PAMIĘTAMY! Śmierć "Górnika numer 1" - z naszego archiwum
data:20 stycznia 2014     Redaktor: AlicjaS

16 grudnia 1981 roku, podczas pacyfikacji strajku w kopalni "Wujek" w Katowicach, zginęło dziewięciu górników, a dwudziestu jeden zostało rannych. Śmiertelny, jak się później okazało, postrzał w głowę otrzymał Janek Stawisiński z Koszalina. Zmarł 25 stycznia, nie odzyskawszy przytomności.

fot. www.wolyniec.host.sk

 

 

 

 

Janek Stawisiński (1960-1982)

 

Koszalińska gazeta lokalna z 18 grudnia 1981 roku: "W kopalni Wujek... grupa nieodpowiedzialnych osób, w tym częściowo nie należąca do załogi kopalni, zorganizowała strajk... wprowadzono siły porządkowe... użyto broni... śmierć poniosło 7 osób..."

 

Janina Stawisińska, matka Janka: "Był bardzo wysoki, miał prawie dwa metry wzrostu. Zapytałam kiedyś: - Jak ty się mieścisz tam, pod ziemią? Odpowiedział: - Nie martw się mamo, mam kask górniczy...".

 

Stanisław Płatek, przewodniczący Komitetu Strajkowego w KWK Wujek: "Nie braliśmy pod uwagę, że będą strzelali, myśleliśmy, że władza wyciągnęła wnioski z tragedii 1970 roku na Wybrzeżu, zresztą generał Jaruzelski w swoim wystąpieniu mówił, żeby nie polała się ani jedna kropla polskiej krwi".

 

Tadeusz Wołyniec z Koszalina, działacz podziemnej Solidarności: "Z tego co wiem, o tym, że w kopalni Wujek zginęli górnicy, pani Stawisińska dowiedziała się z Radia Wolna Europa. Poszła do Urzędu Miejskiego i powiedziała, że musi jechać do Katowic, do chorej matki. Dostała zezwolenie".

 

Relacja Janiny Stawisińskiej z 7 grudnia 1991 r. (Głos Pomorza): "W Katowicach wsiadłyśmy do autobusu do kopalni. Przejeżdża tuż pod nią. Patrzę przez okno - na płocie kopalni postawiony jest krzyż. Kwiaty, palą się świeczki, ludzie stoją. Do głowy mi nie przyszło, że i ja też tam powinnam stać".

 

Gazeta Obywatelska z grudnia 1988 r.: "Janek został przewieziony do drugorzędnego szpitala w Szopienicach. Leżał tam anonimowo pod dość tajemniczym oznaczeniem Górnik nr 1... Milicja nie pozwoliła kopalni powiadomić rodziców... Gdy pani Stawisińska była już w Szopienicach, wówczas przewieziono Janka do kliniki w Ochojcu... Według opinii ordynatora p. Potępy za późno. Natychmiastowa pomoc dawała realną szansę przeżycia. Brak jej skazał Janka na powolną śmierć, która nastąpiła 25 stycznia 1982 r. Tajniacy jechali z nieżyjącym Jankiem z Katowic do Koszalina. Towarzyszącą mu rodzinę kontrolowali dwukrotnie na trasie...".

 

Z karty zgonu Jana Stawisińskiego: "Zawód: górnik. Miejsce zgonu: Katowice. Przyczyna zgonu: rana postrzałowa głowy, powikłania...".

Z braku dowodów

 

Kask górniczy Janka Stawisińskiego z otworem wlotowym kuli (zaznaczony czerwonym kwadracikiem)

 

 

Kopalnia Wujek znajduje się w dzielnicy Brynów, niedaleko śródmieścia Katowic. Po północy 13 grudnia 1981 roku esbecy rozwalili siekierą drzwi Jana Ludwiczaka, przewodniczącego kopalnianej "Solidarności", i internowali go. To stało się bezpośrednią przyczną ogłoszenia strajku, Górnicy zażądali uwolnienia Ludwiczaka, odwołania stanu wojennego, przywrócenia działalności "S" oraz realizacji porozumień jastrzębskich.

