ZYGMUNT  RUMEL - POETA  NIEZNANY OFIARA UPA
data:22 lutego 2014     Redaktor: GKut

Przypominamy archiwalny artykuł w przeddzień 80.  rocznicy śmierci Zygmunta Rumla, jednego z wielu młodych, a przy tym rokujących wielkie nadzieje poetów polskich; jednego z tych, którym w rozwinięciu talentu przeszkodziła II wojna światowa. I tak jak o wielu bezimiennych bohaterach, poległych w walkach, mówimy: „żołnierz nieznany”, tak też - przez analogię - możemy powiedzieć: „poeta nieznany” w stosunku do licznych przedstawicieli tego młodego i tragicznego pokolenia, któremu nie dane było tworzyć po wojnie i okupacji.

                          

            Oni ginęli na frontach, w walkach partyzanckich,  byli torturowani i mordowani w obozach zagłady. Razem z nimi jakżeż często ginęły również ich wiersze, pisane ukradkiem w krótkich przerwach miedzy bojami, w toku niebezpiecznej pracy konspiracyjnej lub w łagrach i więzieniach… Iluż z nich – poetów nieznanych spotkał tak tragiczny los? Jednym z nich  - poetą bez tomiku wierszy i bez mogiły  - jest nasz krajan Zygmunt Rumel, były wychowanek Liceum Krzemienieckiego.

             Urodził się 22 lutego 1915 roku w dalekim Petersburgu. Był synem Władysława Rumla i Janiny z Tymińskich. Matka tworzyła utwory poetyckie pod pseudonimem „Liliana”. Ojciec natomiast miał wykształcenie rolnicze. Był on oficerem Wojska Polskiego, odznaczonym orderem Virtuti Militari.

             Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę otrzymał osadę wojskową na Wołyniu. I tam właśnie, na wsi pod Wiśniowcem w powiecie krzemienieckim, upłynęło dzieciństwo Zygmunta Jana Rumla. Na pewno stąd wyniósł przyszły poeta tę miłość do wołyńskiego krajobrazu oraz znajomość życia codziennego ludu ukraińskiego. Motyw „dwóch matek” – Polski i Ukrainy, często przewija się w jego późniejszych wierszach.  A trzeba zaznaczyć, że poeta zaczął tworzyć w dosyć młodym wieku. Nic więc dziwnego, że kiedy był jeszcze uczniem Liceum Krzemienieckiego, koledzy uważali go za barda krzemieńczan, a jego wiersze krążyły wśród tego grona, przepisywane i uczone na pamięć.

            Nie trzeba chyba przypominać, jak ważnym ośrodkiem kulturalno-oświatowym było słynne Liceum Krzemienieckie dla całego Wołynia. Niedawno odrodzona uczelnia dosłownie promieniowała na cały region. I nic w tym dziwnego, bowiem posiadała ona wybitne grono pedagogiczne i cechowała ją atmosfera wysoce humanistyczna i patriotyczna. Wychowankowie tej szkoły byli czynnie  zaangażowani w różnego typu akcje społeczne; nawiązywano kontakty z młodzieżą wielu okolicznych szkół. Odbywały się zawody sportowe, działał teatr szkolny, wydawano nawet własne pismo – miesięcznik pod tytułem „Nasz Widnokrąg”. Co dwa tygodnie wychodziło „Życie Krzemienieckie”, a jego dodatkiem był miesięcznik „Droga Pracy”, organ Zrzeszenia Byłych Wychowanków Liceum Krzemienieckiego. Przewodniczącym kolegium redakcyjnego wybrano Zygmunta Rumla.

             Koledzy poety wspominają go jako młodzieńca o ujmującej powierzchowności, a jednocześnie urodzonego społecznika i przywódcę, który cieszył się dużym autorytetem. Miał licznych przyjaciół. W latach szkolnych mieszkał na stacji (co za los!) w dworku należącym dawniej do rodziny Juliusza Słowackiego! Tu często wieczorami zbierała się młodzież, a Zygmunt czytał obecnym nowo napisane wiersze.

