Kartka z kalendarza: Konfederacja barska
data:27 lutego 2013     Redaktor: csp

Konfederacja barska zbrojny związek szlachty zawiązany 29.02.1768 – pierwsze polskie powstanie narodowe w obronie wiary i wolności – jest dziś zupełnie nieznana młodemu pokoleniu Polaków.

 
Została wyrugowana ze zbiorowej pamięci przez komunistyczną historiografię, jako ruch wsteczny. Raziło hasło na sztandarach konfederackich Jezus - Maryja! i przeciwstawienie się Stanisławowi Augustowi Poniatowskiemu, który był postępowy i prorosyjski. Konfederatów barskich najlepiej rozumieli polscy wieszczowie romantyczni, którzy dostrzegali intuicyjnie w ich działaniu emanację polskich pragnień i polskiego ducha narodowego. Konfederacja rozpoczęła się w miasteczku Bar 29 lutego 1768 jako wyraz sprzeciwu wobec rosyjskiego traktatu „gwarancyjnego” dla Rzeczypospolitej, de facto politycznego podporządkowania kraju Rosji.

Podział historii na postępową i wsteczną był w komunistycznej Polsce ostateczny i nieodwracalny - jak wyrok bez prawa odwołania. Armia Krajowa była wsteczna i reakcyjna, bo nie pomagała patriotom z PPR walczyć z wrogiem, stojąc z bronią u nogi. Piłsudski był wsteczny, bo walczył z młodym państwem radzieckim. Dmowski był wsteczny, bo był antysemitą (to obowiązuje do dziś). Postępowy był Jagiełło, bo walczył z krzyżakami (utożsamianymi w propagandzie z zachodnimi Niemcami...). Postępowy był Kościuszko, bo walczył o wyzwolenie społeczne. Postępowy był Adam Mickiewicz, bo pochodził ze Związku Radzieckiego i pisał do „Trybuny Ludów”... Pan Tadeusz, niewątpliwie wsteczny (apologia szlachty polskiej), był mimo wszystko postępowy, ponieważ napisał go postępowy poeta.

O ile szachrajstwa dotyczące historii najnowszej są dziś mozolnie demaskowane, o tyle propagandowe kalki odnoszące się do historii I Rzeczypospolitej funkcjonują ciągle niezagrożone, odgrzewane w postaci nauczycielskich konspektów lekcyjnych sprzed lat. Zresztą, czy można uczyć o czymś, o czym samemu niewiele się wie, bo nas tego nie uczono?

Bohater Xsiędza Fausta Tadeusza Micińskiego (*1873 †1919) jedzie szlakiem pradziadów, którzy w kibitkach lub etapem pieszym wyruszali tysiące wiorst od swego kraju aż po zorze borealne, wśród martwych tajg Kołymy i Jeniseju. Zacząwszy od biskupa Sołtyka, który rażony był obłędem [...], aż do paruset tysięcy powstańców i również paruset tysięcy późniejszego ludu. Słowa te dobrze rozumiał uczeń międzywojennego gimnazjum, dla którego biskup krakowski Kajetan Sołtyk był symbolicznie pierwszym polskim zesłańcem syberyjskim. Dla dzisiejszego czytelnika ten fragment to czysty mistycyzm.

W październiku 1767 zebrał się w Warszawie Sejm Rzeczypospolitej. Obrady trwały z przerwami 5 miesięcy i był to jeden z najbardziej dramatycznych sejmów w historii Polski. Warszawę otaczał kordon wojsk rosyjskich a w sejmie główną rolę odgrywał ambasador rosyjski Mikołaj Repnin, który otrzymał od Katarzyny II specjalne zadanie: miał skłonić posłów, przy pomocy groźby lub obietnicy urzędów, bądź jurgieltu (stałej pensji od dworu rosyjskiego), by uchwalili „traktat gwarancyjny” z Rosją. Ten traktat oznaczał praktycznie koniec suwerenności Rzeczypospolitej. Od tej pory gwarantem ustroju Polski miał być car Rosji. 200 lat później Związek Sowiecki nawiąże do tego planu i też zostanie gwarantem narzuconego Polsce ustroju, na mocy tzw. układu o przyjaźni, współpracy i pomocy wzajemnej (kwiecień 1945).

