Wspomnienia ze stanu wojennego wywołują u mnie straszliwe przygnębienie. Jako były więzień stalinowski reprezentowałem opcję niepodległościową, więc zawadzałem "naprawiaczom" systemu ze Związku Literatów Polskich - przy czym chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi o sam zarząd, z którym się solidaryzowałem. Dawano mi to odczuć, spychano na margines. Niektóre z tych osób okazały się po latach tajnymi współpracownikami SB.
Stan wojenny wywarł zasadniczy wpływ na moją twórczość. Pracowałem wówczas nad pierwszym tomem czteroksięgu, w skład którego weszły moje zapiski zawierające wspomnienia z więzienia stalinowskiego, które wcześniej pisałem do szuflady. Ale z chwilą wprowadzenia stanu wojennego, kiedy powtórzyło się to, co przeżyłem w latach stalinowskich - znowu jeździły milicyjne "suki", znowu bito i wsadzano ludzi do więzień, kiedy to wszystko odżyło w mojej pamięci, nagle zobaczyłem oczyma wyobraźni całe swoje dzieło. Jeździłem więc na wieś (a było to możliwe, bo na szczęście moja chata była w granicach Warszawy) i tam napisałem pierwszy tom mojej książki zatytułowany "Na stracenie". W czwartym tomie "Przed agonią" stan wojenny porównałem do tafli lodu na piersi, która dusi swoim zimnym ciężarem. Kiedy wiosną 1982 r. pojechaliśmy z żoną na wieś, spotkałem chłopa, który orał ziemię obok naszego domu. Chcąc mnie zagadnąć, zapytał, co słychać. A ja, myśląc o tym, co się dzieje w naszej Ojczyźnie, z gardłem ściśniętym z przerażenia, żalu i bólu, nie byłem w stanie mu odpowiedzieć. Potem leczyłem te rany na spotkaniach literackich u Ojców Pallotynów na Skaryszewskiej, bo tylko w kościołach dozwolone były zgromadzenia.