JOANNA MĄDROSZKIEWICZ  - NAJWAŻNIEJSZE JEST TO, CO CHCĘ DAĆ ZE SWEGO WNĘTRZA
data:12 czerwca 2014     Redaktor: GKut


W dniu pogrzebu śp. Joanny Mądroszkiewicz publikujemy Jej wypowiedź, która ukazała się w formie papierowej  na łamach wiedeńskiego pisma "Polonika"w czerwcu 2000 roku.
Rozmowę z panią Joanną przeprowadził  Dariusz Pacak.
W Internecie jest publikowana po raz pierwszy.

 

 

Kształciłam się u Stefana Hermana – mówi artystka. Preferował bardzo tradycyjną szkołę wirtuozerii skrzypcowej. Ciekawym było jego zainteresowanie Bronisławem Hubermanem – wiele uwag i sposobów interpretacyjnych przejął od Hubermana. Stefan Herman bardzo wzorował się na jego technice i wykonawstwie. Bywał na wielu jego koncertach, miał jego stare nagrania na taśmach: nie tylko te, które ukazały się później, jako archiwalia, ale i nieznane zupełnie, prywatne. Ten materiał był też przedmiotem naszych studiow, oczywiscie nie wszystkich spośród nas lecz tylko tych, których naprawdę interesował. Profesor Herman wyjątkowo mnie formował w duchu Hubermana.


Później pojechałam na kursy do Arthura Grumiaux – poznałam czysto intelektualną, franko-belgijską szkołę skrzypcową. Następnie spędziłam cztery lata studiów we Wiedniu u Güntera Pichlera, który był spadkobiercą wiedeńskich tradycji skrzypcowych. Synteza tych trzech szkol ukształtowała mnie...


Byłam ukierunkowywana by studiować w Moskwie. Nie chciałam tego ze względów politycznych,
jak i – czego nikt nie rozumiał – z tego powodu, że tam niczego więcej bym się nie nauczyła. Polska szkoła skrzypcowa dala impuls rosyjskiej szkole skrzypcowej – technika lewej ręki w obu szkołach jest identyczna. Natomiast to czego mi brakowało, co w Polsce wówczas nie istniało – to sposób wykonawstwa klasyki wiedeńskiej. Nie było wtedy możliwości zapoznania się ze stylistyką tej szkoły. Dlatego wykorzystałam szanse, które pojawiły się, i wyjechałam.

 

Później nastąpił w Polsce stan wojenny i zdecydowałam się zostać poza granicami kraju. Chciałam bardzo studiować we Wiedniu. Zresztą wyjeżdżając, nie miałam już prawa powrotu do Polski i wtedy było wiadomo, że zostanę we Wiedniu.
Debiut mój w Wiener Koncerthaus odbył się czternastego grudnia 1981 r. (13.12.81r. wprowadzono stan wojenny w Polsce. Przyp. Aut.). Atmosfera w czasie tego koncertu była niesamowita...

 

Przyjechałam tu z Polski już z pewnym dorobkiem artystycznym. Ale zaczynanie kariery od początku,
na nowym terenie to niesamowicie Ciernista Droga. Liczy się na niej siła własnej woli. Jest to podstawowy wykładnik. Nie ma żadnej formuły w jaki sposób zrobić karierę, czy jak utrzymać się na powierzchni życia. Każdy musi bardzo indywidualnie rozstrzygnąć swój los. Kiedyś powiedziałam w wywiadzie, że sukces to wytrwałość. Dziś, po latach, mogę te słowa jak najbardziej potwierdzić...

 

Będąc już we Wiedniu koncertowałam w Ameryce, we Francji, w Holandii, Belgii, Włoszech. Podróżując tak wiele zdecydowałam się osiąść tu. I to wynika z mej osobistej struktury. Jestem człowiekiem zachowawczym, nie lubię wielkich zmian, i co śmieszne w mym zawodzie – nie znoszę podróży. Odwlekam tournee po Japonii, bo po prostu nie chcę siedzieć jedenaście godzin w samolocie. Jestem typem barokowego artysty, który pracuje w swoim otoczeniu, w jednym miejscu.
Wykładnią pracy jest jej jakość. Wolę nagrać o jedną płytę mniej niż dziesięć o tym samym profilu, w ciągu dwóch lat,. Dlatego Moja Droga rozwija się powoli. Nie interesuje mnie np. dwuletni pobyt w Nowym Jorku czy w Londynie, i szukanie tam możliwości.

