Janusz Krasiński- O diabłach i cenzurze
data:04 lipca 2014     Redaktor: GKut

 

5 lipca, w dniu urodzin śp. Janusza Krasińskiego,  proponujemy zapoznanie się z tekstem, który wygłosił Pisarz 19 maja 1997 r w Zamku Królewskim w Warszawie z okazji otrzymania przez Niego  nagrody Marii Ginter za książkę „Twarzą do ściany”.

fot. Grzegorz Kutermankiewicz
 
 
 
 
 
 
 
 
 

                                                                   (TETRALOGIA JANUSZA KRASIŃSKIEGO- wyd. Arcana)
 
 
 
 

Był rok 1940. Zaczynałem siódmą klasę szkoły powszechnej. W powietrzu unosił się jeszcze swąd spalonych kamienic i Bóg jeden wie, dlaczego właśnie wówczas postanowiłem napisać i wystawić sztukę. Na ostatnim obozie harcerskim, nad Niemnem, tuż przed wybuchem wojny, usłyszałem pewną legendę o zakonniku i diable. Pamiętam z niej jedynie to, że diabeł przyniósł skądś pełen więcierz żywych ryb i że zamierzał zrobić z nimi coś niedobrego, lecz zakonnik w porę tak go prześwięcił, że czort, uciekając, musiał wrzucić wszystkie do jeziora.

Sztuka wystawiona została u mnie w domu przy ulicy Mariensztadt 20, tam, gdzie dzisiaj na wzgórku gruzów rosną rajskie jabłonie. Kolega miał grać zakonnika, ja diabła.

Wyskoczyłem więc na scenę spod stołu ze straszliwym piekielnym chichotem i natychmiast usłyszałem gniewny krzyk ojca:

- Do cholery z diabłem!

Umilkłem, przysiadłem na podłodze i rozpłakałem się. Publiczność w osobie mojej szkolnej koleżanki zaczęła opuszczać widownię.

 

Ale dziś rozumiem ojca. Był człowiekiem głęboko wierzącym, patriotą, miał świeżo w pamięci klęskę wrześniową. Tam za oknami ponura noc okupacji, pierwsze rozstrzeliwania, uliczne łapanki, na mieście wznoszono jakieś mury, za którymi podobno miano zamknąć Żydów, szalało gestapo... a tu syn diabeł!

Dlaczego wybrałem taki właśnie temat? Zapewne nieświadomie. Jednakże dziś zastanawiając się nad tym, stwierdzam, że wszystko, co potem napisałem inspirowane było walką zakonnika z diabłem, czyli dobra ze złem. I tak krzyk mojego ojca był jego protestem przeciwko ponoszącemu się złu, dla mnie zaś pierwszym zetknięciem się z cenzurą. Można powiedzieć - klerykalną.

Po raz drugi z cenzurą zetknąłem się w więzieniu na Mokotowie.

 

Był grudzień 1947 roku. Właśnie zostało ukończone moje śledztwo i wtrącono mnie do zatłoczonej stuosobowej celi.

Wiosną tegoż roku wróciłem ze „zgniłego Zachodu”, gdzie od pewnego oficera spod Monte Cassino nauczyłem się Karpackiej Brygady. Teraz znalazłszy się w tłumie tych skazanych już lub czekających na wyroki „antypaństwowców”, przysiadłem w kącie na betonie i zaśpiewałem:

Karpacka Brygada, do domów, do chat

Do Polski idziemy przez cały świat.

Nie zbraknie na świecie bezdroży, ni dróg

Dojdziemy do Polski, tak daj nam Bóg!

 

Piosenka do słów Hemara nadzwyczaj spodobała się więźniom. Natychmiast kilku z nich postanowiło nauczyć się jej na pamięć. Ktoś wyciągnął z ukrycia ogryzek ołówka, ktoś inny kawałek pakunkowego papieru, zasiadłem więc do pisania. Nim skończyłem, zawołano mnie do kraty i klawisz bez słowa sprowadził mnie na dół, do speca.

Tam najpierw kazano mi położyć się na stołku i ciętą trzciną sprawiono lanie. Potem pytano, kto mi dał ołówek, usiłowano też wmówić mi, że dostałem go od pułkownika Wacława Lipińskiego. Nie wydałem tego, co mi pożyczył ołówek, nie wrobiłem też pułkownika w tę głupią sprawę, choć bardzo nalegano przy pomocy trzciny, za co dostałem w japę raz i drugi, po czym kazano mi zaśpiewać. Oczywiście Karpacką Brygadę. Rad nie rad śpiewałem, z nosa ciekła krew, chyba też jak i ta piosenka, niecenzuralna, bo gdy ją otarłem, natychmiast kazano mi wrzucić chustkę do kosza, by zakrwawionej nie ujrzano w celi.

