Jednym z nich jest przymusowa seksualizacja dzieci w ośrodkach, które przeznaczone są do ich edukowania. Pod płaszczykiem edukowania właśnie.
Gdy pierwszą z brzegu osobę na ulicy spytamy, czy należy dzieci edukować seksualnie, prawdopodobnie odpowie, że tak, aby nie być posądzonym o zacofanie.
Problem w tym, że pytany pod słowem „dziecko” rozumie licealistę czy gimnazjalistę, a nie przedszkolaka, czy dziecko w żłobku.
Gdyby pytanie zadane brzmiało, „Czy jest pan/pani za nauką masturbacji w przedszkolu?”, odpowiedź byłaby zupełnie inna.
A do tego między innymi skłania dokument „Standardy Edukacji Seksualnej w Europie. Podstawowe zalecenia dla decydentów oraz specjalistów zajmujących się edukacją oraz zdrowiem”. Przyjęty jako podstawa przez Ministerstwo Edukacji.
W moich felietonach wprost poruszałem temat wprowadzania powszechnego szczęścia i miłości w czasach obecnych poprzez seksualizacje dorosłych. No ale dorośli to dorośli. Podobno wiedzą czego chcą, a tutaj mamy próby spaczenia umysłu i późniejszej seksualności dzieci.
A wszystko w imię fałszywej nauki, fałszywych naukowców, którzy masturbując niemowlaki niewiele różnili się od obozowych „lekarzy”, przeprowadzających eksperymenty na ludziach.
Człowiek dojrzewa do seksualności. To pewnik nie do podważenia, a tutaj jacyś szarlatani próbują wymusić zaburzenie tego procesu. No ale czemu się dziwić, jeżeli szychą w Parlamencie Europejskim jest niejaki Cohn-Bendit który jest dumny ze swoich intymnych kontaktów z dziećmi.
Powstała strona, która w obronie dzieci należy odwiedzić, znaleźć na niej petycję, zebrać podpisy i wysłać. Żeby rządzącym nie wydawało się, że tytułowy kamień u szyi to tylko mit propagowany przez niewielki procent Polaków.