Przemysław Dakowicz: Legenda nowoczesnej Polski. (Głos nocnego stróża) cz. 2
data:20 listopada 2013     Redaktor: AK

W zwięzłej, syntetycznej odpowiedzi na ankietę rozpisaną przez ‘Topoi’ nie sposób poddać szczegółowej analizie i wyczerpującemu opisowi najważniejszych uwarunkowań współczesnej literatury. Już na wstępie zastrzegam więc, że diagnoza, którą zamierzam tu przedstawić, będzie z konieczności oparta na skrótach i uproszczeniach, że przypominać będzie raczej „szkic do portretu” niż pełnowymiarową, wewnętrznie zniuansowaną panoramę. Pragnę również podkreślić, że wypowiadam się przede wszystkim jako obserwator zaangażowany, jako uczestnik istotnej dla mnie dyskusji, nie zaś jako arbiter i obiektywny sędzia. Słowem — wszystko, co zostanie tu wyartykułowane, stanowi rezultat refleksji poety, nie historyka literatury.

 
2.

Powrót do postrzegania poezji jako głosu istotnego jest dziś nie tylko możliwy i potrzebny — jest konieczny i nieunikniony. Stanie się faktem tym prędzej, im bardziej niewzruszone będzie przekonanie o zbędności, anachroniczności i szkodliwości myślenia w kategoriach wartości, historii i porządku. Takie jest po prostu uniwersalne prawo kultury — akcja zawsze wywołuje reakcję, działanie rodzi kontr-działanie. Płynność woła o stałość, rozkład jest początkiem re-konstrukcji.

 

Na odsunięcie się poezji współczesnej od zagadnień wspólnotowych, na rezygnację z udziału w dyskusji o Polsce pookrągłostołowej, o wartościach organizujących zbiorowe życie, na ucieczkę w autoteliczność i estetyczność — na wszystko to nałożyła się w latach dziewięćdziesiątych ekspansja dyskursów obowiązujących w świecie zachodnim. Postkomuniści i przedstawiciele liberalnej lewicy światopoglądowej, czyli najważniejsi beneficjenci „transformacji”, szybciej niż inni pojęli, że promocja myślenia posthistorycznego (ale również: postchrześcijańskiego) wydatnie przyczyni się do konserwacji tego układu sił, który wytworzył się w kraju na przełomie dwóch ostatnich dekad XX wieku. Paradoksalnie, idąca z Zachodu retoryka „wolnościowa” pomagała utrwalać stan aksjologicznej, semantycznej i tożsamościowej nieoczywistości/zapaści, stan będący rezultatem politycznego kompromisu między komunistami a tzw. konstruktywną opozycją. Literatura w swojej masie przyjmowała obowiązującą narrację jako jedyny obiektywny opis rzeczywistości, akceptując podsuwaną jej i lansowaną przez największe ośrodki opiniotwórcze ahistoryczną perspektywę. W ten sposób wytworzyła się „rama modalna” dla systemu kultury opartego z jednej strony na postkomunizmie, z drugiej — na postmodernistycznej, „płynnej” wizji świata, w ramach której wszelkie pytania o przeszłość jawią się jako szkodliwe i zbędne.

 

Możliwości powrotu do świadomego postrzegania przez nas własnej kondycji i miejsca, jakie — jako wspólnocie losu historycznego i kultury — przypada nam obecnie w europejskiej rodzinie narodów, upatrywałbym w wytężonej pracy pamięci, która powinna restytuować związek współczesnej kultury — w tym poezji, czy szerzej: literatury — z kulturą wieków minionych. Musimy zdać sobie sprawę, że dwudziesty wiek, z jego dwoma totalitaryzmami, które zdziesiątkowały polską wspólnotę, zatrzymując nas w rozwoju kulturalnym i politycznym, stanowi wyrwę w procesie harmonijnego kształtowania się tożsamości. Lekcję samoorganizacji, dopracowywania się własnych wzorów państwowości i kształtowania w pełni niepodległej kultury odrabialiśmy w przyśpieszonym tempie w latach Wielkiej Wojny i w międzywojennym dwudziestoleciu. Wysiłek ten nie został zwieńczony ostatecznym sukcesem, przecięła go okupacja niemiecko-sowiecka i prowadzone na szeroką skalę działania eksterminacyjne, uderzające przede wszystkim w intelektualną elitę, którą w dekadach powojennych komuniści wymienili na „elitę” własną. Dziś musimy sobie i światu opowiedzieć (a znaczy to także: wytłumaczyć) meandry naszej historii, zapełnić białe plamy na mapie naszego zbiorowego pamiętania.