 

Odpowiedzią była pacyfikacja strajku. Według późniejszych ustaleń w pacyfikacji kopalni brało udział: 6 kompanii ZOMO, 4 kompanie ROMO, 1 kompania NOMO, 1 kompania KW MO, 6 kompanii piechoty, 6 plutonów czołgów, 17 członków Plutonu Specjalnego ZOMO; 7 armatek wodnych, helikopter, 55 wozów BWP.

 

Poległo 9 górników: Józef Czekalski - lat 48, Krzysztof Giza - lat 24, Ryszard Gzik - lat 35, Bogusław Kopczak - lat 28, Andrzej Pełka - lat 19, Zbigniew Wilk - lat 30, Zenon Zając - lat 22, Joachim Gnida - lat 28 (zmarł 2 stycznia 1981, nie odzyskawszy przytomności), Jan Stawisiński - lat 21. Rany postrzałowe odniosło 21 górników.

 

Między 19 a 22 grudnia 1981 r. SB zatrzymała siedem osób, które zostały oskarżone o organizowanie i kierowanie strajkiem w Wujku. 20 stycznia 1982 r. Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach umorzyła śledztwo w sprawie śmierci górników z Wujka. Jej zdaniem członkowie plutonu specjalnego działali w warunkach obrony koniecznej i użyli broni zgodnie z przepisami.

 

9 lutego 1982 r. sąd śląskiego Okręgu Wojskowego ogłosił wyrok na przywódców górniczego strajku w KWK Wujek. Stanisław Płatek 4 lata, Jerzy Wartak 3,5 roku, Adam Skwirz i Marian Głuch po 3 lata. Cztery osoby zostały uniewinnione.

 

W grudniu 1991 roku, prokurator skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko 24 osobom związanym z pacyfikacją kopalni Wujek. Po ponad sześciu latach, w kwietniu 1997 roku, prokurator wygłosił mowę oskarżycielską, a 21 listopada tego roku zapadło rozstrzygnięcie: 11 zomowców zostało uniewinnionych, wobec pozostałych 11 postępowanie umorzono z braku dowodów.

 

W grudniu 1998 r. Sąd Apelacyjny w Katowicach z przyczyn proceduralnych uchylił wyrok i skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Ponowny wyrok zapadł w październiku 2001 r.; Sąd Okręgowy orzekł, że materiał dowodowy nie daje jednoznacznej odpowiedzi, kto był winny śmierci górników. W lutym 2003 r. ponownie wniesiono apelację od wyroku.

 

Sprawcy tragedii w kopalni Wujek, do dzisiaj nie zostali ukarani.

 

 

Uczcić pamięć Janka

 

Harcerz z ZHR na jednej z uroczystości poświęconej Jankowi Stawisińskiemu, przygotowanej przez Tadeusza Wołyńca

 

 

W grudniu 2003 roku mijało 22 lat od tragicznych wydarzeń w kopalni Wujek i 14 lat od narodzin wolnej Polski. Tymczasem w Koszalinie niewiele zmieniło się od czasów, kiedy Tadeusz Wołyniec organizował przy grobie Janka Stawisińskiego konspiracyjne, a później półkonspiracyjne uroczystości, związane z kolejnymi rocznicami tragicznej śmierci. Władze konsekwentnie unikały w nich udziału, nie przysyłając nawet delegacji. Janek nadal był nieznany większości koszalinian, a w dzień zaduszny mieszkańcy miasta zapalali tysiące zniczy przed pomnikiem Żołnierza Radzieckiego - Wyzwoliciela, stojącym tuż przy wejściu na cmentarz, podczas gdy położony w głębi nekropolii grób Janka, pozostawał samotny. "Wówczas postanowiłem, że to trzeba zmienić" - opowiada. "Mamy wolną Polskę, demokratycznie wybrane władze, dlaczego miasto, które powinno szczycić się swoim synem poległym za wolność i niepodległość, nadal nic w tej sprawie nie robi". W gronie przyjaciół rozważali różne sposoby uczczenia pamięci Janka, jednak ten z przyznaniem tytułu Honorowego Obywatela Miasta najbardziej przypadł im do gustu. "Władze będą zobowiązane do organizowania corocznych uroczystości, młodzież będzie się o Janku uczyć w szkołach, oficjalne wsparcie uzyskają wszelkie inicjatywy zmierzające do uczczenia jego pamięci, jak choćby wydanie jakiejś publikacji" - argumentował Wołyniec. Sytuacja po wyborach samorządowych w październiku 2002 roku zdawała się sprzyjać tym planom - w Koszalinie do władzy doszła formacja nazywająca siebie "prawicą", powołująca się na ideały Sierpnia.