Mimo gróźb, przegłosowanie takiego traktatu okazało się w sejmie niemożliwe. W ławach senatorskich zasiadali wówczas m.in. biskupi a wśród senatorów i posłów byli - poza grupą jurgieltników - ludzie wielkiego formatu, tacy jak młody poseł z Pomorza Józef Wybicki, który na znak protestu przeciwko jawnej ingerencji Rosji w sprawy Rzeczypospolitej demonstrował, stając w sejmie przed Repninem z obnażoną szablą. To był tylko gest, który jednak zachęcał innych do oporu. Takich ludzi nie można było ani zastraszyć, ani przekupić.

Po raz pierwszy w dziejach stanęła przed Polakami groźba zniewolenia i zniszczenia państwa przez obcych. Jak bardzo byli do tego nieprzygotowani, świadczy fakt, że w ówczesnym języku polskim nie było takich słów, jak niepodległość, suwerenność czy niezawisłość. Po prostu nie były potrzebne! Zdarzało się, że Rzeczpospolita traciła na jakiś czas część swego terytorium, ale jej byt był dla wszystkich Polaków tak oczywisty, jak to, że jest Bóg. Znane było słowo wolność, ale w zupełnie innym znaczeniu - jako wolności osobiste, prawa przynależne stanowi, czyli to, co dzisiaj nazwalibyśmy prawami obywatelskimi. Ponieważ odpowiedniego słowa nie było, pisarze polityczni tamtych czasów posługiwali się łacińskim terminem independencja (przeciwieństwo dependens = zależny, zawisły od kogoś). Słowo niepodległość - tak ważne dziś w języku polskim z perspektywy naszych doświadczeń narodowych - pojawi się dopiero pod koniec XVIII w.

Repnin ułożył plan. Traktat gwarancyjny przegłosuje nie cały sejm, lecz jego delegaci. Wybrał zdrajców, którzy za rosyjskie pieniądze i za urzędy przyjęli traktat. Posłów i senatorów, którzy najgoręcej protestowali, dotkliwie karano. Wojska rosyjskie plądrowały ich majątki lub je bezprawnie rekwirowały. Pewnej październikowej nocy 1767 porwano w Warszawie i wywieziono do Kaługi biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijowskiego Józefa Załuskiego, senatora Wacława Rzewuskiego i posła Seweryna Rzewuskiego. Wrócą do kraju po 5 latach. Biskup Sołtyk był jedną z najszlachetniejszych postaci na stolicy biskupiej w Krakowie - tej samej, na której 700 lat wcześniej zasiadał św. Stanisław i na której 200 lat później zasiądzie Karol Wojtyła.

Wiadomo, że kto z ruskim carem raz się zwadził,

Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczérze

I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze...

- pisał Mickiewicz w Panu Tadeuszu. Ci, którzy mieli odwagę przeciwstawić się Repninowi, udają się na kresy Rzeczypospolitej, gdzie w podolskim miasteczku Bar szlachta zawiązuje konfederację. Jest to pierwsze polskie, ogólnonarodowe powstanie w obronie niepodległości Rzeczypospolitej, przeciwko rosyjskiej przemocy. Także w obronie wiary katolickiej, gdyż rosyjska propaganda, później także pruska, chętnie pokazywała konfederatów jako nietolerancyjnych katolików, gnębiących innowierców. W rzeczywistości chodziło o usprawiedliwienie przed Europą przygotowanego już wówczas rozbioru Polski. Na Zachodzie płatni pismacy przedstawiali Polaków - katolików jako prześladowców innowierców i ostoję ciemnoty. Sowicie opłacany przez Katarzynę II francuski filozof Wolter nazywał swą protektorkę Semiramidą Północy i usprawiedliwiał jej gwałty w Polsce.