 

Nieumiejętność rozeznawania znaków historycznych, łatwość, z jaką literatura polska po roku 1989 przeszła do porządku dziennego nad minioną traumą, dając de facto przyzwolenie na amputację pamięci dziejowej, stanowi najbardziej ewidentny symptom choroby, która toczy polskość w epoce postkomunistycznej. Dopóki nie potrafimy odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jesteśmy, jakie postawy i wybory naszych bezpośrednich poprzedników stoją za naszą współczesnością, dopóty jesteśmy bezładną zbieraniną jednostek, nie wspólnotą.

 

W innym miejscu (O literaturze polskiej w wieku dwudziestym pierwszym, „Arcana” 2013, nr 2) powoływałem się na myśl Maurycego Mochnackiego, w niniejszym tekście jako stały kontekst będzie mi służyć refleksja Stanisława Brzozowskiego, intelektualnego i duchowego „radykała”, o którym Maciej Urbanowski pisał, że jego radykalizm wyrastał z przekonania, iż człowiek pojedynczy i ludzkie zbiorowości, by ochronić swoją odrębność, muszą „bezkształtowi i nicości przeciwstawiać wolę kształtu i trwania” (M. Urbanowski, Śmierć radykała, w: „Jest Bóg, żyje prawda”. Inna twarz Stanisława Brzozowskiego, wybór, wstęp i red. M. Urbanowski, Warszawa 2012).

 

Przeciętny twórca współczesny nie zdaje sobie sprawy z intelektualnej — światopoglądowej i historiozoficznej — inercji, jaka legła u początków polskiej postkomunistycznej współczesności. Jest on raczej reproduktorem narzuconych wzorców myślenia o miejscu i roli kultury, aniżeli świadomym i kreatywnym uczestnikiem rzeczywiście fundamentalnych dyskusji.

 

Stanisław Brzozowski pouczał w Głosach wśród nocy: „stawiać możemy to tylko zadanie, jak mam żyć, by moja dusza mogła być prawdą dla mnie, ta jedyna i rzeczywista dusza, która wyrasta z samego życia i którą tylko przez nie napotkać można. Nie jak mam myśleć, bym śmiał i mógł świat cały powoływać na sąd ze mną, ale jak mam żyć, stwarzać swój dzień jutrzejszy, by, gdy wypadnie mi się oprzeć na myśli mojej, nie opuściła mnie wiara w jej rzeczywistość”. Po roku 1989 niewielki podjęliśmy wysiłek, by podstawić lustro samym sobie — chętniej tworzyliśmy fatamorgany, raz zachłystując się własną nadzwyczajną rolą dziejową w obaleniu komunizmu (jakże symboliczną postacią jest tu Lech Wałęsa, który niemal w pojedynkę obala komunizm — ten mit utrwali, jak się zdaje, najnowszy film Andrzeja Wajdy), innym razem ochoczo uprawiając samobiczowanie i nie decydując się na jednoznaczne odrzucenie oskarżeń o współodpowiedzialność za potworności totalitaryzmów hitlerowskiego i sowieckiego (m.in. stąd sukcesy rewizjonistycznej „polityki pamięci” Niemiec i Rosji, a ostatnio także Ukrainy). Zapominaliśmy przy tym, że klucz do nas samych tkwi nie tylko w przeszłości najbliższej, umiejętnie sformatowanej przez komunistów i ich popleczników, ale także w dekadach wcześniejszych, że dopiero wczoraj i pozawczoraj tworzą pełny obraz naszego dzisiaj. Nie znając prawdziwych siebie, nie byliśmy pewni (i wciąż nie jesteśmy), czy „dekoracje”, w których żyjemy, możemy nazwać rzeczywistością. Nie objawiliśmy dostatecznej „woli kształtu i trwania”, by przeciwstawić się „bezkształtowi i nicości” epoki przejściowej. Trwanie w owym stanie tymczasowym odebrało nam zdolność podejmowania decyzji, twardego opowiadania się po stronie wartości, za które jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej zbiorowo oddawaliśmy życie.

