JANKA i KRYSTYNA - w 73 rocznicę pierwszych wywózek na "nieludzką ziemię"
data:05 lutego 2012     Redaktor:

Podczas czterech wielkich deportacji, które trwały od 10 lutego 1940 r. do  czerwca 1941 r., na "nieludzką ziemię" Sowieci zesłali łącznie od 1,5 do  2 milionów Polaków. Oto jedna z wielu opowieści.

net
JANKA i KRYSTYNA

Janka wzrastała na Polesiu. Wraz z rodzicami i licznym rodzeństwem mieszkała w domu swego wuja, niedaleko miasteczka Iwacewicze w powiecie kossowskim. Sielankę wiejskiego życia przerwała inwazja sowiecka we wrześniu 1939 r. Rodzina - ojciec, matka, wuj, Janka i jej młodszy brat, Staś - którą wkraczająca sowiecka władza przychwyciła na wujowskiej wojskowej działce osadniczej (starsze rodzeństwo Janki było poza domem), została, jako "wrogowie Związku Sowieckiego", zesłana nad Morze Białe, do obozu przymusowej pracy, by pracować dla dobra Sowietów przy tzw. "lesorubce". Pociąg z zesłańcami odjechał z Iwacewicz 10 lutego 1940 r. i dojechał do Archangielska, skąd zesłańców przetransportowano do miejsca ich przeznaczenia - obozu pracy. Wielogodzinna jazda otwartymi ciężarówkami po skutej lodem rzece Dwinie i dalej przez las na miejsce, doprowadziła zesłańców do kresu wycieńczenia. Obóz był na wskroś prymitywny i znój, głód, chłód , brud dały sobie szybko radę ze starszym pokoleniem rodziny. Wuj Janki zmarł po pięciu miesiącach, a ojciec po sześciu. Matka pozostała sama z dziećmi. Przeżyła jeszcze surową zimę i zmarła na wiosnę 1941 roku. Zwłoki matki dzieci ubrały do grobu w swe najcieplejsze rzeczy - szaliki i skarpety - "by mamie nie było zimno"...
Dzieci doczekały w lecie 1941 r., w wyniku układu Stalin-Sikorski, tzw. "amnestii". Mogły obóz opuścić. Janka, ze Stasiem u boku, wyruszyła w drogę. Dokąd? Oczywiście na południe, gdzie - chodziły słuchy - formowała się Armia Polska pod dowództwem gen. Andersa. Dotarli po wielu przygodach do Krasnowodzka nad Morzem Kaspijskim, skąd odpłynęli do Persji i na wolność. To wszystko dla nas, Polaków, historia niemal tuzinkowa, doświadczenie tysięcy, dziesiątek i setek tysięcy polskich rodzin. Na dziwny dalszy ciąg trzeba było czekać sześćdziesiąt lat!

?    ?    ?

Janka poszła do gimnazjum dla dziewcząt w Nazarecie, Staś do gimnazjum dla chłopców w Heliopolis. Gdy wojna się skończyła, ich drogi rozeszły się. Staś wyemigrował do Australii. Janka pojechała do Anglii. Wyszła tam za mąż i miała troje dzieci, które ją uwielbiały. Opowiadała im nieraz o swych przeżyciach w Rosji z perspektywy dziecka, jakim wtedy była. Opowiadała - często z humorem, rzadko z łezką w oku.

Po śmierci Janki w 1997 r. nasza młodsza córka Krystyna, wolna jak ptak, postanawia odbyć pielgrzymkę wygnańczym szlakiem Matki. Przygotowuje się pilnie, poducza języka rosyjskiego, szuka przez internet kontaktów w Rosji. Wprawdzie moskiewski "Memoriał", specjalizujący się w identyfikowaniu zbrodni sowieckich, nie może jej pomóc, ale przekazuje jej sprawę innej instytucji; ta, z kolei, jeszcze innej i nagle znajdują kogoś, kto w sierpniu 2001 r. będzie w Archangielsku i chętnie pomoże. To Rusłan, student, nawet mówiący trochę po angielsku. Krystyna w sierpniu 2001 r. rusza z Londynu w drogę. Samolotem do Warszawy, dalej koleją: jeden dzień do Wilna, jeden do Petersburga, i dalej jeszcze dwa dni do Archangielska. Tam czeka na nią Rusłan. Miły i uczynny. Krystyna zatrzymuje się w prestiżowym hotelu pod nazwą "Dwina". Hotel ma piękny hol, ale pokoje prymitywne. Jest skromny, ale czysty, kosztuje $12  dziennie. Krystyna rozgląda się po mieście. W Archangielsku widzi się dużo "socjalistycznego budownictwa": identyczne, 8-10. piętrowe bloki mieszkalne. Najstarsza dzielnica sięga wstecz XVII wieku. Jest tam muzeum, uniwersytet i biura w stylowych budynkach z kamienia, dziś wiele w rozsypce, no i oczywiście rozległy port. Nad wielką rzeką szeroka promenada. Jest i odrestaurowana cerkiew prawosławna, skromna na zewnątrz, lecz z pięknym wystrojem wnętrza. Jest zbór luterański, pewnie dla załóg statków z obcych krajów.  Jest i pomnik Lenina. Na placach i ulicach dużo zieleni, która nie raz skrywa wdzięczne drewniane domki. Uderza brak starych mężczyzn. Tu mężczyźni nie dożywają starości. Przeciętna długość ich życia - pięćdziesiąt dwa lata, o dziesięć lat mniej niż kobiet.

