Bankowy Skok na Kasę Polskiej Klasy Średniej – Chodzi o Duże Pieniądze
data:22 stycznia 2014     Redaktor: Shork

Wtórne wywłaszczenie, które odbywa się za bierną zgodą rządzących staje się faktem dla setek tysięcy Polaków.
Tym razem prezentujemy artykuł Tomasza Sadlika, założyciela Stowarzyszenia Obrony Poszkodowanych Hipotekami PRO FUTURIS.






 
Opis problemu.
W latach 2004-2010 mieliśmy na polskim rynku usług bankowych do czynienia z dość niezwykłą, z punktu widzenia klienta sytuacją: banki stworzyły kartel, który spowodował, że klient chcący zaciągnąć kredyt hipoteczny miał do wyboru: albo drogi kredyt w złotówkach, albo „tani” denominowany we frankach szwajcarskich. Taka gra w monetę z dwiema reszkami. Z opcją rosyjskiej ruletki.
 
Przygotowanie operacji.
Jak wiadomo na koszt kredytu we frankach szwajcarskich składa się:
- dla banku – wkład własny – około 10% wartości w danej walucie plus reszta z depozytów własnych – oddziałów banków w Polsce lub z banków-matek za granicą. Dla klienta kosztem jest przede wszystkim oprocentowanie, ale także wskaźniki: WIBOR dla kredytów w złotówkach i LIBOR, dla kredytów we frankach szwajcarskich plus oczywiście „oficjalna” marża banku i, w przypadku kredytu we frankach: zysk na różnicy zakupu franka pod spłatę, czyli tak zwany spread.
Oprocentowanie na rynku bankowym ustala Rada Polityki Pieniężnej biorąc pod uwagę wskaźniki makroekonomiczne, to znaczy stan i perspektywy polskiej gospodarki, oraz kondycję polskiego sektora bankowego, w tym między innymi wypłacalność oraz ogólną dostępność pieniądza na rynku. W przypadku kredytów w walutach obcych dostępność pieniądza gwarantowały z jednej strony spółki-matki banków w Polsce, a z drugiej strony Narodowy Bank Polski w oparciu o rezerwy własne i środki z zagranicznych linii kredytowych.
Kolejnym elementem ceny, ustalanym wyłącznie przez banki był i jest kontrowersyjny (bo fikcyjny) wskaźnik WIBOR.
I ostatnim elementem jest marża banku.
Wszystkie te elementy w omawianym okresie były de facto w rękach banków w Polsce lub ich spółek-matek za granicą.
Skąd wziąć zabezpieczenie szerokiej akcji kredytowej? Oto było pytanie. W 2010 roku miała w Polsce wygasnąć droga, bo kosztująca nas, podatników, 187 milionów dolarów rocznie linia kredytowa MFW, dzięki której działające w Polsce banki mogły swobodnie oferować dużą pulę kredytów, nie obawiając się ryzyka braku dostępności gotówki zabezpieczającej. Przeciwny przedłużeniu niepotrzebnej, z punktu widzenia polskiej gospodarki, linii był ówczesny prezes LPP, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Jego następca, namaszczony przez premiera Tuska, nie miał już oporów i rząd podpisał umowę na kolejne dwa lata za jedyne 107 milionów dolarów. Wszystko to w kontekście rozpędzającej się gospodarki i strumienia finansowania z funduszy UE, zmniejszającej się inflacji i zwiększającego optymizmu na młodym, polskim rynku. W tle trwał bezprecedensowy boom budowlany – idealny produkt, pożądany przez setki tysięcy pozbawionych tego dobra rodzin. A banki? Skoro są pieniądze, Polacy są pełni optymizmu, a w dodatku finansowo niedoświadczeni i skłonni do wyrzeczeń przy spłatach, kiedy już jakieś zobowiązanie kredytowe zaciągną – hulaj dusza, piekła nie ma!
 