 

Okazuje się, że całe stulecie po tym, kiedy Brzozowski miotał gromy na przyrodzoną dziewiętnastowiecznej elicie narodowej „bezdziejowość”, stoimy przed identycznym problemem — jak, wbrew zabiegom cynicznych inżynierów pamięci zbiorowej, zrekonstruować własną historyczność. Tego rodzaju wysiłki, które autor Legendy Młodej Polski opisuje jako wyraz dążenia do narodowej „dojrzałości” i „samowiedzy dziejowej”, były już w dwudziestym wieku podejmowane, m.in. tuż po wojnie w tym kierunku zmierzało myślenie środowisk antykomunistycznych (m.in. Jerzy Braun, grupa poetycka „Próg”, zespół „Tygodnika Warszawskiego”). Współcześnie z podobną działalnością walczy się niemal identycznymi metodami, ochoczo szermując parą pojęć-cepów: „zacofanie” i „nowoczesność”, „szowinizm” i „europejskość”, „ciemnogród” i „postęp”. Tymczasem u samego Brzozowskiego, którego współczesna lewica chętnie uznaje za swojego proroka i prawodawcę, znajdujemy następujące stwierdzenie: „Postępowa międzynarodowa myśl jest złudzeniem operowym”. W tym samym eseju, zatytułowanym Kryzys w literaturze rosyjskiej, Brzozowski daje kapitalną definicję „nowoczesności” i budowanej na niej kultury, która to definicja, jako żywo, doskonale przylega do naszej postpeerelowskiej teraźniejszości:

 

Nowoczesność […] ukazuje się jako coś, co nasz naród rozwija, wychowuje, lub też jako coś, czego używać on może, wreszcie jako świat, w którym człowiek wyzwala się od narodu. Nieodpowiedzialna wiara w postęp, w wyższość wpływającej na nas kultury, nierozumiejące posługiwanie się kulturą tą jak komfortem, wreszcie beznarodowy, nietwórczy anarchizm epikurejczyków i snobów, psychologia kabaretu i operetki, — to są różne odcienie dzisiejszej myśli kulturalnej.

 

Chciałbym być dobrze zrozumiany. Nie wypowiadam się tu przeciwko europejskiej „nowoczesności” en bloc, nie potępiam w czambuł wszystkiego, co z „dojrzałością” i „samowiedzą dziejową” nie idzie w parze. Domagam się jedynie, byśmy — zanim wstąpimy w krainę ponadnarodowej, ahistorycznej, liberalnej szczęśliwości — odzyskali cenną umiejętność hierarchizowania, byśmy dostrzegli konieczność wykonania fundamentalnej pracy przez naszą świadomość. Wstępujmyż, mierzmy się z intelektualnymi wyzwaniami, dokonujmy wolnych wyborów, nawet takich, które prowadzą do samounicestwienia — ale czyńmy to jako ludzie kompletni, jako członkowie zbiorowości o wyrazistych konturach.

