Dlaczego jesteśmy jednym z najbiedniejszych narodów europejskich?
data:08 września 2014     Redaktor: ArekN

 
Polacy są jednym z najbiedniejszych narodów europejskich. Taki wniosek nasuwa się po przeczytaniu raportu opublikowanego w „Global Wealth Databook 2013“, przygotowanego przez międzynarodową grupę finansową „Credit Suisse“ z Zurychu.

 
 
Należy przy tym podkreślić, że mówiąc o bogactwie danego państwa, mamy na myśli jego dochody, ale też zgromadzone przez jego mieszkańców majątki. Majątek jest tu definiowany jako wartość aktywów finansowych i niefinansowych, przede wszystkim domów, samochodów, mieszkań, posiadanej ziemi, ale pomniejszonych o długi. Tak więc przyjęto logicznie, że zakupiony samochód, dom lub mieszkanie, na które jest spłacany wieloletni kredyt, nie są zaliczane do przychodu mieszkańca badanego kraju. Dopiero w momencie spłacenia ostatniej należności wierzycielowi, taki produkt uznawany jest za kolejny element powiększający własność.
Ponieważ krajowe instytucje zajmujące się statystykami nie dostarczają regularnych informacji na temat mienia wchodzącego w skład gospodarstw domowych, skrupulatni Szwajcarzy sięgnęli po dane pośrednie i własne szacunki. Wyniki zostały podane w dolarach amerykańskich, których wahania kursowe w danym kraju, mają również wpływ na poziom zamożności. „Credit Suisse“ podjął się oceny majętności narodów nie za pomocą wielkości strumieni dochodów, czyli słynnego Produktu Krajowego Brutto, lecz na podstawie majątku będącego w posiadaniu badanych narodów. Okazuje się, że pomimo przyjęcia tak prostej metody badawczej przynosi ona ciekawe wyniki.
 

Najbogatszym narodem świata, co nie powinno zbytnio dziwić, są Szwajcarzy, gdzie przeciętnie jeden obywatel dysponuje majątkiem o wartości 407,2 tys. dolarów. Drugie miejsce zajmują Australijczycy ze średnim dobytkiem o wartości 301,7 tys., następnie kolejno: Norwegowie posiadający majątki w wysokości 285,8 tys. i Luksemburczycy o wartości 241,6 tys. Na samym końcu stawki plasują się państwa afrykańskie, gdzie w najbiedniejszym Malawi średni dobytek wynosi 90 dolarów, w Demokratycznej Republice Konga – 139, w Burundi – 153, a w Etiopii majątek na osobę wynosi 192 USD.

 

Autorzy raportu nie dysponowali natomiast danymi z tzw. rajów podatkowych. Dlatego nie umieszczono w nim obywateli takich krajów jak: Monako, Liechtenstein, Antyle Holenderskie czy Kajmany, których mieszkańcy uchodzą za najbogatszych na świecie, co jednak jest trudne do zweryfikowania.

 

Polska w tym rankingu została zakwalifikowana do tzw. wschodnioeuropejskich średniaków, ponieważ średni majątek Polaka szacuje się na 20,8 tys. USD. Składają się nań: aktywa finansowe w wysokości 11,2 tys., aktywa niefinansowe o wartości 14,3 tys. oraz zadłużenie każdego z nas w wysokości 4,7 tys. dolarów. Z dawnych krajów „demokracji ludowej“ znajdujemy się pośrodku stawki, gdzie kolejno najbogatsi są: Słoweńcy o majątku w wysokości 52 tys. USD na osobę, Czesi – 36,2 tys., Węgrzy – 22,7 tys., Słowacy – 21,6 tys. i Chorwaci – 21,1 tys. Gorzej od nas wypadają tylko: Łotysze – o wartości mienia 19,6 tys., Litwini – 18,6 tys., Bułgarzy – 13,6 tys. i Rumuni – 11,1 tys.

