Wywiad z nauczycielką podwarszawskiego liceum
data:28 czerwca 2013     Redaktor: GKut

Na zakończenie roku szkolnego 2012/2013 zaczynamy dyskusję na temat stanu polskiej edukacji.

 
Zaczynamy wywiadem  z nauczycielką podwarszawskiego liceum, przeprowadzonym przez redakcję naszego portalu.


Mamy nadzieję na Państwa głosy. Prosimy o korespondencję na adres redakcja@solidarni2010.pl ; temat: EDUKACJA




Co młodzi czytają? Dlaczego, jak się słyszy, nie chcą czytać książek?


Jeśli już cokolwiek czytają, to streszczenia. A dlaczego nie chcą czytać? Moja diagnoza jest taka: bo nie umieją czytać, nie rozumieją języka, którym jest napisana literatura. W związku z tym każde spotkanie z tekstem drukowanym i tekstem literackim to jest dla nich tak niezmierny wysiłek umysłowy, że oni nie są w stanie się go podjąć. A ponieważ jest to pokolenie, które ma absolutnie wszystko i za które wszystko robią  dorośli- rodzice czy np. służba ukraińska - to właśnie tak jest. W moim środowisku jest dużo ludzi, którzy mają spore pieniądze. Oni są jak święte krowy. Nic im nie możesz zrobić. W kuratorium panuje taka, niepisana zresztą, dyrektywa, że w przypadku konfliktu uczeń - nauczyciel, rodzic – nauczyciel,  zawsze bierzemy stronę ucznia lub stronę rodzica. To powiedziała jedna z urzędniczek kuratorium mojej koleżance, pracującej w liceum warszawskim, kiedy to kuratorium zostało tam ściągnięte przez rodziców. Był tam jakiś konflikt; czegoś uczniowi zakazano. A zakazano mu czegoś takiego, że jakby on nadal to robił, to by to „rozwaliło” szkołę. Zakazano mu ewidentnego chamstwa, arogancji,  „nicnieróbstwa”. Jednym słowem:  działań destruktywnych.

Nauczyciel po prostu ma z góry przegraną sprawę, z definicji, z założenia, z urzędniczej dyrektywy. Wiem to stąd, że moją koleżankę wezwała urzędniczka.

 

Skąd biorą się te dyrektywy, czy one są gdzieś zapisane?


Szczerze mówiąc, ja nie mam pojęcia. Gdyby one były gdzieś zapisane i można było do nich dotrzeć, toby się zaczęła dyskusja.

Może to jednak jest gdzieś zapisane? Może ktoś spróbowałby do tego dotrzeć:  kto daje takie dyrektywy? Komu i dlaczego? O co tutaj chodzi? Bo ja myślę, że o to, by rozwalić cały system. My jesteśmy z tego pokolenia, które jeszcze wie, co jest grane, jeszcze próbuje te wartości propagować i ocalać. My mamy po prostu zostać zniszczeni. To ma być wszystko wyrównane, przyklepane.  Jak „łączka” na Powązkach. Po prostu ma tego nie być. Ja nie wiem do końca, co w tym tkwi. Cały model nauczania języka polskiego jest tak skonstruowany. Podejrzewam, że historii też, ale nie podejmuję się tutaj mówić za innych. Mój kolega - nauczyciel od historii - powiada, że on się bardzo cieszy z nowej podstawy programowej, bo wreszcie nie będzie musiał w pierwszej klasie znowu „zaczynać od piramid”. A pomnika „czterech śpiących” nie należy usuwać, bo to też jest historia! To jest nauczyciel i to wcale nie tak dużo młodszy ode mnie! Ma około 40 lat.

Ten system jest tak skonstruowany, że np. nie wyrzucono z podstawy programowej do języka polskiego tradycyjnych lektur. Oczywiście je okrojono. Nie wyrzucono też nauczania historii literatury. Ale matura, a ściślej mówiąc: sprawdzanie matury, egzekwowanie tego, co jest w tej maturze (notabene urządzane za kolosalne pieniądze), to tak naprawdę trzeba powiedzieć, że wyniki są znane bez pisania tej matury. 99 procent ma zdać!  Koniec, kropka! Egzaminatorzy mają zrobić tak (oni wiedzą, jak to się robi!), że ci ludzie mają zdać!  Ten egzamin maturalny jest tak skonstruowany, że niby uwzględnia obecność historii literatury, ale tak naprawdę można zdać maturę nie znając kompletnie ani jednej książki, nie wiedząc nic o historii literatury!

