„Nie porzucam krzyża...”
data:02 marca 2013     Redaktor: AlicjaS

W pożegnalnym przemówieniu podczas ostatniej audiencji generalnej na Placu św. Piotra Ojciec Święty Benedykt XVI powiedział między innymi: „Zawsze" oznacza również „na zawsze” – nie można już powrócić do prywatności.

 
Moja decyzja o rezygnacji z czynnego wypełniania posługi nie odwołuje tego. Nie powracam do życia prywatnego, do życia złożonego z podróży, spotkań, przyjęć, konferencji itd. Nie porzucam krzyża, lecz pozostaję w nowy sposób przy ukrzyżowanym Panu. Nie sprawuję już dłużej władzy nad Kościołem, lecz w posłudze modlitwy pozostaję, by tak rzec, w otoczeniu św. Piotra. Św. Benedykt, którego imię noszę jako Papież, będzie w tym dla mnie wielkim wzorem. On wskazał nam drogę życia, które czynne czy bierne należy całkowicie do dzieła Boga.” (tłum. za Radiem Watykańskim)

Przytaczamy rozdział III tekstu „Błogosławiony mąż Benedykt” autorstwa św. Grzegorza Wielkiego, zaczerpnięty z „Księgi Drugiej Dialogów”. Przekład Anny Świderkówny, Tyniec, Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2001. Ale z pewnością warto przeczytać cały tekst:

 

http://www.tyniec.benedyktyni.pl/pl/historia/benedykt/swiety-grzegorz-wielki-ii-ksiega-dialogow/

 

Hans Memling : Święty Benedykt

 

III Jak pękła szklana czara naznaczona znakiem krzyża świętego

1. Grzegorz: Kiedy znikła pokusa, serce mę­ża Bo­że­go, niby ziemia oczyszczona z cierni a nas­tępnie dob­rze uprawiona, przynosiło co­raz bogatsze plony cnót. Opowiadano szero­ko o świętym życiu Be­ne­dyk­ta i w ten sposób imię jego stawało się sławne.

 

2. Niedaleko zaś znajdował się klasztor, któ­rego opat właśnie umarł. Wszyscy mnisi przy­szli teraz do czci­godnego Benedykta pro­sząc go usilnie, by zech­ciał zostać ich przełożo­nym. Długo odmawiał i de­cyz­ję odkładał, z gó­ry przewidując, że ich sposób ży­cia z jego wła­snym nie może się zgodzić, lecz wresz­cie ustą­pił, pokonany wytrwałym naleganiem.

 

3. Sta­nąw­szy na czele klasztoru przestrze­gał su­ro­wo, by wszys­cy żyli według Reguły, i nikt już nie mógł tak, jak to działo się przed­tem, schodzić z dro­gi zakonnego postępowania na prawo czy na lewo, po­peł­nia­jąc jakieś czyny zakazane. Przyjęci przez nie­go bracia stra­cili głowę. Najpierw zaczęli sami sie­bie na­wza­jem oskarżać, że takiego człowieka chcie­li uczynić prze­łożonym. Ich własnej bo­wiem prze­wrotności przeszkadzała niez­łomna prawość Be­ne­dykta. Pojęli, że nigdy nie po­zwoli im na to, co nie­dozwolone. Cierpieli, że ma­ją porzucić do­tych­cza­so­we zwyczaje, a wy­cho­wa­nym w starym duchu cię­żko było przyj­mować nowy spo­sób myślenia. Po­nie­waż zaś ludzi złych zaw­sze razi życie szlachetne, za­czę­li zastanawiać się, jakby go zgładzić.

