Moje przygody z oświatą. Wspomnienia niepokornego nauczyciela z pracy w szkołach pomagdalenkowej III RP
data:08 lutego 2012     Redaktor:


Od 2004 r. pracując jako nauczyciel w różnych szkołach warszawskich kilkakrotnie traciłem pracę z powodu swoich antykomunistycznych, narodowych poglądów. Ponieważ w moim przypadku przejawiły się pewne ogólniejsze zjawiska przyczyniające się do denacjonalizacji młodego pokolenia Polaków, (co moim zdaniem jest jednym z celów reform oświatowych w Polsce pomagdalenkowej, wyjąwszy okres ministra Giertycha) postanowiłem opisać swój przypadek.

rys: J.Wasiukiewicz
W l. 1999-2004 uczyłem w XXX L.O. przy ul. XXX w Warszawie. W 2004 r. zdobyłem tam stopień nauczyciela mianowanego, co wymagało dobrej opinii dyrektora (była nim i jest p. mgr XXX). Współpraca z resztą grona pedagogicznego układała się dobrze z tym tylko zastrzeżeniem, że ze strony dyrekcji wywierany był ustawiczny nacisk, aby obniżyć poziom i zasadniczo przepuszczać do następnej klasy wszystkich, niezależnie od posiadanych wiadomości. Celowała w tym zwłaszcza p. wicedyrektor XXX będąca przeciwnikiem stawiania komukolwiek ocen niedostatecznych oraz karania jakiegokolwiek ucznia. Jej lekcje znane były z tego, że uczniowie grają na nich w karty, jedzą kanapki a słucha może parę osób szczególnie zainteresowanych fizyką. Ale nikt nie miał do niej pretensji o nic i o to może chodziło. Niedawno "Echo Targówka, Bródna i Zacisza"(A. Pająk - Czech Czy w szkole na Bartniczej biją nr 18 (117) /2008) opisało SP nr 206 (CII L.O. tworzy z nim Zespół Szkół) z informacją że dzieci są tam terroryzowane przez starsze , a dyrekcja nic nie może na to poradzić. Nie wiem czy informacja ta jest ścisła, ale znając p. XXX jestem gotów w to uwierzyć.



Wiosną 2004r. szkołę wizytowała wizytator z kuratorium, p. Barbara Niesłuchowska, powodem były anonimy do kuratorium zwracające podobno uwagę na zbyt wysoki poziom moich wymagań. W istocie zdarzało się, że rodzice uczniów szczególnie tępych się skarżyli, pamiętam jak jakaś matka uczennicy obraziła się, że kazałem klasie przeczytać w ciągu tygodnia 30 stron z Polski Piastów Jasienicy. Fakt, że dzisiaj bym już tego nie zaryzykował - po 3-letnim gimnazjum przeczytanie ze zrozumieniem 30 stron tekstu popularnonaukowego przekracza możliwości intelektualne dużej części licealistów w typowej kl. I-szej. Ale było to jeszcze liceum 4-letnie.



Umowę miałem na czas określony jeszcze w maju p. XXX deklarowała jej przedłużenie już na stałe, w czerwcu na 2 dni przed końcem roku zdecydowała, że zmienia zdanie. W prywatnej rozmowie stwierdziła, że w kuratorium uważają, iż nacjonalista nie powinien uczyć w szkole.



Ciekawa była reakcja uczniów, których przecież nie rozpieszczałem. Ogromna większość podpisała list w mojej obronie, wysyłając go do kuratorium i burmistrza Gminy Warszawa Targówek. Zaznaczam, że nie inspirowałem tego listu (podobnie zresztą w następnych przypadkach). Sprawą zainteresowała się red. Bogomilska z tygodnika "Nasza Polska", p. dyr. XXX odmówiła jednak rozmowy z nią. Ponieważ w rozmowie z viceburmistrzem Danko (wówczas odpowiedzialnym za oświatę) p. dyr. nie była w stanie wyjaśnić powodów zwolnienia dobrze ocenianego nauczyciela rozeszły się różne pogłoski, łącznie z taką, że była to jej reakcja na telefon z redakcji "Gazety Wyborczej".



