O 48. edycji  MF Wratislavia Cantans – entuzjastycznie
data:18 września 2013     Redaktor: Shork

Na koncertach Wratislavia Cantans bywam od lat, ale tak przemyślanego programu  i tylu pięknych wykonań podczas jednej odsłony festiwalu jeszcze nie słyszałam. Giovanni Antonini okazał się dla Wratislavii człowiekiem opatrznościowym. Łączy w sobie pasję, pracowitość i odpowiednie kompetencje. Wszystko to zdecydowało, że festiwal nabrał szczególnego blasku. Jego tegoroczna odsłona przebiegła pod znakiem podróży do Włoch.


„Równoległe żywoty” i duchowe piękno: Bach i Händel
Zaczęło się od „górnego C”, którym były dwa koncerty objęte wspólnym tytułem „Równoległe żywoty. Dwa młodzieńcze dzieła Bacha i Händla”. Idąc na ten koncert miałam nadzieję, że wczesna kantata Bacha będzie niejakim zadośćuczynieniem za brak mojego ukochanego kompozytora w dalszej części programu i że Händel będzie do niego „dodatkiem”. Rozpuszczona przez Paula McCreesha, który w ubiegłym roku zaprezentował aż dwie Pasje, a także sprawił, że mogłam słuchać Eliota Gardinera i jego zespołu oraz Cantus Cölln, byłam na początku – przyznaję – trochę zawiedziona tak skromnym udziałem w festiwalu lipskiego Kantora. Tymczasem - ku mojej uciesze i pożytkowi - już ten pierwszy koncert rozbił moje stereotypy i oczekiwania. Pomyślany został jako spotkanie kompozytorów, do którego w rzeczywistości nigdy nie doszło. Kiedy komponowali zaprezentowane na koncercie utwory, obaj mieli po dwadzieścia kilka lat.
Jan Sebastian Bach po ślubie ze swoją daleką kuzynką Marią Barbarą udał się do Mühlhausen w Turyngii, gdzie otrzymał posadę organisty w kościele św. Błażeja. Kantata „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie” (Aus der Tiefen Rufe Ich, Herr, zu dir , BWV 131) powstała właśnie w tym czasie. Tekst nawiązuje do Psalmu pokutnego 130 oraz do drugiej i piątej strofy chorału Bartholomäusa Ringealdta „Herr Jesu Christ, du hőchstes Gut”. Kantata jest napisana na chór oraz dwóch solistów: bas i tenor. Nie ma w niej recitatiwów. Dopiero później, pod wpływem muzyki włoskiej właśnie, kompozytor łączy arie i recitatiwy. Mimo to, w tym wczesnym utworze zawiera się geniusz przyszłego autora wspaniałych kantat, w których komponowaniu osiągnął prawdziwe mistrzostwo, a mianowicie ich niezwykłe, duchowe piękno. Tego wieczoru, kiedy w Kościele Uniwersyteckim zabrzmiała kantata „Aus der Tiefen Rufe Ich, Herr, zu dir” , mogliśmy się o tym przekonać. Zarówno chór, jak też soliści, wprowadzili nas w ów duchowy nastrój: Christopher Purves jako bas, a przede wszystkim Krystian Adam Krzeszowiak jako tenor liryczny pięknie interpretowali tekst kantaty. Wydawało się, że po tym koncercie może być już tylko gorzej, a tymczasem… Dopiero po przerwie przekonaliśmy się, że i Händel może być duchowy i poruszający.
