Prof. Witold Kieżun - Pokolenie II Rzeczypospolitej
data:14 listopada 2011     Redaktor: Barbara Chojnacka

II Rzeczpospolita wykształciła ludzi zdolnych do ponoszenia najwyższych ofiar, aż do poświęcenia życia dla wartości najwyższego rzędu

NDz



Poniżej fragmenty artykułu prof. Witolda Kieżuna nt systemu wychowawczemu II RP, opublikowanego w Naszym Dzienniku z 10-11 listopada 2011 r.


Koncepcja i praktyka wychowawcza II Rzeczypospolitej zdała egzamin. Wykształciła większość ludzi o patriotycznej postawie, o silnej tożsamości, odważnych, o jednoznacznie pozytywnej postawie moralnej, a jednocześnie ludzi aktywnych intelektualnie, zainteresowanych rozwojem świata, postępem w każdej dziedzinie. Ludzi zdolnych do ponoszenia najwyższych ofiar, aż do poświęcenia życia dla wartości najwyższego rzędu.
Do zrozumienia tej postawy niezbędna jest znajomość historii II Rzeczypospolitej. Powstała ona na gruzach trzech zaborów jako efekt eksplozji woli wolności, wyrażonej zarówno ruchem Legionów Piłsudskiego, podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej (POW), zwycięskich powstań - wielkopolskiego, śląskiego - jak i zwycięskiej walki o Lwów. Te bojowe tradycje kształtowały etos walki zbrojnej o wolność.

Żołnierze z cenzusem
Niepodległa II Rzeczpospolita sąsiadująca z dwoma wyraźnie wrogimi mocarstwami przez cały czas swego istnienia znajdowała się w stanie poważnego zagrożenia. Ta groźna sytuacja musiała oczywiście oddziaływać na kształtowanie się modelu wychowania młodego pokolenia, przygotowanie go do obrony niepodległości. W szkołach średnich mieliśmy tzw. przysposobienie wojskowe, naukę musztry, podstawy nauki o broni, a nawet elementy taktyki bojowej. Kończyło się ono obowiązkowym letnim obozem w czasie wakacji po pierwszej klasie liceum.
W 1938 roku uczniowie, którzy np. ze względów zdrowotnych nie mogli w nim uczestniczyć, musieli w zimowe ferie Bożego Narodzenia odbyć dwutygodniowy kurs w regularnych oddziałach wojskowych. Zamiast planowanego wyjazdu na narty spędziłem dwa tygodnie w twierdzy w Modlinie. Punkt zbiorczy był w Warszawie, skąd, już uformowani w czwórki, pieszo przeszliśmy do Modlina. Tam wcielono nas do oddziału rekrutów odbywających obowiązkową dwuletnią służbę wojskową, byliśmy poddani normalnej wojskowej dyscyplinie, wykonywaliśmy wszystkie przewidziane ćwiczenia z musztrą "Padnij - powstań", "Czołgaj się" na zaśnieżonym polu, uczyliśmy się obsługi karabinu maszynowego. Pamiętam moją wściekłość, kiedy musiałem parę razy słać łóżko, za każdym razem po wielokrotnym rozrzuceniu pościeli przez dyżurnego kaprala, ze względu na nie dość precyzyjne ułożenie koca czy nierówne położenie poduszki. Przy okazji za karę musiałem zrobić kilkanaście przysiadów.
Po zdaniu matury obowiązkowy był miesięczny staż w Junackich Hufcach Pracy. Byliśmy wcieleni do zespołu junaków bez cenzusu, chłopców, wiejskiego lub robotniczego pochodzenia z ukończoną najwyżej szkołą powszechną. Mieszkaliśmy razem w namiotach 24-osobowych podzieleni według reguły: 12 junaków bez cenzusu i 12 z cenzusem, obowiązkowo przemieszani w sąsiedztwie łóżek. Pracowaliśmy też w mieszanych drużynach roboczych, z jednakowymi normami, jednakowo ubrani, byliśmy jednakowo traktowani.
Pamiętam, że nasze relacje były bardzo życzliwe. Staliśmy się obiektem zainteresowania i podziwu naszych "bezcenzusowych" towarzyszy pracy. Kiedy wspomniałem swemu sąsiadowi o mojej wizycie we Francji i w Niemczech, cała grupa prosiła mnie, żebym szczegółowo opowiedział, jak tam się żyje, jak wygląda "wielki zachodni świat". Nas z kolei ciekawiły warunki życia w ich domach rodzinnych, ich opinie społeczne, osobiste ambicje. Była też duża grupa Ślązaków mówiących dialektem śląskim, nauczyliśmy się wielu typowych, śmieszących nas, powiedzeń śląskich. Nasi koledzy "bez cenzusu" chętnie słuchali naszych opowiadań o wielkomiejskim życiu w Warszawie, zadawali nam masę pytań zasadniczego typu. Pamiętam, że podziwiali nasze zdolności pisania, widząc, jak piszemy wiecznymi piórami listy do naszych rodzin. Ofiarowałem wieczne pióro swemu sąsiadowi z namiotu. Po powrocie do Warszawy wysłaliśmy w prezencie wieczne pióra wszystkim naszym kolegom z namiotu.
Po "zaliczeniu" obozu JHP maturzyści przechodzili roczny kurs służby wojskowej w Szkołach Podchorążych, po skończeniu którego otrzymywało się stopień kaprala lub plutonowego podchorążego. Po dwóch latach podchorążacy byli powoływani na paromiesięczne ćwiczenia wojskowe i otrzymywali oficerski stopień podporucznika.