 

Najważniejszym jest to, co chce się dać ze swego wnętrza, próba tego realizacji. A problem tożsamości? Bliska jest mi Europa, nie wyprowadziłabym się dalej, za ocean...

 

Arthur Grumiaux był bardzo specyficznym artystą. To jeden z największych wirtuozów skrzypiec, światowej sławy. Zwolniono go z Konserwatorium w Brukseli. Ten człowiek potrafił w ciągu dwóch godzin dać tyle, czego inny nie da w okresie pięciu lat. Ale z tego względu nie musiałam żyć w Belgii.

 

Możliwe, że byłoby lepsze inne miejsce zamieszkania niż Wiedeń. Trudno to ocenić. Wydaje się, że sztuka jest niezależna od miejsca: to co chcę robić – mogę robić wszędzie. Natomiast wiedeński klimat muzyczny, wykonawczy, nie jest najgorszy. Można o Austriakach mówić różnie. A jednak mają oni głębokie zrozumienie muzyki, wszystko jedno czy jest to odczucie podobne do naszego, czy nie. Kultura muzyczna postawiona jest tu wyżej niż w wielu innych krajach. W pewnym sensie to też wpłynęło na moją decyzję pozostania w tym mieście. To nie przypadek chyba, że wielu wspaniałych muzyków tworzyło tutaj, chociaż wszyscy na ten kraj i stosunki w nim panujące zawsze narzekali. Przypomnijmy sobie choćby Mozarta...
W Polsce lat siedemdziesiątych, byliśmy trochę rozpieszczani. Istniała wtedy bardzo ładna tradycja odkrywania talentów, np. podczas Festiwali Młodych. Pomimo dużych zawiści muzyk wzrastał wówczas nie aż w tak koszmarnej jak dziś, konkursowej atmosferze.

 

Nie byłam grzeczną studentką. Nie mogłam znieść ślepego uporu profesora. W utworach, których on sam nie wykonywał, jak np.: w koncercie Mozarta, nakazywał określoną technikę… A ja czułam instynktownie, że tak nie można.
Pod koniec lat siedemdziesiątych zostałam wytypowana na Konkurs Wieniawskiego. Przedtem grywałam
w filharmoniach koncerty, nie byłam nieznana, wręcz odwrotnie. Jako faworytka, technikę miałam na miarę Konstantego Kulki, grałam już utwory najtrudniejsze, jakie dla skrzypiec napisano. I przed owym konkursem prof. Herman zabrał mi instrument. Pamiętam, zatelefonowałam zrozpaczona do Wandy Wiłkomirskiej, której wówczas osobiście nie znałam. Ona zajęła się mną, pożyczyła mi własne skrzypce bym mogła zagrać na konkursie. Ale mój profesor sprawił doskonały prezent dla jury, pisząc list domagający się odrzucenia niesubordynowanej studentki w pierwszym etapie.

 

Zagrałam podobno znakomicie. Publiczność zachwycona, reakcje krytyki były fantastyczne, z tym że nie przeszłam do drugiego etapu konkursu. A profesor napisał drugi list, tym razem z podziękowaniem dla jury. Tego wszystkiego dowiedziałam się z radia, z programu o ciekawostkach konkursowych...

 

Trudno nazwać me ówczesne starania Drogą po Szczeblach. Wzniecałam bunt artystyczny przeciwko tyranii profesora, który nadużywał swojego autorytetu. Instynktownie bardzo pragnęłam autonomiczności. By bronić się intelektualnie, na to byłam za młoda.