Że w zwolnieniu chodziło o moje poglądy byli przekonani wszyscy, z którymi rozmawiałem, i nauczyciele i absolwenci tej szkoły. Potwierdza to zdarzenie dot. niedoszłego Klubu Absolwenta CII L.O. Kilku byłych uczniów tego liceum, wówczas już kończących studia skontaktowało się ze mną i zgodziliśmy się, że warto powołać w naszym byłym liceum Klub Absolwenta- forum spotkań byłych uczniów i nauczycieli tej szkoły z obecnymi, mogące choćby pomóc tym ostatnim w wyborze kierunku studiów, podpowiedzieć ciekawe lektury itp. Zgodziła się objąć patronat nad tym nauczycielka biologii p. Gągała i na pierwsze spotkanie, czysto wstępne, przyszło ponad 15 osób. Zważywszy na nikłą aktywność społeczną młodych ludzi dzisiaj, wynik całkiem niezły. Należało tylko zawiadomić o tym dyrekcję i uzyskać jej akceptację, co wszyscy rozumieli jako formalność. P. Gągała otrzymała jednak zakaz działalności klubu od p. XXX i przepraszając zainteresowanych musiała wszystko odwołać. Dlaczego - tego się nie dowiedziała. Nieoficjalnie jedna z nauczycielek wyjaśniła mi, że chodzi o to abym nie miał wpływu na młodzież.



Do pracy w oświacie chciałem wrócić - pisałem doktorat i w zasadzie było to jedyne dostępne miejsce pracy dające rezerwy czasowe na siedzenie w archiwach.



Toteż w 2005 r. zatrudniłem się w 44 Liceum Ogólnokształcącym im. Dobiszewskiego w Warszawie. Tam dość wcześnie podpadłem z następujących powodów. Choć jestem zawodowym historykiem o patronie szkoły dowiedziałem się dopiero tam pracując. Znalazłem jego biogram w "Słowniku działaczy polskiego ruchu robotniczego". Był to nauczyciel, członek KZMP, KPP i PPR, zabity przez Niemców w ulicznej egzekucji w 1942r. Niczym innym poza działalnością w komunistycznej agenturze w życiu się nie wykazał, a jego śmierć była przecież cząstką losu 3 milionów Polaków w II wojnie światowej. To, że zrobiono go patronem szkoły w PRL jest zrozumiałe: był Polakiem, (co w okresie międzywojennym wśród komunistów polskich nie było regułą) a poprzez swoją śmierć daje się wpisać w tradycję martyrologii narodu polskiego. To, że pozostaje patronem czegokolwiek w Polsce kilkanaście lat po upadku komunizmu jest wyłącznie przejawem choroby. Podjąłem w pokoju nauczycielskim dyskusje nad zmianą patrona, co spotkało się z negatywną reakcją dyrekcji szkoły. Drugim powodem mojej złej opinii było niezależne ode mnie zdarzenie - otóż w listopadzie 2005r. zostałem napadnięty przez lewicową bojówkę na cmentarzu powązkowskim w W-wie w chwili zapalania zniczy na grobie Jana Stachniuka. Odniosłem ranę głowy, która spowodowała tygodniowe zwolnienie z pracy, a notatki o zdarzeniu ukazały się w prasie. Dyrekcja (p. Mioduszewska i ówczesny wicedyrektor, a obecny dyrektor p. B. Sekinda) zwrócili się z pretensjami do mnie, że prowadzę działalność bojówkarską.



Fakt, że szkoła była trochę nietypowa - w PRL patronat nad nią sprawował MSW, może z uwagi na fakt, że w czasach, gdy obowiązywała rejonizacja to rejonem tego liceum była część Mokotowa Dolnego znana jako "Ubowo Dolne". Mieszkało tam sporo średniego raczej szczebla funkcjonariuszy i pracowników wiadomego resortu. Liceum to kończyła m.in. córka gen. Jaruzelskiego - oczywiście gdzieś ukończyć musiała, ale wątpię, aby był to przypadek. Wśród nazwisk uczniów znajdywałem znajomo brzmiące z elity PRL, uczyłem m.in. prawnuczkę Osóbki - Morawskiego. Skądinąd inteligentnej dziewczynie po prostu nie chciało się uczyć, oceny niedostateczne miała dosłownie ze wszystkiego. Kiedy raz postawiłem jej jedynkę ona zirytowana wrzasnęła: "sprawdziłam Pana poglądy w Internecie, Pan mnie prześladuje". Po czym wzięła torebkę (miała torebkę zamiast tornistra, podręczniki jej się do torebki nie mieściły, więc ich nie przynosiła) i wyszła z klasy trzasnąwszy drzwiami.