Wymaga się od nas realizacji podstawy programowej, z tego się nas rozlicza. Rozlicza się nas z tego, czy matura jest zdana czy niezdana. Jedna strona nas atakuje, że my jakieś anachroniczne lektury bez przerwy serwujemy młodzieży, a oni tego nie chcą czytać, bo nie rozumieją, nigdy nie będą tego czytać, bo to jest „nie na czasie” i  nikomu do niczego niepotrzebne, a drudzy nas rozliczają z tego, że  nie uczymy historii literatury, tylko w gruncie rzeczy uczymy „pod maturę”, „pod testy”. Załóżmy, że my byśmy się starali robić i jedno, i drugie, żeby wszystkich zadowolić. Doby by nie wystarczyło!

Mamy do czynienia z pokoleniem, które jest totalnie niewychowane. Im wszystko wolno…

Na przykład umawiamy się  z rodzicami, pracujemy wspólnie dwa miesiące nad regulaminem studniówki. Ustalamy, by nie wolno było palić papierosów, by nie wolno było pić alkoholu, żeby nie było żadnych wybryków. Rodzice teoretycznie pilnują razem z nami tej młodzieży na studniówce, po czym siadają ze swoimi córkami, ze swoimi synami gdzieś tam w bocznej sali i palą z nimi papierosy. Albo zamawiają limuzynę, do której wsiada bez żadnego uprzedzenia 20 osób i odjeżdża w siną dal. A gdyby coś się w tym czasie stało, to kto za to odpowiada? Oczywiście my, nauczyciele! Przecież nie rodzice! Nikt nie będzie pociągał do odpowiedzialności właścicieli knajpy, firmy wynajmującej limuzyny. Nauczyciel będzie odpowiedzialny. Wszystko jest zrobione tak, żebyśmy nie mieli żadnej władzy, żadnej możliwości. Odebrano nam wszystkie narzędzia wychowania,  egzekwowania wiadomości, a jednocześnie my odpowiadamy za wszystko, co się dzieje złego.  To jest sytuacja, w której ani fizycznie, ani zwłaszcza psychicznie nikt na dłuższą metę nie wytrzyma.

Chociaż, przyznaję, ja  jestem bardzo odporna psychicznie.

 

A jak inni?


Inni!? To są w większości „zarobione” panie, mające własne rodziny, kłopoty z własnymi dziećmi i furę roboty, i to wszystko, o czym tu opowiadam.  I one mówią, jak  np. moja koleżanka, skądinąd fantastyczna, porządna osoba, niezwykle kulturalna, niezwykle wykształcona romanistka:jak mi każą obniżyć kryteria na wystawienie dopuszczającej oceny za  20 procent opanowanego materiału, to ja obniżę, bo ja muszę mieć na chleb.  Bo ja mam dzieci na utrzymaniu, a jestem sama. Zrobię wszystko, co będą chcieli. Ja muszę mieć pracę po prostu” .  I co? Potępić ją?!

Wracając do tego,  dlaczego nie czytają: Oni to rzeczywiście uważają za anachroniczne i niepotrzebne. Czym żyje współczesna młodzież? Internetem, wszystkimi nowoczesnymi mediami, telewizją. To nie są ludzie inni niż my. Zresztą każdy człowiek ma taką naturę, że jak się może mniej wysilić, żeby osiągnąć ten sam cel, albo więcej wysilić, to wybierze, żeby się mniej wysilić. Prawda? Jeżeli oni w kółko słyszą, że mają prawa, że mają przywileje, że są „święci”, że mogą donieść na rodzica na policję, jak ich rodzic uderzy albo jak coś będzie od nich chciał. Że może nauczycielowi zrobić właściwie wszystko, bo kuratorium, urzędnicy, cała ta sitwa jest za nim. Dopóki on nie wyciągnie noża i temu nauczycielowi nie poderżnie gardła, to praktycznie można usprawiedliwić i wytłumaczyć każde jego zachowanie. Każde, bo jak nauczycielowi założy kosz na śmieci na głowę ,to winny będzie nauczyciel. Bo nauczyciel powinien sobie poradzić. Nauczyciel powinien znać wszystkie metody policyjne, pedagogiczne, psychologiczne i nie wiem…. może jeszcze hipnotyczne, żeby sobie dać radę z takim „gnojem”.

A ja go „dostaję”, jak on ma 16 lat i on jest już dawno wychowany, to znaczy jest niewychowany. To co ja mam z nim zrobić? Mam się z nim bić? Nawet gdybym znała karate i inne techniki walki, to mi się nie wolno z nim bić, bo pójdę do więzienia, a on będzie wybielony.