Mając niewiele ponad dwadzieścia lat Georg Friedrich Händel podróżował po Włoszech i zaczynał doświadczać sławy, czego dowodem było m.in. zamówienie na serenatę, zlecone prawdopodobnie przez księżnę Donnę Aurorę Sanseverino z okazji uroczystości ślubnych księcia Alvito, Tolomeo Saverio Gallo oraz Beatrice Tocco di Montemiletto. „Acis, Galatea i Polifem” był rodzajem opery pasterskiej, której libretto nawiązuje do historii opisanej w „Metamorfozach” Owidiusza. W istocie historia wielkiej nieszczęśliwej miłości Acisa, syna Fauna i nimfy oraz nereidy Galatei, którą udaremnił zazdrosny potwór Polifem, miała w wersji Händla pozytywny wydźwięk, mówiła bowiem o tym, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Trzeba przyznać, że wykonawcy partii solowych: Roberta Invernizzi– sopran (Acis), Sonia Prina– kontralt (Galatea) oraz Christopher Purves – bas (Polifem) śpiewali brawurowo i było oczywiste, że świetnie się czują w tym repertuarze. Początkowo były to prawdziwie wirtuozowskie popisy i byłoby wspaniale nawet wówczas, gdyby ograniczono się tylko do tego. Ale wykonawcy poszli znacznie dalej. Mniej więcej od dramatycznej arii Polifema, w której wyśpiewuje on swój smutek istoty niekochanej i odrzuconej, zaczęły się dziać rzeczy niebywałe, które mnie, profanowi, trudno nawet opisać. Otóż każda kolejna aria i duet stały się tak wyrafinowanie piękne, że publiczność zamarła w jakimś zachwycie i tak już było do końca. Mnie zafascynował szczególnie piękny kontralt Sonii Priny (Galatea), ale zachwyciła też niezwykle subtelna, prawie „wyszeptana” aria sopranu, w której Roberta Invernizzi wzniosła się na prawdziwe wyżyny mistrzostwa interpretacji. Dzięki temu odkryłam „innego” Händla: uduchowionego jak Bach…
Julia Leżniewa jak Jenny Lind, czyli „Włochy widziane z Północy”
Po takim koncercie mogłam sądzić, że już nic lepszego mnie nie spotka, ale znowu się szczęśliwie myliłam. Bo moim kolejnym odkryciem stała się Julia Lezhneva, niespełna dwudziestotrzyletnia artystka z Rosji – mezzosopran koloraturowy o niepowtarzalnym brzmieniu. Wykonała utwory: Franza Schuberta (Uwertura w stylu włoskim D-dur D590), Felixa Mendelssohna-Bartholdy`ego (Infelice – aria koncertowa), Wolfganga Amadeusza Mozarta (Motet Exsultate, jubilate KV 165) oraz – na bis – arię z Händla. W jej głosie było przejmujące piękno, które dotykało ludzkiego ducha. Nie wiem nawet kiedy, ale tak właśnie „dotknięta” poczułam, że łzy ciekną mi po policzkach i działo się to jakby poza mną albo niezależnie ode mnie. Później, po koncercie, dowiedziałam się, że niemal wszyscy tak to odczuliśmy… Przypomniała mi się w związku z tym postać szwedzkiej śpiewaczki Jenny Lind – przyjaciółki Andersena, w której autor baśni bez wzajemności się kochał. Wiemy z przekazów, że śpiewała tak pięknie, że ludzie słuchający jej głosu płakali… Zachwycał się nią sam Chopin, jej talent docenił także Mendelssohn, który twierdził, że „to najlepsza artystka, którą w życiu spotkał, najprawdziwsza i najszlachetniejsza”. Jestem przekonana, że gdyby usłyszał Julię Lehzniewą, powtórzyłby to samo. Jej talent wymyka się wszelkim próbom racjonalizacji – to dar niezwykły i jedyny, który zdarza się niezwykle rzadko.
„Muzyczne nieszpory” Heinricha Schűtza i „La Betulia Liberata” Wolfganga Amadeusza Mozarta jako owoc podróży do Italii
Kiedy Heinrich Schűtz został zaproszony do stolicy Saksonii przez księcia Johanna Georga I, był już po swoich włoskich peregrynacjach bardzo dobrze zaznajomiony z muzyką Italii, uczył się bowiem w Wenecji u Giovanniego Gabrielego. Jednocześnie jednak znał znakomicie tradycję protestancką i był jednym z ostatnich kompozytorów, komponujących swoje utwory w średniowiecznej skali modalnej. Podróże do Wenecji zaś sprawiły, że przyswoił nieznany wówczas w Niemczech styl koncertujący i recytatywny. Zaadaptował także nowe, barokowe techniki kompozytorskie i wykonawcze. Można by bez większej przesady powiedzieć, że bez Gabrielego i Monteverdiego nie byłoby takiego Schűtza, bez niego zaś – Bacha i Brahmsa.
Toteż w programie koncertu „Muzycznych nieszporów dla Kościoła Dworskiego w Dreźnie” pojawił się uczeń i mistrz - Heinrich Schütz i Giovanni Gabrieli (pierwszy i ostatni utwór). Usłyszeliśmy m.in. Psalm 40 „Boże, pośpiesz, by mnie wybawić” oraz śpiewaną po łacinie kompozycję „O Jesu, nomen dulce”. Zespół instrumentów dawnych Collegium Cartusianum zabrzmiał pod batutą Petera Neumanna, podobnie jak założony przez niego w 1970 roku Kölner Kammerchor. Najciekawsze podczas koncertu były eksperymenty z chórem, który w pewnym momencie przemieszczał się i śpiewał z różnych miejsc w Kościele Uniwersyteckim. Brzmienie było fantastyczne! Kompozycje Schütza, choć surowe i nie tak genialne jak muzyka Jana Sebastiana, dzięki włoskim inspiracjom zapowiadały już Mistrza z Lipska.