Spoza krajów unijnych: Rosjanie posiadają mienie o wartości 8,7 tys. i Ukraińcy – 2,7 tys. USD na osobę. Jak widać statystyczny Polak posiada majątek o wartości około 62 tys. złotych, co lokuje nas wśród biedniejszych narodów Europy. Jednak od najbiedniejszych krajów „starej“ Europy – Greków i Portugalczyków dzieli nas przepaść, gdyż borykający się z głębokim kryzysem gospodarczym mieszkańcy Hellady zgromadzili majątki o średniej wartości 83,4 tys. dolarów na osobę, czyli ponad 250 tys. złotych, podobnym wynikiem charakteryzują się też Portugalczycy. Tak więc statystyczny Polak jest czterokrotnie biedniejszy od Greka czy Portugalczyka, natomiast od najbogatszych Szwajcarów posiadamy mienie 20 razy mniejsze.

 

 

Po przeanalizowaniu wspomnianego raportu można dojść do wniosku, że najbogatsze społeczeństwa to te, które przez długie dziesięciolecia i nieraz wieki gromadziły, i powiększały swoje dobra, unikając konfliktów, niepokojów społecznych, i wojen oraz te, które uniknęły eksperymentów komunistycznych. My natomiast jesteśmy po ponad stuletnich zaborach, I i II wojnie światowej, krwawym konflikcie z bolszewikami w 1920 r., okupacjach hitlerowskiej i sowieckiej, ponad 40-letniej, niekorzystnej dla Polski, przymusowej wymianie gospodarczej z ZSRR oraz ostatnich 25 latach przemian gospodarczych, których efektem jest upadek rodzimego przemysłu, ogromne bezrobocie, bieda i emigracja.

 

Co jednak powoduje, że ciągle jesteśmy daleko w tyle za krajami uważanymi za najbiedniejsze w „starej“ UE, o innych bogatszych narodach nawet nie wspominając? Pierwszym i najważniejszym powodem jest brak realnego wzrostu wynagrodzeń w Polsce oraz niedowartościowanie naszych płac. Drugim jest spłacanie ogromnego długu publicznego oraz kredytów konsumpcyjnych i hipotecznych.

Według raportu liczy się wartość zakumulowanego kapitału. Przeciętna polska pensja wynosi tylko 1/3 takowej w Niemczech. Czyli w teorii jesteśmy krajem tańszym, gdyż mniej zarabiamy, ale też ponosimy mniejsze koszty życia. Ale w praktyce duży udział konsumpcji oraz wysokie opłaty w wydatkach gospodarstw domowych powodują, że mamy skromne możliwości oszczędzania. Te hipotetyczne oszczędności moglibyśmy dobrze lokować i przeznaczać np. na zakup mieszkania, ale bez udziału kredytów bankowych, czyli bez zadłużania się. Jeśli chcemy być państwem bogatym, to musimy zwiększyć poziom oszczędności. Niestety jak na razie więcej konsumujemy niż oszczędzamy. Ale jak tu mówić o oszczędzaniu, skoro m.in. wieloletnie zapóźnienia budowy i rozwoju infrastruktury powodują, że musimy ją szybko rozbudowywać, w przeciwieństwie do państw zachodnich, gdzie takowa już dawno istnieje, co w efekcie drogo nas kosztuje i stąd mniej pieniędzy jesteśmy w stanie oszczędzić.

 

PKB Polski wynosi na chwilę obecną 1,6 bln złotych. Dług publiczny to około 1 bln zł. Kolejne 2 bln zł to ukryty dług, który niestety ciągle rośnie. Aby spłacić tak gigantyczne kwoty, powinniśmy się przestać zadłużać i spróbować zrównoważyć budżet państwa poprzez efektywne cięcia wydatków, które nie przynoszą żadnych korzyści społecznych i gospodarczych. Pomimo tego, że polskie obligacje są nisko oprocentowane, to środki z nich pozyskane rząd wydaje na łatanie bieżących wydatków, które nie przyniosą żadnego zwrotu w przyszłości. Czym innym też jest zadłużanie się pod inwestycje, a czym innym na konsumpcję. Inwestycje, trafnie przemyślane i przeprowadzone, mają ogromną szansę na zwrot, jednak u nas dominuje zadłużanie konsumpcyjne.