 

4. Po na­ra­dzie domieszali trucizny do wina. Szkla­ną czarę z owym zabójczym napojem przy­nie­sio­no Ojcu, gdy za­siadł do stołu, aby ją po­bło­go­sła­wił stosownie do klasz­tornego zwy­czaju. Benedykt wy­ciągnął rękę i uczy­nił znak krzyża, a czara, choć znaj­dowała się dość daleko, rozprysła się od tego zna­ku zupełnie tak, jakby nie krzyż, lecz kamień spadł na to na­czy­nie śmierci. Mąż Boży poznał od ra­zu, że zawierało ono napój śmiertelny, skoro nie mo­gło znieść znaku ży­cia. Natychmiast wstał i z po­go­dną twarzą, z zu­peł­nym spokojem ducha, zwo­ław­szy braci tak do nich przemó­wił: „Niech się zmiłuje nad wami, bra­cia, Bóg wszechmogący. Dlaczego chcie­liście mi to uczy­nić? Czyż nie uprzedzałem was od począt­ku, że wasz i mój sposób postępowania na­zbyt się różnią? Idź­cie i poszukajcie sobie podobne­go do was ojca, gdyż mnie już po tym, co się stało, na pew­no nie zatrzymacie".

 

5. Wów­czas powrócił do swojej ukochanej sa­mo­tni i sam pod okiem najwyższego Świad­ka mieszkał ze sobą.

 

Piotr: Nie bardzo mogę zrozumieć, co to znaczy: „miesz­kał ze sobą".

 

Grzegorz: Gdyby święty mąż przez czas dłuższy sta­rał się utrzymać siłą pod swą wła­dzą tych mni­chów, którzy nie tylko żyli cał­kiem odmiennie od nie­go, lecz jeszcze przeciw niemu wszyscy spis­ko­wa­li, przekroczyłby może granicę własnej wy­trzy­ma­łoś­ci i miarę ko­nieczną dla zachowania pokoju, a oko je­go ducha odwróciłoby się wtedy od światła kon­tem­placji. Dręczony codziennie ich brakiem dążenia do poprawy, mniej sam by do niej dążył, a tak mógł­by łatwo i sie­bie zgubić i tamtych nie pozyskać. Ile­kroć bowiem wy­ciągają nas z nas samych nazbyt po­chła­niają­ce spra­wy zewnętrzne, zawsze wówczas choć jesteśmy na­dal sobą, nie jesteśmy jednak ze so­bą, bo tracąc sa­mych siebie z oczu błąkamy się po zie­mi cudzej.

 

6. Czyż powiemy, że był ze sobą ów syn mar­no­tra­wny, któ­ry udał się w daleką krainę, roztrwonił tam część ma­jątku, jaką otrzymał, a związawszy się z je­dnym z tam­tejszych miesz­kańców pasał u niego świ­nie? Wi­dząc, jak na­jadają się strąkami, podczas gdy on był gło­dny, zaczął rozpamiętywać utracone do­bra i jak mówi Pismo Święte, przyszedł do siebie i po­wie­dział: «Iluż to najemników w domu Ojca me­go ma pod dostatkiem chleba?». Jeśli­­by był ze so­bą, to skąd by do siebie przyszedł?

 

7. Powiedziałem za­tem, że ów czcigodny mąż mie­szkał ze sobą, gdyż zaw­sze stał na straży wła­sne­go serca, zawsze świa­domy, że jest przed obliczem Stwór­cy, zawsze pilnie ba­dał swoje postępowanie i nie pozwalał oku swego du­cha błądzić na zewnątrz.

 

8. Piotr: Cóż więc znaczy to, co jest napisa­ne o Apos­tole Piotrze, gdy go Anioł wyprowa­dził z wię­zie­nia? Kiedy Piotr przyszedł do siebie, powiedział: «Te­raz wiem na pewno, że Pan posłał swego anioła i wyr­wał mnie z ręki Heroda i z tego wszystkiego, cze­go oczekiwali Żydzi».

 

9. Grzegorz: Dwa są sposoby, Piotrze, w ja­kie mo­że­my być wyrwani z samych siebie: albo błąd strą­ca nas poniżej naszego własnego poziomu, albo po­nad nas samych wynosi nas łaska kontemplacji. Ten za­tem, kto pasał świnie, spadł poniżej samego sie­bie, bo duch jego był zabłąkany i nieczysty. Apos­toł na­to­miast, uwolniony przez anioła, który porwał je­go du­cha w ekstazę, znalazł się wprawdzie na ze­w­nątrz sie­bie, ale ponad sobą samym. Tak więc jeden jak i dru­gi powrócił do siebie, tamten, gdy po­rzu­ciw­szy popełniane sam odnalazł się w swoim ser­cu, ten zaś, gdy zszedł ze szczytów kontemplacji do zwy­kłe­go sposobu rozumowania, jaki był mu właściwy i przed­tem. W owej samotni przeto czcigodny Be­ne­dykt mieszkał ze sobą na tyle tylko, na ile nie po­zwa­lał swoim myślom przekraczać wyznaczonych im gra­nic, ilekroć bowiem og­nisty powiew kon­tem­pla­cji uno­sił go ku niebu, pozostawiał niewątpliwie sie­bie sa­mego daleko w do­le pod sobą samym.