W Filharmonii Narodowej organizowała koncerty pani Jaźwińska. I ja wystąpiłam tam, zresztą w podwójnej roli: skrzypaczki i poetki, bo pisałam również wiersze. Recenzja z tego koncertu, prof. Kazimierza Wiłkomirskiego, stała się kamieniem milowym w mojej karierze.

 

Później, na Konfrontacjach Szkół Artystycznych dostałam Grand Prix. By zabawić czytelników mogę powiedzieć, na czym ono polegało. Otóż zostałam nagrodzona wyjazdem na Kubę, na Światowy Festiwal Młodzieży. I kiedy poproszono mnie bym przyjechała do Warszawy na próbę kombinezonów – odmówiłam.

I tym skończyło się moje Grand Prix. A w kombinezonach mieliśmy na jakimś stadionie witać Fidela Castro. Możecie sobie Państwo wyobrazić, jakie konsekwencje wznieciła moja rezygnacja... W taki oto sposób zrezygnowałam z pobytów w Moskwie i na Kubie...

 

Moja Droga później, po Polskiej Drodze, też nigdy nie była prosta. Nigdy nie trzymała pieczy nade mną żadna agencja. Musiałam przez cały czas walczyć. Tylko i wyłącznie jakość mojego wykonawstwa gwarantowała i gwarantuje mi do dziś otrzymywanie rzeczywiście poważnych angaży, także i podczas festiwalu w Salzburgu.
Współpraca z agentami naraża na nast. problem: ponieważ jestem taka jaka jestem, nie nadaję się do tego by sprzedawano mnie jak parę butów, czego nie omieszkałam powiedzieć. Może dziś bym tak nie zrobiła. Nie żałuję – preferuję być wolną i niezależną. Oczywiście, miałabym dziś więcej pieniędzy i koncertów; posyłano by mnie z jednego tournee na drugie, gdzie zagoniona pędziłabym z próby na próbę...


Na niektórych konkursach dostawałam wysokie nagrody, na innych odrzucano mnie – zrezygnowałam
z brania w nich udziału. Widziałam to wszystko od wewnątrz. Wiedziałam, w jaki sposób przydzielane są nagrody. Nie żałuję tego – konkursy ograniczyłyby mi Indywidualną Drogę poszerzania repertuaru.
Ma się przygotowanych pięć, sześć koncertów, które się obgrywa, podobnie z sonatami...., natomiast nie szuka się utworów niecodziennych – niekwalifikujących się do wymogów konkursowych. Dzięki temu, że powiedziałam: - Nie, nie jadę więcej!, choć mogłam jeszcze wiele lat jeździć na konkursy – zaczęłam rozwijać się w zupełnie inny sposób: właśnie np. repertuarowo. Gram utwory, których inni artyści nie wykonują. Repertuar jest jedną z moich wielkich zalet. Tego już mi nikt nie zabierze...

 

 

Dróg prowadzących do wykonywania zawodu jest wiele. Poleganie tylko na swym talencie i swej pracy to Droga Najmniej Popularna. Jest trudna, lecz dzięki niej uzyskuje się wolność, swą niezaprzedajność, chroni się siebie i swój osobisty rozwój – tak się ona ułożyła i taka jest.

 

Niezależność mam absolutną choćby w kreowaniu programów, np. organizuję teraz w Krakowie następny Koncert Dialogu. Już od dziesięciu lat propaguję całą serię tych koncertów. Ta praca wymaga wysiłku, ale jej efekt jest bez precedensu... I niektórzy to doceniają.

