Relacja Solidarnych 2010 OT Lublin z Wyprawy na Wołyń
data:17 sierpnia 2013     Redaktor: husarz

W pełnym słońcu, z czołem zroszonym potem, ale i z satysfakcją, że robię coś dla Polski i dla przyszłych pokoleń Polaków. Robię coś ważnego, bo jak powiedziała mi później młoda dziewczyna – „Ktoś to musi robić”. Dla pamięci bestialsko zamordowanych moich Rodaków. Tylko za to, że byli Polakami.

Zgodnie z zapowiedzią - 7.08.2013 ok.14.00 wyjechałem z Lublina na Wołyń. Moim przewodnikiem był Zdzisław Koguciuk, znany naszemu Portalowi z wcześniejszych relacji. Ok. godz.16.00 zatrzymaliśmy się we wsi Okopy, tuż nad granicą z Ukrainą, gdzie rozciągają się malownicze rozlewiska rzeki Bug. Było to miejsce szczególne, bo właśnie tutaj ocaleni z Rzezi Wołyńskiej w sierpniu 1943, m.in. mieszkańcy wioski Jankowce przekraczali wpław Bug i jego rozlewiska. Tutaj znaleźli tymczasowe schronienie w chłopskich stodołach i na łąkach, gdzie bandyci z UPA już nie byli w stanie ich dopaść. Dzięki e-mailowi od Jacka Burego – kierownika obozu młodzieży ze Środowiskowego Hufca Pracy z Lublina przekroczenie granicy polsko-ukraińskiej było bardzo sprawne. Praktycznie pozwolono nam ominąć po polskiej stronie wszystkie kolejki a zapowiadało się ok. czterogodzinne oczekiwanie na odprawę. Na Wołyniu zrobiliśmy drugi zaplanowany postój we wsi Rymacze, gdzie odwiedziliśmy cmentarz i polski kościół z 1926 roku. Rymacze to niegdyś polska wioska, gdzie uciekinierzy ze wsi Jankowce spędzili pierwszą noc po ataku bandytów z UPA 30.08.1943r. Ok. 19.30 dotarliśmy do naszych przyjaciół, którzy już urządzili obóz w rejonie cmentarza wsi Ostrówki. Po błyskawicznym rozbiciu namiotów zasiedliśmy do kolacji. Szef tej grupy wolontariuszy, dr Leon Popek nakreśli plan prac do wykonania na cmentarzu 8.08.2013. Porozdzielał zadania i pokrótce przedstawił historię swoich wyjazdów na Wołyń. Dla mnie i Pana Zdzisława przypadła praca, polegająca na podcinaniu gałęzi rosnących na cmentarzu drzew, wynoszeniu ich poza ogrodzenie i karczowanie krzaków. Inni koledzy-fachowcy dostali prace murarskie: murowanie nagrobków, cokołów, przygotowanie miejsca pod tablicę upamiętniającą ofiary duchowieństwa polskiego na Wołyniu. Dziewczyny dostały prace artystyczne: malowanie na biało nagrobków i na czarno metalowych krzyży. Na dokładkę pielenie i grabienie. Po kolacji wszyscy wolontariusze udali się na cmentarz, gdzie zapalono znicze i w ciszy pomodli się za dusze Wołyniaków spoczywających na tej ziemi. Widok rozświetlonego cmentarza był niezwykły. Ostatnim punktem pierwszego mojego dnia na Wołyniu był spektakl „niebo na ławkach”. Niesamowite sierpniowe niebo na cmentarzu w Ostrówkach. Tego widoku i atmosfery, nocnych dźwięków otaczającego lasu nie jestem w stanie opisać. To trzeba przeżyć. Leżeliśmy na ławkach przy centralnym pomniku ofiar Rzezi Wołyńskiej bardzo długo. A od godz.7.00 8.08.2013 ciężka praca. W pełnym słońcu, z czołem zroszonym potem, ale i z satysfakcją, że robię coś dla Polski i dla przyszłych pokoleń Polaków. Robię coś ważnego, bo jak powiedziała mi później młoda dziewczyna – „Ktoś to musi robić”. Dla pamięci bestialsko zamordowanych moich Rodaków. Tylko za to, że byli Polakami. O 12.00 zakończyliśmy swoją pracę w Ostrówkach i udaliśmy się z p. Zdzisławem na cmentarz w Lubomlu. Tutaj, od rana z młodzieżą pracował już Jacek Bury i wspomagający go wolontariusze, m.in. szef Fundacji Niepodległości dr Piotr Gawryszczak. Po przywitaniu, Jacek Bury określił zwięźle nasz zakres prac: karczowanie i odkopywanie nagrobków, grabienie terenu cmentarza. Ze smutkiem doświadczyłem, że ten polski cmentarz musiał być przez wiele lat wysypiskiem śmieci. Widok zdewastowanych i powalonych