DYKTATURA DEBILI, CZ. XVIII
data:08 stycznia 2014     Redaktor: AlicjaS

Wieści o dawnych uczniach zawsze interesują nauczyciela. Na ogół nie mamy szansy sprawdzić, co wyrasta z młodziutkich sadzonek, których doglądanie powierzono nam na kilka lat. W przeszłości spotkania z wychowankami, których upływ czasu zamieniał w doktorantów filozofii, wirtuozów gitary, rozłożyste mamusie szczęśliwych dzieciaków, właścicieli warsztatów, które wprawdzie były samochodowe, ale naprawić w nich potrafiono wszystko, dziennikarzy czy aktorów, zdarzały się wcale nierzadko. 

 

 

 

Ale i zwyczajni „przeciętniacy” dostarczali niemało radości. Można było z nimi porozmawiać o różnych sprawach, z satysfakcją słuchając żywej, poprawnej polszczyzny i w lot łapiąc tę samą – mimo różnicy wieku – falę. Ten sam kod kulturowy, te same wyznaczniki, oczywistości, których uczyło się jakby mimochodem, choć na pewno nie niechcący. Czasem mówili: „Już teraz rozumiem, dlaczego tak nas pani cisnęła.” albo: „Przeczytałem całego Kochanowskiego! No, on był naprawdę niesamowity!” , a nawet: „Te rozmowy o lekturach – to była szkoła życia przecież! Wszystko mi się sprawdziło!” Trochę niedowierzali, gdy cieszyłam się, że niektórzy przerośli mnie tak bardzo… Nadal się cieszę. Tylko teraz, przez ostatnie kilka lat, znacznie więcej mam innych spotkań i innych wiadomości. Niestety boleśnie przewidywalnych.

Maciek J. był w dzieciństwie chorowity. Pełni lęku o jego zdrowie (a może nawet życie)rodzice przyzwalali na wszystko i nie wymagali niczego. Przyznawali to bez większego zażenowania. Trudno było zresztą stwierdzić, czy nie umieli pozbyć się niewłaściwych nawyków wychowawczych, choć jedynak dawno zamienił się w wypasionego byczka, odsypiającego zazwyczaj na pierwszych lekcjach nocne gry komputerowe i dyskoteki, czy po prostu zajęli się firmą. Pieniądze mieli duże. Nadal mają. O synu zawsze byli najlepszego zdania. „To dobry chłopak – mówili. – Będzie nam pociechą na starość.” Rok temu Maciek został ojcem. Zakochana po uszy Klaudia urodziła ślicznego synka - z nadzieją, że wybranek nie zmieni jej teraz tak łatwo na kolejne dziewczyny po kolejnych imprezach, na których bywał didżejem. (Musiał wszak zarobić na kieszonkowe, bo mieszkanie i utrzymanie oczywiście zapewniali mu rodzice. Cztery lata po maturze.) Niestety, przeliczyła się. Maciuś nie zainteresował się dzieckiem, choć bez oporów przyznał się do ojcostwa. Wiedział, że nie zaciąga w ten sposób żadnych zobowiązań. A rodzice? Nie mają pieniędzy dla dziewczyny, która tak niewłaściwie się prowadziła…

Ulubioną opowieścią Adriana O. już w II klasie licealnej była historia pijackiego rajdu zdezelowanym maluchem. Eskapada okraszona licznymi stłuczkami  zakończyła się nietrafieniem w zakręt i lądowaniem na murze. Obciachowy i nikomu przecież niepotrzebny, choć niewątpliwie stanowiący czyjąś (na pewno nie Adriana) własność pojazd został kompletnie zniszczony. Młodzieniec wyszedł bez szwanku. O ile wiem, także bez sprawy sądowej. Właśnie kończy studia dziennikarskie w jakiejś prywatnej szkole. Pasjonuje go motoryzacja i będzie o niej pisał.

Matka Wojtusia B. nie mogła zrozumieć, dlaczego jej mąż próbuje być konsekwentny i – zgodnie z zapowiedzią - nie puszcza syna na całonocną imprezę po zaliczeniu kolejnej jedynki na semestr. „To przecież nie ma sensu!” – łkała, słuchając wulgarnych przekleństw „wkurzonego” synka. Ojciec odpuszczał, Wojtek na imprezę szedł, w domu był spokój. Nikt nie wierzył, że niebieskooki blondynek z buzią aniołka trudni się dilerką. Podejrzane kontakty zakapturzonych chłopaków to było tylko ukrywanie przed rodzicami… palenia papierosów. W połowie II klasy Wojtek obraził się za kolejne „niesprawiedliwe posądzenie” i odszedł ze szkoły w głębokim poczuciu krzywdy. Do placówki prywatnej i drogiej, ale za to doceniającej jego niewątpliwe walory. Rodziców było stać. Jakiś czas temu zapytałam młodszą siostrę Wojtusia, co się dzieje z bratem. „Wolałabym o tym nie mówić.” – stwierdziła z zakłopotaniem. Oficjalnie aniołek wyprowadził się do innego miasta, gdzie robi karierę w biznesie. Ale plotki, niesprawiedliwe oczywiście i krzywdzące, głoszą, że mieszka za kratkami.