Według fachowców nasze społeczeństwo powinno jak najszybciej spłacić kredyty konsumpcyjne oraz hipoteczne, i to w przeciągu najbliższych 25-30 lat. Oczywiście zakładając, że przez ten czas nasze dochody będą rosły i osiągną poziom tych z Europy Zachodniej. Dzięki temu potanieją m.in. kredyty hipoteczne, a ceny nieruchomości nie będą tak sztucznie zawyżane przez inwestorów zagranicznych, jak ma to miejsce w chwili obecnej. I wtedy dopiero powiemy, że mieszkania i domy, drogi czy samochody należą do nas. Gdy tak się nie stanie, będziemy obarczeni spłatą długów zaciągniętych przez „naszych“ polityków i za niskie pensje będziemy kupować aktywa, na które nas nie będzie stać.

Obecnie taka sytuacja ma miejsce w Grecji i Hiszpanii, z tą jednak różnicą, że gdy te państwa dramatycznie biednieją, to społeczeństwa paradoksalnie bogacą się… A to dzięki zakumulowanym wcześniej dewizom, oszczędnościom bankowym, nieruchomościom kupionym w innych państwach oraz dzięki istnieniu rzeszy własnych, krajowych firm ratujących budżet państwa. Ale oczywiście stanowią o tym rodzimi obywatele, którzy są majętni i przedsiębiorczy. U nas ludzi majętnych jest bardzo mało, więc nie można liczyć na podobny scenariusz. W Polsce wg obliczeń ludzie zamożni stanowią 4% społeczeństwa. Ale za bogate uważane są osoby zarabiające rocznie powyżej 85 tys. zł brutto, czyli mniej niż statystyczny, słabo zarabiający Niemiec.

 

 

Czas zatem na pokazanie skali dysproporcji pomiędzy wydatkami Polaków i pozostałych mieszkańców Unii Europejskiej. W ten prosty sposób można uzmysłowić Polakom to, dlaczego nie są w stanie efektywnie oszczędzać. Najwięcej wydatków z budżetu przeciętnego Polaka pochłania żywność i napoje bezalkoholowe. To jest aż 24,6% wszystkich wydatków i oznacza to, że na artykuły spożywcze wydajemy co czwartą zarobioną złotówkę! W Unii Europejskiej natomiast, wg najświeższych danych Eurostatu za rok 2011, jest to 15,6% domowego budżetu.

Na drugim miejscu wśród wydatków znajduje się utrzymanie mieszkania lub domu oraz opłacenie nośników energii. To kolejne 21,7% miesięcznych wydatków polskiej rodziny, natomiast w innych krajach Unii jest to 15,6%. Warto przy tym wspomnieć, że w naszym kraju, jednym z nielicznych w Europie, na energię elektryczną oprócz podatku VAT nałożona jest również bardzo wysoka akcyza! Prawdziwym kuriozum jest też to, że w bogatych Niemczech energia elektryczna jest tańsza niż w Polsce. Dodatkowo kolejne 4,6% wynoszą wydatki na wyposażenie nieruchomości i prowadzenie domu. Daje to łącznie 26,3% miesięcznych wydatków i jest to drugi największy wynik w Europie, po Niemczech.

Niestety na szarym końcu polskich domowych budżetów jest wydawanie pieniędzy na edukację. To zaledwie 1,2% wszystkich wydatków. Co ciekawe, znacznie mniej od nas kosztuje utrzymanie mieszkania w zimniejszych od Polski krajach Europy Północnej, gdzie u Szwedów jest to 17,3% miesięcznych dochodów, a w Finlandii 15,1%. Oczywiście w ciepłych krajach południa Europy są to bardzo niewielkie kwoty, rzędu 10% w miesiącu.