 

Szybko znaleziono radnego, Stefana Romeckiego, robotnika w koszalińskich zakładach Agros i członka Solidarności, który zadeklarował, że przygotuje wniosek i przekona pięciu radnych do jego poparcia, co było koniecznym warunkiem przedłożenia projektu uchwały Radzie Miejskiej.

 

 

Osoba nieżyjąca

Tak też się stało. Wniosek poparli: Artur Wiśniewski (PiS), Czesław Ignaszewski i Jan Bętkowski (Samoobrona), Regina Wasilewska-Kita (Samoobrona, lekarka, obecnie posłanka i kandydatka na wiceministra zdrowia), Tadeusz Gębka (POPiS, też lekarz). Projekt poparło koszalińskie Stowarzyszenie Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym oraz walny zjazd Solidarności regionu "Pobrzeże", który zobowiązał ponadto swoich członków do "udzielenia wszechstronnej pomocy osobom zaangażowanym w starania o nadanie tytułu Jankowi Stawisińskiemu". 27 listopada 2003 roku S. Romecki złożył w biurze Rady Miejskiej projekt uchwały wraz z uzasadnieniem. Do tego momentu wszystko szło gładko. Jak się później okazało, zbyt gładko. Bomba wybuchła 12 grudnia, w przeddzień rocznicy wprowadzenia stanu wojennego, kiedy okazało się, że wszyscy wnioskodawcy, z wyjątkiem Stefana Romeckiego, wycofali swoje podpisy pod projektem uchwały. Rejteradzie towarzyszyły oskarżenia pod adresem inicjatorów, że "wprowadzono nas w błąd", "inicjatywa została źle rozegrana", "Jan Stawisiński jako młody człowiek niczym szczególnym nie zasłużył się dla Koszalina", "jest osobą nieżyjącą, a Rada Miasta nieżyjącym nie przyznaje najwyższych tytułów". Najbardziej zaskakiwało wycofanie podpisu przez radnego PiS Artura Wiśniewskiego. Jego postawa w żaden sposób nie dała się pogodzić z głoszonymi przez tą partię hasłami. Początkowo sądzili, że to nieporozumienie, ale wyzbyli się złudzeń, gdy nazwisko Artura Wiśniewskiego znalazło się na listach PiS w wyborach parlamentarnych 2005 roku, a Marcin Sychowski, szef powiatowych struktur PiS, został po wyborach wicewojewodą zachodniopomorskim.

 

 

Osoba fizyczna

W Koszalinie nie jest łatwo zwykłemu obywatelowi przedrzeć się z opiniami do ludzi. Wprawdzie istnieje możliwość pięciominutowego wystąpienia na sesji Rady Miejskiej, w ramach tak zwanej Trybuny Obywatelskiej, ale jak raz na tą chwilę lokalna telewizja kablowa zawiesza transmisję. Władze miasta uznały bowiem, że byłoby zbyt wielu chętnych do "popisów oratorskich" i "występów w telewizji". Nie zrażony tym T. Wołyniec przyszedł 29 grudnia na ostatnią w roku sesję Rady Miejskiej. W swoim wystąpieniu, pełnym słów oburzenia i protestu, zarzucił przewodniczącemu Rady nadużycie kompetencji i zakulisowe działania, które miały doprowadzić do do zablokowania inicjatywy. "Bo cóż tak na prawdę wzbraniało i wzbrania wam radni Koszalina aby spłacić szczególny dług honorowy swojemu mieszkańcowi, z którego Koszalin powinien być dumny po wsze czasy?" - pytał Tadeusz Wołyniec. "Cóż stoi na przeszkodzie, żeby dać dowód uznania za przelaną krew i ofiarę młodego życia, dzięki której po 1989 r. mogliśmy przystąpić do budowania państwa demokratycznego, rządzonego wedle woli jego obywateli? Przed każdym radnym położył zdjęcie górniczego kasku przestrzelonego pociskiem. Emocje sięgnęły szczytu.