W tej sytuacji konfederaci przedstawili jednoznaczną deklaracje ideową, w której walka o zachowanie niepodległości stawała się obowiązkiem religijnym a nadzieją na zwycięstwo w tej walce Boża Opatrzność. Oświadczali, iż przystępują do obrony wiary i wolności na wzór dawniejszych konfederacji przy wierze świętej rzymskiej katolickiej [...], przy prawach dawnych i swobodach narodowych, na podźwignienie oraz i uwolnienie spod ciężkich i nieprzyjacielskich aresztów współbraci naszych. Wśród animatorów konfederacji pojawił się Marek Jandołowicz (Ksiądz Marek), superior klasztoru karmelitów w Barze, kaznodzieja, uznawany za proroka i wieszcza. Przypisuje mu się autorstwo modlitw konfederackich, a przede wszystkim wierszowanego proroctwa dotyczącego dalszych losów Polski (Proroctwo księdza Marka). Prawie przez cały okres konfederacji więziony był przez Rosjan. Przeszedł do narodowej historii za sprawą romantycznych poetów, m.in. Juliusza Słowackiego (dramat Ksiądz Marek) i Seweryna Goszczyńskiego (Proroctwo księdza Marka). Z dramatu o księdzu Marku pochodzi słynna Pieśń konfederatów:

Nigdy z królami nie będziem w aliansach,

nigdy przed mocą nie ugniemy szyi,

bo u Chrystusa my na ordynansach,

słudzy Maryi.

Więc choć się spęka świat i zadrży słońce,

chociaż się chmury i morza nasrożą,

choćby na smokach wojska latające -

nas nie zatrwożą.

Więc nie wpadniemy w żadną wilczą jamę,

nie ulękniemy przed mocarzy władzą

wiedząc, że nawet grobowce nas same

Bogu oddadzą.

Ze skowronkami wstaliśmy do pracy

i spać pójdziemy o wieczornej zorzy,

ale w grobowcach my jeszcze żołdacy

i hufiec Boży.

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu

i szedł na święte kraju werbowanie,

ten de profundis z ciemnego kurhanu

na trąbę wstanie.

Bóg jest ucieczką i obroną naszą,

póki On z nami, całe piekła pękną -

ani ogniste smoki nas ustraszą,

ani ulękną.

Nie złamie nas głód i żaden frasunek,

ani zhołdują żadne świata hordy,

bo na Chrystusa my poszli werbunek,

na jego żołdy.

Podobne myśli pojawią się w innej, znanej do dziś pieśni konfederackiej:

Stawam na placu z Boga ordynansu,

Rangę porzucam dla nieba wakansu.

Dla Ojczyzny miłej, dla nieba, Maryjej,

Ten jest mój azard...

Rzeczywiście, przeciwstawienie się regularnej armii rosyjskiej było wówczas prawdziwym hazardem. Aby się na to zdobyć, trzeba się było wsłuchać w Boży ordynans (rozkaz), bez względu na okoliczności.

Manifest konfederacji podpisano w Barze 29 lutego 1768, na kilka dni przed przyjęciem przez sejm delegacyjny haniebnego traktatu gwarancyjnego z Rosją (6 marca). Kilka dni później, 4 marca, w dniu św. Kazimierza, zawiązano i zaprzysiężono związek zbrojny. Termin nie był przypadkowy. W dawnej Rzeczypospolitej św. Kazimierz był patronem rycerstwa, więc 4 marca był - mówiąc dzisiejszym językiem - dniem wojska polskiego.

Przywódcami ruchu stali się Józef Pułaski oraz Michał Krasiński, brat biskupa kamienieckiego Adama Krasińskiego, zaangażowanego silnie w dyplomację barską. Od początku bowiem szukali konfederaci sojusznika we Francji. Do pewnego czasu liczyli też na życzliwą neutralność Prus i Austrii. Dopiero po roku przysłali Francuzi pomoc w postaci pieniędzy na wyposażenie wojska oraz dużej grupy dobrze przeszkolonych oficerów - instruktorów, pod dowództwem pułkownika Charlesa Dumourieza. Ludzie ci zapisali się jak najlepiej w pamięci Polaków. Wielu zginęło we wspólnej walce, niektórych pognano razem z Polakami na Sybir.

