Bożena Rratter: Marsz pokoleń
data:14 listopada 2014     Redaktor: Redakcja

...władze państwa, które zagrabiły po wojnie dziedzictwo narodowe dla „zapewnienia” tzw. „szczęścia klasy pracującej”, teraz już jako współcześni kapitaliści (dzięki temu dziedzictwu)  rządzą nim jako swoim prywatnym i niszczą bez pytania wszystko, co od wieków kojarzyło się z Polską. - pisze Bożena Ratter w swoim kolejnym świetnym felietonie.


W XIX wieku ludzie zaczęli znajdować przyjemność w zdobywaniu szczytów górskich, a zimą w szusowaniu na nartach. W okresie międzywojennym Jaremcze i Worochta weszły do wąskiego grona znanych letnisk i zimowisk – tak zaczyna opowieść filmową profesor Stanisław Sławomir Nicieja (  TVP Historia). To tu została zbudowana pierwsza skocznia narciarska,  3 lata przed Wielką Krokwią w Zakopanem, tu odbyły się I Mistrzostwa Polski, gdzie na równych prawach startowali mężczyźni i kobiety, mistrzostwo zdobyła Ewa Michalewska Ziętkiewiczowa. Jaremcze zwane było polskim Interlake,  Worochta - drugim Zakopanem. A stało się to za sprawą Stanisława Rawicz Kosińskiego , który w tym dzikim terenie przeciął góry trasą kolejową i otworzył okolicę na ruch turystyczny, można tu było wypoczywać i budować wille. Stanisław Rawicz Kosiński, genialny inżynier, po najlepszych uczelniach w Europie, potrafił u schyłku XIX, w ciągu 5 lat postawić w tym dzikim terenie trasę kolejową o długości 96 km, od Stanisławowa do granicy węgierskiej. W sezonie zimowym kursował trasą specjalny pociąg, zwany „dancingowym”, z  wagonem  restauracyjnym, w którym koncertowały kameralne zespoły muzyczne. Wiadukt 4-krotnie przecina rzekę Prut, mosty zaprojektował inż. Zygmunt Kulka z Politechniki Lwowskiej. Była to duma polskiej myśli technicznej. Wypracowane rozwiązania konstrukcyjne były na tyle nowatorskie, wizjonerskie i doskonałe w realizacji, że ściągali tam w ramach wizji lokalnej inżynierowie Europy i wykorzystywali te pomysły w swoich realizacjach, szczególnie w Alpach. Biografia Stanisława Rawicza Kosińskiego to historia jednego z najbardziej spektakularnych awansów zawodowych Polaka w zaborze austriackim. Kosiński był patriotą i bardzo skutecznie zabiegał, by  budować linie kolejowe na ziemiach polskich.

Wielkie inwestycje miały swoich patronów, znanych polskich generałów jak Korwin Zamorski czy Tadeusz Kasprzycki. Generał Tadeusz Kasprzycki urodził się 16 stycznia 1891 r. w Warszawie. Kształcił się w gimnazjum w Chełmie, w latach 1910-1912 studiował na wydziale nauk ścisłych na Sorbonie oraz równolegle w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Paryżu. W 1912 r. przeniósł się na wydział nauk społecznych i prawa międzynarodowego Uniwersytetu Genewskiego. W sierpniu 1914 r. został dowódcą I Kompanii Kadrowej Legionów Polskich i wraz z nią wyruszył z Krakowa w kierunku granicy Królestwa Polskiego. Brał udział w misjach wojskowo-dyplomatycznych, będąc m.in. delegatem rządu RP na konferencję rozbrojeniową i komisję wojskową przy Lidze Narodów (1927-1931).W roku 1934 otrzymał tekę wiceministra spraw wojskowych. Dwa lata później, po śmierci marszałka Józefa Piłsudskiego, przejął po nim urząd ministra, który pełnił do wybuchu II wojny.

