"Wołyń - historia krzyża". Wywiad z ks. Tadeuszem Żurawskim - video z archiwum S2010
data:04 września 2013     Redaktor: ArekN

Walczmy z zakłamywaniem prawdy historycznej o zbrodniczym obliczu ukraińskiego nacjonalizmu w imię politycznej poprawności!
W pewne lipcowe popołudnie 2013 r. mieliśmy zaszczyt spotkać się ks. Tadeuszem Żurawskim, salezjaninem oraz Jego gośćmi p. Krystyną Mazur i  p.Janem Smolarkiem. Wszyscy oni mieszkali ze swoimi rodzinami na Wołyniu i jako nieliczni przeżyli.
Śwadomość, że ich bliscy leżą w tej niegdyś polskiej ziemi nie mając grobów, boli nieprzerwanie, a mimo to starają się chłodno relacjonować swoje przeżycia. Nikogo nie oskarżają. Próbują wytłumaczyć sobie i nam, dlaczego tak się stało, skąd w 1943 roku w sercach i umysłach ich ukraińskich sąsiadów  narosło tyle nienawiści.
Ich wspomnienia zanotowane kamerą dają świadectwo.

 
 

"Przed wyjazdem z rodzinnego domu,

mama dała mi krzyż.

Ten krzyż trzymałem nad głową"...

Jesteśmy Kresowiakami z Wołynia - relacjonuje ks. Tadeusz Żurawski.- Urodziłem się 5 września 1935 r w miejscowości Polanówka. Moi dziadkowie i rodzice osiedlili się tam w 1922 r. Jako dziecko pamiętam przemarsz bolszewików, jesienią 1939 r. W maju 1940 r .zapamiętałem zapłakaną matkę, kiedy ojca zabierano na Sybir.Pamiętam też ojca za kratam - pobitego i skatowanego, którego odwiedziliśmy w czerwcu tegoż roku. Ledwo go poznałem. Następne wspomnienia to niemieckie bomby rzucane na uciekające wojsko bolszewickie.

W 1942 r mama zaprowadziła mnie do szkoły, w której trzeba było mówić tylko po ukraińsku. Znałem ten język, ponieważ w sąsiedztwie mieszkali Ukraińcy.Żyliśmy z nimi w zgodzie, a dzieciaki bawiły się wszystkie razem. W Polanówce mieszkała większość rodzin polskich, Ukraińców było niewielu.

Już zimą w 1943 r, chyba w lutym , słyszeliśmy o zagrożeniu, o napadach ze strony Ukraińców. W połowie marca pod dom przyszli 3 Ukraińcy, w tym jeden znany - Josip. Rozmawiając głośno o podpaleniu domu w najbliższym czasie jednocześnie nas ostrzegli. Po tym zajściu mama zadecydowała, że musimy uciekać. Schroniliśmy się u sąsiada nazwiskiem Grzyb mieszkającego nieopodal szkoły. Już wieczorem obserwowaliśmy łuny palących się domostw.

Wszyscy razem z p. Grzybem, jego żoną, teściową i dziećmi zapakowaliśmy się na furmankę i polami uciekaliśmy do zaprzyjaźnionych Ukraińców, którzy przyjęli nas na noc. Byli oni bardzo zatrwożeni, gdyż w miejscu naszego noclegu zbierali się banderowcy, skąd wyruszali na napady i podpalenia domostw. Nasi ukraińscy gospodarze za przechowywanie Polaków mogli stracić życie. Nad ranem musieliśmy wędrować dalej. Kierowaliśmy się nad rzekę do Janowej Doliny zamieszkałej przez wielu Polaków. Uciekaliśmy lasami pod osłoną nocy. Ukraińcy radzili nam jechać w kierunku Huty Stepańskiej, ponieważ w okolicy rzeki Horyń było zagrożenie .Kiedy nadjechali banderowcy wiele furmanek zjechało na łąkę i podążało w stronę lasu. Słyszałem strzały oddawane przez zaczajonych w tym lesie banderowców. Ukraińcy na koniach podjeżdżali do furmanek i siekierami zabijali znajdujących się tam Polaków.

Przed wyjazdem z rodzinnego domu zabraliśmy Pismo Święte i krzyż. Pismo Święte było ciężkie, więc teraz miałem tylko krzyż, który trzmałem nad głową. Być może Ukraińcy nie mieli odwagi uderzać po rękach wznoszących krzyż. Z napadu ocalały tylko 2 furmanki. Ukrywaliśmy się najpierw w leśniczówce,a gdy w nocy przyszli ukraińscy strzelcy, uciekliśmy stamtąd. .Zostawiliśmy cały dobytek razem z furmankami i schroniliśmy się w lesie. Spotkaliśmy tam brata mojego ojca razem z żoną i dwójką małych dzieci. Oni po przywitaniu odeszli dalej, aby nie powodować zagrożenia. Płacz małych dzieci mógł zwabić banderowców Później już słyszałem tylko krzyki i strzały. Pozostali w tym lesie na zawsze. Nie mogliśmy im pomóc. Ostatecznie udało nam się dostać do Cumania, gdzie był posterunek niemiecki i stamtąd pojechalismy traktem z Równego do Łucka. Niemcy przyjęli nas do obozu przejściowego, gdzie mieliśmy schronienie i skromną strawę.

Z najbliższej rodziny ks. Tadeusza Żurawskiego w Rzezi Wołyńskiej zginęli:

brat ojca Stanisław z małym synem - zamordowani na swoim gospodarstwie,

brat ojca Stefan wraz z małżonką i dwójka małych dzieci - zamordowani w lesie w czasie ucieczki,

kuzynka Janina / lat 18 / oraz trzeci brat ojca Aleksy, którzy postanowili wrócić do Polanówki - zamordowani w swoim gospodarstwie z wyjątkowym okrucieństwem.