Z polskich dowódców największą sławę zyskał Kazimierz Pułaski, syn Józefa Pułaskiego, późniejszy bohater wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Kazimierz Pułaski wsławił się m.in. tym, iż zorganizował 3 listopada 1771 brawurową akcję porwania Stanisława Augusta Poniatowskiego z królewskiej karety, w centrum Warszawy! Konfederaci nienawidzili szczerze Poniatowskiego, uważając go za rosyjskiego stronnika i czyniąc go odpowiedzialnym za nieszczęścia, które spadły na kraj. Poza tym wojska królewskie, dowodzone przez Ksawerego Branickiego (Braneckiego), walczyły razem z rosyjskimi przeciwko konfederatom.

W Europie porwanie króla przyjęto źle. Propaganda rosyjska i pruska triumfowały, pokazując konfederatów jako królobójców. Tymczasem Poniatowski ocalał, ponieważ udało mu się przekonać porywaczy, że popełnili błąd. Obiecał im niekaralność. Wypuścili króla. Jakiś czas później kat ściął im głowy na Rynku w Warszawie. Król nie interweniował…

Walki toczyły się przez ponad 4 lata ze zmiennym szczęściem. Był czas - po wypowiedzeniu Rosji wojny przez Turcję oraz po przybyciu korpusu francuskiego - że zwycięstwo wydawało się realne. Ostatecznie przewaga coraz liczniejszej, regularnej armii rosyjskiej, przeważyła szalę. Nie bez znaczenia była coraz bardziej wroga wobec konfederatów postawa Prus i Austrii, które porozumiały się z Rosją co do rozbioru Polski. Prusy i Austria tworzyły wrogie konfederatom „kordony”, które dodatkowo utrudniały opór. Nie czekając na podpisanie aktu rozbioru, zajmowały polskie ziemie. Upadła rosyjska koncepcja podporządkowania sobie całej Polski, przy zachowaniu pozorów suwerenności.

5 sierpnia 1772 podpisano akt I rozbioru. Rzeczpospolita straciła ponad 230 km2, czyli obszar równy około 2/3 terytorium obecnej Polski. Mimo to była ciągle rozległym państwem, o obszarze większym od dzisiejszej Francji czy Hiszpanii. Następne dwudziestolecie to będą gorączkowe próby ratowania państwa, zakończone ostatecznie tragedią III rozbioru w roku 1795.

W “Panu Tadeuszu” Mickiewicz kreśli z sympatią postać Macieja “Rózeczki”, dawnego konfederata barskiego:

Siedmdziesiąt dwa lat liczył Maciej, starzec dziarski,

Niskiego wzrostu, dawny konfederat barski.

Pamiętają i swoi, i nieprzyjaciele

0Jego damaskowaną, krzywą karabelę,

Którą piki i sztyki rzezał na kształt sieczki

I której żartem skromne dał imię Rózeczki.

Z konfederata stał się stronnikiem królewskim

I trzymał z Tyzenhauzem, podskarbim litewskim;

Lecz gdy król w Targowicy przyjął uczestnictwo,

Maciej opuścił znowu królewskie stronnictwo.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Przyczynę zmian tak częstych na próżno byś macał:

Może Maciej zbyt wojnę lubił, zwyciężony

W jednej stronie, znów bitwy szukał z drugiej strony?

Może bystry polityk duch czasu zbadywał

I tam szedł, gdzie Ojczyzny dobro upatrywał?

Kto wie! to pewna, że go nigdy nie uwiodły

Ani chęć osobistej chwały, ni zysk podły,

I że nigdy z moskiewską partyją nie trzymał;

Na sam widok Moskala pienił się i zżymał.

