Czy nauczyciel może pracować do 67 roku życia? Tego pytania nikt jeszcze oficjalnie nie zadał, choć dyskusje i "konsultacje" dotyczące podwyższenia wieku emerytalnego ciągle trwają.
Protestujący mówią o pielęgniarkach, dźwigających ciężary fizycznych pracownikach supermarketów, robotnikach pracujących przy taśmie w fabryce, górnikach, policjantach, listonoszach? itd. Itp. Wszystko słusznie. Żadnej z tych osób nie ośmieliłabym się zalecać pracy po 60-ce. A co z nauczycielami? Czy staruszek (częściej staruszka) ze zdartym gardłem, przytępionym słuchem i osłabionym wzrokiem, wiecznie na nogach ? drepcący (-a) po klasie w czasie lekcji (inaczej nie opanuje żywiołu), po korytarzu w czasie przerwy (dyżur uniemożliwiający nie tylko skorzystanie z toalety, ale nawet zebranie w porę pomocy potrzebnych na następną godzinę lekcyjną), ślęczący (-a) po nocach nad wypracowaniami, sprawdzianami, kartkówkami, przesiadujący (-a) godzinami na radach pedagogicznych, zmuszony (-a) do przekonywania nowoczesnych rodziców (jeśli raczą się zjawić w umówionym terminie, bo jeśli nie, trzeba na nich czekać, aż skończą pracę), że mogą i powinni od czasu do czasu sprawdzić, co się dzieje w pokoju i w życiu ich nastoletniego dziecka, zadręczany (-a) coraz to nowymi kursami, szkoleniami,?, czy ktoś taki może pracować do 67 roku życia? Odpowiedź brzmi: nie może ? i to nie ze względu na swój stan, tylko dla dobra dzieci i młodzieży. Ale ? będzie musiał. Z różnych względów. Planowany wiek emerytalny nie jest zresztą jedynym powodem. Będzie musiał także dlatego, że i tak nie wyżyje z emerytury, chyba że ma bogatego męża/żonę. Albo jakieś inne dochody.
Pytanie o nauczycieli nie padło, bo większość społeczeństwa jest przekonana, że mają świetnie. Jak mantrę powtarza się kłamstwa o wysokich zarobkach, niesamowitej liczbie dni wolnych (w tym ? o osławionych 2 miesiącach wakacji), wczesnej godzinie wychodzenia z pracy każdego dnia? Ciekawe tylko, dlaczego tak mało mądrali idzie pracować do szkoły, która jest przecież rajem dla leniwych, niedouczonych, zaniedbanych malkontentów o z nieustającymi pretensjami i roszczeniowym stosunkiem do rzeczywistości? Hm? Może dlatego, że w szkole nie da się zacząć dnia od czatowania, blogowania i plotkowania na portalach społecznościowych, a jeśli zasiadasz rano do komputera, to po to, by wypełnić dziennik elektroniczny, zrobić wpis na stronie internetowej, której jesteś opiekunem, sporządzić opinię o wychowanku, napisać konspekt, odpowiedź na pismo dyrektora, który przestrzega przepisu, że "wszystko musi być udokumentowane", więc już nie rozmawia z tobą normalnie, tylko "stosuje procedury"? i wykonać tysiąc innych czynności, by zdążyć do dzwonka. Nie da się odetchnąć przy kawce czy herbatce, bo na przerwę masz 10 minut, z których większość zabierają ci uczniowie, ich rodzice i stosy papierów oraz wspomniane wyżej dyżury. Nie da się "wziąć wolnego dnia", kiedy musisz załatwić jakąś nieprzewidzianą a ważną sprawę, chyba że będzie to zwolnienie lekarskie (oczekiwanie w kolejce od świtu i parę godzin, które można by przeznaczyć na załatwienie tej sprawy, do tyłu), zastępstwo koleżeńskie (czyli za friko) lub urlop bezpłatny. (Po co ci wolny dzień? Czy nie masz ich wystarczająco dużo?) Nie da się tak naprawdę skupić nad czymkolwiek poza zarysem następnej lekcji (to masz już po prostu we krwi, chyba że jesteś początkującym nauczycielem), bo nie ma własnego biurka, komputera, a czasem nawet skrawka miejsca przy wspólnym stole ani odrobiny ciszy, nie, już nie mówię "ciszy", po prostu chwili, w której nie musisz odpowiadać na jakieś pytanie, na coś reagować, do czegoś się ustosunkowywać. Nawet jeśli danego dnia nie spędzasz 8-miu godzin "pod tablicą", nie wyjdziesz ze szkoły, dopóki nie uporasz się z czynnościami dodatkowymi, a nikt ci za nie nie zapłaci. A może mądralom niespieszno do szkoły, bo tam, niezależnie od tego, jakie masz wykształcenie i zainteresowania, musisz być psychologiem, policjantem, sprzątaczką, specjalistą od uzależnień, informatykiem, mamą i tatą, a tego wciąż mało i co roku zdobywasz nowe umiejętności ? rzecz jasna ? w "czasie wolnym" i z niewielką albo żadną refundacją? A może nie w smak ci, że wykształcony w socjalistycznej szkole zawodowej właściciel salonu fryzjerskiego, podrzucając do szkoły dziecko luksusowym samochodem, popatrzy na ciebie z pełną politowania wyższością, a tym samym spojrzeniem częstuje cię codziennie jego synalek, pewny schedy i przekonany o braku konieczności jakiegokolwiek wysiłku i jakiejkolwiek grzeczności?