O tym, że ZNP (pamiętajmy - w swoim czasie członek zbiorowy SLD) dominowało w szkole nie muszę mówić. Kiedy ta znana z postkomunistycznych sympatii organizacja ogłosiła strajk przeciw rządowi P i S byłem chyba jednym z trzech na ponad pół setki nauczycieli, który nie zastrajkował.



Jako jedyny czytałem w tej szkole "Najwyższy Czas", "Myśl Polską", "Gazetę Polską" i "Naszą Polskę". Pamiętam, kiedy zaczynano u nas mówić o germanizującej praktyce niemieckich Jugendamtów wobec dzieci z polsko-niemieckich małżeństw mieszanych pożyczyłem egzemplarz "Gazety Polskiej" którejś z germanistek, jako osobie znającej Niemcy z prośbą o wyrażenie zdania. Była zaskoczona, nigdy widocznie o czymś takim nie słyszała. Z dysonansu poznawczego wybawiła ją koleżanka: "Ale zobacz co to za gazeta"



Przekonałem się w trakcie swojej pracy, że podstawowy problem polskiej szkoły to upadek dyscypliny, wszystko inne jest albo pochodną tego, albo zwykłym mydleniem oczu. Upadek dyscypliny poza przyczynami kulturowymi (wynikającymi z permisywizmu cywilizacji zachodniej), więc niezależnymi od władz oświatowych, ma swoje źródło w fakcie, że odebrano możliwość skutecznego ukarania ucznia. Oczywiście istnieje możliwość wyrzucenia ucznia ze szkoły, obwarowana jednak tyloma zastrzeżeniami, że jest bardzo iluzoryczna. Nawet jednak te możliwości prawne, jakie istnieją są sabotowane albo przez liberalne wytyczne, albo przez kierujących się liberalną ideologią nauczycieli, czy raczej nauczycielki. Dwóch - trzech mających poczucie bezkarności młodych chamów potrafi rozwalić każdą lekcję. A chyba w każdej szkole są 2-3 nauczycielki przeciwniczki karania kogokolwiek i zwolenniczki tezy, że uczeń jest partnerem dla nauczyciela. W połączeniu dominacją demoliberałów we władzach oświatowych ( minister Giertych był tylko intermedium, a jego działania oceniam jako zbyt miękkie) - to wyjaśnia wiele.



Coś jednak szkoły muszą robić dla podtrzymania pozorów, że walczy się ze zjawiskiem, iż przynajmniej, gdy chodzi o humanistykę spadek poziomu jest widoczny. Jednym z takich pozorowanych działań są szkoleniowe Rady Pedagogiczne. Zaprasza się specjalistów i mają oni w założeniu pomóc nauczycielom rozwiązać ich problemy. Niekiedy te rady są ciekawe - pamiętam interesujące spotkanie z policjantem, specjalistą od narkotyków. Jednak ogromna większość tych szkoleń, w których musiałem uczestniczyć była przygnębiającą stratą czasu. Choć może stratą nie do końca - najczęściej nauczyciele na nich sprawdzają klasówki albo zeszyty, coś czytają itp. Jest to zdrowy objaw a służy też zachowaniu pozorów. Tytułem



przykładu - zaproszono do nas panią mającą - jak się wyraziła - wzmocnić naszą samoocenę. Aby to uczynić musieliśmy napisać na kartce coś miłego o sąsiedzie, przekazać jemu tą kartkę i wziąć kolejną od innego sąsiada, gdzie było coś miłego o nas. Wyobraźcie sobie kilkadziesięcioro nauczycieli - poważnych ludzi z jakimś dorobkiem życiowym - jak pod okiem dyrekcji obdarowują się wyrwanymi z zeszytu świstkami z jakimś banałem. Nie wytrzymałem i podarłem ten świstek mówiąc, co myślę o tej głupocie, ale byłem wyjątkiem.



Chyba najbardziej jednak zaszkodziłem sobie dziwnym incydentem z p. Komorowską, nauczycielką angielskiego. Siedząc w pokoju nauczycielskim przy komputerze przeczytałem informację o śmierci Marka Grechuty. Zauważyłem, że umarł przedwcześnie, na co ktoś z lepiej poinformowanych nauczycieli zwrócił mi uwagę, że artysta ciężko chorował przed śmiercią i w zasadzie cierpienie czyniło jego życie bezsensownym. Zgodziłem się z tym mówiąc, że gdybym miał tylko zdychać będąc ciężarem dla siebie i innych to też wolałbym sobie w łeb strzelić. "Ale to nie po chrześcijańsku" - zauważył ktoś z uśmiechem - radość wynikała z tego, że miałem tam opinię prawicowca, a zatem w pojęciu ludzi lewicy - katolika. Zgłaszający to zastrzeżenie cieszył się, że przyłapał mnie na niekonsekwencji. Odpowiedziałem, że w mojej opinii chrześcijaństwo jest wytworem żydowskim, i jako takie obcym naszym słowiańskim i indoeuropejskim źródłom kultury. W tym momencie p. Komorowska, która dotychczas milcząco sprawdzała klasówki energicznie walnęła pięścią w stół. "Ja jestem Żydówką i sobie wypraszam takie traktowanie" - i wyszła, głośno zamykając drzwi. Do dziś nie wiem, co ją takiego uraziło, bo przecież stwierdziłem rzecz oczywistą.