 
Kowalski idzie po kredyt.
Zagraniczne banki-matki, dysponujące depozytami swoich klientów za granicą, które nie były zbyt intensywnie wykorzystywane do akcji kredytowej na ustabilizowanych i zabezpieczonych rynkach Europy Zachodniej i USA podjęły decyzję o udostępnieniu części tych depozytów jako zabezpieczenia akcji kredytowej w krajach Europy Środkowej, w tym w Polsce. Trzeba było jednak przekonać Polaków do zaciągania kredytów i to takich, które z jednej strony nie przyniosłyby tym bankom strat, z drugiej natomiast – dałyby szanse lepszego zarobku. Idealnym, wypróbowanym wcześniej produktem były kredyty denominowane we franku szwajcarskim. Z jednej strony zabezpieczały one przed ryzykiem strat z tytułu różnic kursowych przy zwrocie kapitału założonego (owych 10% rzeczywistych wkładów walutowych), z drugiej natomiast zabezpieczały wartość zysków, w większości transferowanych potem i rozliczanych w centralach tych banków. Był jednak problem z ofertą konkurencyjną, w „lokalnej” walucie. Ale i ten problem udało się rozwiązać. Wystarczyło odpowiednio zmodyfikować sytuację podaży, czyli to, co klient usłyszy i dostanie, kiedy przekroczy magiczny próg szacownego (wówczas) świata finansów.
 
Banki-córki w Polsce zmanipulowały więc ustalany przez nie same WIBOR (podwyższał się
systematycznie). Z drugiej strony ich centrale przygotowały wcześniej teren - lobbując w
MFW o elastyczną linie kredytową dla Polski zabezpieczyły się,
przez i kosztem NBP i Skarbu Państwa, na wypadek pogorszenia stanu płynności na
skutek swoich akcji kredytowych w walutach obcych. Co podniosło stopy procentowe i podrożyło ten „konkurencyjny” produkt, generując przy tym dodatkowe zyski z wyższych marży przy udzielaniu tych kredytów. W ten sposób banki w Polsce wypracowały sytuację, w której na tak płytkim rynku,
klient miał do wyboru: albo wziąć rzeczywiście drogi (WIBOR plus wysokie stopy
procentowe RPP, wymuszone wieloma czynnikami płynącymi z zagranicznych
rynków i instytucji finansowych) kredyt w złotówkach, albo pozornie tani tzw. kredyt we
frankach szwajcarskich (w rzeczywistości oparty jedynie w 10% na faktycznym
udostępnieniu danej sumy w tej walucie).
Potwierdza to, oprócz niezależnych ekonomistów, sam doradca Prezesa Zarządu PKO Banku Polskiego S.A., odpowiedzialny za inwestycje kapitałowe w artykule dla portalu
centralbanking.com :
„Dominacja zagranicznych banków jest problemem dla polskiego sektora
bankowego. Międzynarodowe grupy bankowe często używają modelu, w którym ich
polskie spółki uzyskują tani pieniądz z kapitału grupy, który jest
transferowany do Polski. Kiedy na poziomie europejskim pojawia się problem z
dostępnością pieniądza (w danej walucie lub w ogóle), wówczas pojawiają się
zakusy banków nadrzędnych do wycofania linii finansowych z Polski. To
powoduje napięcia na lokalnym rynku bankowym.” Napięcia jednak nie było, dzięki... decyzji rządu Rzeczpospolite Polskiej, który nie tylko przełknął linię kredytową z MFW, ale też przymknął oko na praktyki swoich pupili, które jedną ręką pożyczały rządowi pieniądze, drugą zgarniały gigantyczne zyski ze swojej działalności w Polsce). Zamiast napięcia i problemów (dla banków) pojawiły się zyski.
Kowalski, wpatrzony w jasno świecącą gwiazdę najbardziej stabilnej waluty świata i fantastyczny, uspokajający wręcz image solidnych instytucji, intensywnie namawiany na fantastyczny interes, postawiony przed alternatywą wybierał coraz częściej kredyt we frankach. Kilku jego kolegów wzięło kredyt w złotówkach, ale i oni nie byli pewni swoich racji. Kowalski i koledzy długo i intensywnie o tym rozmawiali. Po kilku latach spłacania, „wygrali” koledzy. Co prawda i tak przepłacali, bo ich koledzy w Hiszpanii, czy Francji płacili za te same pieniądze dwa razy mniej, ale co tam! Lobby bankowe umiejętnie szczuło na siebie kredytobiorców we frankach i w złotówkach skutecznie odwracając uwagę kolegów i Kowalskiego, że zostali oszukani. Banki, liczące mimo kryzysu krociowe zyski (doświadczenie z Peru, Turcji, czy Australii, gdzie takie operacje przeprowadzano już w latach 90 XX wieku, okazały się wielce przydatne), przyglądały się temu boksowaniu ze stoicim spokojem. One są przecież niewinne i mogły spokojnie sprawdzać swoje kalkulacje, a prezesi – liczyć swoje milionowe premie. A kalkulacja była prosta: opłaty za drogie kredyty w złotówkach pokrywały ich koszty z depozytów lokalnych, a zyski z kredytów denominowanych we frankach zwiększyły się o kilkadziesiąt procent. Jedyny, drobny „problem” tkwił w skali zwyżek kursu franka do złotego (i innych środkowo-europejskich walut w innych krajach). Ściskający do bólu zęby Polacy zaczęli dostrzegać, że zostali oszukani - wpuszczeni niczym stado baranów do zagrody bez wyjścia, z dwoma przedziałami z napisem: „frank” i „złotówka”. Kiedy „barany” z zagrody złotówka zaczęły zbyt głośno beczeć, odezwał się chór z zagrody „złotówka”, mówiący, że przecież oni mieli gorzej. W ten sposób, przy chichocie prezesów banków, stado baranów szło dotąd potulnie na bankową rzeź. Dla tych, którzy nie chcieli długo cierpieć, rząd, za podszeptem nowego ministra finansów, świeżo wytransferowanego z banku ING przygotował „szybką ścieżkę” – starą „nową” ustawę o upadłości konsumenckiej. I już wydawało się, że problem został definitywnie załatwiony. Bo przecież „wiedziały gały, co brały”... .
 