Wpływy włoskie odnaleźliśmy także w oratorium Wolfganga Amadeusza Mozarta „La Betulia liberata KV 118”, które to dzieło stworzył 15-letni zaledwie kompozytor podczas pierwszej podróży do Italii. Libretto napisał Pietro Metastasio (właśc. Pietro Antonio Domenico Trapassi), wybitny włoski poeta i librecista. Zainspirowane jest Księgą Judyty, w przeciwieństwie jednak do pierwowzoru, tematem przewodnim jest dramat upadku i odzyskania wiary przez mieszkańców Betulii, do czego walnie przyczyniła się dzielna wdowa Judyta, która nie tylko wiary nie utraciła, ale pokonała największego i najokrutniejszego wroga - Holofernesa.
Choć wczesne dzieło Mozarta razić może swoją przewidywalnością, jednak piękne głosy solistów i chóru znacznie nam to zrekompensowały. Wystąpił Chór Filharmonii Wrocławskiej oraz B'Rock (Belgian Baroque Orchestra Ghent) pod dyrekcją Carrado Rovarisa, a także znane nam już z pierwszego koncertu: Roberta Invernizzi– sopran (Chabris) oraz Sonia Prina – kontralt - w roli Judyty. Ponadto zaśpiewali: Silvia Frigato– sopran, Loriana Castellano– mezzosopran, Anicio Zorzi Giustiniani– tenor (Ozjasz) oraz Gianluca Buratto– bas (Achior). Moją uwagę zwróciła przede wszystkim Sonia Prina – kontralt o niezwykłej barwie i dramatyzmie. Tekst Metastasia – wbrew temu, co słyszałam w kuluarach – zabrzmiał wyjątkowo współcześnie: brak wiary i zwątpienie często stają się przyczyną ludzkiej klęski. I przeciwnie: wiara w Bożą Opatrzność sprawia, że wbrew tzw. logice zwycięża to, co jest pozornie słabe i łatwe do pokonania.
„Korzenie” i ten niezwykły Sollima
O tegorocznym Festiwalu Wratislavia Cantans mogłabym pisać bez końca, ale rozsądek nakazuje mi skupić się na tych dziełach i kompozytorach, które mnie szczególnie poruszyły. Należał do nich z pewnością wybitny włoski kompozytor i wiolonczelista Giovanni Sollima, który wystąpił na festiwalu dwukrotnie: w ramach koncertu z wrocławskimi wiolonczelistami oraz na zakończenie – podczas koncertu „Korzenie”. Muzyk to absolutnie niezwykły, oryginalny – i jako kompozytor, i jako wykonawca. Kogoś tak grającego tematy klasyczne, etniczne i współczesne nigdy wcześniej nie słyszałam. Niezwykła wyobraźnia muzyczna i wirtuozeria połączone z nieudawaną radością tworzenia. Wszyscyśmy się nim zachwycili, toteż bisował wielokrotnie.
Na koniec dodam, że bogaty i różnorodny program festiwalu znakomicie mieścił się w formule „Podróż do Włoch”. Uzupełniały go imprezy towarzyszące, cieszące się ogromnym powodzeniem, jak choćby prowadzony przez Andrzeja Kosendiaka kurs interpretacji, próby otwarte: J. Haydn–Symfonia B-dur w wykonaniu Kammerorchesterbasel pod batutą Giovanniego Antonioniego, a także sesja naukowa „Muzyka oratoryjna i kantatowa w aspekcie praktyki wykonawczej” oraz sympozjum naukowe na temat problemów pedagogiki wokalnej. Nieoceniony okazał się także starannie przygotowany od strony merytorycznej i interesujący wizualnie katalog festiwalowy, w którym przypomniano postać twórcy festiwalu Wratislavia Cantans – Andrzeja Markowskiego i który był wspaniałym przewodnikiem po wydarzeniach muzycznych.
Pomysłodawcy i Organizatorom tegorocznego 48. Międzynarodowego Festiwalu Wratislavia Cantans należą się bez wątpienia słowa uznania i wdzięczności.
 
Barbara Lekarczyk-Cisek
Galeria do artykułu :





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.