Pierwsze zadanie Krystyny to znalezienie miejsca obozu pracy matki. Krystyna nie zna jego nazwy. Wuj Staś w Sydney nie mógł był sobie tej nazwy po latach przypomnieć. Rusłan wciąga do pomocy koleżankę z miejscowego uniwersytetu, Ludmiłę. Pierwsza niespodzianka: Ludmiła mówi po polsku. Poznała język, gdy przygotowywała pracą doktorską na Uniwersytecie Archangielskim na temat - druga niespodzianka ! - "Zsyłki Polaków na Sybir w XIX w."(!). Jest doskonale zorientowana w istniejących archiwach. Udają się razem do miejscowego oddziału Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Uprawlieńje Wnutriennych Deł). Okazuje się, że w jego archiwach są zachowane listy więźniów obozów przymusowej pracy obszaru archangielskiego. Jak długo kwerenda potrwa? "Tydzień". Krystyna nie może tak długo czekać. Pomocny urzędnik wypytuje o szczegóły. "Zesłańcy byli Polakami?"- Tak. "Wywiezieni całą grupą?" - Tak. "Więc nie pospolici, indywidualni przestępcy?" Nie. "Ach, to znajdziemy ich szybko, bo byli w kategorii przestępców wobec sowieckiego państwa, stąd odpowiedzialna za nich była nie policja kryminalna, lecz KGB, a wszystkie kartoteki KGB są już od lat skomputeryzowane i dane z nich łatwo dostępne". Ewidentnie, przestępcy tej kategorii byli dla KGB - mówiąc językiem księgowych - obiektami ścisłego zarachowania. Następnego dnia wręczają Krystynie dokument dotyczący członków jej rodziny. I tak: "...przybyli do obozu 01.03.1940 r. - Geisler Wawrzyniec Maciejewicz ur. w 1880 r. ??zmarł 07.08.1940 r. - to wuj Janki. Dalej ojciec - "Cabała Stanisław Wawrzynowicz ??zmarł 10.09.1940 r." Potem matka - "...Zofia Antonowna zmarła 10.04.1941 r." I w końcu ona sama, "Janina "Wawrzynowiczewna ...ur. 1924..." i jej brat "Stanisław Wawrzynowicz" ... oboje wykreśleni ze stanu obozu 04.09.1941 ("sniaty s uczeta specłagiera"). I jest podana nazwa obozu! To "Ulskoje, Holmogorskowo rajona Archangielskoj obłasti". Krystyna z towarzyszami idą do biura "Inturist". Wertują mapę. Ale nie ma na niej Ulskoje, obozu pewnie dawno zlikwidowanego, jeśli kiedykolwiek był na publiczną mapę naniesiony. Krystyna telefonuje do wuja w Sydney. Staś pamięta nazwę wsi w dalekiej okolicy obozu: Orlica. I Orlica jest na mapie! Od Archangielska 120 kilometrów w górę rzeki. Ta wielka rzeka to Dwina, wpadająca do Morza Białego w Archangielsku (nie mylić z "naszą" Dźwiną, wpadającą do Bałtyku w Rydze). W odróżnieniu od lewobrzeża, prawobrzeże rzeki jest bezludziem i bezdrożem. Orlica leży na prawym brzegu. Z Archangielska w górę Dwiny raz na tydzień chodzi parostatek. Rusłan i Ludmiła decydują się towarzyszyć Krystynie w poszukiwaniu obozu. Odpływają z Archangielska pierwszym statkiem do Orlicy. Orlica to wioska o piętnastu chałupach i jednym sklepiku. Wieś w ciągu dnia jest niemal wyludniona. Życie tu jest twarde, żywność trudna do zdobycia, a w sierpniu dojrzewają płody lasu. Ludzie z koszami idą w las po grzyby, jagody, miód z barci, by swą ubogą dietę wzbogacić na nadchodzącą wkrótce zimę. W rozumieniu tutejszego świata czerwiec - to wiosna, lipiec -  lato, sierpień - jesień , a reszta roku - to zima.