Musiało się to odbić echem, bo jeden z uczniów pytał mnie później czy prawdą jest, że w pokoju nauczycielskim wygłaszałem opinie antysemickie.



Zbliżał się koniec roku szkolnego i mojej umowy na czas określony, nowy dyrektor, p. B. Sekinda początkowo zwodził mnie trochę, w końcu jednak powiedział, że nie przedłuży mi tej umowy - chciałby mieć nauczyciela przygotowanego też do uczenia WOS. Zaznaczam, że i wcześniej i później uczyłem też WOS - historycy masowo go uczą w naszych szkołach nawet nie mając podyplomowej politologii. Niemniej nie przedłużenie umowy było jego prawem, nawet bez tego pretekstu. W tym samym roku (2007) obroniłem doktorat, przygotowania do obrony utrudniły mi skuteczne szukanie pracy, więc od 1IX musiałem się zarejestrować jako bezrobotny.



Pomimo stawiania wymagań i moich krytycznych opiniach o większości uczniów, czego przed nimi nie ukrywałem, w 44 L.O. byłem raczej lubiany przez młodzież. Zdawałoby się, że młodzi ludzie powinni lubić tych mniej wymagających, jak sądzę z mojego przypadku nie jest to regułą. Kiedy dowiedzieli się że odchodzę napisali do dyrekcji pismo aby mnie zatrzymać i podpisało się podobno dość sporo osób. Co ciekawe nikt z nich nie miał wątpliwości że odchodzę z uwagi na moje poglądy. Szereg razy spotykałem absolwentów "Dobisza" - rozpoznawali mnie w środkach komunikacji miejskiej lub na ulicy - i nikt nigdy nie powiedział nic innego. To samo mówili mi znajomi nauczyciele, oczywiście w prywatnych rozmowach. Powód mojego zwolnienia skomentował jeden z nich tuż przed moim odejściem: "Bogusia (chodzi o dyr. Sekindę) znam 19 lat i ma on ambicje spokojnie dotrwać do emerytury". Nie dopytywałem się, w jaki sposób moja praca w szkole mogłaby tej emeryturze zagrozić, jednak widocznie dostrzegał taki związek.



Od 1 I 2008r. pracowałem na zastępstwo Zespole Szkół Podstawowej nr 10 i Gimnazjum nr 27 STO im. kard. S. Wyszyńskiego przy ul. Ostrobramskiej 72 w Warszawie, ucząc historii i WOS.



W marcu wezwała mnie p. dyrektor Jagoda Kazimierczak mówiąc, że musi mnie zwolnić. Ponieważ była to umowa o zastępstwo, zwolnienie jest bardzo szybkie. Wyjaśniła swoja decyzję: "Pańskie poglądy nie są kompatybilne z miejscem, na którym stoi ta szkoła". Rozwijając temat powiedziała, że sprawdzała moją działalność pozaszkolną w internecie, a poza tym - rodzice nie chcą abym uczył, a ona musi się liczyć z opinią rodziców, którzy płacą. Bez ich pieniędzy szkoła przestanie istnieć, więc podejmuje męską decyzję, choć do mojej pracy nie miała zastrzeżeń. Szkoła stoi na gruncie kościelnym, co też ona powinna brać pod uwagę. Domniemywam, że tamtejszy ksiądz był postępowy - np. uczył piosenek w suahili na rekolekcjach, co słyszałem jako nauczyciel pilnujący klasy w ich trakcie.



Właściwie nawet powinienem był być wdzięczny p. Kazimierczak za szczerość - mogła sobie na nią pozwolić, bo szkoły STO jako niepubliczne mogą stosować własne wymogi przy zatrudnianiu. Wróciłem na zasiłek.



