Głos spod ziemi cz. 3
data:16 marca 2014     Redaktor: MichalW

 Był to drugi Katyń, również w tym sensie, że po raz kolejny to homo sovieticus mordował „wroga ludu”, a nie Polak swojego brata —  mówi Przemysław Dakowicz w rozmowie z Krystianem Kratiuk (pch24.pl), autor książki poetyckiej "Łączka".

www.radiownet.pl

PD: Jak pan myśli, czy myśmy zasłużyli na to, by mieć profesora Szwagrzyka, by to właśnie on, w imieniu nas wszystkich, prowadził z zespołem specjalistów i wolontariuszy prace na Łączce? Bo mi się wydaje, że nie bardzo zasłużyliśmy, że nie staraliśmy się — jako zbiorowość — zasłużyć. To, że pojawił się profesor Krzysztof Szwagrzyk, jest rodzajem cudu. A zarazem — to paradoks — ktoś taki pojawić się musiał, zbyt wielu umęczono, zbyt wielu zabito. Cisza po tych, którzy zniknęli, była zbyt wielka, zbyt dojmująca, by nikt jej nie usłyszał. Znaczenia postaci profesora Szwagrzyka dla naszej historii nie jesteśmy dziś w stanie należycie ocenić, bo stoimy za blisko. Potrzebujemy dystansu, musimy ujrzeć to wszystko, co właśnie się dzieje, z pewnego oddalenia. On rekonstruuje naszą pamięć, on pomaga nam sobie przypomnieć, kim byliśmy, zanim nas wytrzebiono, zanim odebrano nam naszą prawdziwą tożsamość.

 

Ważne, byśmy wiedzieli, że ludzie tacy jak profesor Szwagrzyk, nie pojawiają się znikąd. By stać się postacią historyczną, trzeba wykazać się kilkoma istotnymi przymiotami. Tylko wtedy otrzymuje się przywilej zaznaczenia własnego miejsca w pochodzie pokoleń, a właśnie tak mówi o swej pracy profesor Szwagrzyk — jako o przywileju i zaszczycie. Więc przymiot najpierwszy, bez którego nic uczynić nie można: pokora. Krzysztof Szwagrzyk to człowiek pokorny, jak ksiądz Piotr z drezdeńskich Dziadów Mickiewicza.

 

KK: To znaczy?

PD: Proszę zwrócić uwagę, że ilekroć odbiera nagrody, ilekroć jest chwalony i fetowany, tylekroć powtarza, że jest jednym z wielu, że ogromne powodzenie prac wykopaliskowych i identyfikacyjnych byłoby niemożliwe bez zaangażowania i wysiłku wielu osób i instytucji. Szwagrzyk uświadamia nam wszystkim wagę i znaczenie służby. To jest słowo zapomniane, nieprzystające do wartości, jakim hołduje świat współczesny. Tymczasem ten wielki własną skromnością naukowiec z Wrocławia mówi do nas całą swoją postawą: jestem sługą, przyszedłem, aby służyć. I rzecz druga, przymiot drugi: pracowitość. Jeśli stwierdzam, że profesor Szwagrzyk nie wziął się znikąd, to także w tym sensie, że zanim dostąpił honoru bycia pełnomocnikiem prezesa IPN ds. poszukiwań miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego, wykonał fundamentalną pracę nad sobą. Wiem, co mówię, bo robota historyka pod pewnymi względami przypomina robotę literaturoznawcy. Zajmujemy się czymś, co interesuje i pociąga nielicznych — no bo kto czyta te opasłe tomy, pełne nazwisk, dat, faktów i przypisów? Garstka zapaleńców. Ale by stanąć na Łączce, by być gotowym do udźwignięcia całego ciężaru Łączki, magister, a później doktor Krzysztof Szwagrzyk, musiał napisać te wszystkie książki o podziemiu, o komunistycznych więzieniach, o bezpiece, o prawnikach czasu bezprawia, a także dziesiątki artykułów, musiał przeżyć doświadczenie, które zaowocowało spektaklem Golgota wrocławska (bardzo wszystkim ten spektakl polecam). By tego dokonać, całe miesiące i lata przesiedział w bibliotekach i archiwach, a potem z fiszek, notatek, wydruków komputerowych składał swoje książki. To wtedy stawał się tym Krzysztofem Szwagrzykiem, którego znamy. To wtedy zamordowani przemawiali do niego po raz pierwszy, a on nie zamknął uszu na ich łatwy do zagłuszenia szept. Głos bezbronnych, głos bezsilnych, głos wiernych do końca musiał w nim przez te wszystkie lata potężnieć, aż stał się słyszalny także dla nas.

 

I uwaga ostatnia — profesor Szwagrzyk ma rację, kiedy mówi, że nie jest sam. Każda z osób, które wzięły udział w pracach na Łączce, które zapewniły środki na badania, które działania te obmyśliły i zaplanowały, wszystkie te osoby pracowały na rzecz naszej zbiorowej świadomości. Im wszystkim jesteśmy winni wdzięczność. Nade wszystko zaś pracownikom Instytutu Pamięci Narodowej, najpiękniejszej instytucji, jaką stworzyła niedoskonała, bardzo niedoskonała III RP.

