Telewizji polskiej nie stać było na ten film. Za to na „Nasze matki, nasi ojcowie” dysponowało kwotą, do wielkości której telewizja nie chcę się nawet przyznać.
Na szczęście, w dobie Internetu film jest dostępny w sieci. I do obejrzenia go zachęcam.
Wokół filmu, a właściwie książki na której się opiera (Długi marsz) narosło wiele wątpliwości. Przede wszystkim autor książki, a właściwie osoba opowiadająca, bo książkę napisał zawodowy ghostwriter, okazała się nie być bohaterem wspomnień. Z dokumentów wynika, że została zwolniona z gułagu przed wydarzeniami opisanymi w książce, na podstawie amnestii. Z kolei druga osoba, przyznająca się do bycia kanwą opowieści, nie była w stanie pokonać tylu kilometrów pieszo, w czasie pomiędzy jej rzeczywistą ucieczką a dotarciem do celu.
Kto chce poznać historię polecam stronę:
Ale nie o tym.
Bardziej o tym,, że historię Polski, tą ciekawą, najbardziej zbliżoną do prawdy, muszą nam opisywać zagraniczni twórcy. Nasi rodzimi, są w stanie tworzyć tylko kabaretowe widowiska, w stylu 1920 roku. Nawet mocno alegoryczna „Bitwa pod Wiedniem”, gdzie dbałość o fakty zastąpiono fantazją i symboliką, zdała się lepsza od wizji socjalizujących żołnierzy II RP i tancerki prującej z CKM do atakujących bojców.
W Polsce nie ma trendu nadrabiania zakłamanej w czasach PRL filmoteki. Nie ma trendu odkłamiania historii. Dlatego, że na produkcje filmów potrzebne są pieniądze, a pieniądze nadal pozostają poza zasięgiem ruchów patriotycznych.
A kto dotuje polską kinematografię? Polski Instytut Sztuki Filmowej.
Wikipedia prawdę powie, więc pozwoliłem sobie na przejrzenie dorobku jej członków. Być może jestem ignorantem - jeżeli chodzi o sztukę filmową, ale wolę określenie „widz”. I jako widz nie widzę w komisjach ludzi ze znaczącym dorobkiem filmowym. Owszem są gwiazdki jednego tytułu, albo i zupełnie nie wiadomo skąd wzięci ludzie.
No może za wyjątkiem Janusza Majewskiego, który z filmem ma wiele wspólnego i Janusza Zaorskiego, który jest znanym reżyserem, choć nosić musi piętno swego ojca, wiceministra kultury w latach 60-tych. Może zespół, który napisał „Resortowe dzieci” przyjrzy się ekspertom PISF?
Na oficjalnej stronie - sprawozdania, komunikaty, są i dotowane filmy.
Popatrzmy na 2010 rok.
Jest film!
„Syberiada Polska” dostała 5 000 000 zł, przy koszcie całkowitym 9 398 308. Film w reżyserii Janusza Zaorskiego.
„Syberiada Polska” oparta na książce Zbigniewa Domino - prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej w czasach stalinizmu, pułkownika Ludowego Wojska Polskiego.
Aż się chce zapytać: „Co jest z wami do cholery PISF? Dlaczego promujecie, kłamliwe z definicji, teksty prokuratora wojskowego z czasów stalinowskich?”
Czy naprawdę uważacie, że jego powieść nie jest skażona jego poglądami? I co można wyrzucić na tę dzieło 5 000 000 złotych? A Australijczyk musi kręcić film o polskich uciekinierach z sowieckiego gułagu?
Ci co ich stać, zapraszam do wypożyczalni. Tych leniwych do Internetu. Pierwsza część poniżej.