 

Wydaje mi się, że nie mamy tak dużo czasu do przeżycia. Tę tezę można oceniać z dwóch, przeciwstawnych poziomów percepcji: nie mamy czasu, więc możemy popełniać każde świństwo by osiągnąć dany cel. A druga strona to: nie mamy dużo życia, więc nie będziemy bawić się w różne świństwa i głupoty, bo realizujemy swoją sztukę. I szuka się ludzi, którzy to rozumieją. Okazuje się, że choć jest ich niewielu, to są zainteresowani w/w drugim spojrzeniem. Daje ono niepowtarzalność osobniczą, inność, prawdę artyzmu. Jeżeli ma się wizję swej sztuki i tego, co muzyka musi wyrażać, co ja powinnam powiedzieć, to nie mogę kierować się czymś sprzecznym z moją naturą czy moimi przekonaniami, bo będzie to fałszywe. Co z tego, iż zdobędzie to uznanie i wszędzie to zaprezentuję, jeśli okaże się nic nie warte dla mnie samej?....
Nie ma recepty, nie ma gwarancji, że powiedzie się w tej Drodze. Ja też nie mam tej pewności i nigdy jej nie miałam.

 

Oczywiście, że człowiek musi zawsze wybierać.

 

Zespół możliwości tkwiących w danym człowieku to uwarunkowania psychiczne i fizyczne, talent, niesamowita wytrwałość, konsekwencja działania oraz drobiazg, o którym być może zapomina się: by nie rozmieniać swej twórczości. Dusze artystyczne mają tendencje do wielostronności i wówczas człowiek gubi się w wielu drobiazgach,  zapominając, że czas pracuje na naszą niekorzyść. Jest z jednej strony koniecznością, by szukać Innej Drogi, jeżeli tak czuje się. Z drugiej zaś, idzie się w Boczną Drogę, tracąc kontakt z tym co nadrzędne we własnej osobowości....


Zawód nasz jest bezkompromisowy i bestialski. Większość interpretatorów poświęca wszystko dla blichtru. Ja uważam, że jest to niehumanitarne wobec siebie. Oczywiście, że my – artyści będący odtwórcami – mamy gorzej niż kompozytorzy czy literaci, bo istniejemy tylko wtedy, gdy wykonujemy. Ale to jest jednak relatywne. Przede wszystkim mamy już tę możliwość, że możemy wszystko nagrywać – że obecnie kształtujemy muzykę też w inny sposób. Kiedyś było to niemożliwe.
Zwariowany świat w sztuce nastąpił wówczas, kiedy zaczął rządzić nią pieniądz. Naturalnie, że dla każdego agenta jest bardziej interesującym ten artysta, który odbędzie w miesiącu dwadzieścia dziewięć koncertów,
w najbardziej opłacalnych miejscach, niż artysta wielkiej jakości, który zagra w tym samym okresie pięć razy. Proszę porównać zyski w skali roku...

 

Mam troje dzieci – to też w jakimś sensie uwarunkowało wybór kariery. Nie można powiedzieć:
- Odsuwam dzieci i gram dalej. Pierwsze z nich przyszło na świat w czasie podroży koncertowej, w Kolonii. Grałam w Hadze Koncert Mieczysława Karłowicza i jechałam do Stuttgartu na nagrania. A miesiąc później byłam już na tournee w Afryce Południowej.

 

Przy drugim dziecku było trochę inaczej. Urodziło się już na miejscu, w Baden, bo lekarz zagroził mi, że nie podejmie się dalej prowadzenia ciąży. Ale już po trzech tygodniach koncertowałam na tournee w Niemczech. Przy trzecim powiedziałam: - Stop! I wytrzymałam pół roku...

 

Jestem absolutnie sama, mama jest daleko. Mam dzieci. Mam kilku prawdziwych przyjaciół, bardzo niewielu. Ale kiedy po dwudziestu latach przyjaciel przestaje być przyjacielem – to jest najgorsze. Zatracają się wtedy wszelkie bariery zaufania i trzeba wówczas walczyć ze sobą by nie załamać się. Przyjaźń jest na wielkim, szlachetnym piedestale, dalekim od codzienności.

 

Nie mogę liczyć zbyt na pomoc rodziny. Na pewno jest mi żal, bo chwilami czuję się samotną skałą pośród oceanu. Ale tak jest – emigracja już sama w sobie to sprowokowała. Ale z drugiej strony artysta nie może kierować się tym, czy ktoś mu pomoże czy nie. Powinien być sam za siebie odpowiedzialny.