 

 

Kolejną sprawą, dzięki której jesteśmy tak zubożali, jest sama wielkość wynagrodzenia. I tu okazuje się, że średnie wynagrodzenie miesięczne w Polsce, wg najnowszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego wynosi 3,9 tys zł brutto i wzrosło ono od 2005 roku o 36%. Z tym, że około 60% pracujących w Polsce o takim wynagrodzeniu może sobie tylko pomarzyć. Statystyczny Niemiec i Brytyjczyk zarabia miesięcznie ponad 14 tys. złotych, Holender 13 tysięcy zł., a Irlandczyk 11 tys. zł. Oczywiście jeśli nawet przyjmiemy, że koszty życia na Zachodzie są większe od naszych, to siła nabywcza tamtych wynagrodzeń i tak jest ogromna.

Oprócz tego warto też wspomnieć o długości czasu pracy. U nas jest to 40-42 godziny tygodniowo. Podobnie jest w Czechach, Słowacji, Rumunii, Bułgarii i Grecji. 38 do 40 godzin tygodniowo spędzają w pracy Portugalczycy, Słoweńcy, Węgrzy i Łotysze. 37 do 38 godzin pracują Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Finowie, Estończycy, Litwini i Austriacy. Mniej, gdyż od 35 do 37 godzin spędzają w pracy Brytyjczycy, Szwedzi, Niemcy i Belgowie, chociaż w Królestwie Szwecji testuje się obecnie sześciogodzinny dzień pracy, czyli 30 godzin tygodniowo, oczywiście za dotychczasową wysokość pensji. Irlandczycy poświęcają na pracę od 30 do 35 godzin, a najmniej w Europie pracują Holendrzy, bo tylko od 20,5 do 30,5 godzin tygodniowo. Oprócz tego przedłużono w Polsce wiek pracy do 67 roku życia, gdy tymczasem w Niemczech rząd obniżył ten próg do 63 lat, ale dotyczy to tych, którzy opłacali składki na ubezpieczenie społeczne przez 45 lat. Natomiast Grecy, Hiszpanie i Francuzi przechodzą na emeryturę średnio po przepracowaniu 37 lat. Czyli jesteśmy w elitarnym gronie kilku narodów, które pracują najdłużej w Europie.

 

A teraz porównamy skalę zarobków, wspomniane 3,9 tys. zł brutto, czyli wzrost o 36% w stosunku do wzrostu cen na praktycznie wszystkie rodzaje towarów i usług w Polsce. I w tym celu znów posłużymy się informacjami GUS, obejmującymi dane za lata od 2005 do 2012 r. Niestety liczby te potwierdzają, że ceny w Polsce mają stałą tendencję zwyżkową i w ciągu tych lat wzrosły aż o 27,2%. Te z roku 2012 były większe o 4,3% od tych z roku 2011. I podobną wartość należy dodać za rok 2013. Czyli okaże się, że skala wzrostu wynagrodzeń o wspomniane 36%, jest zbliżona do wzrostu cen! Towary i usługi konsumpcyjne wzrosły w tym czasie o 23,8%, natomiast niekonsumpcyjne aż o 39,1%. Należy wyjaśnić, że towary niekonsumpcyjne to takie, których zużycie odbywa się głównie w sferze produkcji, w tym także towary przeznaczone do produkcji rolniczej i materiały budowlane. Konsumpcyjne zaś służą do zaspokajania potrzeb w zakresie wyżywienia i innych wymogów bytowych.

