Dyktatura debili, cz. XVI
data:17 października 2013     Redaktor: AK

Przy okazji wręczania nauczycielce papieru będącego dowodem uzyskania wyższego stopnia awansu zawodowego Organ Prowadzący (ustami swego Przedstawiciela, rzecz jasna) zadał nieszczęsnej inteligentne pytanie: „A ci nauczyciele u was, co to wzięli urlopy dla poratowania zdrowia, to naprawdę są chorzy czy uciekają przed zwolnieniami?”

net
 

Dodał też, że Go to drogo kosztuje. Oczywiste jest, czego już nie dodał, że drogo to kosztuje służbę zdrowia, a tym samym podatnika i Państwo Polskie. W istocie trudno na tak postawioną kwestię odpowiedzieć „równie błyskotliwie”. Trzeba by  bowiem najpierw uświadomić Organowi, że nie wykazał się kompetencjami wystarczającymi do pełnienia swojej funkcji, skoro uprawia potoczny sposób myślenia, charakterystyczny dla większości naszego fantastycznie poinformowanego społeczeństwa, któremu to sposobowi myślenia właściwe jest przekonanie o roszczeniowej i pasożytniczej postawie nauczycieli. Powinni wszak realizować swoje powołanie (najlepiej w ogóle zrzekając się wynagrodzenia!), wstydzić się przywilejów (np. w postaci wakacji trwających ponoć w sumie dłużej niż rok szkolny), a nie domagać kolejnych, skazując tym samym resztę narodu na głód i poniewierkę. Spróbujmy jednak zachować się pedagogicznie (zgodnie z naszym Powołaniem!) i Organowi odpowiedzieć.

 

Po pierwsze: Jeśli od września mamy w szkołach o 7 tys. nauczycieli mniej niż w czerwcu, a część z nich dowiedziała się, że nie ma pracy, w momencie, gdy do niej przyszła, lęk przed zwolnieniem jest odczuciem co najmniej uzasadnionym. Można by tu jeszcze przypomnieć statystykę zamykanych szkół i likwidowanych klas w szkołach rozpaczliwie ratowanych przed zamknięciem, ale szkoda czasu, bo kto jak kto, ale Organ powinien o tym wiedzieć lepiej od nas. (Chyba że czerpie wiadomości z oficjalnych podsumowań warszawskiego referendum, z których wynika, iż za sprawą Pani Prezydent w stolicy w ciągu ostatnich kilku lat wybudowano nowe szkoły i przedszkola w ilości zasługującej na dozgonną wdzięczność, w związku z czym nauczyciele na pewno mają gdzie pracować.)

 

Po drugie: Nauczyciele naprawdę są chorzy. I nie chodzi tu o choroby zawodowe lub inne oczywiste, jak zrujnowany kręgosłup, zdarte struny głosowe, osłabiony wzrok i słuch czy cukrzyca. Chodzi przede wszystkim o chroniczne zmęczenie, żeby nie powiedzieć: wyczerpanie, niekiedy skrajne, którego stopień ujawnia się w pełni dopiero na urlopie, gdy człowiek zwalnia się z mobilizującego go na co dzień napięcia psychicznego i fizycznego. I odkrywa, że na myśl o szkole dostaje histerii, załamania, depresji, ataku wściekłości połączonego z chęcią mordowania i tym podobnie. Uświadamia sobie również, że to, w czym tkwił od lat, jest patologią do potęgi n-tej, która  czyni z niego wariata, tym bardziej, im bardziej uważał ją wcześniej za oczywistość i normę. Uważał w praktyce, tzn. w wykonywaniu codziennych obowiązków, bo w teorii od dawna, rzecz jasna, wiedział, że uczestniczy w koszmarze dyktatury debili, a nie w realizacji szczytnego powołania czy choćby wyuczonego zawodu.

 

Praktyka dyktatury debili polega bowiem głównie na fikcyjności wszystkiego, za co się zabierze. Z powołaniem włącznie. Pisałam o tym niedawno, ale pozwolę sobie powtórzyć: dokumenty, przepisy, procedury i puste sformułowania zamiast wychowania i edukacji, pobłażanie dla lenistwa i braku kultury zamiast egzekwowania obowiązków i cywilizowanych zachowań, odwrócenie pojęć  i „postoświata”.

