Pojechaliśmy upomnieć się o prawo do istnienia polskich szkół przy placówkach dyplomatycznych. Myśleliśmy, może oni (rząd) konstruując plany uspołecznienia Szkolnych Punktów Konsultacyjnych o czymś nie wiedzą, może nie wiedzą na przykład o tym, że większości Polaków na emigracji nie jest stać na opłacanie nauki w języku polskim dla swoich dzieci w systemie szkół prywatnych. Myśleliśmy: pojedziemy i im to powiemy, powiemy też, jak wiele wysiłku wkładają rodzice, aby dzieci się nie wynarodowiły, aby– dzięki dobrej znajomości języka polskiego – miały w przyszłości wybór, gdzie chcą studiować, pracować i zakładać rodziny.
Byliśmy przygotowani. Mieliśmy szkice naszych wypowiedzi, zestawy danych, historie do przytoczenia z dalszej i bliższej przeszłości. Był też wzruszający list od dziecka polskiego.
Mieliśmy poczucie, nadzieję, że wiele od nas zależy, ważyliśmy więc słowa, a mając niewiele czasu – i na posiedzeniu komisji sejmowych i podczas programów w telewizji – koncentrowaliśmy się na tym, co najważniejsze. Już po wszystkim usłyszeliśmy głosy: dobrze wypadliście, wiarygodnie, racja jest po waszej stronie.
Tak, racja jest, a zwycięstwo?
Gorzko-słodka to była podróż, wydawało nam się, że posłowie docenią to, że rodacy nie są bierni, że działają dla dobra kraju – niestety, pewna osoba, wykorzystując swoją pozycję próbowała doprowadzić do tego, żebyśmy w ogóle nie mogli zabrać głosu podczas obrad komisji. Trzeba było nad tym przeprowadzić głosowanie. Myślę, że wielu członków komisji było zażenowanych tym, że my jesteśmy świadkami, a oni uczestnikami spektaklu władzy, która chce pokazać obywatelom, gdzie ich miejsce, czyli na pewno nie tam, gdzie decyduje się o ich losie.
Potem było spotkanie z ministrem, który robił dobre wrażenie. Ucieszyliśmy się, chcieliśmy wierzyć, że nas wysłucha i zrozumie. Wytłumaczyliśmy mu nasze niepokoje, przesłaliśmy dokumenty je uzasadniające. Argumenty były jasne, a z rozmowy z ministrem wynikało, że jest inteligentny, czyli – tak myśleliśmy – teraz już będzie wiedział, o co nam chodzi, dlaczego tak martwimy się o los szkół. Poinformowaliśmy go, że docierają do nas z dwóch ministerstw [MSZ i MEN] sprzeczne komunikaty, jedno mówi o uspołecznieniu, a drugie, że nic się nie dzieje, że wszystko jest jak dawniej, a my zwariowaliśmy.
Tak, rzeczywiście zwariowaliśmy, licząc na ludzki dialog z przedstawicielem władzy w ministerstwie, który ostatecznie odesłał nas z naszymi pytaniami, i obecnymi, i przyszłymi, do kierowników szkół – a przecież oni też (choć nie wszyscy…) są w chórze pytających! – i to jedynie do instytucji zarządzającej szkołami.
Naród przeszkadza władzy w jej planach, plącze się jej pod nogami, utrudniając jej marsz ku celom, do których obecna władza zobowiązała się lub została zobowiązana. Jest dla nas jasne, że nasza troska o los Polaków na emigracji – tych, którzy tam są, a także tych, którzy niebawem wyjadą – ją drażni, przeszkadza jej.
To, jak zostaliśmy potraktowani przez przedstawicieli władzy, upewnia nas, że obecny rząd dąży najpierw do marginalizacji – ten proces trwa – a potem do likwidacji Szkolnych Punktów Konsultacyjnych na całym świecie.
Obecnie rządzącym nie zależy na tym, aby Polacy do kraju wracali, a może jest jeszcze gorzej: może zależy im, aby już nigdy nie wrócili?
Władza nie chce z nami rozmawiać, obywatele nie są dla niej podmiotem.
Jak ratować polskie szkoły, jak ocalić je dla polskich dzieci? Przede wszystkim sprawmy, by jak najkrócej decydowali o nas ludzie, którzy nie życzą nam dobrze, którzy w pogardzie mają wartości związane z prawdą i uczciwością, których językiem stała się propaganda, a snem – sen o własnej, realizowanej kosztem innych, potędze. Na to mamy wpływ.
Magdalena Felchnerowska, Monachium
Mirosława Woroniecka, Paryż
Tadeusz Gieysztor, Paryż
za: marszpolonia.com