 

KK: Poświęca Pan cały tom pamięci Żołnierzy Wyklętych. A ich oprawcy? O nich też należy pamiętać. Ktoś to przecież wszystko zrobił, fizycznie. W wierszu Światło ktoś „na koźle siedzi z batem”, ktoś „bat dzierży w grubej dłoni”. To byli prawdziwi ludzie, ktoś Wyklętym zamykał ich „durne usta”. Niektórzy z nich wciąż żyją. Co myśleć o takiej sytuacji?

PD: W książce oprawcy także mają swoje miejsce. Starałem się zresztą tak skomponować całość, by można ją było uznać nie tylko za wypowiedź okolicznościową, ale także za głos ogólniejszy, dotyczący spraw fundamentalnych — naszej wspólnotowej pamięci, kształtu zbiorowej świadomości, przetrąconej tożsamości.

II wojna światowa i komunizm zmieniły nas, przeorały nasze myślenie i postrzeganie świata. Komuś zależało na tym, byśmy byli inni, byśmy utracili łączność z własną przeszłością i budowali od nowa, na innych fundamentach. Okrągły Stół nie przeprowadził w tym zakresie rewolucji. Głos spod ziemi, głos z Łączki i z wielu innych ukrytych miejsc kaźni, czyli ten nasz głos najprawdziwszy, stał się co prawda słyszalny, nie dało się go dłużej zagłuszać, ale zmieszał się z innymi głosami, nie zdobył pozycji dominującej. Istota projektu okrągłostołowego polegała, tak sądzę, na dążeniu do zastąpienia jednorodnego komunikatu propagandy komunistycznej bezładną mieszaniną głosów, kakofonią. W takim chaosie łatwiej jest rozgrywać własne interesy i odzyskać dawną pozycję, tym razem innymi środkami. Ludzie sowieccy w Polsce długo przygotowywali się do tej operacji, zapewniając sobie uprzednio kontrolę nad mediami i projektując przyszłą ekonomiczną dominację własnego środowiska. Dlatego dziś żyjemy w rzeczywistości nieostrej aksjologicznie. Bywa, że zbrodniarze i łobuzy odgrywają rolę autorytetów i czynią to z powodzeniem. Piszę o tym w wierszuSpójrzcie, dziateczki, jak pierze pralka dziejów.

 

To, co dzieje się na Łączce, pomaga nam odzyskać właściwą perspektywę. Odkryć na nowo, kto był oprawcą, a kto ofiarą, jakie były początki tego „nowego wspaniałego świata”, w którym żyjemy. Łączka zdziera maski z twarzy morderców i ich pomocników.

 

KK: Przypomina pan o ziemi i gruzie – 1,5-metrowej warstwie która przykryła ciała żołnierzy zakopane na Łączce. Czy ta ziemia i gruz to nie jest symbol nie tylko tamtej rzeczywistości, ale i dzisiejszej rzeczywistości, symbol grubej kreski, naszego zapomnienia o winie katów?

PD: Więcej o tym powiedziałem w krótkim eseju Łączka. Wstęp do semantyki miejsca. Nie chciałbym się tu powtarzać. Kilka wniosków z tamtego tekstu jednak przywołam. Struktura kwatery „Ł” na Powązkach Wojskowych przypomina, jak sądzę, strukturę naszej zbiorowej pamięci. To, co stanowi jej fundament, jest, jak to fundament, ukryte najgłębiej. Ale sowieccy ludzie, którzy po ucieczce we wrześniu 1939 roku wrócili do Polski razem z Armią Czerwoną i NKWD, a następnie urządzali nam nasze życie, fundament ten zgruchotali, zniszczyli. Włożyli w tę destrukcyjną aktywność całą swoją energię, zaangażowali wszystkie swoje siły. A jednak — to typowe dla morderców — wciąż nie mieli pewności, że dzieło się dokonało, że kości zabitych nie zmartwychwstaną, że nie zaczną krzyczeć. Dlatego właśnie nawieźli na groby swoich ofiar gruz i ziemię, a następnie przykryli, zamaskowali część z tych bezimiennych, krzyczących o sprawiedliwość mogił grobowcami swoich dostojników. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie mógł przewidzieć w latach 80., że znajdą się tacy, którzy spod takiej — proszę to przyznać: doskonale pomyślanej — warstwy maskującej będą chcieli wydobyć tamte ciała.

 

A jednak pamięć zbiorowa, pamięć narodu, któremu zgruchotano kości, narodu, który komuniści przebodli, rządzi się własnymi prawami, żyje i wzrasta według sobie tylko znanych reguł. Ona nie słucha sowieckich dyrektyw, ma je za nic, ona wszystko przetrzyma. Nawet najgrubsza kreska nie jest zdolna przekreślić tego, co od wieków konstytuuje wspólnotę.