No więc przychodzi taki gość, ma za sobą całe media, propagandę, które mu robią wodę z mózgu, które mu proponują model życia: bierzesz narkotyki - to świetnie, jak sobie współżyjesz ze zwierzątkiem - to świetnie.  Wszystko, co robisz – świetnie. Ty jesteś najważniejszy. I on ma czytać tę starą literaturę, w której są wartości?! On mi mówi, że to jest mu do niczego w życiu niepotrzebne. I w tym kontekście, w tym rozumieniu, o którym mówimy, jemu jest rzeczywiście to do niczego w życiu niepotrzebne. Bo jego życie składa się z tego, że on ma wszystko podane na tacy i może mieć pusto w głowie, a i tak skończy studia. A potem mu ktoś załatwi, za pieniądze, albo za protekcję (bo będzie miał tatusia partyjnego gdzieś tam na prowincji, dobrze osadzonego w jednej z rządzących partii) jakąś dobrą posadkę. Albo będzie miał duże pieniądze i bez wiedzy lub ze studiami zrobionymi „za kopertę” czy nie wiadomo co, dostanie taką posadę, że będzie miesięcznie zarabiał tyle, ile ja przez rok nie zarobię, choćbym na głowie stawała. Więc jemu jest rzeczywiście to wszystko niepotrzebne w życiu.

 

Jako nauczyciel nie znajdujesz zespołu argumentów, które mogłyby trafić do takiego młodego człowieka?


Jedyny zespól argumentów, który ja znajduję, to jest taki, którego mnie nauczono i w którym mnie wychowano. Ale on jest im absolutnie obcy. Niezależnie od tego, czy ja używam argumentów natury religijnej, chrześcijańskiej, etycznej, intelektualnej, zdroworozsądkowej. Bo np. historia pokazuje, że taki stan nie trwa zawsze. Za 20 lat może być gorzej. Ja już wtedy mogę nie żyć, ale ty będziesz, poniesiesz konsekwencje. To on się ze mnie śmieje. Jemu się to w życiu nie sprawdziło, on tego w życiu nie potrzebuje, a uważa, że to, co ma teraz w życiu, mając lat 16-17-18, będzie trwało wiecznie. I on wiecznie będzie górą, i to jest taki sposób myślenia. Trudno się zresztą dziwić tym nastolatkom. Jak my mieliśmy 18 lat, to też nam się wydawało, że jesteśmy nieśmiertelni. Świetnie to oddał film pt. „Jutro pójdziemy do kina”. Jesteśmy nieśmiertelni, to jest ten sposób myślenia, a za chwilę wszyscy giną w czasie wojny.  Jak ja im mówię: zobaczcie, co się w Polsce teraz dzieje, jakie fakty mają miejsce -  począwszy od kwestii politycznych, od katastrofy smoleńskiej, a skończywszy na destrukcji rodzin - to oni się śmieją i mówią: „no znowu katastrofa smoleńska! O Jezu, znowu o tym!” I  rechot. A jak tylko widzisz, że mówisz już coś przez 10 minut i to robi na nich wrażenie, to następne 10 minut jest cisza, jak makiem zasiał. Tym głośniej będą za te 10 minut gardłować. Bo oni się sami wstydzą tego, że zaczyna do nich coś trafiać. Tylko oni by musieli przemeblować cały swój sposób myślenia i całe swoje życie. I się wziąć do roboty. To są konsekwencje, których nie chcą. Wchłaniają to, przez 10 minut trzymają i są pod wrażeniem, i natychmiast wyrzucają. Bo nie chcą się z tym rozprawić, bo to by ich zbyt wiele kosztowało. Założę się, że wśród dorosłych też są tacy. Te wszystkie lemingi i platformersy.

W 1998 r. zaczęłam jeździć do Medjugorie. Opowiadałam o tych swoich pielgrzymkach księdzu, którego znałam jeszcze ze stanu wojennego i u którego, między innymi, w kościele robiliśmy programy poetyckie. Zaproponowałam temu księdzu, żeby z nami pojechał na taką pielgrzymkę, że potrzebujemy opieki osoby duchownej. On odpowiedział, że nie, nie pojedzie, bo „wie pani, cholera, może by się trzeba było nawrócić”. Fajny ksiądz, dobry ksiądz, jak to się mówi,  „wierzący ksiądz”! I to jest skrót, to jest powód tego wszystkiego!  

Ostatnie narzędzie, jakie można by było mieć w szkole, to jest egzamin. Jak jest stworzony dzisiejszy system? Po żadnym etapie edukacyjnym - po 6. klasie, po gimnazjum, po liceum nie ma egzaminu, który by realnie sprawdzał wiadomości, do którego realnie trzeba by coś umieć i od którego by zależało, czy pójdę dalej, czy nie pójdę. Nie ma czegoś takiego. Na egzamin szóstoklasisty wystarczy  przyjść i się wpisać. Nawet nie musisz wziąć długopisu do ręki. Dziecko może siedzieć np. z gorączką i palcem nie ruszyć. Ma tam być fizycznie w tej sali. Koniec. Przechodzi do gimnazjum.

 

A szkolenia dla nauczycieli?