 

Każdy człowiek, artysta czy nie, ma wzloty i upadki, pecha i szczęście. Nie wszystko jest od nas zależne, ale duża cześć jest i my często nie zdajemy sobie z tego sprawy.

Będąc młodą artystką nie chciałam zakładać rodziny, wmawiano mi, że jest to niemożliwe. Dziś uważam wręcz przeciwnie: dzieci wzbogacają świat artysty, absolutnie. Nie ma takiej sytuacji by dziecko zagroziło artystycznej pewności i samorealizacji. Dzieci na pewno nie ograniczają, chyba że człowiek sam chce się ograniczać, bo np. nie ma sił.
Chodzi o to by zachować wewnętrzną jasność widzenia jaką ma dziecko, a które zamazuje się w nas z biegiem lat; zatrzymać jego wrażliwość, co w dzisiejszym świecie jest karkołomną sztuką. Współcześnie preferuje się tendencję by tę wrażliwość zabijać od jak najwcześniejszych początków, jak najszybciej. Przez to już u podstaw rozwoju ogałaca się artyzm w człowieku z najważniejszych substytutów.

 

Oczywiście mam zawsze bardzo dobre opiekunki do pomocy w wychowaniu dzieci. Inaczej nie mogłabym kontynuować zawodu. Poza tym wykładam jeszcze w wiedeńskim Uniwersität für Musik und Darstelende Kunst. Kiedy jednak jestem w domu, stanowię jakby instancję nadzorczą, do której można się zawsze z problemem zwrócić.
Wydaje mi się, że nie mam takiej natury by matkować dzieciom. Muszą one mieć wpływ z innych stron, muszą umieć podporządkować się innym osobom, bo tak jest w życiu. Nie zawsze ma się mamusię, która cię głaszcze i czuwa nad tobą. Tej samodzielności wewnętrznej – to nie oto chodzi, by dziecko było niedopilnowanie czy nie miało odpowiedniej opieki, nie o to chodzi, by nie zrozumieć prawdziwego bólu dziecka – człowiek będąc jeszcze dzieckiem musi się uczyć.
Sądzę, iż najważniejsze w wychowaniu dziecka i w relacjach między ludzkich w ogóle jest  chęć i próba,  a ideałem wykonanie tego – proste i zrozumiałe formułowanie siebie. Prosta, jasna wypowiedź jest dla wszystkich uzdrawiająca. Wszelkie machinacje, manipulacje, zagmatwania są naprawdę destrukcyjne. Powinniśmy starać się o prostą konsekwencję w pytaniach i odpowiedziach....

 

Przecież cała, nasza chaotyczna sztuka dnia dzisiejszego jest wynikiem niczego innego jak tylko zagmatwania własnej twórczości i prawdy.

 

Dobro i zło istnieje, wiemy o tym. Czy aby na pewno zawsze musi być wybór dobra – to pierwsze zagmatwanie, jakie prezentuje się nam. Oczywiście zawsze odpowiadam wprost: -Wybieram dobro. Jest to dla mnie podstawowa prawda życiowa. A gdybym inaczej myślała nie mogłabym grać.
W moim pojęciu sztuka powinna być czymś czystym a muzyka jest królową sztuk, więc tutaj kompromisy nie mają żadnych racji bytu.

 

Tysiąc razy można byłoby rzucić skrzypcami o ścianę i wykrzyczeć: - Dość! Kto to dzisiaj rozumie? Ale tego się nie robi, bo się kocha. I jest to wierność – element w naszym życiu odrzucany, jako jeden z pierwszych balastów. A brak wierności sobie, wierności drugiemu, rozwiązłość, odciskają się w dzisiejszej sztuce, w dzisiejszym człowieku....
Artysta powinien szukać bliskości Boga… przez to, że jesteśmy być może bardziej wrażliwi, chłonni i otwarci, spycha się nas w cierpienie, karząc bardzo za błędy i za naszą zwykłą, ludzką niewdzięczność.

 

Dariusz Pacak

WYWIAD AUTORYZOWANY WE WIEDNIU, DNIA 14 KWIETNIA, 2000 R.

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.