              Jak wspominała po latach Janina Sułkowska-Gładunowa – koleżanka szkolna poety, „głos miał donośny, dykcję piękną, operował umiejętnie akcentami uczuciowymi. Pamiętamy jasną czuprynę spadającą na czoło, uparty i namiętny wyraz ust rzucających mocne i gorące słowa. Czuło się w jego mowie żar, entuzjazm…”

               Szybko upłynęły lata nauki w liceum. W 1935 roku, po złożeniu matury, Zygmunt Rumel podejmuje studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Krzemieńczanie nadal trzymają się tutaj razem. Często podejmują jakieś wspólne wyprawy, organizują wycieczki w teren. Te wesołe i romantyczne wieczory pod gwiazdami, napełnione śpiewem pieśni i recytacją wierszy, na zawsze pozostały w pamięci uczestników tych spotkań. Nie tracono więzi z Wołyniem, szczególnie rozwijano kontakty z postępowym ruchem młodzieży wiejskiej. Prowadzono ścisłą współpracę z Wołyńskim Związkiem Młodzieży Wiejskiej, w którego kołach skupiała się zarówno młodzież polska, jak i ukraińska. Założeniem ideowym danego Związku była dbałość o wzajemne kontakty kultur obu narodów w duchu ich równorzędności. W okresie studiów warszawskich Zygmunt Rumel swój wolny czas spędzał na Wołyniu. Wakacje i ferie świąteczne przeznacza na spotkania z członkami kół wiejskich, bierze udział w wykładach i dyskusjach na Uniwersytecie Ludowym w Różynie pod Kowlem. Pomagał w redagowaniu pisma „Młoda Wieś – Młode Seło”. Miał wielu serdecznych przyjaciół wśród wychowanków Uniwersytetu, zarówno Polaków jak i Ukraińców.

             Służbę wojskową odbywa Rumel także na Wołyniu, na dywizyjnym kursie podchorążych artylerii we Włodzimierzu-Wołyńskim. Jako podporucznik artylerii bierze udział w kampanii wrześniowej 1939 roku, zaś na początku 1940 roku rozpoczyna pracę konspiracyjną w okupowanej Warszawie jako kierownik punktu łączności i magazynu przy placu Narutowicza. Bierze aktywny udział w organizacji podziemnej prasy ruchu ludowego ROCh-BCh, uczestniczy w ewakuowaniu zagrożonej dekonspiracją drukarni. Przy tym nie traci kontaktów towarzyskich, czyta swoje nowe wiersze na wieczorach poezji podziemnej w domach warszawskich przyjaciół. Tam też poznaje swoją przyszłą żonę Annę i wkrótce biorą ślub. Jest początek jesieni 1941 roku.

               Jak wspominała po wielu latach żona poety, pani Anna Rumlowa, „Na jednym z wieczorów  obecny tam poeta Leopold Staff, podszedł do mnie i powiedział: „Niech pani chroni tego chłopca – to będzie wielki poeta”. Niestety, nie dane było jej uratować męża.  Zbyt wielkie było ryzyko, którego świadomie podejmowały się tysiące Polaków, mężczyzn i kobiet, gdy ojczyzna znalazła się w potrzebie.

              Jako wypróbowany konspirator, Zygmunt Rumel wyjeżdża na Wołyń na zlecenie Komendy Głównej BCh i Centralnego Kierownictwa Ruchu Ludowego, celem zorientowania się w  panującej sytuacji. Jedzie praktycznie w nieznane, pokonując po drodze pilnie strzeżoną przez Niemców granicę na Bugu. Dla naszego bohatera zaczyna się ciężka i i wielce niebezpieczna praca, polegająca na organizacji sieci konspiracyjnej, nawiązywaniu kontaktów z różnymi środowiskami, ustalaniu możliwości dokonywania przerzutów przez Bug i wytyczaniu tych miejsc, zorganizowaniu stałej łączności między Centralą a Wołyniem.

             W pracy tej okazywali mu znaczącą pomóc jego dawni przyjaciele – działacze z Wołyńskiego Związku  Młodzieży Wiejskiej. Pod koniec stycznia 1942 roku na Wołyń została  oddelegowana również Anna Rumlowa.