Czy Państwo Mądrale wiedzą, że od przyszłego roku szkolnego wszystkie obowiązki likwidowanych właśnie poradni psychologiczno-pedagogicznych przerzucone zostaną na nauczycieli? Że wchodzi nowe zarządzenie Głównego Instytutu Ochrony Danych Osobowych (dyktatura debili, czyli wymaganie Unii, rzecz jasna!), zgodnie z którym nauczyciel będzie musiał produkować i wypełniać setki formularzy dotyczących sytuacji rodzinnej i szczegółowej historii życia każdego ucznia, oddzielnych programów i rozkładów godzin dla uczniów indywidualnych, ze specjalnymi potrzebami, z deficytami albo wybitnie zdolnych, zamykać na klucz wszystkie szafki, pomieszczenia i szuflady oraz każdorazowo dokumentować własnym podpisem pobranie i zdanie klucza? Że nie będzie mógł zabierać do domu sprawdzianów (jest na nich nazwisko i symbol klasy, do której chodzi dziecko), notesu z numerami telefonów do rodziców, wykazu ocen na papierze, pendrive?a lub płyty z materiałami ze szkolnego komputera (1 lub 2 na 20 nauczycieli)?? Wszystko to przedłuży obecność nauczyciela w szkole do limitu godzin praktykowanego w dużych korporacjach, z tą tylko drobną różnicą, że belfrom nikt za to wszystko nie zapłaci złamanego grosza. Już mają perspektywę milczenia i wdzięczności, jeśli w ogóle zdołają utrzymać pracę w sytuacji, gdy likwidowane są szkoły, wchodzi nowa podstawa programowa znacznie ograniczająca liczbę godzin ze wszystkich prawie przedmiotów i trwa niż demograficzny.
Na pocieszenie mamy jeszcze te słynne 2 miesiące wakacji. Z których pierwsze dwa tygodnie upływają na dochodzeniu do siebie, co oznacza osiągnięcie stanu, kiedy można w miarę normalnie spać, ostatnie dwa na przyzwyczajaniu się do lęku przed 1 września, reszta zaś ? na gorączkowym nadrabianiu zaległości różnego rodzaju. O sprawozdaniach, radach podsumowujących i poprzedzających, rekrutacji, poprawkach i sporządzaniu rozkładów materiału nawet nie wspominam. Kiedyś, ot tak, z ciekawości, podliczyłam sobie wszystkie dni przepracowanych w jednym roku szkolnym weekendów. Po ich zsumowaniu okazało się, że dwóch miesięcy nie wystarczyłoby, aby je sobie "odebrać". A gdzie wakacje?
Zapewniam Państwa, że w tym krótkim artykule nie wyliczyłam nawet połowy obowiązków przeciętnego nauczyciela. I tak żaden mądrala nigdy w to wszystko nie uwierzy. Tak samo, jak nie wierzy w to, co opowiadam jako anegdotki z lekcji (patrz: poprzedni odcinek). Znakomity artykuł Aleksandra Nalaskowskiego w "Rzeczypospolitej" z 16.03.br. nosi tytuł "Szkoła udręczona". Autor przedstawił w nim analizę tego, co nazwał "mordem na oświacie". W następnym odcinku pozwolę sobie przywołać kilka cytatów. Na razie konstatuje, że zarówno słowo "udręka", jak i słowo "mord" znakomicie oddaje istotę rzeczy. Wygląda na to, że tu właśnie leży pies pogrzebany: doprowadzić resztki ludzi uczciwych i świadomych tego, co się dzieje, do stanu skrajnego wyczerpania fizycznego, psychicznego i moralnego. A w dzień po ukazaniu się tekstu Nalaskowskiego w radiowym "Śniadaniu w Trójce" u Beaty Michniewicz posłanka Julia Pitera swoim mentorskim tonem Osoby, Która Zawsze Wszystko Wie Najlepiej, oświadcza: "Chodzi o to, by zmienić społeczną świadomość na temat pracy", która "w PRL-u była kieratem i złym czasem życia." He, he, he?
Ale - słowo daję- najgorsze dopiero napiszę.
Żmirska
Cz. I: http://solidarni2010.pl/n,2760,8,dyktatura-debili-cz-i.html
Cz. II: http://solidarni2010.pl/news.php?readmore=2762