 

10. Piotr: Jasne jest to, co mówisz, lecz, pro­szę, od­powiedz jeszcze, czy powinien był opuścić braci, za których już raz przyjął odpo­wiedzialność?

 

Grzegorz: Według mnie, Piotrze, należy ze spo­ko­jem znosić współżycie z ludźmi złymi tam, gdzie nie brak również i dobrych, którym godzi się pomóc. Jeś­li jednak nie ma żadnej nadziei na owoce przy­no­szo­ne przez pracę z dobrymi, nie zawsze warto prze­zwy­ciężać trudności, jakich źli przysparzają, zwłasz­cza gdy nie trzeba daleko szukać, by znaleźć oka­zję po­żyteczniejszej pracy dla Boga. W jakimże celu miał­by mąż święty pozostać w owym klasz­torze? Że­by strzec tych, którzy, jak to dobrze widział, jed­no­myśl­nie występowali przeciw niemu?

 

11. Często tak właś­nie czynią święci (i prze­mil­czać tego nie na­leży): gdy uważają, że ich praca nie przy­nosi owocu, uda­ją się gdzie in­dziej, gdzie ob­fi­tszych owoców się spo­dzie­­wa­ją. Wielki Apostoł Pa­weł chce odejść, a być z Chry­stusem, żyć dla niego to Chrys­tus, a um­rzeć - to zysk, nie tylko sam dla sie­bie pragnie zma­gań męczeństwa, lecz także in­nych do nich za­chę­ca. A przecież to on właś­nie, gdy go ści­gali w Da­maszku, wybrał pota­jem­ną uciecz­kę przez mur, w ko­szu spuszczo­nym na sznu­rze. Czyż po­wiemy, że Pa­weł lę­kał się śmierci, skoro sam oświad­cza, że prag­nie jej dla mi­łości Chrystusa? Nie, lecz widząc, że w Da­maszku czekałby go wielki trud, ma­ło przy­no­szący owocu, wolał zachować życie, by gdzie in­dziej pracować, bardziej owocnie. Dziel­ny żoł­nierz Bo­ga nie chciał być więziony w zam­knięciu, wo­lał po­wró­cić na pole walki.

 

12. Tak więc słuchaj pilnie dalej, a prze­konasz się wkró­tce, że i czcigodny Benedykt opuś­cił tę garstkę ludzi, których niczego nie mógł na­uczyć, po to tylko, aby gdzie indziej przywracać ży­cie wielkim rzeszom umar­łych śmiercią duchową.

 

Piotr: Za słusznością twoich wyjaśnień prze­ma­wia zarówno zdrowy rozsądek, jak i świa­dectwo Apos­toła. Teraz zaś, proszę, po­wróć­my już do życia te­go świętego Ojca, byś mi wszystko opowiedział po kolei.

 

13. Grzegorz: Im dłużej przebywał Bene­dykt w swo­jej samotni, tym wspanialej roz­kwitała jego świę­tość w róż­nych cudach i zna­kach. Przyciągała ona wielu, któ­rzy pragnęli z nim razem służyć Bogu wszech­mo­gą­cemu. Zbudował więc tam, z pomocą Pa­na Jezusa Chrys­tusa, dwanaście klasztorów. Na cze­le każdego z nich postawił jednego ojca, ojcom tym zaś przy­dzie­lił po dwunastu mnichów. Przy so­bie natomiast za­trzymał tylko kilku, takich, którym, jak sądził, po­trze­bna była jeszcze jego obecność do osiągnięcia peł­niejszej dojrzałości.

 

Przygotowała: mb






Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.