 

Na tej samej sesji Rady Miejskiej pospiesznie zmieniono regulamin nadawania tytułu Honorowego Obywatela Miasta. Różnica polegała na zaakcentowaniu pojęcia "osoba fizyczna", niezbyt ostro wyartykułowanego w regulaminie dotąd obowiązującym. W myśl tej interpretacji, osoba fizyczna, to osoba żyjąca. A Janek od wielu lat już nie żył, więc tytuł mu się nie należał. Pod projektem, który faktycznie uniemożliwiał nadanie tytułu, podpisał się prezydent Mirosław Mikietyński. Kilka dni później Wołyniec otrzymał pismo od przewodniczącego Rady Miejskiej Ryszarda Wiśniewskiego (nie mylić z Arturem Wiśniewskim), który wyjaśniał, że "obywatelstwo to przynależność państwowa osoby fizycznej, łącząca się z uprawnieniami i obowiązkami określonymi przez prawo państwowe".

 

 

Wniosek obywatelski

 

Akcja zbierania podpisów w jednym z koszalińskich marketów.

Od lewej: Tadeusz Rębisz, Stefan Romecki, Tadeusz Wołyniec

 

 

Wołyniec nie zamierzał jednak złożyć broni. Lata walki w podziemnej Solidarności wyrobiły w nim upór i determinację, a pamięć o Janku zobowiązywała. Tym razem dostrzegł szansę w zapisie regulaminu, dopuszczającym możliwość nadania tytułu na wniosek 500 obywateli miasta. Póki co jednak, trwała wymiana korespondencji z prezydentem M. Mikietyńskim, który wciąż unikał zajęcia stanowiska na piśmie, czego z kolei domagał się Wołyniec. Pismo przypominające o stanowisku Walnego Zjazdu wysłała do ratusza Solidarność, listy z poparciem inicjatywy nadeszły od Młodzieży Wszechpolskiej oraz Forum Młodych Prawa i Sprawiedliwości, stosowną uchwałę podjął Komitet Budowy Pomnika Marszałka Piłsudskiego, weteran kilkuletnich bojów z eseldowskimi władzami miasta o miejsce pod budowę pomnika. Na początku lutego nadeszła długo oczekiwana odpowiedź od prezydenta. List zawierał propozycję spotkania. Doszło do niego w siedzibie Stowarzyszenia Osób Represjonowanych w Stanie Wojennym, a efektem było podjęcie przez Mikietyńskiego zobowiązania, że załatwi sprawę po myśli inicjatorów. Nie zrezygnowali jednak z akcji zbierania podpisów pod wnioskiem obywatelskim. Z termosami i kanapkami w kieszeniach, stali ze swoim stolikiem na ulicach, przed sklepami, w marketach. W centrum handlowym Emka niemal wszedł na nich radny Artur Wiśniewski, członek Prawa i Sprawiedliwości. Zaproponowali mu podpisanie wniosku. Odmówił, zasłaniając się prawem, przypomnieli mu zatem o sprawiedliwości. Inaczej niż Wiśniewski zachowywali się zwykli koszalinianie - chociaż w większości przypadków nigdy o Janku nie słyszeli, kiedy dowiadywali się o kogo chodzi, bez wahania składali swoje podpisy. Na początku marca wniosek był gotowy. Widniało na nim 950 podpisów, dwa razy więcej, niż wymagał regulamin. 4 marca, Tadeusz Wołyniec, Tadeusz Rębisz i Stefan Romecki, odświętnie ubrani w garnitury, udali się do ratusza. "Ofiara z własnego życia jest szczytowym przypadkiem poświęcenia siebie dla wielkich celów duchowych. Żaden inny czyn ludzki nie może się z nim równać" - napisali we wniosku. "Spodziewamy się, że zaszczyt uczestniczenia w inicjatywie nadania tytułu będzie przez nas wszystkich - w tym także Pana Prezydenta - wykonany z honorem i godnością".

