. Do domów wkraczali „wyzwoliciele”, kazali zabrać jedzenie na 3 dni, coś ciepłego i łopaty. Sowietów wspierali niemieccy komuniści, którzy chodzili i nakłaniali ludzi do zgłaszania się grożąc sankcjami. Kto nie zgłosi się do internowania zostanie rozstrzelany – pisali pędzlem na budynkach (wspomina Jan Widuch). Na ulicach Biskupic już 2 lutego pojawiły się w wielu miejscach obwieszczenia Narodowego Komitetu Wolnych Niemiec o poborze mężczyzn. Zaskakujące jest to, że były podpisane nie przez rosyjskiego komendanta, ale przez Komitet Wolnych Niemiec – wspomina Paul Koss.
 
Na jakiej podstawie wywożono ludzi w głąb ZSRR nazywając to internowaniem?  - zastanawia się  prof. dr hab. Jan Drabina - historyk  z UJ. Sowieci wykorzystali układy wielkiej trojki, które mówiły o możliwości reparacji wojennych, o możliwości odzyskania utraconych wartości - konkluduje.
 
Wywożeniu ludzi do gułagów towarzyszyły grabieże. Gdy ojca zabrali przyszło dwóch i zabrali wszystko, łyżki, akordeon, rower, wszystko co się świeciło zaplombowali w pokoju, a następnego dnia przyjechali po łupy ciężarówką - wspomina  Eugeniusz Toborek. Wokół nas kilkanaście domów ograbionych, front odszedł a oni jeszcze wyrzucali ludzi, całe rodziny wywozili nie wiadomo dokąd, by zając ich domy lub wszystko z nich zabrać - mówi Anna Kuźniak.
 
Ojciec był piekarzem - cukiernikiem, w 1945 roku deportowano go do ZSRR.  Głównym powodem deportacji było to, iż ówczesny burmistrz Piotrowic miał zięcia , który chciał zawładnąć piekarnią i tak się stało – wspomina córka Roberta Pilota, który zmarł po 4  miesiącach w Stalińskiej - Donieckiej Obłastii.
 
Cały Górny Śląsk został usiany siecią obozów przejściowych, gdzie przetrzymywano internowanych do czasu wywózki na teren Zagłębia Donieckiego, Syberii i Kazachstanu. Bici brutalnie przez sowieckich żołnierzy, opluwani przez tych, którzy uwierzyli w propagandę przedstawiającą internowanych jako przestępców wojennych, czasem wpisywani na listę internowanych przez sąsiadów. Ale było  i tak: ojciec jadąc w nieznane czyli do ZSRR, wyrzucił w Biskupicach na moście list zawinięty w metrze krawieckim. List został doręczony rodzinie.
 
Wiele było takich  drogowych listów - karteczka, którą mężczyźni mając kawałek ołówka zapisywali i wyrzucali przez okno samochodu czy pociągu. Docierały dzięki solidarności ludzkiej, dzięki niej rodzina poznawała losy bliskich.
 
A na miejscu u „wyzwoliciela” ?  Na bosaka trzeba było wejść zimą do lodowatej wody w wielkiej sadzawce i udeptywać zaprawę do budowy domów, potem zawieźć taczką na plac budowy. Codziennie 20 osób umierało, moją szkolną koleżankę wrzucili do gnojówki by świnie ją ogryzły - to wspomnienia kobiety, która powróciła. To było straszne, łzy mi w oczach stają, to były czasy nie do zapomnienia, niech świat pamięta o nas - te słowa i łzy  Pana Cezarego Tomczyka kończą tragiczne wspomnienia bohaterów filmu.
 
Z 50 000 internowanych wrócił do domu co piąty. To były obozy eksterminacyjne, tylko 20% ludzi przeżyło. Po powrocie przestrzegani byli przez UB przed rozpowszechnianiem informacji o pobycie w ZSRR. Z badań zdrowotnych  przeprowadzonych wśród nich wynika, iż 93% posiadało dolegliwości będące następstwem katorżniczej pracy w sowieckich łagrach.
 
Niewątpliwie kluczowe dla górnośląskich rodzin były ekonomiczne konsekwencje deportacji w roku 1945. W momencie, gdy do pracy przymusowej wywieziono tysiące mężczyzn (a inni zostali zabici w czasie wojny lub jeszcze nie powrócili z oflagów) byt wielu rodzin po prostu się załamał. Ojciec i matka internowani, ja i moi dwaj bracia byliśmy zmuszeni kraść i kombinować, żeby się utrzymać. I  jeszcze chcieli nam zabrać mieszkanie.
 
A moja matka miała 32 lata gdy ojca internowano. Ja miałem  12 lat, moja siostra 7 lat. Wielka bieda i smutek , wiele takich matek z dziećmi głodujących nie wytrzymało i znalazły się w szpitalach psychiatrycznych.
 