 

Znajoma dostała do „zaopiniowania” propozycję programu zajęć pozalekcyjnych dla i klasy licealnej. Napisanie i zdobycie pozytywnej oceny takiego programu to element jednej z tzw. „procedur” umożliwiających człowiekowi z wyższym wykształceniem prowadzenie zajęć z nim zgodnych, aby mógł otrzymać za to jałmużnę z unijnych pieniędzy, „sprawiedliwie” wydzielonych przez Organ o kompetencjach ograniczających się do zadawania pytań  o powody, dla których nauczyciele biorą urlopy dla poratowania zdrowia. Program zawiera, a jakże, „ogólne założenia”, „cele ogólne i szczegółowe”, „treści nauczania”, „sposoby osiągania celów”, „przewidywane osiągnięcia uczniów i propozycje metod ich oceny” oraz szereg jeszcze bardziej komicznie brzmiących sformułowań, z których wynika, że planowane zajęcia zaowocują „doskonaleniem umiejętności…”, „świadomym i krytycznym odbiorem…”, „rozwijaniem umiejętności posługiwania się językiem w mowie i piśmie…” itd., itp. Zarówno twórca, jak i dyrektor oraz „recenzent” (bo Organ zapewne już nie, o Ministerstwie nie wspominając) doskonale zdają sobie sprawę z tego, że rozwijać i doskonalić można coś, co w ogóle istnieje, zaś świadomość i krytycyzm u kogoś, kto odmawia przeczytania czegokolwiek, stoi co najmniej pod dużym znakiem zapytania. W ten sposób marnujemy nie tylko czas i pieniądze, ale przede wszystkim szczery zapał i poczucie misji (czyli powołanie), wcale nie tak rzadkie i wśród współczesnych nauczycieli.

 

A teraz anegdota. Polonista stawia ocenę niedostateczną za brak znajomości lektury w dniu, w którym upływa termin jej przeczytania. Termin, dodajmy, znany od 3 miesięcy, bo podany przed wakacjami. Uczennica tłumaczy się…, nie, nie tłumaczy się (kilkudniową nieobecnością, w czasie której była tak zajęta, że o czytaniu nawet nie pomyślała), tylko wykrzykuje coś wulgarnego, wybiega z klasy, by zadzwonić po matkę, która zjawia się w szkole w ciągu 10-ciu minut (w godzinach swojej pracy, która podobno niejednokrotnie uniemożliwiała jej uczestnictwo w wywiadówkach), wchodzi na lekcję i zakłóca nauczycielowi jej prowadzenie - ku uciesze wszystkich uczniów, zachwyconych przerwą w odpytywaniu i zdobywaniu wiadomości oraz atakiem na „prześladowcę”. Polonista nie traci zimnej krwi i udaje mu się odłożyć rozmowę ze wzburzoną damą na przerwę, bo nie wolno mu po prostu wyjść z sali w czasie lekcji i zostawić uczniów bez „opieki”. (Nawiasem mówiąc, czy przedstawiciele dobrze poinformowanego społeczeństwa zdają sobie sprawę z tego, że przeciętny nauczyciel musi niemal codziennie stawiać czoła podobnym doświadczeniom bez podniesienia głosu, mrugnięcia powieką i zdradzenia choćby minimalnego zakłopotania czy irytacji?) Uczennica – sprawczyni całego zamieszania – spazmuje na schodach, matka wykrzykuje uwagi pod adresem nauczyciela, ten ostatni zaś spokojnie (!) kontynuuje prowadzenie lekcji, z profesjonalnym wdziękiem gasząc ironiczne uśmieszki na twarzach kandydatów do zdobycia wykształcenia średniego. Gdy na przerwie wzburzona rodzicielka dowiaduje się, że termin jest terminem, obowiązek - obowiązkiem, a jedynka – jedynką, udaje się do sekretariatu i zabiera dokumenty dziecka ze szkoły. Zapewne do jakiejś prywatnej placówki, w której wprawdzie zapłaci wysokie czesne, ale będzie miała pewność, iż jej oczekiwania zostaną spełnione. (Że te oczekiwania u wielu rodziców - naiwnych lub cynicznych - oznaczają przyzwolenie na przejście przez „system edukacji” bez żadnej edukacji i „szkołę wychowania” bez żadnego wychowania, najprawdopodobniej nie postanie w głowie damy.) Nauczyciel, spóźniony, biegnie na następną lekcję do następnej klasy, gdzie czekają kolejne rozkosznie nieznające lektur młode osoby z komórkami gotowymi do wezwania rodziców w razie, gdyby ktoś uznał tę nieznajomość za mniej rozkoszną. I dobrze, jeśli na tym koniec. Bo najdalej następnego dnia jest wezwanie na dywanik i co najmniej „łagodny wyrzut” z powodu utracenia przez szkołę cennej jednostki, decydującej, być może, o nauczycielskim „być albo nie być”. A często do podobnych zdarzeń nie dochodzi, bo któż w obliczu perspektywy utraty środków do życia będzie kruszył kopię o jakiś termin jakiejś lektury? W dodatku najprawdopodobniej napisanej wiele lat temu i zupełnie nieprzystającej do realiów współczesnych?

 

Taki niestety bywa kontekst dyskusji o usunięciu z listy lektur gimnazjalnych „Pana Tadeusza” i „Trylogii” oraz o powołaniu do zawodu nauczyciela i urlopach zdrowotnych.

 

Żmirska

 

Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.