            Młode małżeństwo zamieszkało u rodziny ukraińskiej we wsi Wólka Sadowska w powiecie horochowskim. Ta ich pierwsza wspólna zima na Wołyniu była wyjątkowo mroźna. Nad ranem, po wygaśnięciu pieca, ściany izby pokrywały się szronem. Zygmunt wstawał bardzo wcześnie, nieraz o piątej rano. Były to dla niego godziny przeznaczone na pisanie, jeśli pozostawał w domu. Dosyć często jednak wychodził na kilka dni w teren; później, po „zmotoryzowaniu się”, jeździł już rowerem. Zazwyczaj nie mieli nawet czasu porozmawiać ze sobą dowoli, ponieważ po powrocie męża, Anna Rumlowa wyruszała do Łucka z prasą przerzucaną przez Bug.

            Wiosną 1942 r. Zygmunt Rumel wraca do Warszawy, gdzie składa sprawozdanie kierownictwu Ruchu Ludowego z wykonanej pracy, informując jednocześnie o wyjątkowo trudnej sytuacji ludności polskiej na Wołyniu i o grożącym jej niebezpieczeństwie ze strony ukraińskich nacjonalistów, którzy masowo współpracowali z hitlerowskim okupantem. Dane sprawozdanie było podstawą dla przyjęcia przez Kierownictwo ROCha i Komendy Głównej BCh decyzji o organizowaniu na Wołyniu zbrojnego ruchu ludowego. Zakładano przy tym, że w razie konieczności stanąłby on w obronie zagrożonej ludności polskiej.

              21 listopada 1942 r. Zygmunt Rumel ponownie wyjeżdża na Wołyń, tym razem z Kazimierzem Banachem, który był Szefem Sztabu Batalionów Chłopskich i jednocześnie Delegatem Rządu na Wołyń. K. Banach  w latach 1937 – 39 kierował pracami Uniwersytetu Ludowego w Różynie oraz był członkiem władz Wołyńskiego Związku Młodzieży Wiejskiej i doskonale  orientował się nie tylko w strukturze ludnościowej, lecz także i  problemach społecznych Wołynia. Dla obydwu mężczyzn zaczynają się dni żmudnej i wielce niebezpiecznej pracy nad organizacją zbrojnego ruchu ludowego, czyli Batalionów Chłopskich.

               Na początku stycznia 1943 roku we wsi Granatów w powiecie horochowskim odbyło się spotkanie kierowników ruchu ludowego na Wołyniu, na którym ustalono skład osobowy Komendy Wojewódzkiej i komend powiatowych BCh. Omówiono szczegółowo wiele zagadnień, w tym także coraz groźniejszą sytuację ludności polskiej na Wołyniu oraz wstępną organizację baz samoobrony. Komendantem wojewódzkim BCh został wybrany Zygmunt Rumel.

              Niestety późniejsze tragiczne wydarzenia na Wołyniu położyły kres wysiłkom skierowanym na zorganizowanie BCh. W tamtych czasach ”czerwonych nocy”, w obliczu zagłady, znikły jakiekolwiek podziały wśród ludności polskiej, spontanicznie powstawały liczne bazy samoobrony, zasilane kadrowo przeważnie przez konspirację akowską. Wszystkich połączyła wspólna walka o przetrwanie, walka na śmierć i życie z okrutnym wrogiem spod znaku OUN-UPA.

               W tej sytuacji Delegat Rządu podejmuje desperacką próbę podjęcia rozmów z dowództwem UPA, działającej na Wołyniu. Na parlamentariuszy wyznaczono Zygmunta Rumla ps. „Poręba” – przedstawiciela Okręgowej Delegatury Rządu oraz Krzysztofa Markiewicza ps. „Czart” – przedstawiciela Okręgu Wołyńskiego AK. Jako przewodnik i woźnica wyrusza Witold Dobrowolski. Mieli zamiar spotkać się w bazie UPA na Wołczaku, na południu lasów Świnarzyńskich, z dowódcą północno-zachodniego zgrupowania Jurijem Stelmaszczukiem ps. „Rudyj”, lecz z jakichś powodów do rozmów nie doszło. Podobno miejsce i czas spotkania zmieniono. Nocują w polskiej wsi Budy Ossowskie. 10 lipca 1943 r. wyruszają w drogę, w kierunku wsi Kustycze… Misja pokojowa nie przynosi żadnego rezultatu i kończy się okrutnym mordem. Chodziły  uporczywe słuchy, że wszyscy trzej zostali ujęci i po torturach rozerwani końmi, a fragmenty ciał miejscowi chłopi pochowali w sosnowym lasku  nieopodal jeziora w Kustyczach.  Pogoda ducha, energia i żywotność Zygmunta Rumla sprawiły, że najbliżsi przez długie lata nie mogli uwierzyć w jego śmierć. Gdy zginął, miał zaledwie 28 lat…