 

Co w tej materii może uczynić poeta? Może przestać opisywać widoki, może z mniejszą konsekwencją oddawać się kontemplacji przyrody i sztuki, może na jakiś czas porzucić swoje językowe pasje, a uzyskany w ten sposób czas poświęcić na przyjrzenie się własnej twarzy, na przerzucenie zakurzonych rodzinnych albumów, na wysłuchanie opowieści ostatnich żyjących uczestników prześlepionej historii. Kiedy już wykona tę wstępną pracę, powinien siąść do biurka i spisać relacje, zastanowić się, czy wynika z nich jakaś nauka dla niego samego i dla współczesności. Jeśli na tak sformułowane pytanie udzieli odpowiedzi twierdzącej, pozostanie mu jeszcze pochylić się nad powszechną teorią względności i zapytać, czy jej prawa obejmują także tę zagmatwaną polską przeszłość, czy rzeczywiście nie ma żadnej istotnej różnicy między ofiarą a oprawcą, ciemiężonym a ciemiężycielem, manipulowanym a manipulatorem. Słowem — czy jego, poety, mowa ma być „tak, tak; nie, nie”, czy też ma to być jakaś całkiem inna, nowoczesna i błyskotliwa poetycka dykcja.

 

O Autorze:
Przemysław Dakowicz ur. w 1977 r. w Nowym Sączu. Poeta, krytyk literacki, historyk literatury; doktor nauk humanistycznych; adiunkt w Katedrze Literatury i Tradycji Romantyzmu Uniwersytetu Łódzkiego; w latach 2010-2013 wykładał literaturę współczesną na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie; stały współpracownik dwumiesięcznika literackiego „Topos”. Wydał zbiory wierszy Süßmayr, śmierć i miłość (2002), Albo-Albo (2006), Place zabaw ostatecznych (2011) i Teoria wiersza polskiego (2013), książkę krytycznoliteracką Helikon i okolice. Notatki o poezji współczesnej (2008) oraz rozprawę historycznoliteracką "Lecz ty spomnisz, wnuku". Recepcja Norwida w latach 1939-1956. Rzecz o ludziach, książkach i historii (2011). Redaktor tomu zbiorowego Moja Musierowicz. O twórczości autorki „Jeżycjady” (2008). Publikował m.in. w "Arcanach", "44", „Frazie”, "Frondzie", „Kresach”, „Odrze”, „Pamiętniku Literackim”, „Toposie”, "Twórczości", „Tygodniku Powszechnym”, "Wyspie" i „Zeszytach Literackich”. Tłumaczony na czeski, serbski i słoweński.
 

PO CO POEZJA?

ANKIETA ‘TOPOI’

 

1. Literatura od zawsze stanowiła odbicie rzeczywistości, była reakcją na to, co działo się w świecie, w którym zanurzony był pisarz, tworzyła/przetwarzała główne wątki ideowe kolejnych epok/formacji kulturowych, zadawała najdonioślejsze pytania: o sens i cel bycia człowieka w świecie, o wartości, którymi powinny kierować się jednostka i zbiorowość. Co jest punktem odniesienia dla współczesnej poezji, również poezji polskiej? Czy nie zatraciła ona zdolności mówienia o rzeczach pierwszych, czy nie zmieniła się w specjalistyczną zabawę, grę, której ostatecznym celem jest sama gra? Jakie są przyczyny i skutki tej zmiany?

 

2. Czy możliwy i potrzebny jest powrót do postrzegania poezji jako głosu istotnego? Jeśli tak — w jaki sposób ów powrót miałby się dokonać? Czy poezja może dziś stać  się wyrazicielką treści wykraczających poza indywidualne, prywatne doświadczenie poety? Jaki jest/powinien być związek między poezją a ideą?

 

3. Rola twórcy jako pełnoprawnego uczestnika życia społecznego zdewaluowała się. Czy poeta powinien stać się na powrót obserwatorem, komentatorem, recenzentem  procesu cywilizacyjno i historyczno-politycznego, czy powinien zajmować stanowisko w sporach światopoglądowych? W jaki sposób może/powinien to czynić?

 

4. Przed laty Maria Janion ogłosiła „zmierzch paradygmatu romantycznego”. Dziś wydaje się, że była to teza błędna. Które z komponentów romantycznego postrzegania funkcji poezji (literatury) i poety (pisarza) okazują się (mogą okazać się) przydatne i funkcjonalne? Czy — i jak — jest możliwe twórcze wyzyskanie tradycji literackiej?






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.