Ja przestałam chodzić na takowe szkolenia, bo one są organizowane nie przez nauczycieli, a jeśli przez nauczycieli, to z jakiś elitarnych szkół, w których uczy się zdolna młodzież, która sama wie, czego chce. Oni mówią rzeczy, które miałyby być zrealizowane w teorii. Gimnazjum miało wyrównywać  szanse. I oni o tym mówią tak, jakby to się faktycznie stało. A to się nie stało. Od pewnego momentu ja te szkolenia zaczęłam rozsadzać, bo jak przychodził czas na zadawanie pytań, to wstawałam i zaczynałam zadawać pytania. I się zaczynała dyskusja. Nauczyciele byli za mną i prowadzący musiał stulić uszy po sobie albo w dalszym ciągu upierał się przy argumentach zupełnie nierealistycznych. Kto robi te szkolenia? Ludzie, którzy muszą zarobić na tym pieniądze. Powstają różne stowarzyszenia, firmy, fundacje.  Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Czy jest coś w szkole, co normalnie funkcjonuje?

Manipulacja i hipokryzja. To funkcjonuje znakomicie!  Przy tych wszystkich problemach, które stawiamy na radach pedagogicznych,  w dyskusjach. Uczeń, z którym sobie nie radzimy, afery różne… I jest wizytacja biskupa. Biskup przychodzi do nas ( władzom zależy na poparciu również w kurii) i w swojej dobrotliwości biskup pyta nas, przy młodzieży, „czy wy się nie boicie pracować z młodzieżą? Podobno takie trudne czasy mamy, młodzież różnie reaguje…” Pani dyrektor na to: „no nie! My mamy taką wspaniałą młodzież, że nam z jej strony nic nie grozi.” To się świetnie sprawdza. Schizofrenia, podwójne życie. Ja zaczynałam swoją pracę w stanie wojennym, ale daję słowo, że  miałam większą spójność tego wszystkiego, co się działo w szkole, w szkolnictwie, wśród nauczycieli, wśród uczniów.  Wszyscy byliśmy po jednej stronie. Wiadomo było, kim był wróg. Literatura wtedy była bronią.

Dopiero w tej szkole dzisiejszej mnie się zaczynają składać w całość pewne rzeczy z PRL-u. Ja dopiero teraz zaczynam rozumieć pewne rzeczy, pewne mechanizmy. Ja dopiero teraz zrozumiałam, na czym polega destrukcyjny sukces Gombrowicza.

 

Tzw.  upupianie?


Wcale nie upupianie. Wzięłam sobie działkę najbliższą mi - lekcja polskiego. Dlaczego kochamy Juliusza Słowackiego? „Dlatego, że wielkim poetą był!”. Zestawiłam sobie tę scenę ze słynną, w starej podstawówce nieustanie funkcjonującą we wszystkich egzaminach do szkoły średniej, sceną lekcji polskiego z „Syzyfowych prac”. Bernard Zygier – „Reduta Ordona”… Wszystko jest tak samo. Nawet do tego momentu, w którym ten wyjątkowy uczeń zaczyna recytować poemat wieszcza. Ci młodzi ludzie słuchają jak wcięci. Dla tego nauczyciela -zmanipulowanego, wypalonego, zmęczonego - to jest jakby odzyskanie sensu. I tu następuje stop. I u Żeromskiego jest odrodzenie całego Klerykowa, wybuch patriotyzmu, stacza się rusyfikatorowi kamień syzyfowy, wypada z rąk. A co jest u Gombrowicza? Oni zaczynają krzyczeć: „tak, tak, my się już zgodzimy tylko już przestań, tylko już przestań recytować tego Słowackiego, my już nie chcemy tego słuchać.” Może to jest to? My już nie chcemy tego słuchać, bo może by się trzeba było, cholera, napocić. Bo może by trzeba było coś zrobić? Może by trzeba było się zbierać na górce u Gontali, uciekać przed szpiclami, obrzucić błotem Majewskiego? Może trzeba by było się narazić…?

 

A oni marzą o tym, żeby sobie odpocząć?!


Oni chcą mieć w końcu spokój od tych, którzy im w kółko przypominają, że coś jest nie tak w tej Polsce. Tylko, że Gombrowicz tego nie zrobił po to, żeby to pokazać. On nas okłamał. To dzisiaj zresztą profesor Andrzej Nowak potwierdził. Bo co to było to „dwudziestolecie międzywojenne”? Wtedy wychowano przecież najwspanialsze, najlepsze pokolenie w dziejach Polski.  I my mamy uwierzyć, że w XX - leciu międzywojennym była taka szkoła, jak pisze Gombrowicz, w której nie chciano słuchać wieszcza, że szkoła obrzydzała wieszcza narodowego, a młodzież nie chciała słuchać polskiej poezji? To Gombrowicz próbował uwiecznić i kto w to uwierzył? Wiadomo kto!






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.