nagrobków pogłębiał przygnębiający nastrój, że Ukraińcy w taki sposób przez lata traktowali tą nekropolię. Pogodę ducha przywracał widok odremontowanych grobów i zaangażowanie młodzieży w prace, które wyznaczyło szefostwo obozu. W upale, który najbardziej szkodził spalinowym kosom, piłom i kosiarkom, ale także dawał się we znaki pracującym nie brakowało jednak humoru oraz młodzieńczej radości i odpowiedzialności, bo „przecież Jacek i Komendant dr Piotr też ciężko pracują”. Ok.17.30 zakończyliśmy nasz udział w pielęgnowaniu cmentarza w Lubomlu. Jego ogólny widok był naprawdę imponujący. Z daleka widać było, że to jest cmentarz a niezarośnięte krzakami wysypisko śmieci. Ok.18.30 dotarliśmy na nasz biwak przy cmentarzu w Ostrówkach, wstępując po drodze do wsi Ostrówki, w miejsce, gdzie w 1765 wybudowano Kościół. Tutaj pracowało troje wolontariuszy przy murowaniu cokołu pod figurkę Anioła i malowaniu już odremontowanej figurki Maryi. Kąpiel w przydrożnej rzece była wstępem do kolacji, która czekała nas w naszym biwaku. Wcześniej jednak z grupą wolontariuszy pojechaliśmy do wsi Wola Ostrowiecka. Znowu widok bardzo smutny. Żadnego śladu po wiosce, gdzie były zabudowania chłopskie, szkoła, budynek straży pożarnej. Po powrocie cała grupa zasiadła do kolacji, którą ubarwiał nam swoimi opowieściami o Wołyniu dr Leon Popek. Zmęczeni, ale najedzeni i umyci szybko udaliśmy się do swoich namiotów, bo trzeci dzień na Wołyniu zapowiadał się również bardzo pracowity. Pan Zdzisław zaplanował prace porządkowe we wsi Jankowce. Szef obozu Jacek Bury dał nam „czwórkę chłopa” z samochodem, dr Popek koleżankę Izę i w takim składzie pojechaliśmy do rodzinnej wioski Pana Koguciuka. Po drodze zatrzymaliśmy się w wiosce Zamostecze. Wokół widok bardzo przygnębiający. Nieużytki, brak śladów po wiosce. Wszystko zaorane, zrównane z ziemią. Żyzne ziemie leżące odłogiem. Dalej przecinka leśna i decyzja Pana Zdzisława, że do wsi Jankowce trzeba iść pieszo. Ostatnim samochodem, który dojechał do tej wioski był wojskowy samochód niemiecki w 1943. Ja jednak się uparłem i do Jankowców dojechałem, po 70 latach pierwszy samochód i o ironio, znowu niemiecki Opel. Tutaj podzieliliśmy pracę na dwa etapy: porządkowanie rejonu symbolicznej mogiły małżeństwa Solipiwków oraz porządkowanie terenu, na którym spoczywają zamordowani 30.08.1943 mieszkańcy wioski. Wielkim zaskoczeniem dla Pana Zdzisława była tablica upamiętniająca zamordowanych mieszkańców wioski Jankowce, ufundowana przez władze Ukraińskie. Niestety z informacji, do których dotarł Pan Koguciuk wynika fakt, że obecne nasze władze nie chciały partycypować w kosztach tego obelisku. Rodzi się smutne pytanie do Pana Kunerta: po co Pan siedzi na tym urzędzie? Jednocześnie trzeba w tym miejscu podziękować władzom Ukrainy za ten gest. Może symboliczny, ale należy go dostrzec i głośno o nim powiedzieć. Tak, jak należy też powiedzieć o tym, że nasz cały pobyt na Wołyniu ktoś monitorował. Nie wiem, czy to były służby specjalne Ukrainy czy ludzie ze Swobody – partii, która Banderę i jego UPA gloryfikuje. Ważne jest jednak to, że mimo wszystko udaje się na Wołyniu Polakom ratować przynajmniej polskie cmentarze, które są śladem polskości tych ziem, bo wiosek polskich i dworów już praktycznie nie ma. Zniszczono wszystko co polskie. Nie udało się jednak UPA zniszczyć do końca polskich cmentarzy, które do życia przywraca m.in. trudna-piękna młodzież od Jacka Burego i „szaleńcy” od Leona Popka. Wśród tych „dziwnych” ludzi, spędziłem niezapomniane trzy dni. Przy pożegnaniu obiecałem, że Solidarni 2010 powrócą na Wołyń.
 
Wojciech Radkowiak
Solidarni 2010 OT Lublin





Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.