W styczniu 1946 r. pisano: ”Ogólny stan ubogich jest ciężki i nędza szerzy się wśród ludności z zastraszającą szybkością i obejmuje coraz większy zasięg…Przede wszystkim musimy przyjść z pomocą gminie Stolarzowice (dzielnica Bytomia), gdzie jest najwięcej ludności biednej. 580 rodzin pozostało bez żywicieli, albowiem ci są zabrani na roboty do Rosji. Nędza jest tak wielka, że dzieci chodzą zupełnie bez odzieży i obuwia, nie chodzą do szkoły lecz na żebry by uchronić się od śmierci głodowej”. (Rodzina na Śląsku 1939 - 1945 pod redakcją Adriany Dawid i Antoniego Maziarza).
 
Rozproszone podczas wojny rodziny przeżywały próby lojalności i wierności. Skala poświęcenia. Koniec wojny nie oznaczał natychmiastowej normalizacji życia. Utrzymywał się stan niepewności, potęgowany rozprężeniem, rozbojami, dobrowolnymi i przymusowymi przemieszczaniami. Konsolidujące się rodziny stawały się ofiarami deportacji, napaści, szabru, chorób, wiele z nich utraciło mieszkania, domy. Stabilizacja i integracja rodzin następowała stopniowo, przez wiele po wojnie.
 
Czerwony obraz w ramach demokracji -  takiej metafory użył Paweł Cierpioł analizując sytuację we  wrześniu 1945r.  Paweł  Cierpioł (ps. m.in. „Makopol”), żołnierz AK, ZWZ, i Delegatury Sił Zbrojnych prowadził konspiracyjną walkę z obydwoma okupantami. Pozyskując do współpracy pracowników administracji niemieckiej grupa "Makopola" zdobywała dane na temat rozmieszczenia i liczebności Wermachtu, produkcji zbrojeniowej, planów gestapo i donosicieli, transportu wojskowego, placówek straży granicznej, policji, SS i SA. Dzięki temu przeprowadziła wiele działań dywersyjnych na terenie inspektoratu rybnickiego. O postawie rekrutów przymusowo wcielanych do Wermachtu świadczy zapis w  jednym ze znalezionych sprawozdań tego inspektoratu - zgromadzeni w pociągach, przed odjazdem na wojnę, śpiewali polskie pieśni patriotyczne. Władze niemieckie zaczęły organizować takie odjazdy z udziałem orkiestr dętych, z nadzieją na zagłuszenie śpiewaków, jednak autor meldunku podsumował te usiłowania pisząc, że „to jednak się nie udaje”.
 
Po zakończeniu wojny wywiad i kontrwywiad „Makopola” stanął wobec nowego wroga. Akcje propagandowe były jedną z ważniejszych form aktywności.
 
Sam Paweł Cierpioł do swoich podwładnych pisał  we wrześniu 1945r. tak: „Musimy być świadomi, że jesteśmy nadal pod okupacją. Nastąpiła tylko ta zmiana, że w miejsce NSDAP powstało PPR, a zadania gestapo objęła Służba Bezpieczeństwa (UBP). Terror i nagonki są te same. Katowania i tortury w obozach nie różnią się od tych, jakie stosowało SS. Gorzej jeszcze dla nas, bo obecny wróg posługuje się naszą ojczystą mową”.
 
W jednej z odezw do Żołnierzy Polski Podziemnej pisano: „AL grabiło dwory i plebanie oraz czekało na rosyjskich oswobodzicieli, aby zorganizować jaskinie zbójeckie, zwane urzędami bezpieczeństwa publicznego. Zaprawieni w rozbojach i grabieży własnego społeczeństwa, idą o lepsze z sowieckim okupantem: kto rabuje z większą bezczelnością i bardziej bezwstydnie. Odziedziczywszy po gestapo jego pracę, stosuje nadal te same metody - głównie prowokację”.
 
Z kim idą o lepsze  głosujący za likwidacją górnictwa w momencie, gdy nasz zachodni sąsiad buduje nowe kopalnie, a nasz wschodni sąsiad uzależnia nas od siebie sprzedając nam węgiel?
 
Czy pośpiech w głosowaniu nad uchwałą o restrukturyzacji górnictwa to prezent dla uczczenia rocznicy zadanego w styczniu 1945 roku ciosu w plecy Polakom mieszkającym na Śląsku? Prezent dla którego okupanta? Wszak odezwa do mieszkańców Śląska pisana była w języku niemieckim i rosyjskim. Komu służy ta prowokacja? Czy przegłosowujący ustawę członkowie  PSL to potomkowie tych, którzy dla kilku łyżek wpisywali swoich sąsiadów na listę internowanych i zajmowali ich gospodarstwa? A może wśród posłów PO są potomkowie burmistrza z Piotrowic? Chleb będzie potrzebny nawet po likwidacji kopalni, nie ma się więc czym przejmować.
 