Czym wytłumaczyć Maciejowe zmiany politycznych orientacji? Stanisław August Poniatowski, znienawidzony w czasach konfederacji barskiej, stał się bohaterem narodowym, gdy podpisał konstytucję 3 Maja. Ile na temat tej konstytucji już napisano (nowoczesna, postępowa, prawa dla mieszczan, opieka nad chłopami), a jak rzadko przypomina się oczywistą prawdę: entuzjazm z jej uchwalenia nie wynikał z jej postępowości, ale z prostego faktu, że była wypowiedzeniem Rosji traktatu gwarancyjnego i wszelkiej zależności. To była istota sprawy i geneza kultu, jaki otaczał pamięć konstytucji - aż do ustanowienia 3 maja świętem Matki Bożej Królowej Korony Polskiej. Maciej „Rózeczka” szedł tam, gdzie Ojczyzny dobro upatrywał, lecz nigdy z moskiewską partyją nie trzymał.

Już w sierpniu 1768, w pierwszym roku konfederacji, Rosjanie rozpoczęli wywożenie schwytanych jeńców na Sybir. W roku 1771 ambasador Repnin szacował liczbę polskich zesłańców na ponad 14 tysięcy. Organizowano obozy koncentracyjne w Warszawie, w Połonnem, na Litwie, i gnano nieszczęśników etapami na Kijów, Smoleńsk, Orzeł, Tułę, do Kazania. Nigdy się nie dowiemy, ilu zginęło. Zachowały się relacje, podane przez prof. Władysława Konopczyńskiego, m.in. w monografii Konfederacja barska (1936-38), które budzą grozę. Kiedy w 1774  pozwolono powrócić do ojczyzny 2 tysiącom jeńców, więźniowie Tobolska upomnieli się o to samo. Rosjanie postanowili ukarać „bunt”. Namiestnik sybirski Denis Cziczerin przyjął polską delegację, po czym schwytawszy siedmiu jej inicjatorów, kazał ich rozebrać. Nagich bito do 800 uderzeń knutem, po czym nozdrza im powyrywawszy, szubienice na czołach powypalano i okuwszy onych w kajdany w zsyłkę ich odesłano na wieczną do śmierci niewolę. To relacja pamiętnikarza, świadka wydarzenia. Ile podobnych wydarzeń kryje „nieludzka ziemia”?

Kto syberyjskie przemierzy pustynie,

Pozna, jak przestrzeń Europy małą,

Odległość wszelka dla takiego zginie

I wszystko będzie drobnym mu się zdało.

Wieczność takiego w dniu zgonu nie strwoży

Nieokreślona, szara jak step ciemny,

Wszystko mu jedno: blask czy mrok podziemny

I piekło... w piekle nie może być gorzéj.

- pisał Teofil Lenartowicz (Cienie syberyjskie)

Konfederacja barska pozostawiła po sobie trwały ślad w świadomości następnych pokoleń Polaków. Stała się mitem narodowym. Konfederaci pokazywani byli przez naszych najwybitniejszych romantycznych poetów - Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego - jako rycerze Maryi, męczennicy za Wiarę i Ojczyznę. Jeśli dziś historycy spierają się nad rolą, jaką odegrała w ówczesnej sytuacji Polski (są tacy, co obarczają konfederatów winą za I rozbiór kraju), niech posłuchają także głosu wieszczów. Oni żyli bliżej tych wydarzeń. Intuicyjnie oceniali czyn barski, bez skomplikowanych analiz, przypominających dzisiejsze spory o Powstanie Warszawskie.

Po wojnie komuniści zrobili wszystko, by przedstawić ruch barski jako powstanie ciemnej, sfanatyzowanej szlachty przeciwko programowi postępowych reform. Tyle przeciętny polski uczeń mógł się w szkole dowiedzieć na temat dramatycznego powstania narodowego w obronie niepodległości kraju.