Generał Józef Ignacy Kordian-Zamorski przez  ponad rok terminował w zakładzie ślusarskim, aby pomóc matce i chorej na gruźlicę siostrze. Gimnazjum ukończył jako jeden z najlepszych absolwentów, uzyskując jednocześnie dyplom malarstwa dekoracyjnego Szkoły Przemysłowej we Lwowie, do której równolegle uczęszczał. Zdał na krakowską ASP, gdzie studiował malarstwo u Józefa Mehoffera i grafikę u Jana Pankiewicza. 1 marca 1913 r. objął stanowisko Komendanta Szkoły Oficerskiej Związku Strzeleckiego w Krakowie, potem zasilił szeregi I Brygady Legionów Polskich. W listopadzie 1925 r. został I oficerem sztabu inspektora Armii w Wilnie gen. Dyw. Wacława Fary, 25 stycznia 1935 r. na polecenie marszałka Piłsudskiego objął stanowisko Komendanta Głównego Policji Państwowej. Przepraszam, że piszę skrótowo,  bo przecież tych, którzy walczyli o wolność Polski , gdy wróg ją zabrał, a  w czasie pokoju służyli Polsce  sercem, pracą, wiedzą i talentem i w Polsce, i na emigracji, były miliony. I barwa biało-czerwona była dla nich symbolem wolnej Polski.

Jest w Europie księstwo Monako. Jego władca, Książę Albert podtrzymuje tradycje rodzinne i organizuje co roku wiele uroczystości, do których należą między innymi  obchody Narodowego Dnia Monako (19 listopada) i bal Czerwonego Krzyża. Tradycje tego balu, uważanego za jedno z największych wydarzeń towarzyskich na naszym kontynencie, sięgają końca lat 40 ubiegłego wieku. Bardzo prestiżowy bal gromadzi koronowane głowy państw, najbogatszych ludzi świata, gwiazdy kina i muzyki. Szkoda, iż polscy aktorzy - naturszczyki (osobiście cenię bardziej Jana Himilsbacha)  występujący w swoim biograficznym filmie nagrodzonym w Gdyni, nie zostali zaproszeni na galę. Może, gdyby zobaczyli, iż do  dekoracji sali  Książę Albert użył tysiąc białych i czerwonych hortensji (flaga Monako to 2 pasy, czerwony i biały) ustąpiłaby ich męczarnia zwana ignorancją, czyli między innymi nienawiść do symboli polskości, inaczej nienawistny masochizm.

Taka teraz moda, władze państwa, które zagrabiły po wojnie dziedzictwo narodowe dla „zapewnienia” tzw. „szczęścia klasy pracującej”, teraz już jako współcześni kapitaliści (dzięki temu dziedzictwu)  rządzą nim jako swoim prywatnym i niszczą bez pytania wszystko, co od wieków kojarzyło się z Polską. Minister Spraw Zagranicznych pozbywa się Hôtelu Lambert w Paryżu, głównego ośrodka politycznego, oświatowego  i charytatywnego  polskiej emigracji od 1843 roku. Kupił  go dla Polaków  Książę Adam Jerzy Czartoryski. Hotel Lambert był miejscem spotkań polskiej emigracji. „Podczas gdy w trzech zaborach nie wolno było wymówić i wydrukować słowa „Ojczyzna”, emigracja rozporządzała pełną swobodą słowa i szeroko z niej korzystała”. Minister pozbywa się wielu innych polskich placówek,  czyżby zadecydował już o zlikwidowaniu  Polski i zapomniał o milionach Polaków na emigracji?  Na szczęście nie wszystko daje się sprzeniewierzyć, jest we Francji inny zamek, Montresour, zrujnowany zamek kupił  i wyremontował hrabia Ksawery Branicki, twórca banku Credit Foncier de France. Stał się on przystanią dla cennych zbiorów sztuki oraz pamiątek narodowych związanych z historią Polski. Na ścianie w salonie piękna płaskorzeźba wykonana przez francuskiego malarza zaraz po bitwie wiedeńskiej na zamówienie biskupa spokrewnionego z Marysieńką i wiele innych dzieł związanych z ważnymi wydarzeniami. Hrabia pozostawił  testament, w którym napisał, że Montresour nie należy sprzedawać. Ma być on ‘terre d’acceuil pour les Polonais en exile” to znaczy, miejscem, gdzie Polacy w potrzebie zawsze będą mogli przyjechać (Anna Potocka wnuczka Ksawerego Branickiego II). Jak odmienne są działania, tej dawnej, „pańskiej” i obecnej dyplomacji.