Za upowszechnianie wrogich ludowemu państwu pieśni dostałem dwie doby karceru w koszuli tylko i w kalesonach, co zwłaszcza w okresie zimowym jest dość dotkliwą karą. Po dwóch dniach wróciłem do celi zmarznięty na sopel.

Spec sięgając po tak ostre środki cenzuralne nie zdawał sobie sprawy, że stosuje je do przyszłego pisarza, który kiedyś zechce je opisać. Gdyby to wiedział, zastosowałby bardziej skuteczne. Te nie były w stanie zgasić tej rozjarzającej się właśnie we mnie bożej iskry. Co prawda w dzieciństwie postanawiałem zostać fizykiem, jednocześnie marząc o tym, by w wolnych chwilach pisać kowbojskie powieści. Zaspokoiłem potem te marzenia jednym jedynym kowbojskim utworem. Była to „Metafizyka uboju”, rzecz o transporcie bydła od skupu w Augustowie do warszawskiej rzeźni. Ale wróćmy do celi - tym razem już w Rawiczu.

 

Rok pięćdziesiąty pierwszy - mordercza gorączka stalinizmu. Próbuję pisać prozę. Nie ma mowy o jakichkolwiek przyborach piśmiennych. Może być tylko tabliczka z chleba. Trzeba ją wygnieść mieszając chleb z sadzami ze spalonej nad kiblem szmaty, po czym rozwałkować masę garnuszkiem. Gdy już wyschnie, posmarować skwarkiem i zasypać proszkiem do zębów. Pisać zaostrzoną zapałką. Tak wyryty tekst zasypuje się ponownie proszkiem, podobnie jak ściera się gąbką tablicę.

Pierwsze moje opowiadania pisałem na takiej właśnie tabliczce. Publikowałem je w odcinkach, to znaczy odczytywałem kolegom w celi tyle, ile zmieściło się na tabliczce, po czym ścierałem i pisałem ciąg dalszy. Rzecz jasna, że po takim opowiadaniu zostawał tylko mentolowy zapach proszku do zębów i trochę strachu, iż ktoś może donieść, że tu w ogóle coś się pisze. Więzienna cenzura natychmiast by się tym zajęła.

Znacznie lepiej było z wierszami. Tabliczka mogła być mniejsza, łatwiejsza do schowania, a l o s wiersza lepszy od losu prozy! Można go było utrwalić, ucząc się go na pamięć. A pamięć miałem wtedy fantastyczną. Bywało, że jednego dnia uczyłem się stu słów francuskich. Bo jak do celi wpadł Francuz, to trzeba było się spieszyć, żeby zanim nas rozsadzą, nauczyć się jak najwięcej. A siedzieli Henry Vaillant, Robineau z konsulatu, Janek Salamon z Nimes we Francji i inni.

 

Wracam jednak do wierszy. Nie były to liryki. Chyba, że samobójcze, czy takie jak ten o słońcu, jako o czymś niemal wrogim, bo rozbudzającym tęsknotę za wolnością.

Na spacerniaku

Próżno spuszczasz głowę, próżno oczy mrużysz,

Oślepi cię nagle z więziennej kałuży

 

Pisałem też o Związku Radzieckim, o Moskwie, lecz nieco inaczej niż pisywano o tym wówczas tam za murem.

 

Tu Workuta, tu Workuta! - płyną głosy po kolczastych drutach

Tu Kołyma, tu Kołyma! - tłumi głos śnieżna zadyma.

 

Albo

 

W Moskwie święto robotnicze, twardą mową werbel gada.

Francuz, śpij! ja salwy liczę. Sto! To nic - to defilada.

 

Wiersz kończył się apelem do mocarzów Zachodu, by zatrzymali Zegar Spaski. Miałem wielkie szczęście, że nikt na mnie nie doniósł. Deklarowałem się przecież jako wróg ówczesnego Kremla, a wroga, jak pisał Majakowski, trzeba:

 

Buch, buch, nożem w brzuch!

Cepem w łeb, żeby prędzej zdechł.

 

Więc gdyby doszły do uszu władz te moje wiersze, to nie skończyłoby się, jak z Karpacką Brygadą, jedynie na dwu dniach karceru.