                  Czasem dziwimy się, że młodzi chłopcy z tamtego pokolenia tak często myśleli o własnej śmierci. Nie był wyjątkiem i młody poeta, który w jednym ze szkolnych, krzemienieckich wierszy napisał:

 

     „Nie będę o niczym myślał

     ani niczego żałował…

     … jarzębinowy wisior

     smutek rumieńcem zachowa.

     A potem – potem gdzieś w rowie

     wargi przytulę do ziemi…

     … wszystkie swe bóle wypowiem

     … wrosnę zielonym korzeniem.

 

              Tak się złożyło, że rodzina Zygmunta Rumla zamieszkała po wojnie w Gdańsku. Tam także znalazła się spora grupa przesiedleńców z Wołynia. Pamięć o „poecie nieznanym” trwała w ich sercach. Jeden z kresowian – zamieszkały w tym mieście, działacz społeczny i publicysta Feliks Budzisz – nie ustawał w wysiłkach na rzecz spopularyzowania postaci poety. Jak pisała wiele lat temu miejscowa prasa, pomimo protestów różnych środowisk, z jego inicjatywy jedna z ulic Oruni (dzielnicy Gdańska – A.S.), decyzją Rady Miasta Gdańska, nazwano imieniem bohatera. Niestety, większość mieszkańców ulicy nie wie, kim był ten człowiek. Kilka lat temu warszawski reżyser, Wincenty Ronisz, zrealizował film dokumentalny o Zygmuncie Rumlu  pt. „Poeta nieznany”. Zdjęcia kręcono w tych miejscowościach, gdzie wzrastał, kształcił się, mieszkał i walczył poeta.

               Piszący te słowa spędził kilka dni z ekipą filmową na Wołyniu. Stopniowo, dzień po dniu przemierzaliśmy lasy, pola i uroczyska, krocząc ścieżkami poety. Byliśmy także we wsi Kustycze. I tu, całkiem niespodziewanie, spotkaliśmy starego człowieka, który, jak się okazało, był ostatnim z tych, którzy widzieli pędzącą furmankę z mężczyznami w mundurach polskich oficerów! Dziewięćdziesięcioletni staruszek dokładnie opisał to spotkanie, lecz nic nie potrafił powiedzieć o dalszym losie trójki parlamentariuszy. Tłumaczył, że w okolicy działy się wtedy straszne rzeczy, a ziemia kryje wiele nieznanych mogił. Wątpił w to, że jeszcze ktoś w okolicy może dokładniej wskazać te miejsca. „Ci oprawcy już dawno nie żyją” – powtarzał kilkakrotnie w trakcie naszej rozmowy. I rzeczywiście, żadne wysiłki podejmowane w celu odnalezienia miejsca pochówku Zygmunta Rumla i jego towarzyszy nie przyniosły oczekiwanego rezultatu. Miejscowi boją lub też wstydzą się opowiadać o tych wydarzeniach; najczęściej jednak zasłaniają się niewiedzą , „bo tyle lat już minęło!” Uważają, że są to „sprawy polskie”, że to nie jest problem, który dotyczy „nas – obecnie żyjących…” Szkoda. Nie wiedzą po prostu, że gdzieś tu, pod murawą, spoczywają prochy człowieka, który tak samo mocno, jak i oni kochał tę ziemię:

„Dwie mi Matki-Ojczyzny

hołubiły głowę –

Jedna grzebień bursztynu

czesała we włos,

Druga rafy porohów koralowe,

Zawodziła na lirach dolę

ślepą – los…[…]

                                        

[…] Dwie mnie Matki-Ojczyzny

wyuczyły mowy -

W warkocz krwisty plecionej

jagodami ros –

Bym się sercem przełamał bólem

w dwie połowy –

By serce rozdwojone płakało

jak głos…

 

(„Dwie Matki”, lipiec 1941)

 

Anatol F. Sulik

Kowel

 

  

          






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.