 

 

Miłosierdzie gminy

Na 30 kwietnia wyznaczono kolejne posiedzenie Rady Miejskiej. Punkt 15 porządku sesji zawierał pozycję: "Uchwała zmieniająca regulamin nadania tytułu Honorowy Obywatel Koszalina". Wśród dokumentów znalazł się prezydencki projekt uchwały, z propozycją wprowadzenia poprawki o następującej treści: "Honorowe Obywatelstwo może być w szczególnych przypadkach przyznane pośmiertnie". Wołyniec i jego koledzy byli zadowoleni. Znów wydawało się, że sprawa gładko posuwa się do przodu i znów niebawem miało się okazać, że zbyt gładko. Mało kto zwrócił wówczas uwagę, że punkt ze zmianą uchwały umieszczono w dalszej kolejności porządku dziennego i nie przewidywał on nadania tytułu, a jedynie zmianę regulaminu. Mało kto zwrócił również uwagę, że poprawka prezydencka zakładała podniesienie wymaganej ilości podpisów pod wnioskiem obywatelskim z 500 do 1500.

 

Sesja zakończyła się kolejnym skandalem. Najaktywniejsi byli radni "prawicy". Ryszard Wiśniewski przypomniał sobie nagle, że kiedyś wykupił cegiełkę na budowę pomnika na grobie Janka. Wołyniec, organizator tamtej zbiórki, odesłał mu kilka dni później równowartość wpłaty (Wiśniewski nie przyjął pieniędzy). Radny Eugeniusz Żuber, z tzw. Grupy G-12, frakcji SLD, teraz w składzie "prawicowej" koalicji, przekonywał, że tytuł należy się wielu wybitnym obywatelom miasta, ale nie każdy przecież może go dostać.

 

- Nie żyje, więc co najwyżej można mu nadać tytuł honorowego nieboszczyka Koszalina - kpił eseldowski radny Henryk Sobolewski, prezydent Koszalina poprzedniej kadencji.

 

Obecna na sali Janina Stawisińska, rozpłakała się. - Cóż takiego wam zrobiliśmy, że tak nas upokarzacie? - rzuciła w kierunku koszalińskich władz, po czym wyszła z sali.

 

 

List Wołyńca

Wołyniec był zdruzgotany. Kilka dni później Głos Koszaliński zamieścił jego list.

 

Koalicja POPiS, która potrafi przegłosować każdą bzdurę (np. opodatkowanie zbieraczy runa leśnego) tym razem przegrała głosowanie z kretesem, niemal dwukrotną przewagą głosów (6:13) - pisał Wołyniec. Dwóch radnych "obozu posierpniowego" głosowało przeciwko uhonorowaniu Janka, udowadniając tym samym, gdzie mają ideały Sierpnia. Dwóch innych dało prawdziwy POPiS dwulicowości, uchylając się od głosowania - jeden nie przyszedł, a drugi sobie wyszedł z sali posiedzeń. Reszta co prawda głosowała "za", ale wynik głosowania wcale ich nie zaskoczył. Wszystko przecież było ukartowane.