W Gdańskim Instytucie Teologicznym, filii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, odbyła się sesja naukowa O godność Rzeczypospolitej - konfederacja barska. Uczestniczyli w niej najwybitniejsi znawcy dziejów konfederacji barskiej. Inicjator sesji, ks. Zdzisław Kropidłowski, powiedział: Konfederacja barska nie zwyciężyła wojsk przyszłych zaborców, stała się jednak pierwszym świadectwem oporu narodu polskiego przeciw zaborcom i zatrzymała bezwładne, uległe obcym staczanie się narodu w przepaść unicestwienia. Była pierwszym zrywem niepodległościowym i patriotycznym o szczególnie religijnym i narodowym charakterze [...]. W świetle bezprzykładnego załamania się komunizmu, jako systemu reprezentującego tradycyjny imperializm rosyjski, należałoby na nowo prześledzić historię nowożytnej Polski.

W okresie zaborów czyn konfederatów barskich należał do tematów, które pojawiały się w nocnych rodaków rozmowach. Nieoczekiwanie symbolem tego czynu i symbolem czystych, polskich intencji, stała się... konfederatka, czyli rogata czapka, którą nosili konfederaci. W Panu Tadeuszu nosi ją m.in. Podkomorzy - ucieleśnienie wszelkich cnót staropolskich. W ostatniej księdze poematu (Kochajmy się) konfederatka z czaplinymi pióry jest czymś więcej niż czapką. Jest wspomnieniem wolnej Rzeczypospolitej, jej kultury i obyczajów. Podobnie jest u Cypriana Kamila Norwida:

Amarantową włożyłem na skronie

Konfederatkę,

Bo jest to czapka, którą Piast w koronie

Miał za podkładkę.

I nie dbam wcale, że już zapomniano,

Skąd ona idzie?

Ani dlaczego spospolitowano

Tę rzecz - o! wstydzie.

A jednak widać, że znam klejnot wielki

Rzeczpospolitéj,

Skoro przenoszę ponad wieniec wszelki -

Z baranka wity!

Niezwykłe jest to, że w okresie komunistycznym przedmiotem podobnego kultu była wojskowa rogatywka, symbol niezależnego od Sowietów Wojska Polskiego, symbol katyńczyków.

Rogatywka, krakuska czy też konfederatka, to sukienna czapka o główce z kwadratowym denkiem i otokiem (dawniej obszytym barankiem). Była powszechnie noszona przez mężczyzn od XVI w. W zależności od regionu różniła się kolorem sukna i futra na otoku, także wielkością. Stała się szybko także wojskowym nakryciem głowy. Jako pierwsi w wojsku użyli jej właśnie konfederaci barscy, stąd nazwa konfederatka. Nosili ją także powstańcy listopadowi i styczniowi. Była pierwowzorem czapki ułańskiej. W okresie komunistycznym „obca klasowo”, w latach 90. wróciła do umundurowania Wojska Polskiego. Tyle było mód w Polsce na oryginalne nakrycia głowy (np. degolówka w latach 60.). Dlaczego by nie nawiązać dziś do tego, które skupiło w sobie tyle wzruszeń różnych pokoleń Polaków?

Konfederaci barscy oczekują dziś od nas szacunku i uznania ich azardu w służbie Ojczyźnie i Maryi. By tak się stało, trzeba przekazać modemu pokoleniu wiedzę o tym niezwykłym powstaniu. Wiedzę prawdziwą, bez ideologicznych obwarowań. Nie zawsze to, co ofiarne i dobre dla Polski, było „postępowe”.



Piotr Szubarczyk

za: wolnapolska.pl











Informujemy, iż w celu optymalizacji treści na stronie, dostosowania ich do potrzeb użytkownika, jak również dla celów reklamowych i statystycznych korzystamy z informacji zapisanych w plikach cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies można kontrolować w ustawieniach przeglądarki internetowej. Korzystając z naszej strony, bez zmiany ustawień w przeglądarce internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje politykę stosowania plików cookies, opisaną w Polityce prywatności.