Wszyscy nie mają własnych grobów. Wszyscy zostali zamordowani dlatego, że byli Polakami.

Z rodziny księdza T. Żurawskiego udało się ocalić życie :

matce,

siostrze, która przebywała w obozie niemieckim,

ojcu, który wydostał się z Syberii z armią Andersa .

Pan Jan Smolarek / obecnie zamieszkały w Australi / urodził się w 1934 r w Nowej Polanówce parafia Darażno. To była mała wioska,mieszkali tam sami Polacy. Ukraińskie domostwa były oddalone o pół kilometra. Pan Jan wspomina :

Pamiętam lato 1941 r, kiedy przez nasze podwórko uciekało wojsko bolszewickie.Pamiętam też, że w 1942 r w krótkim czasie Ukraińcy wymordowali wszystkich Żydów z gett w Kostopolu, Równem i Darażnem i pogrzebali ich w lesie przysypując lekko ziemią. W tym czasie pierwszy raz słyszałem, że zamordowano polską rodzinę w ich własnym domu. Z podsłuchanej rozmowy dorosłych dowiedziaem się, że wszyscy zamordowani leżeli twarzami do podłogi, a kobieta w zaawansowanej ciąży była ukrzyżowana na ścianie z rozpłatanym brzuchem.

Niebawem , chyba 18 lub 24 marca rzeź dotknęła mojej rodziny. W Marianówce zamordowano wujka Stanisława z synem. Krótko po pogrzebie sąsiad Ukrainiec, którego syn był banderowcem przyszedł ostrzec,abyśmy szybko uciekali. Ukrainiec zabrał naszą furmankę, krowę i konie oraz zapakował wszystko co zdołał zabrać z domostwa.Pięcioro rodzeństwa razem z mamą i tatą odeszliśmy do lasu z jedną pierzyną, która dawała okrycie przed nocnym chłodem.

Sąsiad Ukrainiec za cały zagrabiony dobytek przynosił nam do lasu przez 3 tygodnie żywność a także przeprowadził okrężną drogą omijając zagrożenia do stacji Ołyka.Tam zatrzymaliśmy się w opuszczonym domu. W Wielki Czwartek lub Wielki Piątek w bezksiężycową noc widzieliśmy naokoło wszędzie łuny od płonących gospodarstw. Następnego dnia wędrowaliśmy dalej. Pod wieczór dotarlśmy do Cumania , gdzie przebywaliśmy około tygodnia. W czasie naszego pobytu Ukraińcy napadli i wymordowali część Polaków. Z Cumania w ciągu jednego dnia pokonaliśmy pieszo ponad 30 km. by dotrzeć do Łucka.Zatrzymaliśmy się w budynku seminarium zakonu Jezuitów, w którym ks.biskup Szelążęk zorganizował pomoc dla uciekinierów. Ponieważ niemieckie władze okupacyjne wywoziły na roboty, zgłosiliśmy się na ochotnika.Zapakowani na wojskowe ciężarówki zostaliśmy przewiezieni do Kiwerc, następnie do Kowla i do Lublina.Z Lublina przewieziono nas do gospodarstwa w Niemczech. .

Pani Krystyna Mazur urodziła się w 1936 r w miejscowości Jagiellonów koło Cumania. Jej stryja, osadnika po 1920 r razem z żoną władze radzieckie zabrały na Syberię i ślad po nich zaginął. Następne co pamięta jako dziecko / miała niespełna 7 lat / , to, że przyszedł sąsiad Ukrainiec powiedział, że jak banderowcy każą mu ich zamordować i tego nie zrobi, to zamordują jego razem z rodziną. Rodzice spakowali najpotrzebniejsze przedmioty na furmankę, zaprzęgli ją w dwa konie.

Zabraliśmy też krowę, ponieważ w rodzinie było sześcioro dzieci - wspomina pani Krystyna. Nie ujechaliśmy daleko. Po drodze Ukraińcy zabrali nam cały dobytek.Do Łucka dotarliśmy piechotą. Tam Niemcy skoszarowali nas w podziemiach katedry, gdzie spaliśmy na słomie. Posegregowali uchodźców i codziennie wywozili ciężarówkami do pracy w polu. Dostawali też całodzienny posiłek - miskę zupy i kawałek chleba .Po żniwach Niemcy dali Ukraincom granaty zapalające ze wskazaniem, że mogą robić z Polakami, co chcą, ponieważ już nie są potrzebni. Te granaty wrzucono do podziemi katedry, w których ponad 100 Polaków spało na słomie.Ojcu p. Krystyny udało się przeżyć pomimo rozległych poparzeń.

Obecnie na dawnych naszych terenach w Polanówce, Marianówce, w Darażnym, Janowej Dolinie nie ma Polaków. Ich domostwa spalono, cmentarze zaorano lub zamieniono w pastwiska, a pola uprawne zarosła trawa. Nie ma drogi. Nie ma śladu na mapie.

 

Alicja Jach -  S2010



Materiał filmowy 1 : cz.1

Materiał filmowy 2 : cz.2

Materiał filmowy 3 : cz.3

Materiał filmowy 4 : cz.4

Materiał filmowy 5 : cz.5

Materiał filmowy 6 : cz.6

Materiał filmowy 7 : cz.7

Zdjęcia do artykułu :
Zdjęcia do artykułu :
Zobacz równiez:





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.