Odniosłem wrażenie, że moja poglądy kulturowe budziły znacznie więcej oburzenia niż domniemywane polityczne, bo przecież ścisłych politycznych deklaracji unikałem. Np. sprawa kary śmierci - jestem oczywiście za jej stosowaniem. W podręczniku gimnazjalnym WOS była ta sprawa poruszona, zrobiłem więc klasową dyskusję. Trudno ukrywać własne poglądy, kiedy pada wprost pytanie o to i jest to pytanie uprawnione tematem lekcji. Ale pamiętam zdziwienie uczennicy: "Jest Pan za karą śmierci, więc jest Pan za Hitlerem. Bo Hitler też był za."



Co prawda kolega ze Stowarzyszenia Wolnego Słowa radził mi w takich sytuacjach abym po prostu nie mówił prawdy, pomijając jednak wszystko inne nie po to przed 1989r. roznosiłem ulotki aby teraz kłamać na lekcjach.



Od 1 IX 2008r. zatrudniłem się w Gimnazjum nr 91 przy ul. Kajakowej 10 w Warszawie. Było to na 4 miesięczny okres zastępstwa, z możliwością przedłużenia w razie gdyby osoba, którą zastępuje przedłużyła urlop. Nauczony poprzednim doświadczeniem nie odzywałem się bez niezbędnej potrzeby w pokoju nauczycielskim. Pewną ciekawostką było, że szkoła prowadziła specjalny program zapoznawania dzieci z kulturą żydowską - kierowała nim polonistka mgr Berdyga, po specjalnym kursie. Dzieci w szkole świętowały Purim, Chanukę - tę ostatnią nawet przez 2 dni, każda klasa musiała pójść na wycieczkę do ŻIH, co było skrupulatnie egzekwowane. W szkole był też radiowęzeł, w którym leciały piosenki typu "Będę brał cię w aucie", bardzo głośno. Kilkakrotnie zwracałem uwagę na hałas a także samą treść tekstów lecących z radiowęzła, ale zmiany stanu rzeczy grono pedagogiczne nie potrafiło wyegzekwować.



W listopadzie jeden z nauczycieli zapytał mnie, komu kibicuję w wyborach w USA. Odpowiedziałem, że oczywiście Mc Cainowi. Nauczyciel był zszokowany: "Ale przecież on zabijał ludzi w Wietnamie". Powiedziałem, że walczył z komunistami za swój kraj, a w ogóle walka z komunizmem była prowadzona w interesie całej ludzkości - zabijanie ich było po prostu słuszną samoobroną. Facet był oburzony.



Niedługo potem w listopadzie dyrektor Maria Osińska - Paulinek wezwała mnie do siebie mówiąc, że jest na mnie skarga rodzica, że głoszę poglądy rasistowskie na lekcji. Jednak nie może mnie z nim skonfrontować, bo ona sama uważa, że szkoła potrzebuje spokoju, a rodzic zagroził listem do kuratorium i gazet. Zasugerowała też, że rozstaniemy się w grudniu, zgodnie z umową. Można się domyśleć, że niezależnie od ewentualnego powrotu osoby, którą zastępuję. Dodała, że moje poglądy na komunizm uprawdapadabniają zarzut, a ona sama jest przeciwniczką powstań narodowych. Była w Pradze i Czesi mają piękną stolicę bez powstania warszawskiego.(Nie rozumiem, jaki to ma związek, ale padło w rozmowie). Przestałem, więc uczyć w klasach 3-cich, wyjaśniając im, dlaczego. Część z uczniów napisała pismo do dyrektor z prośbą abym ich uczył, co p. dyrektor uznała za wynik mojej manipulacji. W żadnym z powyższych przypadków uczniom czegoś takiego nie sugerowałem, choćby przez brak wiary w skuteczność takich protestów.



Zastanawiałem się, o co chodzi z tym rasizmem? Może o to, że na lekcji o wojnie secesyjnej zwróciłem uczniowi uwagę, iż Lincoln nie wyzwolił "Afroamerykanów" tylko Murzynów?



Odchodząc poprosiłem p. dyr. o konfrontację z tym rodzicem, ale odmówiła jej nie wiem więc czy istniał naprawdę.



Pozostawiam ten opis bez komentarza, po prostu jako materiał źródłowy. Jest on przyczynkiem do dyskusji o polskiej oświacie dzisiaj - ale chyba nie tylko o niej.



Tomasz Szczepański

dr nauk hum.

Nauczyciel mianowany



źródło: http://www.insomnia.pl/O%C5%9Bwiata_w_III_RP-t606279.html





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.