 

Po śmierci Stalina w więzieniu także nastała odwilż i mogłem bez ryzyka założyć głodówkę. Wystawiłem za drzwi miskę, łyżkę oraz pajdkę chleba i nie przyjąłem w obiad zupy. Nie powiedziałem dlaczego, symulowałem jedynie chęci samobójcze. Nie jadłem dwa dni, trzeciego poprosiłem kolegów, by pomogli strażnikom domyślić się, dlaczego głoduję. Niedawno naczelnik odrzucił moją prośbę o materiały piśmienne - i to był właśnie prawdziwy powód. Młody wychowawca po kursie psychologii Pawłowa (starych speców-oprawców już się pozbyto) wysłuchał relacji moich kolegów, znikł na jakiś czas, po czym widzę, staje w drzwiach trzymając w ręce to, o czym marzyłem przez tyle lat i mówi:

- Macie tu, Krasiński, państwo wam daje zeszyt i ołówek. I tylko jedzcie, zupa jest dobra.

Oczywiście przerwałem głodówkę.

 

Jednakże wkrótce miałem skończyć się jako poeta. A to za sprawą mojego kolegi więziennego Mieczysłwa Pszona. Wyszedł z więzienia rok wcześniej ode mnie, cenił moje wiersze i korespondował ze mną. Więc poprosiłem go, żeby mi przysłał koniecznie jakąś teorię literatury. Natychmiast spełnił tę moją gorącą prośbę. Kupił i posłał mi do więzienia „Wstęp do nauki o literaturze” prof. Stefanii Skwarczyńskiej. Spragniony wiedzy rzuciłem się na te dwa tomy. Jednakże najpierw musiałem odcedzić domieszaną tam socjalistyczną propagandę, bez której to czcigodne dzieło z pewnością nie mogłoby się ukazać, od prawdziwej jego treści. Dokonując tego niełatwego zabiegu, coraz bardziej wgłębiałem się w istotę rzeczy. Poprosiłem nawet naczelnika o pojedynczą celę, bym mógł w spokoju przebrnąć przez te dwa tomy. Lecz gdy potem przyszło mi napisać nowy wiersz, załamałem się. Stopy metryczne pamiętałem jeszcze ze szkoły, jak pamięta się twierdzenie Pitagorasa, czy wzór na równię pochyłą. Ale nie wiedziałem od jakich kategorii zacząć, logicznych czy estetycznych, jak zestawiać całostki treściowe, gradacyjnie czy inaczej, co zastosować - crescendo czy diminuendo? Spuściłem klapę, by wezwać opiekuna. Dalszy mój pobyt na pojedynce byłby straszną torturą. Pragnąłem wrócić do ogólnej celi. Poezja, to znaczy to, co pomagało mi przetrwać tyle lat więzienia, okazało się wielką życiową pomyłką. Sztuką tak trudną, że wypowiadać się w niej mogli wyłącznie bardzo wykształceni ludzie. .

 

Po wyjściu z więzienia debiutowałem jednym z wyniesionych w pamięci wierszy.

Do druku, ku mojemu uspokojeniu, zakwalifikował go poeta i teoretyk nie tylko literatury, Witold Wirpsza. Teraz znalazły się one w dwu antologiach: prof. Barbary Otwinowskiej „Przeciwko złu” i Krzysztofa Karaska „Współcześni poeci polscy”.

 

Prozy nie starałem się już uczyć z podręcznika, a pewność siebie w akcie twórczym czerpałem i czerpię z przeświadczenia, iż wiem, po co to robię. Więzienie i w ogóle zniewolenie jest moim Mobby Dickiem.

I tropię d o b r o zdolne przeciwstawić się z ł u .

Złu biorącemu się ze zniewolenia, temu co w postaciach nazizmu i komunizmu towarzyszy mi od dzieciństwa, a które ustąpić może tylko przed człowiekiem wolnym.


Janusz Krasiński


 

 
 

 

 

Janusz Krasiński (1928 - 2012) - wybitny pisarz, autor słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. Członek Szarych Szeregów. Więzień niemieckich obozów koncentracyjnych (m.in. w Auschwitz) a po wojnie więzień Mokotowa, Wronek i Rawicza.

Patriota. Laureat licznych nagród literackich, m.in. Nagrody im. Józefa Mackiewicza w 2006 roku za autobiograficzną tetralogię - „Na stracenie”, „Twarzą do ściany”, „Niemoc”, „Przed agonią”.

 

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.