Zalety służby
Obowiązkowa dwuletnia służba wojskowa obejmowała 100 procent zdrowych mężczyzn w wieku 21 lat, nieposiadających dyplomu maturalnego. Przez dwa lata byli poddani dyscyplinie wojskowej, ostremu rygorowi obwarowanemu dotkliwymi karami. Jednocześnie przechodzili przeszkolenie patriotyczne, zdobywali wiedzę o historii Polski i armii polskiej. Obowiązywał regulamin religijny. Modlitwa poranna miała charakter ekumeniczny, śpiewano "Kiedy ranne wstają zorze", a wieczorem "Wszystkie nasze dzienne sprawy". Byli też kapelani wojskowi różnych wyznań (łącznie z wyznaniem mojżeszowym), którzy odprawiali Msze czy organizowali innego typu religijne zebrania dla swoich wyznawców. Oczywiście zdecydowaną przewagę stanowili żołnierze i oficerowie wyznania rzymskokatolickiego, ale wiadomo, że w Katyniu zamordowano zarówno głównego rabina Wojska Polskiego, jak i około 300 polskich oficerów religii mojżeszowej.
Służba wojskowa miała wybitny walor pedagogiczny, kształtowała poczucie jedności grupowej i wyrabiała postawę dzielności, mocnej tożsamości, odporności psychicznej, więzi i solidarności koleżeńskiej, samodyscypliny i dyscypliny społecznej. Przykładem pedagogicznego efektu służby wojskowej był mój ulubiony profesor, polonista Kazimierz Lisowski, doktor filozofii ze szkoły lwowskiej prof. Kazimierza Twardowskiego. Objął on funkcję nauczyciela po studiach, zwolniony okresowo z odbycia służby wojskowej w podchorążówce. W czasie badań lekarskich okazało się, że stan jego zdrowia uzasadnia powołanie go na roczne studia w Szkole Podchorążych. Przed służbą wojskową nie potrafił utrzymać porządku w czasie swoich lekcji, wiadomo było, że u "Lisa" można było sobie poczytać jakąś książkę, pograć z kolegą w "durnia" czy po prostu porozmawiać z sąsiadem. Profesor delikatnie prosił o spokój, ciszę i zainteresowanie się wykładem, ale wiadomo było, że należy on do grupy niezaradnych nauczycieli i nie ma potrzeby go słuchać. Po jego powrocie ze służby wojskowej uczniowie, pamiętając niezaradność, delikatność profesora, na pierwszej lekcji zaczęli zachowywać się po staremu. Profesor Lisowski zareagował ostro. Stanowczym, mocnym, podniesionym głosem powiedział, że nie będzie tolerował takiej postawy, że po prostu wyrzuci z klasy tych wszystkich, którzy nie poddadzą się niezbędnej dyscyplinie. Odtąd z zainteresowaniem słuchaliśmy jego ciekawych wykładów. Wprowadził nowoczesny system aktywnej nauki, co tydzień była klasówka, ocenione przez profesora dwa najlepsze opracowania autorzy musieli głośno odczytać. Dyskutowano nad nimi. Profesor zawsze bardzo interesująco podsumowywał dyskusję. Został później dyrektorem naszej szkoły. Tak służba wojskowa przekształciła zbyt delikatnego, typowego niezaradnego "maminsynka", nieumiejącego zapewnić sobie właściwego szacunku intelektualistę, w stanowczego, silnego, a jednocześnie niegubiącego swojej osobistej kultury obejścia mężczyznę. Ten fenomen przekształcenia się osobowości był dobrze znany, mówiło się o "Lisie przed wojskiem" i o "Lisie po wojsku". Niestety, ten wspaniały człowiek zginął już w 1940 roku w Auschwitz.

Całość tego interesującego artykułu tu:
http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20111110&typ=my&id=my03.txt












Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.