Piszący te wspomnienia osiedlił się w 1932r. w Opolu jako piąty z kolei adwokat Polak - pisze o sobie Paweł Kwoczek . „Byłem obrońcą kierownika Polskiego Towarzystwa Szkolnego w Bytomiu, Jana Bauera w procesie, który nie był tylko przeciw Janowi Bauerowi, ale był  procesem przeciw całemu życiu organizacyjnemu Polaków w Niemczech. Oskarżono wszystkie organizacje polskie w Niemczech o dążenie do irredenty. Zebrano materiały w dziecięciu tomach. Swoją obronę w procesie rozpocząłem następującymi słowami  „pan nadprokurator twierdzi, że w osobie oskarżonego (Jan Bauer) uwidacznia się tragedia mniejszości, ja natomiast stwierdzam, że oskarżony padł ofiarą tego, że pomiędzy ustawodawstwem niemieckim o szkolnictwie mniejszościowym a praktycznym stosowaniem tego ustawodawstwa istnieje przepaść nie do przebycia. To co się gwarantuje w ustawie, sabotuje się w praktyce”. Sąd uznał jednak  Bauera za winnego i skazał na rok ciężkiego więzienia (Zuchthaus). Jakie było uzasadnienie sędziego Schroedera:  „Proces ten wykazał, że nie jest on tragedią jednostki, ba, nie jest nawet tragedią mniejszości polskiej, lecz tragedią narodu niemieckiego. Należałoby zadać sobie pytanie, czy polską mniejszość narodową można porównać z niemiecką mniejszością narodową w Polsce. Sąd jest zdania, że nie można porównać, albowiem niemiecka mniejszość narodowa w Polsce została dopiero niedawna oderwana od ojczyzny. Natomiast polska mniejszość narodowa żyje już od 150 lat w granicach Rzeszy. Wyrok ten niech będzie dowodem tego, że stara tradycja sądów niemieckich  się zachowała, że istnieje jeszcze sprawiedliwość.   Ponadto niechaj wyrok ten dodaje ludzkości niemieckiej na zagrożonej granicy odwagi do dalszej pracy dla naszego narodu i naszej ojczyzny” . Po wpisaniu mnie na listę adwokatów przy Sądzie Okręgowym w Opolu w dniu 11 kwietnia 1932r., występowałem w lipcu tego roku w imieniu Banku Ludowego w Opolu w sprawie o wszczęcie postępowania upadłościowego. Bank Ludowy był najsilniejszą polską placówką bankową w Niemczech. Niemcy postanowili go zniszczyć , aby w ten sposób zadać śmiertelny cios całemu polskiemu życiu gospodarczemu w Niemczech. W tym celu w czasie kryzysu bankowego w 1931 r. na całym świecie, w związku mianowicie z krachem na giełdzie nowojorskiej, rozpoczęli oni za pośrednictwem wszystkich instytucji gospodarczych wykupywać książeczki oszczędnościowe deponentów Banku Ludowego. Książeczki te przedstawiali masowo Bankowi Ludowemu do wypłaty. Bank, który udzielał rolnikom kredytów długoterminowych, w lipcu 1932r. wyczerpał  wszystkie swoje możliwości płatnicze  i popadł w stan niewypłacalności… Likwidacja Banku Ludowego zdawała się być nieunikniona. Wtedy ja, jako pełnomocnik Banku Ludowego zorganizowałem razem z adwokatem Kudrischem i innymi działaczami polskimi  w Opolu zebranie wszystkich deponentów Banku. Zebranie stało się wielką manifestacją polską w Opolu. Większość deponentów, których było około 1000, wyraziła na przygotowanych wcześniej deklaracjach pisemną zgodę na postępowanie ugodowe. Na nic zdała się perswazja aż trzech adwokatów niemieckich, ażeby odwieść deponentów od wyrażania tej zgody. Niewiele brakowałoby, a zostaliby poturbowani przez oburzonych ich postępowaniem deponentów. Bank został uratowany. Bank normalnie funkcjonował, a ja zostałem wybrany prezesem jego rady nadzorczej i stanowisko to piastowałem aż do wybuchu drugiej wojny światowej”. - Prawnicy polscy w walce o narodowe i społeczne wyzwolenie Śląska.