Inna ocena  z roku 1945r.: "Ważne nie jest to, co mówi i pisze w nowych szmatławcach szajka płatnych krzykaczy i pismaków - ważne są fakty. Jeśli wojsko okupacyjne opuści kraj, zostanie usunięte NKWD zarówno rosyjskie jak i polskie, gdy wrócą wywiezieni do Rosji polscy patrioci i gdy otworzą się nowe obozy koncentracyjne, gdy zapanuje wolność słowa, prasy i zgromadzeń – wtedy możemy powiedzieć, że zakończyła się walka o wolność dla narodu i o niepodległość dla państwa Polskiego”.
 
Trafnie też przedstawiano  sytuację gospodarczą: „Wywożą maszyny z fabryk i rekwirują żywność po wsiach, wymuszają dostawy węgla, rabują wagony kolejowe, meble, zegarki, rowery; gwałcą nasze kobiety i zarażają chorobami wenerycznymi. Za te krzywdy każą sobie dziękować, każąc uwielbiać czerwonych faszystów: Stalina i jego pachołków. Całe kolumny samochodów ciężarowych wiozą precyzyjne części maszyn, zrabowane w Polsce. Nie tylko maszyny rabuje nowy rosyjski okupant. Przy pomocy swoich pachołków PPR-u okupant wywozi całe magazyny żywności, wyciśnięte z Polski w drodze ogromnych kontyngentów. Dziesiątki tysięcy ton węgla dziennie, rabuje urządzenia domowe i biurowe, auta, kradnie na ulicach rowery polskiej ludności. Dzieje się to na oczach wszystkich, publicznie, rabunek jest bezwstydny”.
 
Na naszych oczach sprzedawana jest Polska, sprzedający nasz wspólny majątek kłaniają się nisko wytrawnym dyplomatom  Unii Europejskiej. Nie posiadając wiedzy strategicznej i umiejętności zarządzania czymkolwiek nie potrafią wynegocjować warunków sprzedaży korzystnych dla nas wszystkich, a tylko dla siebie, swoich krewnych i znajomych.  Sprzedają za przysłowiowe pół litra. Rabunek odziedziczonego przez nas wszystkich majątku, rabunek   mienia państwowego dokonuje się publicznie, za przyzwoleniem Polaków kupionych posadami i otumanionych newsami z koncernu medialnego, którego  właściciel  zieje nienawiścią  do wszystkiego co dobre.  
 
Rabunek dokonywany w kopalniach  (hutach, cegielniach, stoczniach itp.), poprzez zarządy spółek węglowych, których prezesi przywożeni są w teczkach przez wicepremierów,  jest bezwstydny. Jest to zorganizowana przestępczość. a cały mechanizm wyprowadzania pieniędzy przez zarządy spółek został publicznie wykazany w raporcie NIK na przykładzie kopalni Kazimierz Juliusz. Fikcyjne uzdatnianie węgla, który już dawno dotarł do odbiorcy, gdy tymczasem firma uzdatniająca wystawiała rachunek za usługę, wymóg zakupu obudów nie bezpośrednio w hucie, ale w firmie, która dość szybko wzbogaciła się, lewe depozyty wystawiane przez elektrownie, wynajmowanie zewnętrznej firmy, bo własne kadry nie są w stanie wyliczyć skomplikowanej pensji górnika, przekręt na przekręcie.
 
Wnioski z raportu nadawały się do natychmiastowego zainteresowania organów ścigania. Jak zauważył dyrektor kopalni, przez kolejne miesiące  następowało zacieranie śladów. Sprawy były czyszczone, materiały, papiery, dokumenty palone w kotłowni kopalnianej, wywożone wózkami. Dyrektor zabrał protokoły i udał się do prokuratury, gdzie został przesłuchany. Następnego dnia do "swojej" kopalni nie został wpuszczony przez wynajętych z innych kopalni ochroniarzy,  stracił pracę. Członkowie spółki pozostali bezkarni, do dzisiaj są w niej. Raport NIK powinien stać się natychmiast podstawą do wszczęcia postępowania przeciw przestępstwu gospodarczemu, ale jak za czasu PRL, stał się powodem zwolnienia z pracy fachowo zarządzającego dyrektora kopalni i do przypinania orderów  sprawcom przestępstwa. Prezesem NIK w tamtym czasie był Mirosław Sekuła.
 
Dla mnie nie jest ważne, co pisze szajka płatnych krzykaczy i pismaków, ale ważne są fakty.
 
To  nie górnicy generują koszty. Na łopatę górnika wskakują gangsterzy w białych kołnierzykach żądni pieniędzy, a kompletnie pozbawieni kompetencji tak jak i ich mocodawcy. Gdy nie potrafi zarządzać - by uniknąć kłopotu należy sprzedać. Można zabezpieczyć byt swój i potomków na wiele pokoleń.
 
 
Bożena Ratter
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.