 
Bunt Kowalskiego.
 
Tymczasem na początku 2013 roku Kowalski o nazwisku Sadlik, któremu bank chce zabrać cały dorobek życia i jeszcze więcej, zaczął czytać. Wyczytał, że w innych krajach kredyty we frankach są zabronione od 1999 roku (Francja). Że istnieje coś takiego jak złe doradztwo (orzeczenia z Belgii, Wielkiej Brytanii, Niemiec - 2002-2011) Że bank i doradca owszem JEST współodpowiedzialny za udzielenie ryzykownego kredytu w walucie obcej (Austria, 2013). Że organy nadzoru bankowego kraju pochodzenia „jego” banku (Raiffeisen, Austria) już w 2008 roku zakazały udzielania takich kredytów, a w Polsce – hulaj dusza piekła nie ma! Wreszcie, że Komisja Europejska nałożyła na duże banki europejskie olbrzymie kary za manipulowania wskaźnikiem LIBOR (jeden ze składników kosztów kredytu we frankach) i prowadzi dochodzenie w sprawie WIBORu i innych oraz w kierunku legalności kredytów we frankach dla obywateli poza Szwajcarią i Watykanem - w ogóle. Że rządy niektórych krajów (Węgry, Islandia) pomagają poszkodowanym, nie zostawiając ich na łaskę bynajmniej nie rytualnego uboju. Że sądy najwyższe wielu krajów w Europie, w tym w Polsce (dwa orzeczenia, jedno w stosunku do przedsiębiorcy, jedno – osób prywatnych) przyznały rację klientom. A rekomendacje polskiego nadzoru bankowego służyły bankom za listek figowy – wystarczyło do umowy wpisać odpowiednią formułkę – i już, mydląc oczy klienta stabilnością franka i kusząc nierealnymi zyskami. Kowalski – Sadlik nauczył się w tym roku bardzo wielu ciekawych rzeczy. Rozmawiał z finansistami, prawnikami, rzecznikami praw konsumentów w Barcelonie, Brukseli, Londynie, Wiedniu, Warszawie i Krakowie. Założył Stowarzyszenie Poszkodowanych przez Banki (Pro Futuris), które już teraz zrzesza ponad półtora tysiąca sympatyków – kredytobiorców we frankach i w złotówkach a w styczniu, zaraz po rejestracji, wzorem organizacji w innych krajach w Europie, ruszy do działania z donośnym rykiem nadziei tych, którzy na rzeź się nie godzą: „beeeeee”!!!!
 
Tomasz Sadlik
 
http://www.frankowcy.org.pl/
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.