 

Takie jest, trudne do pojęcia i najzupełniej zrozumiałe, naturalne prawo rządzące pamięcią wspólnotową. Nie chciało mi się w to wierzyć, dopóki nie zobaczyłem fotografii wykonanej przez profesora Szwagrzyka, przedstawiającej odkopany w kwaterze „Ł” szkielet jednej z ofiar. Pochowano ją w anonimowym dole, z przestrzeloną czaszką. Dół zasypano, po latach przykryto go półtorametrową warstwą ziemi i gruzu. Zasiano trawę, posadzono drzewo. Drzewo rosło, jego korzenie drążyły ziemię, aż natrafiły na bezimienny szkielet. Na fotografii czaszka odkopanego szkieletu krzyczy, ma rozwarte szczęki. Korzeń drzewa przechodzi obok tych ust, wbija się w czaszkę, wrasta w nią. To zdjęcie, za zgodą pana profesora, umieściłem na początku tomu Łączka, tuż za mottem, wziętym z książki Łąka Bolesława Leśmiana (jeśli ktoś chce możliwie głęboko rozpoznać sensy moich wierszy, niech je czyta także przez pryzmat Leśmianowskiej Łąki): „W zwiewnych nurtach kostrzewy, na leśnej polanie, / Gdzie się las upodobnia łące niespodzianie, / Leżą zwłoki wędrowca, zbędne sobie zwłoki”. Proszę zobaczyć, Leśmian przewidział kwaterę „Ł” i dobrze opisał ów specyficzny stan „niedoistnienia”, stan między życiem a śmiercią, w którym się dzisiaj znajdujemy! Fotografia, o której mówię, jest emblematem Łączki i emblematem mojego tomu — mówi wszystko. Od kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, nie dawała mi spokoju, uwierała. Niemal natychmiast zapisałem dwa wersy: „Korzeń tkwił w czaszce. / W czaszce korzeń tkwił”. Próbowałem coś do nich dopisywać, dodawać, jakoś uzupełniać, ale zmiany nie przynosiły pożądanego rezultatu. Aż wreszcie zrozumiałem, że ma to zostać tak, jak jest. Dwa zdania zakończone kropkami. Zdania krótkie i ostre jak gwoździe. Dodałem tylko tytuł: Rodowód. Właśnie tak: rodowód.  Bo na Łączce, w owym miejscu hańbiącego pochówku, my, współcześni mieszkańcy tej krainy, którą nazywamy Polską, rodzimy się na nowo, stamtąd, z kwatery „Ł”, wywodzi się nasz ród.

 

KK: Widzi Pan nadzieję w tysiącach młodych ludzi garnących się do kultu Żołnierzy Wyklętych? Mimo iż rząd nie tylko nie wspiera inicjatyw zmierzających do uczczenia tych antykomunistycznych bojowników, ale i je blokuje – jak np. muzeum w Ostrołęce?

PD: Żaden rząd, żadna siła nie powstrzyma prawdy. Prawda, kiedy wychodzi na jaw, przemawia skuteczniej niż najbłyskotliwiej pomyślana manipulacja. Żołnierze antykomunistycznego podziemia, którzy najpierw byli Niezłomni, a dopiero później, za sprawą sowieckiej propagandy, stali się „wyklęci”, zapłacili za tę Prawdę najwyższą cenę. W następnych latach płacili za nią ich najbliżsi, a także wszyscy ci, dzięki którym my, „późne wnuki”, mogliśmy ją odkryć i poznać. Tej Prawdzie chciałem być posłuszny, gdy pisałem wiersze z tomu Łączka.

 

O Autorze:
Przemysław Dakowicz ur. w 1977 r. w Nowym Sączu. Poeta, krytyk literacki, historyk literatury; doktor nauk humanistycznych; adiunkt w Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu Uniwersytetu Łódzkiego; w latach 2010-2013 wykładał literaturę współczesną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; stały współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Wydał zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), Albo-Albo (2006), Place zabaw ostatecznych (2011) i Teoria wiersza polskiego (2013), książkę krytycznoliterackąHelikon i okolice. Notatki o poezji współczesnej (2008) oraz rozprawę historycznoliteracką "Lecz ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii (2011). Redaktor tomu zbiorowego Moja Musierowicz. O twórczości autorki „Jeżycjady”(2008). Publikował m.in. w "Arcanach", "44", „Frazie”, "Frondzie", „Kresach”, „Odrze”, „Pamiętniku Literackim”, „Toposie”, "Twórczości", „Tygodniku Powszechnym”, "Wyspie" i „Zeszytach Literackich”. Tłumaczony na czeski, serbski i słoweński

wywiad opublikowany dzięki uprzejmości potalu:

http://www.pch24.pl/Mobile/Informacje/informacja/id/21400

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.