Paweł C. był gwiazdą sportu, więc mnóstwo rzeczy uchodziło mu na sucho. Nie tylko zerowe traktowanie obowiązku szkolnego, ale i papierosy w biały dzień na balkonie internatu, i ćpanie, skrzętnie ukrywane przez trenera i dyrektora, nawet przed wychowawcą. Spotkany kilka lat po maturze ojciec Pawła rozmawiał ze mną tak, jakbym zawsze wszystko wiedziała. „Jest lepiej! – oświadczył z entuzjazmem. – Nie widuje się z tamtymi…” „Uczy się? Pracuje?” – zapytałam naiwnie. „Gdzie tam! Dobrze, że w domu nocuje!” „A sport?” „Nic nadzwyczajnego. Przeciętne wyniki.” „I tak go pan utrzymuje? Dorosły mężczyzna przecież!” Tata machnął ręką: „A! O tym to już pani musi porozmawiać z żoną…”

No tak. Banał, prawda? Oczywisty dla tych, co znają ten kod kulturowy. Godny jedynie wzruszenia ramionami dla zwolenników teorii, że „przecież wcale nie musi tak być.” Nie musi. Czy mam jeszcze dodawać, że żadnego z tych gagatków nigdy nie udało się zdyscyplinować, wyrzucić albo choćby nie pozwolić powtarzać po raz trzeci tej samej klasy?  Że przy omawianiu ocen z zachowania trzeba było się kłócić o każdą, choć regulamin głosi, że naganna jest za 40 godzin nieusprawiedliwionych, a delikwent miał 300? Kiedyś babcia pewnego Marcina, który zjawiał się w szkole może raz w miesiącu, stwierdziła, iż była pewna, że wnuk od dawna jest relegowany. Karmiła go z marnej emerytury, choć miał już 20 lat i nie dziwiła się, że śpi do południa albo dłużej. Marcin, z opinią nieszczęśliwego, zaniedbanego przez dorosłych dziecka, został na tydzień przed maturą dopuszczony do jakiegoś formalnego sprawdzianu, na którym, jak powiedziała potem po cichu odpytująca go nauczycielka, „plótł jak potłuczony”. Ma świadectwo ukończenia szkoły średniej. O ile wiem, nadal utrzymywany przez babcię, prowadzi dokładnie taki sam tryb życia, jak wcześniej.

Profesor Nalaskowski  „wSieci” z 9-15 grudnia 2013r.po raz kolejny pisze o „reformie”, która „skutecznie rozsadziła system szkolny od wewnątrz”, przed czym BEZskutecznie przestrzegały tysiące spe…  Nawet nie specjalistów. Po prostu rozsądnych, normalnie myślących ludzi. Nie posłuchano ich. W rezultacie szkoła, „wypuszczająca poważny odsetek funkcjonalnych analfabetów”, „dostarcza kohortę abiturientów (…), która przy niskiej wiedzy, wziętych w cudzysłów normach społecznych zachowań i skrępowanych poprawnością nauczycielach wytwarza grunt dla zachowań patologicznych.” Trudno nazwać to trafniej. W refleksji nad planowanym przymusem edukacyjnym dla sześciolatków, któremu to tematowi poświęcony jest artykuł pana profesora, także nietrudno przewidzieć konsekwencje. „Sześciolatkowa reforma zniszczy (…) przedszkole, uszkodzi szkołę podstawową jako przestrzeń stabilną (…), zwiększy obszar niewydolności szkolnej sporej grupy dzieci (…).” A potem?

Od Nowego Roku media epatują „wyczynem” 26-letniego Mateusza, który po sylwestrowej imprezie, alkoholu i narkotykach zabawiał się popisami rajdowymi i zabił 6-oro ludzi, a dwoje dzieci osierocił. Mateusz S. nigdy nie był moim uczniem. Dlaczego więc wydaje  mi się, że dobrze go znam?

Żmirska

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.