 

Nie oszczędzał prezydenta: Pan Mikietyński działał w typowy dla siebie sposób: z jednej strony "starał się", a z drugiej robił wszystko, żeby nie wyszło. Pan Mikietyński wie jak zapewnić sobie większość w Radzie Miejskiej, gdy w grę wchodzą jego interesy. W tej dziedzinie jest mistrzem, potrafi na przykład spowodować, że tzw. opozycja (SLD i Samoobrona) zgodnie głosują po jego myśli. Potrafił też doprowadzić do tego, że kilku radnych zaraz po tym jak otrzymało posady i stanowiska w instytucjach miejskich, zmieniło opcję polityczną. W sprawie honorowej - Janka Stawisińskiego - pan Mikietyński okazał się bezradny jak dziecko. Przegrał głosowanie w Radzie, w której dysponuje większością.

 

Zwracał się też bezpośrednio do mieszkańców miasta: Pragnę zapewnić koszalinian, że do sprawy wrócimy po wyborach, za dwa i pół roku. Załatwimy ją, ale już bez obecnych włodarzy miasta. Oni odejdą w niesławie, tak jak wszyscy bezideowcy i karierowicze.

 

 

Skandal za skandalem

 

Pomnik górników z kopalni "Wujek"

 

 

Na tym można byłoby zakończyć opowieść, gdyby życie nie dopisało dalszego ciągu. W 25 rocznicę powstania Solidarności, obchodzoną głównie przez polityków, imieniem Janka Stawisińskiego nazwano nowo wybudowaną ulicę, a jedno ze skrzyżowań otrzymało nazwę "rondo Solidarności". Na początku ulicy ustawiono niewielki pomnik - głaz pamiątkowy - i z wielką pompą dokonano odsłonięcia 25 stycznia 2006 roku. Wkrótce okazało się, że zaprojektowana w latach 60-tych ulica, jeszcze bardziej skomplikowała ruch samochodowy w mieście. W prasie i Internecie zaczęły pojawiać się wypowiedzi: "Ulica Stawisińskiego jest do bani", "Co za głupek wymyślił ulicę Stawisińskiego?". Nie to jednak było najgorsze. Trzy miesiące po uruchomieniu ulicy, wybuchł kolejny skandal. Pewnego dnia dziennikarze odkryli, że pomnik Janka Stawisińskiego... zniknął. Pytany o powody urzędnik, skłamał, mówiąc, że chodzi o odnowienie pomnika. Dziennikarze ustalili jednak, że prawdziwym powodem, było niedopełnienie przez ratusz formalności prawnych, które załatwia się w... ratuszu. "Nie rozumiem, jak można było dopuścić do tego, aby w dniu odsłonięcia pomnika był on nielegalny. To brak szacunku dla nas, Janka Stawisińskiego" - skomentował to na łamach Głosu Pomorza Stanisław Płatek. "Jestem bardzo rozczarowana postępowaniem koszalińskich władz" - mówiła ze łzami w oczach Janina Stawisińska. (tr)

* * *

Komentarz: "Górnik numer 1", nasz koszaliński bohater, na pewno kiedyś zostanie w godny sposób uhonorowany. Bo w ty mieście, większość ludzi wie, że ofiara z własnego życia zasługuje na najwyższy szacunek. Przypominam sobie, że kiedy zbieraliśmy podpisy pod wnioskiem obywatelskim, normalną reakcją ludzi było: "To dla mnie zaszczyt", "Ależ prosze pana, jak mogłabym nie podpisać?" "To ten z kopalni Wujek? A to podpisuję!". Zdarzały się przypadki, że te rodziny, które wybrały się na niedzielny spacer i miały ze sobą aparaty fotograficzne, robiły sobie zdjęcie w trakcie podpisywania listy. Byli świadomi doniosłości tej chwili. Wszyscy z przejęciem i powagą czytali ustawioną przez nas planszę opisującą losy Janka. Są w życiu chwile, kiedy nie trzeba nic mówić, wszystko jest jasne i zrozumiałe. To była taka chwila i przyznać muszę, że było to jedno z najwspanialszych doświadczeń mojego życia.

Tadeusz Rębisz

________________________________________

Inne materiały prasowe znaleźć można na stronie http://www.wolyniec.host.sk/stawisinski.htm

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.