Od 2005 r. stale podnoszone są ceny żywności i napojów bezalkoholowych. Droższe są: mięso, którego spożywamy coraz mniej, wędliny, tłuszcze, sery, mleko, jaja, ryby i pieczywo. Wzrost cen tych produktów w ciągu ostatnich lat wynosił od 5% do 10% rocznie! Natomiast ceny wyrobów tytoniowych wzrosły od roku 2007 o 96%! W latach 2005-2012 koszty utrzymania mieszkania i zaopatrzenia w energię wzrosły aż o 50%! Wśród towarów niekonsumpcyjnych największy wzrost cen odnotowano dla paliw i olejów napędowych. Między rokiem 2011 a 2012 ceny te wzrosły o 7%, benzyna droższa była o 11%, olej napędowy o 10%, gaz o 7%. A do tego doliczyć trzeba podwyżki z lat wcześniejszych. Ale za to od 2005 do 2012 r. spadek cen odnotowano na sprzęt AGD, statystycznie obuwie staniało o 40%, natomiast odzież o prawie 30%.

 

Aby jeszcze bardziej uzmysłowić skalę pauperyzacji Polaków należy podać, iż wg GUS-u w 2013 r. przeciętny dochód na osobę wynosił zaledwie 1299 zł, natomiast wydatki w gospodarstwach domowych wynosiły 1018 zł. Czyli wydając tylko na żywność i mieszkanie, statystyczny Polak mógł w ciągu miesiąca zaoszczędzić bagatela 237 zł, czyli niecałe 60 euro. Tyle nam zostaje po opłaceniu wszystkich stałych i koniecznych wydatków.

 

Jak widać, przy takim zarządzaniu krajem doprowadzającym do upadku polską gospodarkę, niemożliwym jest myślenie o dogonieniu państw „starej“ Unii w poziomie ich życia. Na podstawie wiarygodnych i ogólnodostępnych danych można zauważyć, że Polacy spośród Europejczyków pracują najdłużej, najwięcej, najciężej i za najniższe wynagrodzenie! Nie powinien więc dziwić wynik szwajcarskiego raportu, który lokuje nas wśród najbiedniejszych narodów Europy i po analizie którego, nie widać szans na to, aby wkrótce stan ten miał się poprawić.

Oczywiście wg propagandy rządowej rośnie nam PKB, ale jak ma nie rosnąć, skoro 2/3 polskiego eksportu realizują firmy z kapitałem zagranicznym. Czyli opłaca im się produkować i montować u nas, ale zyski transferowane są do ich macierzystych krajów, a nam wypłacając wręcz głodowe pensje! Nie wspominając już o niepłaceniu należności podatkowych! Praktycznie każdy Polak prowadzący działalność gospodarczą musi stoczyć ciężką walkę o przetrwanie na rynku, natomiast dla kapitału zagranicznego stosuje się rozbudowaną taryfę ulg, preferencji, zwolnień oraz pomocy rządowej i samorządowej. I pomyśleć, że musimy się na to godzić! Przecież ogromna skala bezrobocia powoduje, że Polacy zgadzają się na takie płace, a obecny rząd stan ten akceptuje i pochwala.

Pozostaje więc zadać pytanie: Co z szumnymi deklaracjami padającymi zewsząd przed referendum akcesyjnym do Unii, że po wejściu do UE, w Polsce będą obowiązywać europejskie normy pracy i płacy? Jak na razie wprowadzono u nas elastyczne godziny pracy, natomiast o poziomie wynagrodzeń szkoda nawet mówić. Jedyną nadzieją na poprawę tego stanu jest fakt, że po najbliższych wyborach władzę w Polsce obejmie patriotyczny rząd, który nie będzie realizował nakazów Unii Europejskiej oraz innych zagranicznych mocodawców i nie będzie im uniżenie służył, ale będzie realnie dbał o nasze dobro i tym samym o pomyślność Polski. Co pozwoli na realny wzrost dochodów i poprawę poziomu życia nas wszystkich.

 

Za: lospolski.pl

 






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.