W takiej scenerii na szczyty kariery zostaje wyniesiony premier III RP. Powołanie Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej trudno jednak uznać za sukces Polski. Czy można było wyróżnić tak skompromitowanego polityka w dobrej wierze, w przekonaniu, że będzie spełniał rolę męża stanu na tak eksponowanej pozycji? Polityk, który nie potrafił wspólnie z Prezydentem Kaczyńskim uczcić ofiar ludobójstwa w Katyniu, po to, by spotkać się nad grobami tysięcy ofiar z Putinem, wiernym spadkobiercą NKWD i KGB, a kilka dni później oddał władcy Rosji śledztwo w sprawie wyjaśnienia przyczyn tragedii w Smoleńsku powinien być wykluczony z polityki polskiej i spalony na arenie międzynarodowej. Jak wiemy, tak się nie stało i wszyscy możni świata stoją cynicznie odwróceni od prawdy.
Wydawałoby się, że zestrzelenie malezyjskiego boeinga 777 otworzy oczy międzynarodowej opinii publicznej i łatwo będzie wskazać odpowiedzialnych za zaniedbania, zbrodnię, czy chociażby zdradę ideałów i wartości cywilizacji zachodniej. Zamiast tego Zachód przyjął postawę bezsilnej i nierozumnej ofiary, z jednej strony starając się postraszyć Rosję symbolicznymi sankcjami za inwazję Ukrainy, z drugiej ustępując Putinowi i wyznaczając coraz to nowe terminy udobruchania tyrana, w naiwnym przekonaniu, że powstrzyma to neosowiecką ekspansję.
W świetle tych faktów postawienie platformianej marionetki na politycznym świeczniku starego kontynentu nie wróży dobrze ani Polsce, ani trwoniącej dorobek tysiącleci Europie. Człowiek o przetrąconym kręgosłupie etycznym, człowiek o którym Putin wie zbyt dużo, bezkrytyczny pupilek Angeli Merkel, nigdy nie będzie wiarygodny, ani zdolny do samodzielnego podejmowania decyzji. Będzie robił to, co potrafi najlepiej: basować prawdziwym graczom, unikając prawdy i patrzenia w oczy.
Aleksander Rybczyński
Za: marszpolonia.com