Budyń78: Czy wróci czerwony?
data:29 grudnia 2013     Redaktor: GKut



Czy to słuchając rozmowy dziennikarzy w sobotni poranek w Radiu Warszawa, czy przeglądając świąteczny numer „Do Rzeczy”, narasta we mnie obawa przed powrotem SLD. Cóż, wygląda na to, że czerwone zombie ma się dobrze, choć tym razem potrzebowało trochę więcej czasu od pogrzebu, niż w roku 1989, by wrócić i straszyć.

 

Pamiętacie Państwo, że co rok 1989 miał zrobić nieskutecznie, rok 2005 załatwić miał na amen? Jeśli ktoś miał jeszcze jakieś złudzenia, bo wybory wygrały znów „partie postsolidarnościowe”, mądrzejsze o doświadczenie rządów Millera i Kwaśniewskiego, to chyba dłużej niż do rozmów koalicyjnych w świetle jupiterów one nie trwały. Tymczasem pogrzeb po raz kolejny okazał się być sfingowany.

 

To jeszcze nie recenzja „Resortowych dzieci”, ale ta książka przydaje się bardzo do bieżącego pisania. Również do analizowania kwestii możliwego powrotu postkomunistów do władzy. Mamy co prawda wariant optymistyczny, w którym PiS zdobywa tyle mandatów, by stworzyć rząd, w najgorszym razie z Gowinem i dawnymi partyjnymi kolegami – na co dziś zdają się liczyć niektórzy prasowi analitycy. Co prawda taki rząd byłby prawdopodobnie powtórką gabinetu AWS z pilnującą, by sprawy nie zaszły za daleko, Unią Wolności, może tylko z mniejszą liczbą „rodzimej kanalii” w szeregach ważniejszej partii. Tak czy inaczej są szanse, że nawet taki rząd, pilnowany przez Gowina, byłby lepszy niż obecny, choć od ideału daleki. Ale mamy przecież i wariant, na dziś bardziej realny, koalicji strachu, jak w roku 1992, tyle, że nachylonej jeszcze bardziej w lewo. Ba, może nawet z SLD w roli podmiotu dominującego, co tym realniejsze, im większe zmęczenie Platformą i gorsze wyniki sondażowe.

 

Przywołana książka pokazuje nam, jak łatwo znacząca część środowiska dziennikarskiego przerzuca swoje sympatie pomiędzy dwiema opcjami, które w swoim czasie połączyć chciał Adam Michnik, niby-to-liberalną częścią PZPR i tą częścią opozycji, która nie wywoływała sennych koszmarów w apartamentach Alei Przyjaciół, zwłaszcza, że widywano w niej znane dobrze z rodzinnych spotkań buzie. W roku 2005 autor bloga „My uczennice” (pamiętacie jeszcze?) doskonale wiedzieli, jaka będzie rola Tuska w nowym rozdaniu, wrzucili więc obrazek z Tuskiem jako taksówkarzem, wiozącym w aucie kilku czerwonych  mówiącego „Panowie, znacie mnie nie od dziś, jak trzeba, to będę jeździł też na nocna zmianę”. Śmiem twierdzić, że i dziennikarze TVN o tym wiedzieli i dlatego uwiarygadniali się atakując SLD, spokojnie czekając na wygraną Tuska, która pod hasłami zmiany, zachowa status quo. Wiedzieli wreszcie oficerowie, którzy zakładali partię, prowadzili rozmowy z politykami, ot, robili to, co potrafią na nasze nieszczęście całkiem nieźle. I tylko, cholera, kilku „naszych” dziennikarzy nie wiedziało i dopiero w latach 2005 – 2007, a kilku nawet jeszcze później, zorientowało się, że Platforma to nie jest wcale bardziej medialna i liberalna gospodarczo alternatywa dla PiS. Mniejsza z tym. Ich koledzy nie będą mieli żadnego problemu, by, odwrotnie niż 10 lat temu nagle zacząć „zaskakująco mocno” krytykować rząd, premiera, brak reform i wszystko, o czym doskonale wiedzieli od dawna, tylko jakoś im to nie przeszkadzało. Może nawet opiszą dokładniej którąś z afer, wybierać jest z czego. A wszystko po to, by na koniec suma głosów na potencjalnych uczestników koalicji PO-SLD (może również z udziałem PSL, Twojego Ruchu, a kto wie, czy i nie dzisiejszej nadziei prawicowych tygodników, PR) wystarczyła, by dopilnować, aby nie zmieniło się nic.

 

„Resortowe dzieci” pokazują, jak łatwo dziennikarze z korzeniami w najgorszych totalitarnych służbach, czy też po prostu z mało chlubną kartą w mediach PRL, w tym często – stanu wojennego (choć oddajmy sprawiedliwość, czego krytycy książki nie robią – natrafiamy również na ludzi, dla których stan wojenny był późnym, bo późnym, ale jednak momentem na powiedzenie „wystarczy”), którzy nagle stali się medialnymi gwiazdami i autorytetami moralnymi „wolnej Polski”. Potem zaś równie łatwo przychodziło im okazywanie uczuć postkomunistom i Unii Wolności, a później Platformie Obywatelskiej. Oficerowie tymczasem pragmatycznie obstawiali tego konia, który miał w wyścigu większe szanse. A koń, jak to koń – wiernie służy i choćby resztką sił, czerwonego jeźdźca do celu dostarczy. W razie czego jest jeszcze w zapasie jego kolega, starszy co prawda, ale akurat zdążył już odpocząć. Gdy więc kolejny raz padnie pytanie, czy możliwy jest powrót postkomunistów, należy się grzecznie uśmiechnąć i odpowiedzieć, że przecież są z nami cały czas, to skąd i dokąd właściwie mają wracać?

Budyń78






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.