W pierwszych latach po zakończeniu II wojny światowej, aktyw partyjny zbierał się w Komitecie Powiatowym (Radomsko)  i wydawał Uchwałę, w której zlecał  likwidację  kolejnego „zaplutego karła reakcji”. Wychodziliśmy nocą – opowiada Edward Dawid 50 lat później. Edward Chmielarz - komendant MO, Antoni Kucharski – żołnierz Armii Ludowej, Edward Dawid – pracownik tartaku, nadgorliwy wiejski aktywista, założyciel komórki ORMO we wsi. Jedna z ich ofiar to Franciszek Centkowski, zabrany po wyjściu z lokalu wyborczego, pobity i postrzelony, zrzucony jeszcze żywy po płotem w tartaku. Spalony w piecu w tartaku, ponieważ nie mieścił się, ucięto mu ręce. O morderstwach dokonywanych przez wymienionych powyżej doniósł inny funkcjonariusz MO. Sprawa jednak została umorzona 15 lutego 1958 roku przez skład sędziowski: A. Górski, Z. Chełmicki, A. Janowski przy udziale Gen.Prok. L. Chmielowskiego, z uwagi  na atmosferę polityczną w tamtych latach, to , że wszyscy podejrzani prowadzili uczciwe życie i z uwagi na upływ czasu. Jak odmienne są działania, tych przedwojennych i powojennych szafarzy sprawiedliwości. Ciekawe, jakie przesłanie otrzymali od dziadka prokuratora aktorzy plujący na polski patriotyzm?  A co czują mordercy po 50 latach ? To, że kogoś zabili? Widocznie tak musiało być. „To nie byli protoplaści Piotrowskiego. Oni byli prostymi chłopakami ze wsi. Dostali buty, jedzenie i władzę do ręki – i już im się w głowie przewróciło. Zapragnęli mieć to, z czym walczyli” – opowiada Pani Sędzina, która po latach dotarła do akt sprawy.

Po pięknej  mszy św. w kościele św. Barbary, mądrym i ciepłym kazaniu, ruszyliśmy na Rondo Dmowskiego. Wspaniali młodzi ludzie przyjechali z różnych stron Polski, by uczestniczyć w  Marszu Niepodległości. Była grupa młodych z Wiednia, Litwy, Ukrainy. Również ze Śląska -  czy byli potomkami tych, którzy zabiegali o polski interes prawie 100 lat temu pod zaborem niemieckim? Nad Rondem Waszyngtona, nad naszymi głowami, nagle pojawiły się helikoptery i zaczęły krążyć, tak jakby chciały nas, docierających do stadionu  powitać. Czemu wcześniej nie krążyły nad nami? Tłum zatrzymał się, staliśmy dość długo, w końcu dotarł do nas komunikat organizatorów, by trzymać się lewej strony i powoli, zejść w dół do stadionu, nie zwracać uwagi na to, co dzieje się z prawej strony, kto przekroczy utworzony przez straż marszu łańcuch rąk, przestaje być uczestnikiem marszu i podejmuje ryzyko udziału w akcji policji. Trzykrotnie organizator zwrócił się do policji, by nie strzelała gazem pieprzowym do tłumu. Wokół nas  również  kaszlący uczestnicy marszu zasłaniali tak jak i my usta, gaz był bardzo duszący. Na szczęście szybko dotarliśmy do trybuny, na której od dawna trwał koncert i przemawiali zaproszeni goście. Szkoda, że z niewiadomych przyczyn zejście z Ronda trwało tak długo, dziwne też, skąd helikoptery telewizyjne wiedziały o tym, że tak się będzie działo na Rondzie Waszyngtona.
Ten Marsz był pamięcią o tych wszystkich, co dla nas  Polskę tworzyli, a gdy była potrzeba, z myślą o nas walczyli. Często byli tak młodzi, jak uczestnicy dzisiejszego Marszu.

Bożena Ratter





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.