W pierwszej chacie spotykają Anatolija  i jego żonę Galinę. Anatolij jest źródłem cennych i zupełnie nieoczekiwanych informacji. Zna Ulskoje i wie jak tam iść. Wie, bo przed laty zbierał nazwiska i dane więźniów z polskich grobów na obozowym cmentarzu z myślą, że zainteresuje ich spisem jakieś polskie instytucje. Posłał, ale nie doczekał odpowiedzi. Do Ulskoje z Orlicy jest trzydzieści kilometrów bezdrożem przez podmokły las. Anatolij patrzy krytycznie na sportowe obuwie Krystyny. "Wy tam w tym nie dojdziecie. Za grzązko. Musicie mieć gumiaki, bo błoto". I Krystyna dostaje od niego na wyprawę wysokie gumiaki. Spotykają innego mieszkańca wioski, Władimira, który też wie gdzie jest Ulskoje i gotów poprowadzić. Anatolij ma łazik, chciałby zawieźć, ale niestety nie może z trzech powodów: 1. on nie ma dość benzyny; 2.  benzyny nie można we wsi kupić, a najbliższa stacja benzynowa odległa o sto kilometrów; i 3. nawet gdyby benzyna była, w lecie samochód przez błoto nie przejedzie, (samochodem można tam dojechać tylko w zimie, gdy mróz zetnie błoto). Ale trochę- niezbędnej dla siebie- swojej benzyny Anatolij gotów poświęcić. I staje umowa: Anatolij podwiezie ich tak daleko, ile się da i następnego dnia będzie na nich czekał z łazikiem w tym samym miejscu. Ruszają w drogę. Ujechali z sześć kilometrów. Dalej łazik nie przebrnie. Spieszona czwórka - bo dołączył do nich, jako przewodnik, Władimir - maszeruje ku obozowi, nieraz zapadając w błocie "po łydki". Krystyna błogosławi gumiaki. Po ponad dwudziestu kilometrach marszu podmokłym bezdrożem docierają do pustej leśnej chałupy, coś w rodzaju znanego w naszych górach niezagospodarowanego schroniska. Chałupa jest prymitywna, ale ma prycze, sienniki i, co najważniejsze, wielki piec. Krystyna jest bardzo zmęczona i z radością myśli o ciepłym piecu przed nadchodzącą chłodną nocą. Jej radość przedwczesna. Władimir rozpala wielki piec do czerwoności. Gotują jedzenie, a Władimir wciąż dorzuca do paleniska. Gdy ułożyli się do snu. Krystyna czuje, że z gorąca nie uśnie. Rzuca się godzinami na posłaniu jak ryba na piasku, aż ochłodzenie wypalonego pieca pozwala jej zapaść w płytki sen. Nie na długo! W pewnym momencie, jeszcze mroczną nocą, otwiera oczy i widzi Władimira, szykującego się do rozpalenia pieca na nowo. Gdy to w domu po powrocie opowiada, chichocze na myśl, co w mroku owej nocy Rusłan i Ludmiła, jeśli nie spali, mogli pomyśleć, gdy dochodził do nich jej stłumiony, błagalny glos: "Nie, Władimir, nie rób tego! Zostaw! Ja nie chcę! Wracaj do siebie, ja jestem tak zmęczona, znowu przegrzana nie zasnę..". Poczciwy Władimir odłożył rozpalanie pieca do rana.
Następnego dnia rano docierają do celu. To obóz pracy Ulskoje. Obozu dziś nie ma, ale pozostały po nim jakieś ślady: dwa domki z jakimś porzuconym sprzętem, a cały teren porosły jest wysoką trawą, zasłaniającą inne poobozowe ślady... Krystyna wspomina opowiadanie matki... Przed sześćdziesięciu laty z tego ogromnego obozowiska wyruszały wczesnym rankiem kolumny więźniów na lesorubkę. Na porębę szło się nieraz godzinami. Po dojściu na miejsce więźniowie, zmordowani długim marszem, pracowali do wieczora. Po pracy rozpalano wielkie ognisko (opału nie brakowało), dokoła którego więźniowie, pospołu ze strażnikami, układali się do snu wieńcem, nogami do ogniska. By przeżyć mroźną noc polarną pod gołym niebem nogi, nie głowa, musiały być ciepłe... Następnego dnia od wczesnego ranka praca w lesie, a po pracy powrót do obozu przed nocą. I tak wkoło, dwudniowym rytmem...
Krystyna przysiada na klocu drzewnym, tkwiącym jak pniak głęboko i z ziemią po dziesiątkach lat murszenia i obrastania mchem scalony nie do poznania. Ale do poznania jest długi, niekończący się rząd tych kloców, ciągnących się w dal nieprzerwanie, w równych odstępach, czystą linią geometryczną, niezależną od terenu, po którym przebiega -woda czy grunt, pagórek czy dół - linią jakby nie należącą do krajobrazu, prostą jak strzała lub biegnącą szerokim łukiem. Te masywne kloce były kiedyś podstawą wsporników ciągłej szyny, po której, na rolkach, chwycone klamrami, toczono z obozu pnie drzewne ku rzece. Owa szyna kończyła się nad lustrem Dwiny. Gdy drzewo docierało do końca szyny, klamry rozwierały się i ładunek spadał do rzeki, którą nagromadzone pnie spławiano do Archangielska. I  znów wspomnienie matki... Gdy Polaków uwalniano z obozu, dorośli skupili się, by ruszyć razem w długą drogę do Archangielska. Ale Janka i Staś, przedsiębiorczy nastolatkowie, wskoczyli na podciągany właśnie z ziemi pień i okrakiem na nim poszybowali "na gapę" pod szyną ku rzece. Z pnia w biegu zeskoczyli nad brzegiem rzeki.
Krystyna przechodzi przez rozległy teren obozu i dochodzi do obozowego cmentarza. Nie zasługuje on dziś na to miano. To teren skarbowanej ziemi, bez śladu grobów, w które Janka ze Stasiem składali byli przed laty ciała swych rodziców i wuja. W Orlicy mówiono jej, że przed niewielu latu były tam jeszcze widoczne jakieś krzyże, opierające się czasowi. Dziś nie ma żadnego. Krystyna myśli o dziadku, babce i wuju, których szczątki leżą gdzieś na tym anonimowym cmentarzysku...
Czas ucieka szybko. Trzeba ruszać w powrotną drogę. Krystyna z towarzyszami znów zanurzają się w las. Poczciwy Anatolij czeka na nich w lesie, jak obiecał. Dojeżdżają do Orlicy pod wieczór. Niestety, statek do Archangielska już był odpłynął. Spędzą noc w gościnnym domu Galiny i Anatolija. Dla niecodziennych gości gospodarze spraszają sąsiadów. Wszyscy zasiadają przy stole, pytają i opowiadają. Krystyna słyszy o ich życiu w tym odległym od świata kraju, życiu skromnym ale godnym, o surowych zimach i radosnych wiosnach. O historiach rodzinnych. Dominującym tematem tych opowiadań jest pogarda dla sowieckiego systemu, pod którym cierpieli pokoleniami...
Rano Krystyna budzi się ze świadomością o czekającej ją długiej drodze do Archangielska. I znów Anatolij przychodzi z pomocą. Powiezie ich w dół rzeki czółnem z. motorkiem do znanej mu ścieżki, którą pójdą dalej. Przy czułym pożegnaniu Galina obdarowuje Krystynę wiankiem suszonych borowików.
Płyną małym czółnem kilkanaście kilometrów z prądem mocno sfalowaną rzeką. Anatolij wysadza ich przemoczonych do nitki na lewy brzeg i daje przyjazną, ale niezbyt precyzyjną wskazówkę: "Idźcie prosto w tym - pokazuje ręką - kierunku przez las. Wilków nie bójcie się, bo latem ludzi nie atakują. Dojdziecie do małej wioski. Przejdźcie wioskę i idźcie dalej w tym samym kierunku, aż dojdziecie do drogi, na której doczekacie się autobusu do Archangielska". Uściskali Władimira, podziękowali, posłuchali, doszli i doczekali...

Krystyna wróciła do Londynu bez dalszych przygód. Jest pełna zachwytu nad życzliwością i pomocą, jakich na każdym kroku doznawała od Rosjan. Szukała z nimi rozmów, by lepiej zrozumieć ów odległy świat, który tak zaważył na losach jej rodziny. Los jej rodziny okazywał się nieraz losem ich własnych rodzin. Odkryta wspólna dola potęgowała wzajemną sympatię...
Zdobyty w Archangielsku dokument z archiwum KGB, sporządzony na przyzwoitym papierze, pod ministerialnym nagłówkiem, nad urzędowymi podpisami, opatrzony państwową okrągłą pieczęcią z dwugłowym orłem, Krystyna oddała w pieczę Instytutowi Polskiemu i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie.

Zbigniew Makowiecki
Londyn/Floryda, 12.10.2001.


Opowieść do wysłuchania dzięki JaWie (niepoprawneradio.pl):






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.